7. Do następnego spotkania
Dzisiaj zwiedzaliśmy ruiny starożytnego miasta. Pod ziemią zachowało się o wiele więcej niżeli na powierzchni. Widzieliśmy tam dziwne pojazdy, budynki, które nie miały w sobie tyle wdzięku i przepychu, jak w Cyklonie. Długie, wysokie i płaskie. A pośród nich ukryta stała zrujnowana, niewielka świątynia. Zorza udali się do środka, poszedłem za nimi, chociaż miałem złe przeczucie, które paliło mnie od środka. Zignorowałem ten gorący żar w mojej piersi i wewnątrz zobaczyłem tylko śmierć.
Azud rzucił ostatnie spojrzenie na wysadzony wiszący most. To nie było łatwe zadanie, zadbali o to, żeby jak najmniej cywili ucierpiało, ale środki wybuchowe, których użyli okazały się dużo potężniejsze. Kilka budynków runęło. Większość ofiar to byli milicjanci, ale obawiał się poznać dokładną liczbę pozostałych.
Skrzywił się i zacisnął dłonie na barierce. Nie. To musiało się stać. Ktoś w końcu musiał przeciwstawić się dyktaturze i ludziom, którzy popierali Wielką Kapitan. Żadne pozytywne zmiany nie ujrzałyby światła dnia, dlatego musieli wprowadzić je sami. Niestety, najpierw czekała ich wojna. A oni byli mieszaniną, zebraną z przypadku losu. Wersin niegdyś był profesorem, wykładał na uczelni lingwistykę, a jeszcze wcześniej należał do dawnej jednostki wojskowej. Zawsze powtarzał, że walczył o coś zupełnie innego, a nie o Cyklon trzymany w metalowych szponach służbistów i dyktatorki o wypaczonym wyobrażeniu sprawiedliwości i pokoju. Gerjha natomiast wcześniej pracowała dziale administracyjnym, gdzie zajmowała się wystawianiem dokumentów osobistych dla mieszkańców i przybyszów z innych miast. W wolnych chwilach za to chodziła ćwiczyć na strzelnicy.
A Azud? Były narkoman, były pracownik drukarni i wciąż ścigany przestępca. Przez długi czas odczuwał dziwnego rodzaju dumę z tego, że milicja wyznaczyła za niego nagrodę, bo razem z przyjaciółmi próbowali powstrzymać nielegalną produkcję broni oraz pomóc Idiranowi. To się zmieniło, gdy go złapali, a w jego celi stanęła Lynne Bhardo. Wszystko się zmieniło, gdy stracił swoich przyjaciół, gdy stracił Idirana.
Każdy miał swój powód, ale on, Wersin i Gerjha chcieli walczyć o lepsze życie. Ignorowali świadomość tego, że to będzie okrutna i bezlitosna wojna.
Chłopak odwrócił się i zszedł z metalowej kładki. Poruszał się wąskimi uliczkami, krętymi i ponurymi, zostawiając za sobą ślady butów w brudnym śniegu, aż dotarł do piętrowego budynku z czerwonej cegły. Przeszedł parę kroków, upewniając się, czy na ścianach nie ma nigdzie zapisanych symboli – haseł ostrzegawczych. Oznaczali kryjówki takimi, żeby ostrzec, że dane miejsce już nie jest bezpieczne. Z nieukrywaną ulgą żadnego nie znalazł. Podszedł do piwnicznego okienka i zapukał trzy razy i po przerwie zastukał dwa razy. Za szybą poruszył się brudny, starty materiał. Zobaczył zielone oczy, delikatne zmarszczki od ciągłego unoszenia brwi.
Całe napięcie w jego ciele zniknęło i poczuł to samo błogie uczucie, jeszcze bardziej otumaniające niż mdły i słodki zapach chmurek. Gerjha.
Otworzyła okienko, a Azud nogami najpierw wgramolił się do środka, omal nie tracąc równowagi. Gerjha pomogła mu stanąć równo, po czym przyciągnęła go do siebie. Pocałowali się krótko, lecz czule, po czym oparli się czołami jak za każdym razem, gdy się witali lub żegnali.
— Musimy się wycofać — powiedział po chwili cichym głosem.
— Co się stało? — zapytała równie cicho.
— Ceglana kryjówka spłonęła.
Gerjha otworzyła usta, ale żadne słowa z nich nie wyszły. Odsunęła się, trawiąc w głowie to, co właśnie usłyszała.
— Czternaście ofiar, dziewięciu rannych. — Azud z trudem wymawiał kolejne słowa. Wciąż pamiętał ciało Oravii, pokryte w pęcherzach i wyciągnięte w nienaturalnym kształcie. — Nie możecie zaatakować konwoju. Wersin przegrupuje pozostałych, wszyscy spotkamy się w starej odlewni, tak jak planowaliśmy.
Odlewnia była starą, opuszczoną już fabryką, położoną praktycznie obok miasta. To nie była ich główna kryjówka. To miejsce zbyt bardzo się wyróżniało, a oni doskonale wiedzieli, że Wielka Kapitan jest niezwykle przebiegła. Nie raz pokrzyżowała im szyki, gdy jeszcze ich rebelianckie działania ograniczały się do kradzieży zapasów lub broni. Zazwyczaj była krok przed nimi, dlatego odlewnia stała się ostatecznością i miejscem, gdzie będą mogli zaplanować następne kroki.
— To na pewno dobry pomysł? — Gerjha zapytała po chwili.
— Nie wiem — przyznał szczerze. — Ale coś musimy zrobić.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech.
— Dobrze. Musimy jednak poczekać, przyszedłeś w idealnym momencie. — Gestem zawołała go do okna po przeciwnej stronie. — Pojawił się niezapowiedziany patrol, coś musiało się stać w budynku banku.
Azud podszedł do zabarykadowanego okna i spojrzał przez niewielką szczelinę w desce. Przez chwilę widział tylko zaspę śniegu, ale gdy nieco przesunął się w bok, ujrzał wysokie, milicyjne buty. Kawałek dalej stał cały milicyjny oddział. Jeden z kaprali rozmawiał właśnie z jakimś mieszkańcem na schodach prowadzących do banku.
Metal uderzył o kamienną drogę, echem roznosząc się po całej ulicy. Azud niemal podskoczył, gdy zaledwie kawałek przed oknem pojawiły się stalowe nogi. Długie, wąskie, choć szczelnie obudowane pokrywami z brązu i innych metali. Mechaniczny żołnierz.
Żyjące maszyny, niezmiernie niebezpieczne i szybkie. Sięgające niemal trzech metrów wysokości, siały postrach wśród mieszkańców, rebeliantów, a nawet i samych milicjantów, którzy nie raz spoglądali na kroczących wśród nich metalowych zabójców z niepokojem.
— I mają mechanicznego żołnierza — wyrzucił z siebie Azud.
— Dlatego musimy przeczekać. Chodź, reszta ekipy jest piętro niżej, jedynie Namir wyruszył na zwiad.
Ruszył za Gerjhą, ostrożnie schodząc po starych, drewnianych schodach. Dawne kamienice idealnie sprawdzały się do wypadowych kryjówek, zwykle miały dwupiętrowe piwnice i niekiedy korytarze prowadzące do sąsiednich budynków.
Na dole Azud musiał zamrugać oczami, żeby przyzwyczaić wzrok do panującego tutaj mroku. Jedynie dwie świece i latarenka gazowa oświetlały obudowane pomieszczenie. Na podłamanym taborecie siedział wysoki mężczyzna o jasnobrązowej karnacji, niechlujnym czarnym zaroście i głowie przystrzyżonej niemal na zero. Zarsen podniósł wzrok na Azuda i machnął nożem, którym się bawił.
— Popatrz Polria kogo przywiało — rzucił mężczyzna z niewielkim uśmiechem na twarzy.
Zza kotary wychyliła się niewielka dziewczyna. Była drobna, ale jedynie pod aspektem wzrostu. Ramiona Polrii były niewątpliwie umięśnione, widoczne nawet pod bladym swetrem. Krótkie włosy opadały jej na czoło. Rozpromieniła się na widok przyjaznej twarzy. Miała szczery, wręcz uroczy uśmiech.
— Azud! — zawołała i podbiegła, żeby uścisnąć jego ramię.
Azud odwzajemnił gest.
— Dobrze was widzieć — powiedział z uśmiechem.
— Jest źle, zgadza się? — zapytał Zarsen. Pochylił się bardziej do przodu, opierając łokcie na kolanach.
— Aż tak to po mnie widać?
— Nie, widzę to po oczach Gerjhy — odparł, podbródkiem wskazując na dziewczynę.
Azud spojrzał na nią. Wyraz twarzy nie zdradzał nic, nawet wtedy, gdy ją poinformował o pożarze i ofiarach. Ale jej oczy. Jej zielone oczy, które zwykle lśniły energią i zuchwałością, teraz pobladły. Nadal uważał je za piękne mimo smutnej głębi. Odwrócił wzrok, ale nie spojrzał na resztę towarzyszy. Skupił się na nierównym kamieniu w ścianie gdzieś pomiędzy nimi i wypuścił powietrze ustami.
— Ceglana kryjówka spłonęła, czternaście ofiar, dziewięcioro rannych — powtórzył raz jeszcze, jakby to były zaledwie nudne, niezrozumiałe matematyczne statystyki. Ale to nie była prawda. Każda z ofiar śniła o lepszym Cyklonie, o wspólnym życiu w spokojnym mieście, gdzie mogliby... gdzie mogliby po prostu żyć szczęśliwie. — Ja... — zająkał się. Coś ścisnęło go za wnętrze gardła.
Gerjha złapała go za dłoń, mocno zaciskając palce wokół jego. Był jej za to wdzięczny. Dzięki temu odważył się spojrzeć na Zarsena i Polrię. Mężczyzna miał kamienny wyraz twarzy, ale jego ręka, która wciąż dzierżyła nóż, lekko drgała. Kobieta zasłoniła usta rękawem, wstrzymując łzy.
— Jaki... jaki jest plan? — wydusił z siebie Zarsen.
Czując wsparcie Gerjhy, Azud przekazał towarzyszom następny krok. Nie wyglądali na zadowolonych, ale nie sprzeciwiali się. Jedno było pewne – musieli poczekać na powrót Namira i odejście oddziału milicji. Więc czekali. Azud usiadł na starej, obdartej komodzie pod ścianą tak, żeby widział oba wyjścia z pomieszczenia. Nawyk, który nabył już dawno temu. Nie chodziło nawet o potencjalne zagrożenie i obmyślanie planu ucieczki. Robił to z innego powodu. Bardzo nie lubił być osaczony. Ostatnim razem gdy to się stało, kobieta straciła życie. Zła kobieta, ale to nie miało znaczenia. Dlatego zwracał uwagę na każdy ruch. Polria była strasznie ruchliwa. Co chwilę musiała się przejść po piwnicy, zerknąć przez okno czy milicja nadal była na zewnątrz czy po prostu rozprostować nogi. Zarsen starał się podgrzać jedzenie, cały czas obracając swój nóż na palcach.
Jedynie Gerjha tkwiła bez ruchu, siedząc przy ich prowizorycznym piecyku. Wpatrywała się w płomienie łaskoczące garnek z gulaszem. A Azud wpatrywał się w jej włosy. Raczej cienkie, z rozdwojonymi końcówkami i potargane. Ich brązowy kolor wydawał mu się wręcz hipnotyzujący.
Polria wróciła po kolejnej przebieżce po piwnicy. Nerwowy grymas na jej twarzy zupełnie zmieniał jej oblicze. Teraz wydawała się groźniejsza.
— Nie podoba mi się to — powiedziała wyraźnie, podchodząc bliżej reszty. — Namir jeszcze nie wrócił, a tamtych milicjantów jest coraz więcej. W tamtym banku coś musiało się wydarzyć.
— Namir zawsze wraca — odparł Zarsen, bardziej agresywnie niż pewnie zamierzał. — Musimy mu zaufać.
— Oczywiście, że mu ufam, Zars — rzuciła stanowczym tonem. — Co nie zmienia faktu, że miał tu być trzy godziny temu.
— Gdzie właściwie poszedł na zwiady? — wtrącił się Azud.
— Nad wiszące mosty. Miał sprawdzić czy konwój na pewno przejedzie planowaną trasą. — Polria zaczęła krążyć. — Nie wie, co się stało, że odwołaliśmy akcję. Co jeśli gdzieś się zaczaił, czekając na nas?
— Nie taki był plan — odparł Zarsen. — Namir znał nasz plan.
— W planie nie było pieprzonego oddziału milicji — syknęła, gestykulując na mężczyznę.
— W takim razie pójdźmy go odszukać — zaproponowała Gerjha.
Zarsen i Polria spojrzeli po sobie, a Azud spojrzał na Gerjhę.
— Sprawdzę, czy wszystko w porządku i go sprowadzę — mówiła dalej. — Przy okazji zerknę, co tam w tym banku się odwala.
— To zbyt ryzykowne — zaoponował Zarsen.
— Wszystko, co robimy jest ryzykowne — prychnęła rozbawiona Gerjha. — Wiem, że rozdzielanie się nie jest najlepszym pomysłem, ale nie możemy tu tkwić tak długo. Jeśli milicja wpadnie na pomysł, żeby zajrzeć do sąsiednich budynków, to będziemy w dupie. Otoczą nas.
Zarsen machnął ręką i wyprostował się. Unikał przeszywającego spojrzenia Polrii i stanowczych słów Gerjhy. Azud obserwował ich i odczuł dziwne ukłucie znajomości. To nie był pierwszy raz, kiedy widział tę trójkę w niezgodzie, ale tym razem zamiast nich, zobaczył swoich dawnych przyjaciół. Pomimo przytłaczających różnic charakterów, raz jeszcze znalazł się na kanapie w posiadłości państwa Tartsor. Ewitt próbujący zachować pozory porządnego gospodarza, Idiran słuchający zawziętej dyskusji Vissaret i Rierga o ich następnym planie. I Azud, tam w tle, przypatrujący się reszcie. Nie miał im tego za złe. Bał się ingerować, gdy robiło się zbyt poważnie na jego sarkastyczne uwagi i komentarze. Reszta przyjaciół wiedziała, co mają zrobić, a on nie chciał im przeszkadzać.
Tym razem sytuacja była inna. On też już nie był tą samą osobą, co kiedyś. I ostatnim razem stracił wszystkich.
Zeskoczył z komody na równe nogi.
— Nie — powiedział na głos.
Cała trójka spojrzała na niego zaskoczona, szczególnie Gerjha, wpierw obruszona, lecz po chwili pozwoliła sobie najpierw wysłuchać.
— Z jednym macie rację, trzeba działać. Polria, czy milicjantów jest coraz więcej czy to ten sam oddział?
— Um, wydaje mi się, że ten sam oddział, ale przyjechał jeszcze jeden powóz, właśnie przed chwilą, gdy przyszłam wam powiedzieć, nie widziałam pasażerów.
— W takim razie coś się dzieje. Możemy spokojnie założyć, że nie odpuszczą. Gerjha ma rację, nie wiemy co tam zaszło, więc możemy się spodziewać ich wizyty w sąsiednich budynkach. Pakujcie się, opuszczamy tę piwnicę.
Zarsen oburzył się, stając naprzeciwko Azuda.
— Nie zamierzam wychodzić stąd, gdy...
— Dla Namira zostawimy wiadomość tutaj, gdyby jednak wrócił. Ja pójdę go szukać.
— Żartujesz chyba — wtrąciła Gerjha. — Nie taki miał być plan.
— Gerjha, Polria, wszyscy będą potrzebować was w odlewni. Znacie aktualne patrole milicji na wylot, spędziliście w tych piwnicach ostatni miesiąc, żeby zdobyć tę wiedzę. Ja jej nie mam. — Azud spojrzał na Zarsena. — Wiem, że nie odpuścisz, dlatego chodź ze mną.
Zarsen otworzył szerzej oczy, ale po raz pierwszy od paru godzin przestał bawić się nożem i szybkim ruchem schował go do pochwy przywiązanej do uda. Skinął głową na zgodę, ale i w jego spojrzeniu dało się wychwycić coś jeszcze. Wdzięczność.
— Nie, Azud, nie podoba mi się to — wzdrygnęła się Gerjha.
— Wiem — odparł i spojrzał w jej oczy z trudem. Jej zmarszczki wokół brwi w cieniu płomieni i gazowej latarenki sprawiały wrażenie żywej rozpaczy. To uczucie szybko zniknęło.
— To może być najlepsze wyjście, Gerjha — dodała Polria. — Wymkniemy się tą samą drogą, co przyszedł Azud. A chłopaki odnajdą Namira.
Gerjha podeszła do Azuda. Przez chwilę miał wrażenie, że kobieta go uderzy otwartą dłonią, besztając na durną brawurę i nierozwagę. Ale tego nie zrobiła. Oparła czoło o jego czoło. Odwzajemnił gest.
— Wróć proszę — wyszeptała.
— Wrócę — odpowiedział. — Dobrze wiesz, co ci obiecałem.
Uśmiechnęła się ponuro.
— Ja...
Rozległo się stukanie. Nie. Bardziej uderzanie o drzwi.
Cała czwórka spojrzała na sufit. Dźwięki były przytłumione, ledwo je usłyszeli, ale wszyscy zgodnie zaczęli biegać po piwnicy. Zarsen zalał piecyk wodą, Polria zaczęła wrzucać cały sprzęt do toreb. Azud jeszcze przez dwie chwile przytrzymał dłonie Gerjhy, pragnąc, żeby ten dotyk trwał wieczność. Oboje jednak odsunęli się, żeby działać.
— Polria rzuć mi kredę! — syknął Zarsen. Złapał sprawnie rzucony w mgnieniu oka przedmiot i zaczął kreślić po cegle schowanej za skrzynią, gdzie wcześniej leżał jego bagaż. Zostawiał wiadomość dla Namira.
Azud nie miał bagażu. Instynktownie wyjął z kabury pistolet sprężynowy i podbiegł na górę. Zaczął stawiać kroki cicho i ostrożnie – znad jego głowy sypał się pył i kurz. Milicjanci musieli wejść do środka.
Podszedł do okna, żeby zobaczyć widok przed kamienicą. Nigdzie nie mógł dostrzec mechanicznego żołnierza.
— Cholera! — syknął pod nosem.
Na górę podbiegła reszta, każdy w rękach z plecakami i skórzanymi torbami. Zarsen jako pierwszy otworzył okienko.
— Sprawdzę, czy jest czysto — rzucił i zaczął wspinać się przez szparę.
— W razie czego odwrócimy uwagę — powiedział Azud, patrząc na Polrię i Gerjhę.
— Damy radę — odparła przekonana Polria. W dłoniach trzymała swój metalowy kij – pamiątkę, choć Azud nie miał pojęcia po kim była ta pamiątka. — Znokautowani za nami nie pobiegną.
— Chodźcie! — syknął Zarsen z zewnątrz.
Polria natychmiast wskoczyła na parapet.
Azud spojrzał na Gerjhę. Gerjha spojrzała na Azuda.
Tak jak jej obiecywał. Do następnegospotkania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro