Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

wódka

Próbował się nie śmiać.

James Devir w białej koszuli i czarnej marynarce klęczał na jasnych kafelkach obok barokowej komody, przelewając wódkę do kartonu po soku z aronii.

Przed oczami stanęły mu te wszystkie momenty, gdy Devir wpadał do jego pokoju. Zawsze zimny, dumny, kompletnie niepasujący do obecnej sytuacji.

Właściwie nic nie pasowało. Blond włosy na podłodze, żel w rękach Glorii i wreszcie sam Edwin. Nadal do niego nie docierało, skąd wziął się w łazience ekskluzywnego hotelu z dwójką Złotych Ludzi, czyli największych dupków w szkole według opinii publicznej. Do tej pory nie kwestionował tego poglądu, ale James uratował go od śmierci pod kołami samochodu i zamarznięcia, a Rived zrobiła herbatę, ścięła grzywkę oraz oddała żel, kupiony kuzynowi.

Właściwie tylko po to ostatnie zawołała Devira. Oczywiście nie mógł posłusznie wykonać polecenia, czyli przynieść plecaka Glorii. W zamian wziął wszystkie trzy. O żel się specjalnie nie kłócił. Być może zgadzał się z kuzynką, że jest coś winien Edwinowi. Edwin miał zgoła inną opinię, jednak nie zamierzał odmawiać prezentów, nawet jeśli robiono z niego ofiarę.

Nic za darmo. Poinformowali go, że musi iść zaraz do salonu, zająć Wymonda. Kompletnie nieświadomy sytuacji koszykarz pod żadnym pozorem nie mógł wejść do łazienki.

Żel wylądował w plecaku Edwina. Gloria wypiła do dna sok z aronii, w ogóle się przy tym nie krzywiąc. James przygotował następną flaszkę do przelania.

Gdzieś w umyśle Edwina zaświtała myśl, że Devir wcale mu nie pomaga, że zdobył drugą butelkę za darmo. Needly nie mógł go wydać bez przyznania się do kupowania alkoholu, więc dlaczego miałby nie wykorzystać sytuacji.

Z drugiej strony nie zabrałby go do domu swojej kuzynki. Gloria nie dałaby mu herbaty i nie podcięła grzywki. Wymond nie... Od kiedy Wymond się z nimi zadawał?

Kojarzył go z meczów koszykówki, imprez w sypialni Edwina, i oglądania Przyjaciół na świetlicy. Rozmawiali kilka razy, głównie o serialu.

Może i poznał Glorię osobiście kilkadziesiąt minut temu, ale już mu nie pasowała do tego typu rzeczy.

Chociaż Jamesa też nigdy nie skojarzyłby z malarstwem.

Zabrał swój plecak i wyszedł z łazienki.

- Podziwiaj - rozkazał z braku lepszych pomysłów.

Napięcie na twarzy Wymonda przekształciło uśmiech w dziwny grymas.

- Podziwiam.

Niezadane pytanie zawisło między nimi.

Mógł wymyślić jakieś usprawiedliwienie dla absencji kuzynostwa. Mógł, ale niech sami się tłumaczą.

- Nie jest idealnie jak u Joeya - zauważył Wymond.

- Ona nigdy nie oglądała Przyjaciół.

Od dalszego ciągu sztywnej konwersacji uratował ich dzwonek do drzwi.

Gloria wypadła z łazienki, nie kryjąc przerażenia.

- Już idę!

Złapała się za głowę.

James wbiegł do salonu z plecakami. Dwa rzucił na ziemię przy nogach Edwina. Wódka musiała być w trzecim, bo nic się nie stłukło. Ten zabrał ze sobą na balkon.

Kuzynka zamknęła za nim drzwi i zaciągnęła zasłonę, omal jej nie zrywając.

Rozległ się dźwięk otwieranych drzwi oraz stukot obcasów. Wzrok całej trójki powędrował w stronę przedsionka.

- Tak się gramolisz, że znalazłam klucze - usłyszeli pretensjonalny głos. Niewątpliwie należał do starszej kobiety, która po chwili wyłoniła się zza drzwi.

- Przepraszam, babciu - pisnęła Gloria.

Nie wiedział, po kim dziewczyna odziedziczyła drobną posturę, ale z pewnością nie była to jej babcia.

- Mogłaś mnie uprzedzić, że przyjdą goście.

- To wyszło nagle...

Jako pierwszy oprzytomniał Wymond. Zerwał się z fotela, ominął ławę, i przystanął przed głową rodziny Rived, niepewny, jaki gest wykonać.

- Nazywam się Wymond Blance. Gloria... Ja...

- Ach, rozumiem. - Zwróciła się do malarza. - Ty musisz być przyzwoitką.

Twarz Glorii zapłonęła, ale malarz już wchodził w rolę.

- Jak najbardziej. - Skłonił się. - Edwin Needly. Pilnuję naszych gołąbeczków.

Pani Rived skrzyżowała ramiona na wydatnym biuście. Zły znak.

- I potrzebujesz aż dwóch kubków herbaty?

Brew mu drgnęła.

- Bardzo zmarzłem.

Machnęła na niego ręką, odwracając się do wnuczki.

- Gdzie on jest? - Rozejrzała się po pokoju. - Devir, wyłaź!

- Bardzo chętnie! - dobiegło ich z balkonu.

- Matko Boska! Czyś ty oszalała?! Przecież on tam zamarznie! Jeszcze posądzą nas o morderstwo!

Energicznym krokiem podeszła do balkonu i zamaszyście odsunęła zasłonę.

Mimo zimna James stał dumnie wyprostowany z rękoma splecionymi za plecami. Jedynie rozszerzone źrenice zdradzały strach.

Wchodząc do salonu, skinął pani Rived głową.

- Skoro już włamujesz się do mojego domu, miej, chociaż tyle przyzwoitości, by nie chować się na balkonie.

- Nie nazwałbym tego włamaniem. - Posłał jej chłodny uśmiech. - Edwin, mógłbyś podać mi moją herbatę malinową?

Brzmiało to niemal jak prośba.

Groźne spojrzenie pani Rived spoczęło na Glorii. Ona z kolei zwróciła się w stronę Edwina. Babcia tylko na niego zerknęła, po czym wróciła do karcenia wnuczki wzrokiem.

Ponieważ mamy dobrze go wychowały, nawet jeśli drugą miał dopiero od roku, podał Jamesowi jego kubek.

Zastanawiał się, czy herbata malinowa to ulubiona pani Rived, czy istniał inny powód, dla którego Devir tak podkreślił, co pije.

- Babciu? - Gloria odchrząknęła. - My zaraz idziemy.

Przytaknęła i wyszła z salonu. Drzwi zamknęły się za nią, nim Edwin zdążył rozpoznać pomieszczenie.

Stojąc, dopili herbaty.

Wymond zaoferował, że pomoże przy zmywaniu. Gloria odpowiedziała cichym: „Dziękuję". James w tym momencie położył dłoń na plecach malarza, kierując go do przedpokoju.

- Devir. - Pani Rived pojawiła się w drzwiach, gdy zakładali płaszcze. - Twój ojciec znów robi problemy.

- Niezmiernie mi przykro, jednak nie jestem za niego odpowiedzialny.

Pogarda w jej oczach powinna sprawić, że Devir spłonie ze wstydu, ale on jedynie się wyprostował.

- Porozmawiaj z tym, kto jest.

♢♢♢

Wepchnął ręce głębiej w kieszenie, żeby nikt nie zauważył, jak drżą. Bynajmniej nie z zimna, bo wypita herbata w połączeniu z szybkim tempem marszu, jakie narzucił Devir, nie pozwoliły mu ponownie zmarznąć.

W holu zaczekali na Glorię i Wymonda, więc mniej więcej równo dotarli na miejsce zbiórki. Mniej więcej, bo James nie przejmował się, że Edwin niemal za nim biegnie, a pozostali są daleko w tyle.

Niemniej wszyscy na czas stawili się pod marketem. Chwilę później przybyli opiekunowie. Plastyk westchnął, idąc do przednich drzwi autokaru. Gastronomiczka z poczuciem misji zajęła miejsce przy tylnych.

James przestał mordować asfalt wzrokiem i pociągnął Edwina do przedniego wejścia.

Nie wiedział, w czyim plecaku jest wódka, a w czyim sok, bo Devir zatrzymał się, tylko by wyrzucić puste flaszki. Nic więc dziwnego, że lekko się denerwował.

Plastyk odkręcał każdy napój i wąchał, a liczba osób przed nimi ciągle malała.

Obserwował, jak w drugiej kolejce, gastronomiczka każe Glorii otworzyć plecak. Rived wykonała polecenie z uśmiechem, nie przerywając pogawędki. Sama odkręciła nauczycielce karton.

Wstrzymał oddech.

Powąchała i oddała, mówiąc coś o procedurach. Zapewniła, że ufa Glorii, ale nie chce być oskarżona o faworyzację.

Zlekceważył ciąg dalszy, bo przyszła kolej Devira.

- Mój ulubiony nauczyciel.

Do Edwina dopiero po chwili dotarło, że James nawiązuje do rozmowy pod hotelem.

- Gadaj gdzie narkotyki, lizusie. - Cokolwiek przydarzyło się plastykowi, odebrało mu energię nawet na zmienienie tonu.

- W soku z aronii.

Miał ochotę go kopnąć.

Plastyk zakrył oczy dłonią, widząc zawartość plecaka.

- Zabieraj to.

Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Na schodach tylko raz odwrócił się do Edwina, jakby oceniając, czy poradzi sobie równie dobrze.

Czy to wyzwanie, panie Devir?

- Nie spodoba się to panu - poinformował z uśmiechem, otwierając plecak.

Wstręt do aronii musiał być głęboko zakorzeniony u jego opiekuna, bo tylko jęknął:

- Dzieci, co z wami nie tak?

Twarz Devira nie wyrażała emocji, ale Needly nie potrzebował jego wskazówek.

- Jesteśmy pana ulubieńcami.

Plastyk pokręcił głową i kazał mu przejść.

Przez chwilę zastanawiał się, czy zadowolony uśmiech Jamesa to przejaw pozytywnych emocji, czy przypadkowy skurcz mięśni, który nadinterpretował?

Niemniej poszedł za nim, bo siedział na tyle. Nie samym, gdzieś tak w połowie drugiej części autokaru. Z tego, co zaobserwował, wynikało, że Devir kilka foteli przed nim.

Nagle młody przemytnik zatrzymał się gwałtownie, prowokując pech Edwina, który oczywiście wpadł mu na plecy.

Na miejscu Devira siedział Blance z nienaturalnie szeroko otwartymi oczami.

Może za sprawą ciężaru wódki w plecaku a może błagalno-rozkazującego spojrzenia Glorii, James tylko pokręcił głową.

- Siadaj - rzucił do malarza, wskazując fotele przed parą.

Nie wiedział, dlaczego ludzie tak bardzo lubią mu rozkazywać, ale nie protestował. Rozwój relacji tej trójki zapowiadał się interesująco. Nie miał powodu, by rezygnować z niego na rzecz milczenia przy rzeźbiarzu o wyjątkowo atrakcyjnym nosie i nadzwyczaj mdłym usposobieniu. W dodatku przypuszczał, że chłopak żywi do niego o coś urazę, ale uparcie nie chciał przyznać o co. Ludzie są trudni.

- Jak pan sobie życzy, sir.

Nikt nie skomentował.

Nie zdążyli położyć plecaków w nogach, gdy dwie dziewczyny stanęły nad Devirem z wojowniczo skrzyżowanymi ramionami.

- My tu siedziałyśmy.

Wysoko uniesiony podbródek i lekceważące spojrzenie przypomniały Edwinowi, dlaczego uważa Devira za dupka.

- Słusznie użyty czas przeszły.

Ton, który nie działał na panią Rived, szybko zniechęcił przypadkowe uczennice. Przynajmniej jedną, bo musiała odciągać drugą, mamrocząc o tym, że na takich buców szkoda nerwów.

Fioletowy płaszcz plastyka mignął gdzieś na przodzie. Autokar ruszył.

- Twój kuzyn chyba mnie nienawidzi. - Wymond nieudolnie starał się szeptać do Glorii.

- Jej kuzyn cię słyszy - odparł chłodno, bo jakby inaczej, James.

Lekceważąc BHP lub coś podobnego, protesty Glorii na przykład, Edwin klęknął na fotelu.

- Ale spoko. To materialista. Daj mu coś i przestanie.

Wymond wzruszył ramionami, ale bardziej z zakłopotaniem niż lekceważąco. Starał się chłopak i to należy docenić.

- Nie wiem co.

- Czekoladę na przykład.

Pogratulował sobie intuicji, bo Wymond schylił się do plecaka i wyciągnął tabliczkę. Mleczna. Mógł jeść gorzką pod kolor skóry, ta bardziej przypominała plastyka, ale znowu Needly mleczną lubił, więc nie narzekał.

- Przekażę. - Wyjął czekoladę z rąk Wymonda. - Patrz, co nam załatwiłem.

Coś figlarnego w drżeniu kącika ust Devira kontrastowało ze sceptycznie uniesioną brwią.

- Panie Needly, to niehonorowe.

- Rycerze byli honorowi i wyginęli.

Z tyłu ktoś parsknął śmiechem.

Blade palce Devira na rękawie Edwina powstrzymały go przed ponownym klęknięciem.

- Przy ostrym hamowaniu lecisz do tyłu, uderzasz odcinkiem piersiowym w oparcie, twój kręgosłup pęka, jesteś sparaliżowany, aż do śmierci.

- Twoje życie musi być smutne - skomentował, ale grzecznie wcisnął głowę między fotele. - Uważasz, że nie mam racji, Gloria? Może mi powiesz, że uderzyła w nich asteroida?

Devir westchnął. Widocznie ta pozycja również zagrażała zdrowiu Edwina. Zamiast się czepiać, całkiem poważnie zapytał Glorię:

- Jaki był koniec rycerzy?

- Nie wiem, zapytaj wujka Marcusa. Może pamięta.

Żart musiał być starszy od rzeczonego wujka, bo Gloria nie wysiliła się na zmianę tonu, a Jamesowi, który siedział prosto, wpatrzony w przednią szybę, nawet nie drgnął policzek. Ciekawe czy Marcus był pomarszczonym chamem, że rzucali takie uwagi pod jego adresem.

- Twoja babcia kazała mi z nim pogadać o moim ojcu.

- Poważnie? Będziesz mu tym zawracać głowę?

- Nie. Informuję tylko, że po raz kolejny któryś z twoich krewnych próbuje mnie wykorzystać ze stratą dla mnie.

- A co możesz stracić? - Needly postanowił się wtrącić.

Spojrzenie Devira mówiło: „Jeśli się dowiesz, będę musiał cię zabić".

- Szacunek ulubionego wujka - odparła Gloria.

Miał tyle przyzwoitości, by nie pytać, jakie problemy sprawia Devir senior. Może był ćpunem i James po tym pytaniu by go znienawidził.

- Chcesz tę czekoladę? - Szturchnął go opakowaniem.

- Jestem uczulony.

- A to świetnie. Możesz mi oddawać swoje słodycze.

- Ale to moje! - krzyknął z tyłu Wymond.

- Chcesz, żeby James cię nienawidził?!

Szantażowanie ludzi Devirem brzmi jak plan.

- Nie strasz go moim kuzynem.

Rzeczony kuzyn wciąż nie raczył się odwrócić.

- O co ci chodzi, Gloria? Uczciwie wyłudził czekoladę. Nie jego wina, że Wymond jest naiwny.

Żałował, że nie widzi reakcji Blance. Usłyszeć nie mógł, bo Rived wciąż robiła za adwokata.

- Wiesz, co Devir? Możecie sobie tworzyć przestępczy duet, ale chociaż dbajcie o sojusze.

Widocznie przemyt wódki i wyłudzenie czekolady to już zbrodnia. W dodatku popełniona razem tworzy z nich wspólników. Genialne.

- Załóżmy mafię!

Zaskoczenie szybko zniknęło z twarzy Jamesa, zastąpione spojrzeniem z góry i drżącymi kącikami ust.

- My? Panie Needly, co może pan wnieść do mojej organizacji?

- Och, więc organizacja już jest pańska? Trzeźwą ocenę sytuacji, bo zdaje się, że megalomania zniekształca pańskie postrzeganie rzeczywistość.

- Śmiem wątpić.

- Ja nie! - krzyknęła Gloria.

Jeśli ten dzień miał zapoczątkować jego przestępczą karierę u boku Jamesa Devira i przy akompaniamencie cynicznych komentarzy Glorii Rived, nie zamierzał niczego żałować.


Nie sądziłam, że wrócę do pisania na telefonie, ale to taka oszczędność czasu... A i tak wrzucam rozdział po prawie dwóch miesiącach. Odzwyczaiłam się od takich przerw i aż mi głupio.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro