Prolog
Chłopak o brązowych włosach stał w środku nocy na balkonie wychodzącym z jego pokoju. Opierał się o barierkę i w wystawionej za nią ręce trzymał zdjęcie, które odbijało blask księżyca. Stał on tak i wzdychał raz to patrząc na gwiazdy, raz na zdjęcie. Noc była wyjątkowo piękna, czyste niebo, żadnych jeżdżących wokół samochodów. Tylko dźwięki nocy. Głucha cisza i tylko co jakiś czas słychać było cykanie świerszczyka. Chłopak mieszkał w oddalonej od centrum części miasta i mógł się delektować błogą ciszą.
Jednak on myślał i wspominał pewną sytuację. Dała mu ona dużo nadziei, ale potem zgasiła jego szczęście całkowicie. Zniszczyła zapał i piękne wspomnienia, co spowodowało, że chłopak nigdy więcej nie uśmiechnął się szczerze. Miał maskę, której usilnie starał się pozbyć. Nie dawał jednak rady sam. Wiedział, że potrzebuje pomocy. Wydawało mu się, że obietnica dawno wygasła, przez co dzień w dzień stawał się coraz bardziej ponury.
Wszystko zaczęło się od pewnego spotkania na drugim końcu świata, na jednej z Amerykańskich plaż. Był już wieczór i słońce chyliło się ku zachodowi. Odbijało się w wodzie i tworzyło cudowny klimat. Dwóch małych chłopców siedziało na piasku i oglądało mecz siatkówki plażowej. Sami nie potrafili grać, a starsze dzieci nie pozwalały im dołączyć, więc grzecznie siedzieli i dyskutowali. Bacznie obserwowali co się dzieje i obaj stwierdzili, że chcieliby kiedyś razem grać w siatkówkę jako najlepsi na świecie zawodnicy. Zrozumieli to, gdy piłka pojawiła się w miejscu słońca. Tego wieczora razem próbowali grać piłką do nogi, jednak wychodziło im to bardzo źle. Chcieli jednak spróbować i spędzić ostatnie godziny na zabawie. Był to ich ostatni dzień spędzony razem na wakacjach. Obiecali sobie, że zrobią wszystko by spotkać się razem na boisku, ale żaden z nich nie określił do jakiej szkoły pójdzie jak będzie starszy, byli wszak za mali, by rozumieć, jak ważny jest to szczegół. Złączyli małe palce. Obietnica którą złożyli, żyła w nich, mimo, że przez większość nauki się nie spotkali...
Stało się to dopiero gdy obaj byli w ostatniej klasie, na jednym z meczy treningowych, dosłownie w ostatnich minutach rozgrywki. Nie spotkali się jednak po tej samej stronie siatki, ani nawet na jednym boisku. Minęli się tylko, bez przywitania, bez pożegnania, ze wzrokiem wbitym w ziemie. Jeden z nich, bo nie zagrał, drugi, bo przegrał...
Minęła dłuższa chwila, gdy brązowowłosy przypomniał sobie co przedstawiało zdjęcie. Było na nim dwóch małych uśmiechniętych chłopców, praktycznie nierozłącznych przez całe dwa tygodnie wakacji, które spędzili w Ameryce. Przyglądał się on drugiemu chłopcu ze specyficznym kolorem włosów i pięknym uśmiechem. Na zdjęciu przytulali się i byli po prostu szczęśliwi. Właśnie wtedy porównał on mijanego chłopaka z przeciwnej drużyny, do swojego przyjaciela z dzieciństwa, którego śmiech nadal mógł przywołać w głowie, bo brzmiał jak najczystsze dzwonki. Jego mózg sugerował, że to nie on, ale wiara zakorzeniona głęboko w sercu, podpowiadała inaczej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro