Prolog
Silny deszcz walił w szybę niczym smagnięcia batem. Słuchałam rytmicznego odbijania nie czując już nawet fal związanych z uderzeniami. Nie chciałam nawet myślec. Każdy następny oddech sprawiał odrętwienie i ból skazujący na agonie ciała. Nie byłam już nawet człowiekiem, tylko kupką czegoś co przypominało twór z jakimiś częściami wyglądającymi podobnie do rąk i nóg. Ostatni raz otworzyłam oczy by ujrzeć sprawcę mojego stanu. Uśmiechnął się uroczo dając mi do zrozumienia, że na to właśnie czekał. Nie błagałam o śmierć choć jej pragnęłam jak głodny od tygodni żebrak łaknący kawałka suchego chleba.
Oczy złoczyńcy wwierciły sie w moje spojrzenie, które nie wyrażało nawet strachu. Wiedziałam, że zależało mu na tym. Nie chciałam dać mu tej satysfakcji.
Spojrzał po raz ostatni i wbił w moją głowę sztylet sprawiając, że agonia zamieniła sie w błogi spokój. Mogłam odejść na własnych warunkach.
Uśmiech pojawił sie na mojej zniszczonej twarzy. Rozsierdziło to go, ale już nic nie mógł zrobić.
Byłam pewna iż żałował do samego końca braku reakcji na jego jak się wyraził "okazywanie mi miłości".
Nie musiałam już jej doświadczać.
Odeszłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro