Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

28

Lady Aislyn usadziła swą przyjaciółkę, Lady Mirę, na honorowym miejscu, która była dzisiaj królową turnieju. Zaś sama pani zamku była niezmiernie rada z widowiska. Jej mąż nie ukazał się jej od jakiegoś czasu, ale dostrzegła na łące przy murach zamkowych jego namiot. Wyróżniał się wśród innych. Był okazały w kolorze czerwieni i czerni. Nad namiotem górował proporzec z barwami jej rycerze i herbem szlacheckim w postaci czarnego kruka. Jednak samego Wulfgara nigdzie nie dostrzegła.

- Asilyn, lękam się iż Gowien może zostać pokonany - wyszeptała Mira.

- Miej wiarę w niego. To waleczny rycerz, który dorównuje memu mężowi. 

- Obyś miała rację - Mira posłała przyjaciółce nieśmiały uśmiech. 

Wiedziała, że jej mąż stanie w szranki jako ostatni. Będą potykać się o jej pocałunek, co było jej trochę nie w smak. Była przekonana o zwycięstwie swego Wulfgara i jednocześnie zasępiona, gdyż to był turniej o rękę Lady Miry.

Przed południem rozpoczął się turniej, a na plac turniejowy wjeżdżali na swych rumakach kolejni rycerze. Kruszyły się kopie i piki, na sam koniec zaś błyskały ostrza mieczy. Aislyn widziała, jak Lady Mirze drżały dłonie, kiedy Sir Gowien podjechał do niej, a ona obdarzyła go fantem w postaci chusty, którą rycerz przymocował do swej kopi. Wysadził swego przeciwnika z siodła, jednak ów rycerz nie poddał się i sięgnął po miecz. Mira zacisnęła dłonie na sukni i z trwogą patrzyła, jak obaj zasadzają się na siebie. Jedną z reguł było walka do pierwszy krwi, w wypadki użycia mieczy, gdyż było rozstrzygnięcie pojedynku. Nie chciała, żeby ktoś zginął stając do walki i starając się o jej wiano i nią samą. Sir Gowein ku ucieszy tłumu, jak i samej lady wygrał wszystkie pojedynki, toteż na koniec miał odebrać swą nagrodę. Lady Mira była wielce rada z obrotu sprawy. 

- Czyż to nie twój małżonek? - Aislyn usłyszała szept przy uchu.

Pani zamku zwróciła swe oczy ku nadjeżdżającemu rycerzowi. Jego wielki wierzchowiec, Diablo, był ubrany paradnie w kolory swego pana. Zaś sam rycerze był odziany w kolczugę a na kaptur kolczy włożony miał hełm. Czerwona tunika z czarnym krukiem na piersi przyciągała wzrok.

Wulfgar  z tarcz i uśmiechem na ustach pokłonił się przed damami i zwrócił się do swej połowicy.

- Pani, czy obdarujesz mnie swoim fantem na szczęście? - Podjechał na Diablo bliżej żony.

- Milordzie - skinęła głową niewiasta - niech ci dopisze szczęście. - Przywiązała swą zieloną tasiemkę od sukni do ramienia rycerza, po czym bez oporów złożyła na jego ustach pocałunek.

- Zachowaj na później te czułości, moja słodka.

Wulfgar na swym wierzchowcu gotował się do walki. W jednej ręce trzymał kopię podaną mu przez giermka, a w drugiej tarczę. Po przeciwnej stronie placu bojowego czekał Sir Longley, który chciał ubić swego przeciwnika. Owszem zasady mówił, że walka do pierwszej krwi, lecz on miał zamiar pokonać Normana i przejąć jego ziemie wraz z urodziwą żonką. Już on ją wychędoży jak się należy.

Z okrzykiem bojowym dwóch rycerzy natarło na siebie. W powietrzu wznosiły się tumany kurzu wzbite przez końskie kopyta. Kopie uderzyły z trzaskiem o tarcze, poleciały drzazgi i rozsypały się w pył, lecz żaden z rycerzy nie został wysadzony z siodła. Aislyn nerwowo ułożyła dłoń na swym wypukłym brzuchu i patrzyła z trwogą na rozgrywającą się scenę. Podano ponownie kopie, lecz tym razem Sir Longley wyleciał w powietrze. 

- Walczysz, czy się poddajesz? - Zapytał de Mount.

- Walczę - odpowiedział rycerz.

- Zatem do pierwszej krwi! - Wydał okrzyk, a tłum mu zawtórował.

Obaj obnażyli swe miecze, stał cięła powietrze, i brzęczała przy każdym uderzeniu. Wulfgar miał dosyć tego zuchwalca i jednym silnym pchnięciem dźgnął przeciwnika w nogę. Na mieczu ukazała się krew. Ugodzony rycerz upadł na kolana z bólu, jednak dla niego to nie był koniec. O nie, teraz ten psi syn zapłaci mi za wszystko.

- Do pierwszej krwi - wskazał na swe ostrze splamione purpurą. - Zatem przegrałeś, nagroda jest moja Sir Longley.

Tłum za wiwatował zwycięzcy,swemu panu, a Aislyn wypuściła cichy drżący oddech. Jej mąż zwyciężył. Czekając, aż jej małżonek odbierze swą wygraną, patrzyła jak zmierzał ku niej. Raptem tuż za nim dostrzegła błyskające ostrze w słońcu. Wydała z siebie okrzyk przerażenia i osunęła się bezwładnie. 

Wulfgar zaalarmowany krzykiem Aislyn zrobił szybki unik i ciął swego przeciwnika. Longley nie miał z nim szans. Jednym płynnym pchnięciem nadział rycerza na miecz, który pogwałcił zasady rycerskie i turniejowe. Tak się nie godziło, a postępek był haniebny. Martwe ciało rycerza zostało szybko zniesione z placu, a sam pan zamku pognał do swej połowicy. Dopadł do zemdlonej Aislyn i uniósł w ramionach, kierując się wraz z nią do swego namiotu. Ułożył małżonkę na swych kolanach i delikatnie przygarnął do swej piersi. 

- Najdroższa - muskał jej skroń swoimi drżącymi wargami - jestem przy tobie.

Zielone spojrzenie skrzyżowało się z szarym, na co niewiasta zadrżała. Miała lekki mętlik w głowie, ale ukochana twarz i mężowski zapach uspokoił jej szybko bijące serce.

- Wulfgarze - wyszeptała i dotknęła dłonią jego ściągniętą twarz, po czym palcami wygładziła zmarszczę na czole - żyjesz.

- Cherie, wystraszyłaś mnie. Prawie umarłem, widząc cię bez życia.

- Przepraszam. Tak się zlękłam, że zdaje się iż zemdlałam.

- Już dobrze. Pokonałem przeciwnika, więc teraz muszę odebrać swą nagrodę, Pani.

- Czyżbyś był aż tak łasy na me pocałunki, Milordzie?

- Zdaje się, że masz me serce w swym władaniu. - Wulf opuścił usta na ciepłe żonine wargi, smakując ich słodycz, która zmąciła jego rozsądek.


***************************************

Nasza lady coś ma szczęście do tych walki o nią ;)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro