Rozdział 3: Łowcy
,,Anioł nigdy nie upada. Diabeł upada tak nisko, że już się nie podniesie. Człowiek upada i powstaje.'' - Fiodor Dostojewski
Łowcy jak już wcześniej było mówione, byli posłańcami Odyna. Całe dnie spędzali w Żelaznym Lesie, by zaraz na wieczór złożyć wieczorem raport. Wracali zawsze o zachodzie. Dlaczego? Las w nocy rządził się swoimi prawami, a zagrożeniem nie były wilki. Rośliny przekształcały się w najgorsze koszmary tych nieszczęśników, którzy ośmielili się ruszyć między drzewa. Wszystkie najgorsze lęki przychodziły ze wszystkich stron, jedynie aby rozerwać ofiarę na strzępy i pozostawić jej zwłoki z rozprutym brzuchem lub zagryzionym gardłem. Zapach krwi wtedy co rano unosił się w powietrzu. Tak przynajmniej opisywali to Łowcy.
Od ponad tysiąca lat krążyły pogłoski o duchu. Łowcy przed lata powtarzali to, a po dłuższym czasie sami się przekonali, że żadnego straszydła nie ma. Chyba że owy duch ma metr dziewięćdziesiąt wzrostu i przypomina jedynie młodego mężczyznę.
💚
- Cholerny smarkacz! - krzyknął szef bandy, spoglądając na przecięte sznury, którymi jeszcze tej nocy były uwiązane dwa jednorożce. - Niech no ja go dorwę.
- Najpierw będziesz musiał mnie złapać, Daren! - krzyknął nagle ktoś za nim.
Loki swobodnie wisiał do góry nogami na gałęzi, szeroko się uśmiechając.
- Brać go! - krzyknął Daren.
Jego ludzie natychmiast się podnieśli i całkiem bez namysłu, rzucili nożami w czarnowłosego. Chłopak wyprostował nogi, spadając przez to na ziemię. Jeden z Łowców rzucił w ziemię i ostrze wbiło się między palce u ręki wychowanka Norn. Nie zastanawiając się brunet, złapał za krótką rękojeść i w mgnieniu oka znalazł się przy atakującym. Stanął za nim i przyłożył nóż do jego gardła. Inni Łowcy znieruchomieli.
- Zbliżcie się, a poderżnę mu gardło. - zagroził, uśmiechając się szatańsko.
Jakiś ptak zatrzepotał skrzydłami przerywając ciszę. Unieruchomiony mężczyzna niepostrzeżenie i bardzo powoli wyjął jeszcze mniejszy nóż. Loki chyba dostrzegł to kątem oka, ponieważ jednym płynnym ruchem noża przeciął mu szyję, lecz ten zdążył uderzyć go metalem w brzuch w miejsce pod żebrami. Czarownik zgiął się w pół, wypuszczając wykrwawiającego się przeciwnika z ucisku. Cios był dość mocny, więc zaraz potem chłopak upadł na kolana, wtedy Daren rzucił się na niego z łańcuchem, aby go unieruchomić. Nim jednak zdążył skoczyć, brunet zniknął, zamieniając się w kłąb zielonego dymu.
💚
Wrócili do zamku udając zrezygnowanych i smutnych z powodu straty towarzysza. Wkroczyli do złotej sali, zostając Odyna jak zwykle na swoim tronie.
- Panie nasz. - przemówił Daren, ze sztucznym smutkiem. - Nasz towarzysz, zginął.
Wystąpił do przodu, w dłoniach trzymając zakrwawione, srebrne ostrze. Na rękojeści był wygrawerowany symbol Jotunheim. Król Asgardu doskonale go znał.
- Pragnę pomścić śmierć naszego przyjaciela. - dodał mężczyzna.
- Zezwalam. - skinął głową Odyn. - Przyprowadźcie winowajcę, a ja go osądzę.
Daren i jego ludzie ukłonili się nisko. Dowódca zawinął sztylet w chustę, a wychodząc uśmiechnął się szatańsko, na samą myśl. Nie zależało mu na zemście, a jedynie na pozbyciu uciążliwego kłopotu.
440 SŁÓW
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro