Rozdział I
Novigrad, 1241
Stała nad stołem. Rozległym, chociaż w lekko podniszczonym stanie. Na nim - różnorodność. Kwiaty, zioła, krew ghula, jad skolopendra, kły ekimmy, skóry nekrofaga i więcej, których mogłabym wymieniać. Na pewno nie pomieściłyby się w liczbach na sześciu rękach. W pomieszczeniu panował zapach, odrażający, ale nie na tyle, żeby nie wytrzymać. Albo przeciwnie, tylko zdążyła się przyzwyczaić. Nie było to dla niej obce. Robiła to dzień w dzień. Od lat kilku. Warzyła eliksiry. Przeróżne. Nie tylko te znane, ale te, których świat jeszcze nie widział. Kochała to.
Przed sobą, piękny widok z okna. Łąka, a nad nią malowniczy wyraz Novgradu. Bujda - pomyślała. Chociaż miejsce nie zaskakiwało aż tak widokami, to jednak żyło się tu dobrze. I tego nie mogła zaprzeczyć.
— Mam zanieść te eliksiry na dół? — Tuż koło niej pojawiła się drobna blondynka.
— Tak, Hiral. Zanieś je na dół. Na półki z lewej strony. Przylep do nich karteczki — powiedziała, nie spuszczajac wzroku z okna.
Czuła, jakby czegoś wyczekiwała. Ale czego?
Hiral była jej młodą pomocnicą, która tuż skończyła Aretuzę. Przyjęła ją do celów szkolnych, żeby nabrała doświadczenia. Zresztą, rzeczywiście była pomocna. Choć naiwna i lekko przygłupia, to robiła to co ma robić. I to się liczyło.
Odłożyła kolejna fiolkę na bok. Tuż za nią usłyszała drzwi. Nie zwykły skrzyp, spowodowany starym zabudowaniem. To skrzyp, odbijający się aż od ściany. Z impetem. Obejrzała się za siebie, gdzie zobaczyła sylwetkę dwóch mężczyzn. Jednego kojarzyła, drugiego zaś widziała pierwszy raz na własne oczy. Spojrzała wnikliwie, dopiero po chwili zobaczyła, że jeden jest lekko przymglony. Zaćmiony, nieogarniający.
— Geralt — powiedziała głośno, ocierając ręce z rozsypanego popiołu.
— Aster — odpowiedział. — Musisz mi pomóc.
— Żadnego dzień dobry? Witaj, po... dwudziestu latach? — zachichotała. — Co się stało?
— Krabopająk go drasnął. Zaraza, straciłem wszystkie eliksiry, próbując mu pomóc. Głupi bard. Jeśli mu nie pomożesz, może umrzeć. Proszę — dopowiedział szybko.
Zdziwiła się. Kolega? Przyjaciel? Kim dla niego był brunet, ledwo przytomny, sterczący jak kłoda, którą można kopnąć i poleci do tyłu? Jedno jest pewne, słyszała w jego głosie przejęcie i Zdenerwowanie. Musiał być jego przyjacielem, co dla Geralta było niesamowicie nieprawdopodobne.
Blondynka wskazała na krzesło, na którym chwilę później posadzili bruneta. Przyjrzała mu się z bliska. Miał charakterystyczny, fioletowy kapelusik zakończony piórem bażanta. Na sobie za to ciągnący się do kolana fioletowy płaszcz, koszulę szmaragdową jak diamenty, ozdobioną wzorami, spodnie też szmaragdowe, a buty kozaki. Czarne jak smoła. Nie był to wiedźmin, czarownikiem też nie. Ani elf, ani krasnolud ani wampir. Człowiek. Najzwyklejszy człowiek. Popatrzyła się z uniesionymi barwami na Geralta z lekkim politowaniem w oczach. No tego się nie spodziewała.
Rozdarła bardowi koszulę, bowiem tam go krabopajak chwycił, co było szczególnie niebezpieczne. Oblała ranę roztworem z jaskółczego ziela i wody księżycowej. Położyła na ranie ręce, wypowiadając ciąg zaklęć. Kafre est pountidam he dyvaneul. Bard odpłynął. Geralt patrzył na nią ze zniecierpliwieniem. Następnie wlała mu do buzi eliksir leczniczy. Odeszła na bok, przeglądając coś w książce jak gdyby nigdy nic.
— Co z nim? — zapytał zniecierpliwiony.
— Ach, tak — Podniosła wzrok znad strony. — Będzie żył.
Siwowłosy odgarnąl włosy z czoła, oddychając z ulgą. Spadł mu kamień z serca. Chociaż to zwykły bard, dla niego był czymś więcej. Przyjacielem. Kimś, kto nie zważał na jego tytuł. Nie gardził nim, nie rzucał kamieniem w plecy, nie pluł pod buty, gdy wchodził na rynek. Nie robił tego. Po prostu.
— Przepraszam, cię Aster. Za to wtargnięcie — Pomyślał po chwili. — Jak się czujesz?
— Na pewno żwawiej niż on — odpowiedziała, zamykając książkę.
Oparła się o blat, patrząc wyczekująco. Nie zmienił się. Nic a nic.
— Po staremu. Wszystko się działo, a zarazem nic. Nic godnego uwagi, a u Ciebie biały wilku? — dodała.
— Dużo, ale czy mam czas, żeby tyle opowiadać? — zastanowił się.
Aster uśmiechneła się pod nosem. Wskazała ręką na stolik, gdzie leżał talerz z ciastkami i sok jabłkowy. Geralt również się uśmiechnął. No tak, bard prędko się nie wybudzi.
— Jak widzisz, zakolegowałem się z tym... Nieznośnym bardem. Chociaż potrafi irytować, to nigdy mi pomocnej dłoni nie odmówił. Wydaję się też w porządku. W porównaniu do wszystkich, których spotykałem. Sama wiesz jak to jest. Rzucają ci kamyki, plują. Wołają o mutacjach, zbrodniach, porywaniu dzieci i zaczynasz się zastanawiać Zastanawiać kto tak naprawdę ułożył takie bzdury. Nie jestem taki jak mnie piszą, sama o tym wiesz. Może nie mam uczuć, ale umiem dbać o osoby, które są mi bliskie. No właśnie — O mal nie zachłysnął się sokiem. — Yennefer. Nie znasz jej, chociaż byście miały wiele wspólnego. Wiele. Ma czarne loki, oczy tak głębokie, że można w nich utonąć. I ciepło, które od niej bije. Nie do opisania.
— Ten bard wpłynął na ciebie. Takiej poezji się od ciebie nie spodziewałam — wyznała. — Znam Yennefer. Ty za to się tego nie spodziewałeś zapewne.
— Skąd?
— Jestem czarodziejką, ona też. Było tyle zdarzeń, że to dziwne, gdybym jej nie znała, Geralt — odpowiedziała. — Byłeś może w Kaer Morhen?
Wiedźmin przystanął na chwilę tak nagle zadanym pytaniem.
— Choćbym chciał, to nie byłem. Miałem za dużo pracy, za to ty, Aster. Powiedz mi szczerze. Czemu zamiast pytać mnie, to sama tego nie sprawdzisz? Możesz się tam teleportować w każdej chwili. Czemu nie podniesiesz ręki i tego nie zrobisz?
Blondynka zmieszała się na chwilę. Miał rację. Czemu nie zrobiła tak prostej czynności? Kiedy nagle miejsce, które było dla niej domem, stało się miejscem, do którego bała się wracać? Nie odpowiedziała na to. Cisza była dla niego wystarczającą odpowiedzią. Ten moment przerwał bard, który zaczął majaczyć pod nosem, budząc się. Zajęło mu to kilka minut, zanim w pełni się obudził. Wstał, patrząc się to na wiedźmina, to na czarodziejkę. Po chwili zjechał niżej, na swoją koszulę.
— Skurwysyny, przyznać się, kto rozdarł mi koszulę?
Wiedźmin spojrzał na Aster.
— Dobrze, czarodziejko. Ja, Julian Alfred Pankratz, składam Ci reklamację za twoje usługi. Czy ty żeś kobieto wiesz, ile warta jest ta koszula? Za tyle pieniędzy, mogłabyś se kupić cztery kobyłki. Cztery! Nie no, Geralt trzymaj mnie. Zaraz dostanę świńskiej gorączki i mnie z butów wypierdoli. Przysięgam, że...
— Mam go znowu uśpić, czy go uspokoisz? — Popatrzyła na Geralta, lekko kołysząc noga na boki.
— Uratowała Ci życie, Jaskier. Doceń to, kupisz sobie nową.
Bard wywinął oczami z niechęcią. Westchnął głośno, czując na sobie dobitny wzrok Geralta.
— Przepraszam...
— Aster.
— No właśnie — dopowiedział krótko.
Geralt po chwili odepchał się od stolika mocno. Przytulił dziewczynę. Mocno. Za tyle lat, przez które się nie widzieli i jeszcze dłużej. Bard czekał niecierpliwie przy drzwiach, czekając tylko, aż będą mogli wyjść.
— Dziękuję. Jeszcze raz. Za siebie i Jaskra. Mam nadzieję, że się spotkamy niedługo.
— Też mam nadzieję. Miło było cię widzieć Geralt. A zarazem do zobaczenia. Obyśmy nie czekali kolejnych tylu lat. Gdybyś jednak zobaczył Eskela, Pozdrów go ode mnie. O to cię proszę.
Skinął głowa na znak zrozumienia. Popatrzyła w jego żółte, jaskrawe oczy. Widziała jak wychodzi za drzwi. Wraz z bardem. Odwróciła się plecami, idąc do stolika, gdy do jej uszu dotarły następujące słowa.
— Geralt, ale ta czarodziejka miała cycki. Fiu, fiu.
Chwilę później usłyszała lekkie uderzenie.
— Opanuj swoje hormony, Jaskier.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro