Rozdział VII
Pochyliła się nad dziewczyną. Zgrabnie, unosząc dłonie tuż nad jej włosy. Wymówiła kilka zaklęć. I po krzyku. Rude włosy zamieniły się w blond loki, tuż za łopatki. Kobieta uradowała się, natychmiast rzucając na stół sakiewkę z monetami. Tuż za nią wszedł następny klient, bowiem dźwięk dzwonka uderzającego o framugę, rozniósł się przełamując ciszę.
— Następny! — rzekła głośno, zręcznie rozplątując kawałek nici wokół sakiewki.
Nie odwracała od niej wzroku. Dopiero po chwili usłyszała chrząknięcie. Uniosła wzrok do góry
— Yennefer? — zapytała, nie kryjąc wymalowanego zdziwienia na jej twarzy.
— Tak, to ja. — Założyła nogę na nogę. — Potrzebuję... rady.
Dziewczyna wychyliła się lekko, wyglądając za ramię czarodziejki. Ruchem ręki zamknęła drzwi od izby, a plakietka wisząca na drzwiach odwróciła się, kołysząc.
— A więc słucham.
— Mam pytanie, bo jesteś starsza. Nie ukrywajmy tego, może masz więcej doświadczenia i wiedzy. Chciałam cię zapytać, czy... Czy znasz jakieś sposoby, żeby przywrócić dzietność?
Aster zmrużyła oczy. Przybyła do niej taki kawał, żeby pytać o radę niemożliwą? Takiej, na której nawet najwięksi magowie nie znali odpowiedzi? Bo gdyby znali, wszystko byłoby zbyt łatwe. Zbyt proste.
— Yennefer, chcesz ode mnie rady niemożliwej. Nie znam żadnego sposobu, który mógłby Ci pomóc. Bo nawet jakbym chciała, to takowego nie ma — Rozłożyła ręce na boki.
Czuła od niej ból. Aurę, unoszącą się tuż wokół. Bezsilność. Tak, to też.
— Fizycznie nie wiem jak Ci pomóc niestety — kontynuowała. — Jeśli w jakikolwiek sposób Ci to pomoże, mogę cię zaprowadzić do księgarni. Może mają jakieś księgi, dzięki którym znalazłabyś swoją odpowiedź.
— Dziękuję — Położyła rękę na jej ramieniu. — To wiele dla mnie znaczy.
Aster uśmiechnęła się delikatnie. Założyły na siebie opończe, bowiem deszcz odbijał się od szyb. Niebezpiecznie i gwałtownie. Gdy tylko wyszły na dwór, dotarła do nich bryza wiatru. Starając się uniknąc deszczu, poprzez chodzenie między straganami, wreszcie dotarły do księgarni. Przywitały się z niską kobietą, która od pierwszego wejrzenia nie była przychylnie nastawiona.
— Potrzebujemy książek. Mogą być pisane starszą mową. Byleby były na temat ciąży czarodzieji. Jak najstarsze, poproszę — odezwała się Aster, opierając ręce o drewniany blat.
Ekspedientka popatrzyła na nich spod zmrużonych oczu.
— Nie mamy — rzuciła oschle.
Aster zaśmiała się pod nosem. Nachyliła się bardziej, tuż obok jej głowy. Zacisnęła rękę w znak.
— Powiedziałam. Przynieś mi te książki. — powtórzyła, a kobieta jak w transie wyszła zza laty, szukając książek.
Yennefer zaśmiała się pod nosem.
— Masz tupet.
— I to spory.
Po chwili kobieta podała im książki do rąk. Usiadły z boku, przeglądając je. Strona po stronie. Książka po książce, chociaż w żadnej, bez wyjątku, nie było o tym mowy. Czarodziejka rzuciła przedmiot na ziemię, zakładając ręce na piersi.
— Kurwa, niech to szlag!
Blondynka wiedziała, jak zapewne jest jej ciężko. Przy Geralcie rzadko o tym wspominała. A gdy były razem, czuły się poniekąd jak siostry. Chociaż jedna była od drugiej starsza o dwadzieścia pięć lat, to tak. Czuły się tak samo, bo w ich obu płynęła krew pełna cierpkości, rządzy i sprawiedliwości. Obie były tak samo twarde, pyskate, zadzierajace nosa. Jeden do jeden. Dlatego potrafiły się dogadać.
Wiedźminka uchyliła lekko drzwi, zachęcając ją ręką. Poszły do jednej z karczm. Ot co, każda musiała się napić. Odreagować, na otaczający stres. Za te pogoń za niczym. Yennefer podniosła rękę do góry, wołając karczmarza.
— Dwa piwa.
Przez chwilę siedziały w milczeniu. Patrzyły w głąb karczmy na tych pijaków, chłopów pracujących od rana do zmierzchu, na kobiety odziane we flanelowe suknie. W dziadków na skraju żywota, szukających wrażeń. Kupców, którzy po całym dniu musieli odreagować. Graczy, zakładający komu uda się wygrać w gwincie. Tak, dokładnie tak tu leciał czas. Nużąco.
Na blacie zostały postawione dwa kufle. W silnym uścisku wzięły je do ręki, biorąc łyka.
— Jak Ci się układa z Geraltem? — wypaliła blondynka.
Zaśmiała się.
— Nijak. Ciężko to nazwać. Geralt... On jest inny. I zawsze taki był i będzie. Każdy mi gada o przeznaczeniu, splecieniu losu paskudnej wiedźmy i pogromcy potworów. Ale żyjemy w Novigradzie, nie bajce. Gdyby los nas splatał, zrobiłby to dawno. Wszak ciężko powiedzieć, czy czegoś oczekuję od niego. Nie wiem. To moja odpowiedź. Nijaka, bo sama nie jestem w stanie tego uznać.
Zapadła chwila ciszy, aż Aster przysłuchała się rozmowie tuż za plecami.
— Wiedźmini, psiakrew. Jeszcze tego brakuje, wiedźminów w Novigradzie. Potwory jak potwory, znajdzie się ochotnik i po sprawie. Po co to wiedźmina ściągać? Też to mi rozrywka. Mutanty jak tralala! Mówią, że tacy dobrzy, a to nie ja albo kto inny by takiego śmiałka by pokonał jednym kiwnięciem palca. Raz mi babka opowiadała jak to jeden nagrodę wziął za stwora. Dwieście koron! I zniknął z pieniędzmi. Bo to takie istoty, tylko im grosz pokazać, a ci oczy jak na dzban piwa. Serio mówię, nie kłamię.
Oczy jej się lekko zaświeciły, pięść lekko zacisnęła. Yennefer dostrzegła to, ale nic nie mówiła. Tyle razy Geralt jej opowiadał. O mutantach, rządnych krwi. O elfach złodziejach, o krasnoludach zdrajcach. Powieści nieprawdziwych było co nie miara, gdy jednym faktem było tylko to, że istota ludzka to największy potwór, jaki stąpał po ziemi. Taka była właśnie prawda.
— Ha! Bracie, ile faktów. Słyszałem, że na granicy Nilfgard jakieś przyszykowania szykuje. Zamiast to król z królem walczyć, powinni te wszystkie elfy i całą hołotę poćwiartować, w wór i do rzeki. Świat chcą zmieniać! Ta, jasne. Po moim trupie. Prędzej takiego za uszy na drzewie powieszę, a z zębów naszyjnik zrobię.
Na twarzy kobiet widniało widoczne zdegustowanie. Ochydztwo, te słowa były odrażające. Świat upadnie. Albo już upada. Nie była pewna ile czasu zostało, zanim każda istota stąpająca po ziemi zabije się. Na zmianę. A zostaną tylko potwory. Te, które jako pierwsze powinny zostać wybite.
Wzięły kolejnego łyka - na odprężenie, bo nie było innej opcji. Nagle koło ich uszu coś zagwizdało, pofalowało. Zanim zdążyły się odwrócić, na stół jak rzucone piórko, wylądowały dwie kartki papieru. Spojrzały na siebie, a potem na papier.
Rada Czarodziejek Aretuzy
Rada Czarodziejek Aretuzy wzywa Aster na przybycie do siedziby rady, na konsultację odpowiedzialną za przekroczenie granicy przez Nilgard na krajach północnych.
Data przybycia: dzień następny
Wstawiennictwo: obowiązkowe.
Jej wyraz twarzy był tak samo zmieszany jak czarnowłosej. Przełknęły z trudem ślinę w gardle.
Świat się rozpada na małe kawałki, dzień po dniu. Aż nie zostanie nic - pomyślała.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro