Rozdział II
— Łżesz — skomentowała krótko, biorąc łyk z kufla, którego chwilę później z hukiem opuściła na blat.
— O najświętszy! Jak mam Ci wbić do głowy, że ta historia była prawdziwa?! Na jasne kopyto, lekko ubarwiona. Ale co ty możesz wiedzieć o sztuce, czarodziejko. To się nazywa poezja — Wyprostował się, przejeżdżając ręką po gryfie lutni.
Zaprzeczyła głowa, biorąc wdech. Chciała się tylko napić. Odpocząć od codziennych obowiązków, gdy nagle dosiadł się on. Bard, Jaskier w samej swojej postaci. Brunet o tak wkurzającym charakterze, iż wyrzuciłaby go przez okno. Teleportowała daleko za ocean. Zakleiła buzię. Naprawdę, wszystko. Poezja, poezja i poezja. Tylko o tym gadał, przez poprzednie pół godziny. Już w głowie głos jej mówił, żeby się zerwała i uciekła do komnaty. Tam by za nią nie poszedł. Czego potwierdzić nie można. Słuchała jego pieprzenia, a widząc to, tylko podniosła rękę do góry, aby kolejny trunek zamówić. Na trzeźwo by tego nie zniosła.
— ...No więc mówię Ci, wtedy wychodzi ten diabeł. Ogromny jak dwie bele siana. Rogi zakręcone jak falafel. No to się rzuca na nas, ja oczywiście do pionu, już gotowy zwierzę pokonać, to mnie Geralt oodepchal i robotę zabrał. Wkurzyłem się, ot co. Gotowy żem był przydzwonić i bestię zabić, ale nie. Pan dupowłaż wywalił mnie w krzaki i tym swoim kuśkowatym mieczem zaczął wojować. No to się przyglądałem, bo co miałem zrobić. Ale jestem takim wojownikiem, jakiego świat nie widział. Naprawdę. To potem nas elfy dopadły. Wszystko wina Geralta. Lutnię, moją ukochaną złamały. Jebane skurwysyny, ha tfu. No i ledwo żywca wyszliśmy, ale jak widać tu stoję. Nawet piosenkę ułożyłem...
Blondynka oparła głowę na ręce, słuchając trajkocenia nad głowa. Wiedziała, że nie mówi jej całej prawdy. Przecież czytać w myślach potrafiła niekiedy, chociaż to co w głowie barda się działo. Cóż, nie chciała tego wspominać.
— Grosza daj wiedźminowi, sakiewką potrząśnij... — zaczął śpiewać, odgrywając akordy na lutni.
Kobieta nie wytrzymała. Chwyciła kromkę z pasztetem, którą zjeść chciała, ale cisnęła mu w twarz. Prosto na środek czoła. Kanapka zjechała po jego twarzy, bard oburzył się. Wyklinał coś pod nosem, niemiłosiernie zresztą. Nie przejęła się tym zbytnio, co więcej lekko się zaśmiała.
— Nie wiem, jak Geralt z tobą wytrzymuje — rzekła, biorąc łyka z kufla.
Ruchem ręki postawiła kufel na blacie. Otarła usta ręką, zadzierając kieckę. Zostawiła na blacie kilka monet, następnie zakasała rękawy i wyszła z gospody. Bez żadnego pożegnania. Ani jednego słowa. Za sobą usłyszała kroki. Westchnęła głośno, odwracając się. Bard miał naprawdę nudne życie. Odwróciła głowę, wszak barda za nią nie było. Obróciła ponownie głowę przed siebie, omal nie stykając się z twarzą jednego z mężczyzn.
— Aster — rzekł głośno. — Wracasz do tej samej karczmy po kilku latach, gdzie dwóch naszych mocno pocharatałaś? Rozum Ci odjęło?
— Nie będę się ukrywać przed bandą bezdomnych wieśniaków — odparła spokojnie, idąc przed siebie.
Mężczyzna za nią wyprowadził cios. I wtedy się zaczęło. Przytrzymała rękę w powietrzu, przekładając go przez swoje plecy. Kopnęła w brzuch. Zgiął się. Wnet drugi rzucił się na nią z doskoku. Szybko, nieprzewidywalnie. Mimo to schyliła się, a on zamachnął się lecąc do przodu. Kopnęła go wprost w szczękę, aż przednim zębem splunął na ziemię z domieszką krwi. Trzeci przytrzymał ją od tyłu, a drugi, na chwiejnych nogach zaczął iść w jej stronę. Złożyła ręce w znak, odpychając przeciwnika przed nią czarem. Drugiego ugryzła w rękę, aż ją puścił. Złapał ją za suknię, aż polecieli w stos beczek, grabi i innych pierdół, które zalegały na drewnianym ganku. Szarpanina, ponownie. Górował nad nią, trzymając silnie zaciśnięte ręce na jej szyi. Kopnęła go w krocze. Skulił się. Chwyciła drewnianą miotłę, która była na skraju rozpadnięcia się. Cisnęła nią w głowę. Ptaki mu w głowie zaćwierkały, aż opadł do tyłu nieprzytomny. Podniosła się do pionu.
— O żesz w dupę, o tym mogę napisać balladę — zastanowił się bard, oparty o belkę.
— Czy ty żeś widział wszystko i ani się pochyliłeś, aby ruszyć z pomocą? Obyś wpadł w krowi placek, bardzie — wyznała, poprawiając suknię.
— Dziękuję, kłaniam się nisko. Czarodziejka znajduje się w opałach, trzej ludzie chcą ją na stos zanieść, a ta walczy. Ogień tryska na wszystkie strony, konie się płoszą a ona rozdrabnia ich w drobny mak — zaczął układać bieg historii w głowie.
— Przyjedź do Novigradu. Będzie przyjemnie mówili — westchnęła pod nosem, ścierajac krew z brwi.
Zaczęła iść na przód. Musiała ochłonąć, chociaż na chwilę. Napić się kulturalnie w sypialni, spoglądając przez okno. Na miasto pochłonięte w zabawach, bardach na placu, kupcach wędrujących między uliczkami, bankierów, którzy wymienią Ci walutę oszukując na każdy grosz. Dziewki ze spódnicami nie zakrywającymi tyłka, dekoltem jak u osiemnastolatek, choć dawno po czterdziestce. Aster nie miała co ukrywać, chociaż sama minęła już lat dziewięćdziesiąt cztery, to wyglądem miała na blisko trzydzieści, dusza zresztą też. Czuła się wciąż młodo. Czarodzieje, jak i wiedźmini trzymali się w tym wieku w świetnej formie. Cóż się dziwić.
W drzwiach przywitała ją Harila. Spoglądnęła na nią i wiedziała, żeby już z szefową nie zadzierać. Coś się stało, ale nie chciała dopytywać. Blondynka usiadła w laboratorium przy oknie, westchnęła ciężko. Z półki ściągnęła białą mewę, bo jakżeby inaczej. Otarła lecący pot z czoła haftowaną chustą, po czym nalała zawartość butelki do kubka. Wzięła łyka. Ogromnego, jak chłopy w karczmach.
— Coś się stało? —Podopieczna nie wytrzymała, musząc zadać to pytanie.
— Nie, wszystko w porządku — powiedziała.
Wszystko w porządku. Ha! Co za udany żart. Miała ochotę spalić pół Novigradu. Kmioty, pachołki i wredne skurwysyny. Myśleli, że mogą ją pokonać. Śmieszne, irytujące i urażające dumę. Nic nie mogło jej pokonać. No może, kilka osób by się znalazło, ale zmieściło na palcach jednej ręki. Większość mogłaby pomarzyć. Zostawić to w odmętach marzeń, niczego innego. Po chwili wzięła łyka kolejnego. Zaczęło jej się lekko kręcić. Białą mewę pamiętała tylko za czasów Kaer Morhen. Tylko tam ją spożywała. Na smutne wieczory, biesiady albo inne okazje wymagające tego. Kiedy Vesemir nie patrzył, kiedy spadła z młota i chciała uśmierzyć ból. Tak, to pamiętała.
Po chwili zauważyła, ze Hiral na nią patrzy. Wnikliwie.
—Przypomiałam sobie, że w skrzynce rano zastał mnie list. Nie otwierałam go, rzecz jasna. Widziałam tylko dopisek. Niejaki Vesemir. Mam to wyrzucić?
— Nie, zostaw go. Połóż na blacie i odejdź. Proszę.
Zostaw go, zostaw mnie. Pomyślała. To rzecz, której boję się otworzyć, a jeśli otworzę, to nie wiem jakie emocje to we mnie wywoła. Chyba nic pozytywnego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro