28
Lady Aislyn usadziła swą przyjaciółkę, Lady Mirę, na honorowym miejscu, która była dzisiaj królową turnieju. Zaś sama pani zamku była niezmiernie rada z widowiska. Jej mąż nie ukazał się jej od jakiegoś czasu, ale dostrzegła na łące przy murach zamkowych jego namiot. Wyróżniał się wśród innych. Był okazały w kolorze czerwieni i czerni. Nad namiotem górował proporzec z barwami jej rycerze i herbem szlacheckim w postaci czarnego kruka. Jednak samego Wulfgara nigdzie nie dostrzegła.
- Asilyn, lękam się iż Gowien może zostać pokonany - wyszeptała Mira.
- Miej wiarę w niego. To waleczny rycerz, który dorównuje memu mężowi.
- Obyś miała rację - Mira posłała przyjaciółce nieśmiały uśmiech.
Wiedziała, że jej mąż stanie w szranki jako ostatni. Będą potykać się o jej pocałunek, co było jej trochę nie w smak. Była przekonana o zwycięstwie swego Wulfgara i jednocześnie zasępiona, gdyż to był turniej o rękę Lady Miry.
Przed południem rozpoczął się turniej, a na plac turniejowy wjeżdżali na swych rumakach kolejni rycerze. Kruszyły się kopie i piki, na sam koniec zaś błyskały ostrza mieczy. Aislyn widziała, jak Lady Mirze drżały dłonie, kiedy Sir Gowien podjechał do niej, a ona obdarzyła go fantem w postaci chusty, którą rycerz przymocował do swej kopi. Wysadził swego przeciwnika z siodła, jednak ów rycerz nie poddał się i sięgnął po miecz. Mira zacisnęła dłonie na sukni i z trwogą patrzyła, jak obaj zasadzają się na siebie. Jedną z reguł było walka do pierwszy krwi, w wypadki użycia mieczy, gdyż było rozstrzygnięcie pojedynku. Nie chciała, żeby ktoś zginął stając do walki i starając się o jej wiano i nią samą. Sir Gowein ku ucieszy tłumu, jak i samej lady wygrał wszystkie pojedynki, toteż na koniec miał odebrać swą nagrodę. Lady Mira była wielce rada z obrotu sprawy.
- Czyż to nie twój małżonek? - Aislyn usłyszała szept przy uchu.
Pani zamku zwróciła swe oczy ku nadjeżdżającemu rycerzowi. Jego wielki wierzchowiec, Diablo, był ubrany paradnie w kolory swego pana. Zaś sam rycerze był odziany w kolczugę a na kaptur kolczy włożony miał hełm. Czerwona tunika z czarnym krukiem na piersi przyciągała wzrok.
Wulfgar z tarcz i uśmiechem na ustach pokłonił się przed damami i zwrócił się do swej połowicy.
- Pani, czy obdarujesz mnie swoim fantem na szczęście? - Podjechał na Diablo bliżej żony.
- Milordzie - skinęła głową niewiasta - niech ci dopisze szczęście. - Przywiązała swą zieloną tasiemkę od sukni do ramienia rycerza, po czym bez oporów złożyła na jego ustach pocałunek.
- Zachowaj na później te czułości, moja słodka.
Wulfgar na swym wierzchowcu gotował się do walki. W jednej ręce trzymał kopię podaną mu przez giermka, a w drugiej tarczę. Po przeciwnej stronie placu bojowego czekał Sir Longley, który chciał ubić swego przeciwnika. Owszem zasady mówił, że walka do pierwszej krwi, lecz on miał zamiar pokonać Normana i przejąć jego ziemie wraz z urodziwą żonką. Już on ją wychędoży jak się należy.
Z okrzykiem bojowym dwóch rycerzy natarło na siebie. W powietrzu wznosiły się tumany kurzu wzbite przez końskie kopyta. Kopie uderzyły z trzaskiem o tarcze, poleciały drzazgi i rozsypały się w pył, lecz żaden z rycerzy nie został wysadzony z siodła. Aislyn nerwowo ułożyła dłoń na swym wypukłym brzuchu i patrzyła z trwogą na rozgrywającą się scenę. Podano ponownie kopie, lecz tym razem Sir Longley wyleciał w powietrze.
- Walczysz, czy się poddajesz? - Zapytał de Mount.
- Walczę - odpowiedział rycerz.
- Zatem do pierwszej krwi! - Wydał okrzyk, a tłum mu zawtórował.
Obaj obnażyli swe miecze, stał cięła powietrze, i brzęczała przy każdym uderzeniu. Wulfgar miał dosyć tego zuchwalca i jednym silnym pchnięciem dźgnął przeciwnika w nogę. Na mieczu ukazała się krew. Ugodzony rycerz upadł na kolana z bólu, jednak dla niego to nie był koniec. O nie, teraz ten psi syn zapłaci mi za wszystko.
- Do pierwszej krwi - wskazał na swe ostrze splamione purpurą. - Zatem przegrałeś, nagroda jest moja Sir Longley.
Tłum za wiwatował zwycięzcy,swemu panu, a Aislyn wypuściła cichy drżący oddech. Jej mąż zwyciężył. Czekając, aż jej małżonek odbierze swą wygraną, patrzyła jak zmierzał ku niej. Raptem tuż za nim dostrzegła błyskające ostrze w słońcu. Wydała z siebie okrzyk przerażenia i osunęła się bezwładnie.
Wulfgar zaalarmowany krzykiem Aislyn zrobił szybki unik i ciął swego przeciwnika. Longley nie miał z nim szans. Jednym płynnym pchnięciem nadział rycerza na miecz, który pogwałcił zasady rycerskie i turniejowe. Tak się nie godziło, a postępek był haniebny. Martwe ciało rycerza zostało szybko zniesione z placu, a sam pan zamku pognał do swej połowicy. Dopadł do zemdlonej Aislyn i uniósł w ramionach, kierując się wraz z nią do swego namiotu. Ułożył małżonkę na swych kolanach i delikatnie przygarnął do swej piersi.
- Najdroższa - muskał jej skroń swoimi drżącymi wargami - jestem przy tobie.
Zielone spojrzenie skrzyżowało się z szarym, na co niewiasta zadrżała. Miała lekki mętlik w głowie, ale ukochana twarz i mężowski zapach uspokoił jej szybko bijące serce.
- Wulfgarze - wyszeptała i dotknęła dłonią jego ściągniętą twarz, po czym palcami wygładziła zmarszczę na czole - żyjesz.
- Cherie, wystraszyłaś mnie. Prawie umarłem, widząc cię bez życia.
- Przepraszam. Tak się zlękłam, że zdaje się iż zemdlałam.
- Już dobrze. Pokonałem przeciwnika, więc teraz muszę odebrać swą nagrodę, Pani.
- Czyżbyś był aż tak łasy na me pocałunki, Milordzie?
- Zdaje się, że masz me serce w swym władaniu. - Wulf opuścił usta na ciepłe żonine wargi, smakując ich słodycz, która zmąciła jego rozsądek.
***************************************
Nasza lady coś ma szczęście do tych walki o nią ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro