Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział III

 Początek zimy, Kaer Morhen

Zobaczył ją. Weszła przez drewniane drzwi z gracją, nie chyląc głowy. Z suknią ciągnącą się po ziemi. W kolorze beżu. Cała w beżu. Z bransoletką z muszelek  na nodze, pończochą opasującą jej porcelanowe udo. Rękawice białe, by nie ubrudzić rąk, chociaż robiła to nie raz. Dekolt, wycięty w serek, długi aż do żeber. Naszyjnik z pereł, wplątywujący się w blond, falowane włosy, opadające na jej łopatki. Poważna mina, twarz bez skazy. Pozbawiona żadnej emocji. Ukasana w piękno, bo to ją opisywało.

Ona za to zobaczyła jego, gdy tylko weszła do sali. Trzymającego na kolanach znaną jej Triss Merigold. Ubrany w brązową, lekko zniszczoną bluzkę. Medalion, zwisający na szyi. Wilk. Spodnie, pomarszczone jak twarz Vesemira, nie ujmując starszyżnie. Dłonie, silne, mocne postawione na blacie. Włosy, związane z tyłu w kucyka, chociaż kilka włosów wisiało tuż przy oczach. Wzrok, który napotkał ją. A jej jego. 

Chrząknęła głośno, zwracając na siebie uwagę. Przecież o to jej chodziło. Reszta par oczu, zwróciła się ku niej. Niby bez zaskoczenia, bo sami ją wezwali, ale mimo tego na ich twarzach spoczął szok. Czysty, wymalowany. 

— Aster, dziewczę moje! — rozpoczął Vesemir, odstawiając na blat kubeł wina. 

Uściskał ją, jak nigdy wcześniej. Kąciki jej ust zadrżały, wyginając się w lekkim uśmiechu.  Ciepło, bijące od mężczyzny, przypomniało jej o wszystkim. Wspomnienia, przylatujące jeden za drugim. Ognisko, palące się na środku. Jak zawsze. Dzban wina, postawiony na stole z kubkami. Jak zawsze. Zapach popiołu, armenii i stęchlizny. Jak zawsze.

Chwilę później podszedł do niej Lambert.

— Witaj, Aster. Myślałem, że cię licho wzięło, ale jak widać, żywa żeś przyszła. Dobrze cię widzieć —  Uścisnął jej dłoń. 

Geralta nie było. Jego prawie nigdy tu nie było. Chwilę później jej wzrok spadł na bruneta. Podniósł się, odsuwając kobietę na bok.

—  Nie fatyguj się — odpowiedziała chłodno.

Eskel mimo wszystko podszedł do niej, całując w dłoń. Szarmancko, delikatnie. Jak nie on. Na twarzy Triss zauważyć można było lekką zazdrość. Lekką, którą Lambert obok  dostrzegł i zaśmiał się pod nosem. 

—  Witaj, Aster —  rzekł, nie spuszczając z niej wzroku.

Odszedł o krok, dalej się w nią wpatrując. Wzrokiem zjechała na Triss. Choć znała ją długo, to nigdy nie miały silnego kontaktu. Przelotny, tak to by ujęła. Rudowłosa pierwsza machnęła do niej ręką, na co ona skinęła tylko głową.

— Vesemirze, możemy na słowo? —  zapytała, podchodząc do starszyzny.

Oboje udali się na bok. Na długi, ciemny korytarz, który niegdyś był dla niej koszmarem. Teraz, zwykłym, prostym korytarzem.

— Mogę wiedzieć, czemu poprosiłeś mnie o przybycie? 

—  Już Ci tłumaczę, gwiazdo. W lasach pojawia się dużo stworów. I to nie tylko tam, zaczęły wchodzić do Kaer Morhen. Nie radzimy sobie z nimi, źródła też nie znamy. Chciałem Cię prosić o pomoc. Chłopcy, jak to chłopcy. Pomachają mieczem i dla nich problem rozwiązany. Dla mnie nie. Dlatego proszę cię o pomoc.

— A Triss nie może? Trzeba było wzywać mnie, z drugiego końca kontynentu? —  zaśmiała się.

—  Triss nie zna  tak dobrze potworów i magii jak ty. Znam cię od dziecka i wiem, że ty umiesz wziąć sprawy w swoje ręce. — wyznał, a na jego twarzy widać było przejęcie. —  To jak, pomożesz? 

— Pomogę — odparła.

Jakżeby, po takiej falii komplementów przyjąć prośby nie mogła. To dla niej miód dla uszu. Już miała się oddalić, kiedy mentor zaczął kontynuować rozmowę.

— Wiesz, dziecino. Nie widziałem Cię kupę lat. Chociaż nieczęsto mi to mówić, to tęskniłem. Myślałem, że już po tobie. Ani jednego słowa nie wymieniłaś przez dwadzieścia dziewięć lat. Tak, dokładnie tyle. Nie mniej, nie więcej, bo każdego dnia liczyłem. Wschód za zachodem, zimę za wiosną, dekada za dekadą.

— To miłe, wujku. Bardzo. Ale tak los wybrał — odpowiedziała, starając znaleźć w głowie wymówkę.

—  Żaden los, Aster. Tutaj się wychowałaś, a więc to miejsce twoim domem będzie zawsze. To jest twoim losem. Czy tego chcesz, czy nie —  westchnął, zakładając ręce na piersi. —  Eskela też nie oszukasz. Oj, nie rób min. Wiedziałem, co między wami dwoma jest. Choć tą drobną czarodziejkę lubię, to nie pasuje ona tak do niego. Nie tak jak ty. To też los. Czy chcesz czy nie, przeznaczenie was splecie. Zobaczysz.

— Wypiłeś za dużo białej mewy i biadolisz. Oj biadolisz, Vesemirze —  Popatrzyła głęboko w jego oczy, po czym wróciła do wielkiej komnaty. 

Musiała się napić, oj musiała. Chwyciła już za kubek, mając nadzieję udać się z nim do swojego pokoju, gdy usłyszała głos. Tuż za plecami.

— Aster, niestety tyle Cię nie było, że podczas krótkiej, obecnej wizyty Merigold zajęła tymczasowso twój pokój. Jeśli to nie problem.

Zamurowało ją. Krew w niej kipiała. Jakim prawem pozwolili jej wejść do jej pokoju, postawić tam nogę. Ręka jej się w pięść zbiła, ale wyprostowała ją po chwili. Obróciła się. Z uśmiechem, sztucznym, który Lambert czy inni mogli wyczuć na kilometr. Chciała już otworzyć buzię, ale Vesemir ją uprzedził.

—  Lambert, Eskel? Żadno z was nie przyjmie jej do siebie?  Nie tak się gości starą wiedźminkę, nie tak.

Lambert zadąsał minę. Lubił ją, ale naruszanie przestrzeni osobistej to za dużo. Zdecydowanie.

—  Jeśli chce, może iść do mnie —  odezwał się Eskel, ze świecącymi jak perły oczami. 

Mina Triss pobladła. Chyba nie na to liczyła. Tak, jak bardzo się zdziwiła. 

— Dziękuję — odpowiedziała, szczerząc zęby.

Konkurencja. To lubiła najbardziej. Zaraz, czy rzeczywiście miała konkurencję? Czy zależało jej na nim, czy chciała się nim pobawić i zostawić, jak tylko spełni prośbę Vesemira. Zniknie jak dym, pozostawiając tylko smak. Smak goryczy i bólu.

Nagle Lambert stanął przed nią z mieczem. Z tym parszywym uśmiechem. Uderzył ją lekko w bok uda końcem ostrza. Wzrygnęła się. Chwyciła ze stojaka miecz, po czym popatrzyła się. Wnikliwie. Unieśli miecze do góry, krzyżując je. Zaczęli atak. Stal uderzała co chwilę o drugą klingę. Zajęli całą salę. Przewracali się po stołach, zwalili na bok wieszak, ale żadno nie dawało za przegraną. W pewnym momecie Lambert potknął się o schodek. Upadł do tyłu, a ona opadła na ziemię, przykładając mu ostrze do gardła. Zdziwił się. Ona też. Wygrała. Pierwszy raz wygrała z Lambertem. Otworzyła buzię.

—  Potknąłem się, twoja wygrana nic nie znaczy.

— Potknięcie wpływa na walkę tak samo jak kontratak, Lambercie. Nie zapominaj o tym —  odezwał się Vesemir, wpatrzony w dwójkę wiedźmimów.

Poszedł w ciszy do swojej klitki. Vesemir też ich zostawił, udając się do zbrojowni. Zostali. W trójkę. Eskel przełknął ślinę, a Aster z Triss nie spuszczały z siebie wzroku.

—  Idę już spać — rzekła blondynka, opuszcając pomieszczenie.

Raz, dwa... Nie doliczyła do trzech, a brunet już zaczął za nią iść. Wygrana - pomyślała. Kolejna. Dotarli do  pokoju, a Aster zaczęła rozglądać się wokół. Dawno tu nie była. 

— Więc ty i Merigold powiadasz — Oparła się o okiennicę.

—  Nie —  zaśmiał się. — Ubzdurało Ci się coś Aster. Nie zgrywaj dziecka. Widziałem to w twoich oczach. Tę wolę walki. Widziałaś ją jako konkurencję, którą nie jest. A mnie jako podmiot, którym można pomiatać na boki. Kiedy się taka stałaś, co? Kiedy się tak zmieniłaś?

Dotknął ręką jej włosów, wpatrując się w różowo-żółte, władcze ozy.

— Kiedy? —  ponowił.

Odpowiedziała dopiero po chwili.

— Oszaleliście —  podsumowała.

— Nie, Aster. Zastanów się, bo zostaniesz z nikim — dopowiedział, kręcąc głową.

Prychnęła pod nosem, zbiegając po schodach. Poszła do pierwszej lepszej klitki na samym dole, po czym rzuciła czar, zamieniając ruderę w wygodny pokój.

—  Nie docenianie mnie — westchnęła pod nosem.







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro