twister
Pierwszej nocy w posiadłości Nobilianów Lusij wyobrażał sobie przyszłość, którą teraz mógł nazwać jedynie utopią. Z perspektywy czasu nie mógł uwierzyć we własną naiwność – nie lubił myśleć o sobie jako o kimś naiwnym – ani tym bardziej zrozumieć, dlaczego uroił sobie, że przez cały czas wszyscy (mama, on, Skat, ojciec) będą razem. Przecież wiedział z opowieści W., że nie należy do domatorów, tak samo jak nie należą do nich lustrzani. Skat to lustrzany. Wniosek nasuwa się sam.
Może jakaś jego część wiedziała, że prędzej czy później Skat i W. wrócą do podróżowania między wymiarami. Może tylko nie spodziewał się, że wrócą do tego tak wcześnie.
Najpierw ojciec wysłał gdzieś mamę i lustrzanego na pół Makbeta. Podobno wrócili oboje, ale W. zaraz znowu gdzieś się teleportował i nie było go zdecydowanie dłużej. Lusij zdążył w tym czasie zrobić i zjeść dwa posiłki. To znaczy patrzeć, jak Skat robi, bo ciężko tu mówić nawet o pomocy w robieniu.
Tak przez jakiś W. znikał na kilkanaście godzin dziennie. Potem zniknęli razem z ojcem, a po powrocie zamknęli się ze Skatem w gabinecie. Pod gabinetem stał zegar, więc Lusij przez półtora godziny obserwował ruch wskazówek, aż rodzice zaprosili go do środka. Mówił głównie W. – obiecywał stworzyć lepszy świat w ojczystym wymiarze Lusija, więc jak Lusij mógłby mieć mu za złe, że zabiera ze sobą Skata.
Początkowo mama i lustrzany wracali codziennie, chociaż nigdy razem. Kiedy Lusij po raz pierwszy obudził się w bibliotece, a nie w swoim łóżku, do którego zawsze jeden z nich go przenosił, spanikował. Pobiegł do ojca, ale Marcus powiedział tylko, że są zbyt zajęci, więc oboje musieli zostać w pałacu. Z czasem stawali się zajęci coraz bardziej i bardziej. Potrafili znikać na całe tygodnie, jednak kiedy wreszcie pojawiali się w posiadłości, mimo ewidentnego wyczerpania, przepełniała ich energia, którą Lusij mógł opisać tylko jako gotowość do działania i satysfakcję z tego, co się robi.
Skat z nowym zapałem uczył go walczyć, a W. opowiadał o rzeczach, których Lusij w większości nie rozumiał. Jeśli na chwilę stanęli w miejscu, doganiało ich zmęczenie. Dlatego mama nie czytał mu na dobranoc, a lustrzany nie gotował kolacji. Skat dopiero wyspany, w dresach i starym T-shircie, szykował śniadanie. Z kolei W. siadał z Lusijem w bibliotece i wypytywał, czego nauczył się od ich ostatniego spotkania.
Lusij nie czuł tej energii. Całymi dniami czytał coraz trudniejsze książki i rozmawiał z Marcusem na jeszcze trudniejsze tematy. Czasem z portali wypadali inni lustrzani i z tą niezwykłą energią opowiadali o wojnach, politycznych roszadach czy handlu. Każdy próbował go czegoś nauczyć, a Lusij mógł tylko zastanawiać się dlaczego.
Spał o wiele dłużej niż kiedyś, ale tak samo nieregularnie, jeśli nie bardziej. Żył w miejscu poza czasem. Słońce wschodziło i zachodziło, ale nikt o nie nie dbał. Lusij spał, kiedy czuł zmęczenie, wstawał, kiedy miał na to ochotę lub gdy Skat albo mama wracali do domu.
Kiedyś obudził się we własnym łóżku chwilę przed północą. Wypełzł z pościeli i przeanalizował sytuację. Wpadnięcie na Marcusa graniczyło z cudem. Skat dopiero co zniknął, więc szybko nie wróci. W. nie robił problemów o chodzenie po posiadłości w samej koszulce. Nie musiał zakładać spodni. Wsunął więc kapcie na nogi i ruszył zdobyć lody na śniadanie – coś, na co Skat nigdy by nie pozwolił.
W korytarzu prawie zderzył się z nagim mężczyzną. Zmierzył go wzrokiem i zamrugał.
– Coś nie tak? – zapytał mężczyzna, widząc jego zdezorientowanie.
– Skat nie pozwala mi chodzić bez spodni.
– Dlaczego Skat mówi ci, jak możesz chodzić?
– Uratował mnie – odpowiedział z przekonaniem.
– To znakomicie, ale pytałem, o co innego.
– O co?
– Kim jesteś? – Powinien był dodać: skoro Skat może ci czegoś zabraniać, ale nie dodał, więc w odpowiedzi usłyszał tylko:
– Mam na imię Lusij.
– To znakomicie, ale kim jesteś?
– Nie rozumiem.
Mężczyzna zabębnił palcami o udo.
– Jesteś tu dobrowolnie?
– Ty nie jesteś? – przechylił głowę.
– Nie jestem.
Lusij zmarszczył nos. Rozumiał, że jego nowi rodzice nie należą do najniewinniejszych istot i nawet by się nie zdziwił, gdyby więzili kogoś w podziemiach, ale ten mężczyzna swobodnie chodził po posiadłości. W dodatku całkowicie nagi. Odpędził głos szefa, szepczący w jego głowie, dlaczego nie wolno ufać klientom.
– Więc dlaczego tu jesteś? – Czy był taki jak Lusij?
– Długo by opowiadać. – Westchnął. – A ty?
– Długo by opowiadać.
– Okej, smarku. – Wyciągnął do niego rękę, ale Lusij spanikował i się odsunął, więc mężczyzna udał, że na siebie wskazuje. – Siergiej. Chciałem, żeby W. zamienił mnie w wampira, więc Marcus zamienił mnie w rzeźbę. Stoję w głównym holu.
Lusij przygryzł wargę. Nie spodziewał się, czegoś takiego, ale szczerość za szczerość.
– Pracowałem z W. – przyznał.
Mężczyzna splótł ramiona na piersi.
– Jesteś lustrzanym?
– Nie.
– To jak z nim pracowałeś?
Uciekł wzrokiem, nie wiedząc, czy powinien o tym mówić Siergiejowi.
– W. musiał się ukryć.
– I?
– I nie stracić dostępu do krwi.
Siergiej wyglądał, jakby intensywnie próbował połączyć fakty. W końcu otworzył usta w wyrazie zrozumienia.
– Jesteś tym irytującym smarkaczem Nobilianów.
– Nie jestem irytujący.
– Podobno bez Skata i W. mniej. – Po chwili dodał: – mnie już irytujesz.
– Dlaczego?
– Zbyt mało rozumiesz.
– Zbyt mało wiem – sprostował Lusij.
– To też.
Wzruszył ramionami.
– Powiedz mi więcej.
– Nobilianowie nie będą zadowoleni.
– Nie dowiedzą się.
Mężczyzna pokręcił głową.
– To pierwsze, o czym ci powiem. Nie próbuj oszukać Nobilianów. Nie tolerują kłamstwa, sadyzmu i braku posłuszeństwa. – Uśmiechnął się. – Ja jestem tym nieposłusznym.
– Chciałeś być wampirem. Co w tym nieposłusznego?
– Piękny młodzieniec w grzecznych słowach kazał mi zostawić go w spokoju. Nie posłuchałem.
– A Marcus był zazdrosny?
Siergiej skrzywił się ze wstrętem.
– Nie w tym sensie. Nie jestem sodomitą.
– Czym?
– Dewiantem.
– Nie rozumiem.
– Interesują mnie tylko kobiety.
– Czyli gdybyś interesował się mężczyznami, byłbyś dewiantem?
– Tak.
– To źle?
– Że nie jestem dewiantem?
– Być dewiantem.
– Tak.
– Dlaczego?
– To nienaturalne.
– ... Ale ty jesteś rzeźbą.
– D a w i d e m.
– To znaczy?
– Nie byle jaką rzeźbą. Najpiękniejszym przedstawieniem mężczyzny w historii sztuki. Dawidem Michała Anioła.
– Czyim Dawidem?
– Jak możesz spędzać tyle czasu w bibliotece i nie wiedzieć, kim jest Michał Anioł?!
– Mogę.
– Chodź. Mam mało czasu. Że też muszę cię wychowywać zamiast nich. Devirów przynajmniej czegoś nauczyli.
W bibliotece dołączyła do nich dziewczyna Siergieja, a po niecałych trzech godzinach (siedzieli przy zegarze) mężczyzna zmienił się w rzeźbę. Wspólnymi siłami odnieśli go na miejsce i Lusij wrócił spać. Kiedy następnym razem wstał z łóżka, znalazł notatkę od ojca z prośbą o odwiedzenie jego gabinetu. Jeśli Marcus był zaskoczony, że Siergiej nie nastawił Lusija przeciwko niemu, w żaden sposób tego nie okazał.
Spotykał Siergieja co czterdzieści pięć godzin, ponieważ Rosjanin nie chciał poświęcać mu każdej wolnej chwili. Zresztą Lusij również miał coraz mniej czasu. W. zostawił ojczysty wymiar Lusija Skatowi i zajął się innymi sprawami. Skat coraz częściej bywał w domu, coraz bardziej ufał istotom, którymi obsadził najważniejsze stanowiska w państwie, coraz więcej czasu spędzał z Lusijem. Nie uczył go w posiadłości tak jak wcześniej – ojciec powierzył to zadanie osobom lepiej wykwalifikowanym do przekazywania wiedzy teoretycznej. Powrót Skata oznaczał godziny wspólnego czytania wierszy, spacerowania po górach i gotowania, chociaż Lusij wciąż bardziej kręcił się po kuchni i przeszkadzał.
Z czasem Skat zaczął go ze sobą zabierać do pałacu odziedziczonego po Wiceksiężnej. Pozwalał mu słuchać obrad, przy podejmowaniu decyzji chciał znać jego zdanie, które kazał uzasadniać. Po poznaniu uzasadnienia kontrargumentował i nigdy nie mówił, czy Lusij zdał test. Prowadził dyskusję, dopóki nie doszli do wspólnego wniosku nie tylko w sprawach ważnych, ale i błahych. Na przykład któregoś dnia zapytał go, jaki kolor tapety wybrać do sali konferencyjnej.
Wtedy Lusij tylko wzruszył ramionami i odpowiedział:
– Niebieski.
– Skoro tak mówisz.
Lusij powiódł za nim wzrokiem.
– Jakie to ma znaczenie?
– Hm?
– Dlaczego pytasz mnie o takie rzeczy?
Przez boleśnie wydłużającą się chwilę Skat milczał. W końcu z pełną powagą powiedział:
– It's your legacy.
Lusij nie zrozumiał.
◊◊◊
Edwin chciał zrozumieć. Desperacko chciał zrozumieć, dlaczego James wzdryga się w odpowiedzi na każdy niespodziewany dźwięk i dotyk, dlaczego płacze w przypadkowych momentach, dlaczego budzi się zlany potem i dlaczego przylega do niego zaraz po zamknięciu za sobą drzwi pokoju, jakby bał się, że inaczej zniknie. W głowie Edwina dźwięczała prośba matki Devira: Nie pozwól mu się zadręczyć. Kiedyś nie był pewien, kogo James może zadręczyć. Siebie czy jego? Teraz rozumiał, że oboje, ale zacznie od siebie.
Edwin mocniej przytulił Jamesa. Leżeli na łóżku, próbując zasnąć, ale Devir wbijał spojrzenie w ścianę, a Edwin niewidzącym wzrokiem patrzył na swój ostatni obraz. Me With Goat. Kiedy Wymond zobaczył go po raz pierwszy, zapytał:
– Która plama to ty a która koza?
– Jak możesz tego nie widzieć? – zaśmiała się Gloria. – Tu jest uciekająca koza, a tu Edwin ją goni.
Na co Edwin fuknął, że dłużej się z nimi nie koleguje i poprosił swojego chłopaka o wyrażenie opinii. Po chwili milczenia James stwierdził, że styl Edwina się zmienia.
– Co masz na myśli? – zapytał zaniepokojony malarz.
– Wcześniej skupiałeś się na emocjach, jednak ostatnio próbujesz odzwierciedlać sytuacje i...
– On też nie widzi kozy – skwitowała Gloria.
James nie zaprzeczył, więc Edwin – ponieważ zawsze był wrednym stworzeniem – powiesił obraz naprzeciwko łóżka. Tak, żeby móc go podziwiać już w pierwszych sekundach po przebudzeniu.
Z jakiegoś powodu nawet jego ukochany nauczyciel plastyki nie potrafił dostrzec kunsztu wspaniałej reinterpretacji Girl With Goat Theodore'a Robinson i zawsze kręcił głową, gdy przychodził powiedzieć im dobranoc. Oprócz Basile'a z okazji ciszy nocnej odwiedzał ich opiekun Jamesa, a przy okazji ojciec Glorii, który również nie widział kozy. Skromnym zdaniem Edwina pan Rived miał większego kija w dupie niż gastronomiczka z Glorią razem wzięte i to mogło powodować zaburzenia percepcji. Oczywiście nie powiedział nauczycielowi tego w twarz. James zdążył go powstrzymać.
Biorąc pod uwagę fakt, że Basile również miał problem z docenieniem nowego stylu Edwina, malarz mógł to wybaczyć Jamesowi. Płacz mógł zrzucić na stratę krewnych. Nerwowość za stres związany z nadchodzącym końcem roku szkolnego, a tym samym ich licealnego życia. Potrzebę bliskości chciałby wytłumaczyć rosnącym uczuciem, ale było w niej za dużo desperacji. Coś się działo. Coś się stało jeszcze w marcu i James mu nie powiedział, co. Prosił o zaufanie, a Edwin naprawdę mu ufał. Ufał, że James chce dla nich jak najlepiej. Nie ufał, że podejmuje właściwe decyzje. Dlatego coraz częściej zastanawiał się, jak zrozumieć sytuację bez bezpośredniego angażowania Jamesa.
Nie mógł przestać myśleć o tym, że James nie zabrał go na pogrzeb Nejca. Wciąż odtwarzał w głowie reakcję znajomych Tamsena, gdy nazwał W. przywódcą sekty. Próbował wypytać o to Glorię, ale zbywała go niewiele subtelniej niż James. Wymond tylko patrzył na niego z politowaniem. Basile odpowiadał równie niejasno co zawsze. Prawie poszedł z tym do starszego Goldblooda, ale w porę uświadomił sobie, że w tej sekcie Jeffrey musi stać wysoko. Został mu tylko Tamsen.
Tamsena postanowił wziąć z zaskoczenia. Następnego popołudnia – bo wcześniej musiał jeść i brać udział w zajęciach, i tłumaczyć Jamesowi, że nie może schować obrazu pod łóżko – wmaszerował do jego pokoju z poważną miną i ogłosił:
– Rived, musimy pogadać jak kuzyn partnera z partnerem kuzyna. Sami.
Cztery głowy, przytwierdzone do upiornie powykręcanych ciał, obróciły się w jego stronę.
– Możemy skończyć? – zapytała ruda głowa i wbrew zasadom Twistera oderwała rękę od czerwonego pola, żeby zakręcić.
Edwina kusiło popchnięcie jednego z graczy i obserwowanie z zimną satysfakcją, jak ciągnie resztę na dno, ale wtedy kuzyn partnera mógłby go wyprosić ze swojej sypialni. Dlatego, by zyskać przychylność Tamsena, zaoferował pomoc w kręceniu.
W ten sposób zmarnował popołudnie, bo Amando i Tamsen zażarcie walczyli o zwycięstwo, nawet gdy pozostali gracze rozeszli się do swoich pokoi. Edwin nie był graczem. Był kolesiem do kręcenia wskazówką i krzyczenia: PRAWA RĘKA NA CZERWONE! TWOJA RĘKA, TAMSEN! i wzdychania: nie, Tamsen, nie możesz przesunąć jego ręki, bo zajmuje ci miejsce.
Ostatecznie nie udało im się utrzymać wystarczająco długo w pozycji, w której Edwin już dawno byłby twardy na macie z Jamesem. Może powinien pożyczyć grę na weekend.
To znaczy. Nie udało im się utrzymać w pewnej pozycji wystarczająco długo, by zmienić ją na coś stabilniejszego. Po tym Amando wyszedł i wreszcie Edwin mógł rzucić Tamsenowi w twarz:
– Już wszystko wiem.
– O, nie. – Tamsen złapał się za serce. – Teraz muszę cię zabić.
Przez moment Edwin spanikował, że to pozornie niepozorne stworzenie zaraz zrzuci swoje ludzkie przebranie i zeżre go żywcem. Moment przerwał sam Tamsen:
– Ale poważnie. Co wiesz? Bo jeśli chodzi o tę sprawę z herbatą, nie mówiliście z Jamesem, że nie można sprzedawać czegoś innego niż frytki i alkohol na waszym terenie.
Co.
– Sprzedajesz herbatę?
– Nie zmieniaj tematu, Needly.
Okej.
– Wiem o waszej rodzinie.
– No ona to nie sprzedaje herbaty.
Edwin zmrużył oczy. Tamsen westchnął, zanim powiedział:
– Jeśli chcesz ode mnie wyciągnąć, jak się do nas wślubić, to źle trafiłeś.
Edwin też westchnął. Westchnął i wyszedł, a wychodząc, uderzył biodrem w kant kredensu. Tego kredensu, z którego ostatnio wyrwał szufladę.
– Gdzie byłeś? – usłyszał po powrocie do swojego i Jamesa pokoju.
Coś mu nie pasowało w postawie Devira. Siedział na obrotowym krześle z nogą luźno przerzuconą przez nogę i książką na kolanach. Widok podejrzany w swej powszechności.
– Grałem w Twistera z twoim kuzynem.
James się spiął i zaraz nienaturalnie rozluźnił.
– Którym?
– Tamsenem. Musimy pożyczyć od niego tę grę.
– Jak uważasz. – Wzruszył ramionami, chociaż on nigdy nie wzruszał ramionami.
– Pójdę po nią od razu.
Devir nie próbował go gonić.
Czasami tak bardzo nie rozumiał swojego chłopaka, że chciałby znaleźć gdzieś jego pamiętnik albo zatrudnić detektywa i dostać wszystkie informacje w jednej teczce.
Potrząsnął głową, a potem nagle zatrzymał się na środku korytarza.
Teczka.
Przypomniał sobie, jak kilka miesięcy wcześniej dyrektor podał mu numer jego własnej rodzicielki, żeby mógł przekazać go mamie Jamesa. A może podał go Jamesowi? Nieważne. Liczyło się tylko to, że na zapleczu gabinetu Jeffrey miał teczki z informacjami o uczniach.
Zastanawiając się, jak dotrzeć do szkolnego archiwum, ponownie wylądował w pokoju Tamsena. Tym razem, obecny tylko ciałem, wszedł bez pukania. Stojąc na środku haftowanego dywanu, zrozumiał, że jest sam. Już miał wyjść, kiedy jego wzrok padł na ten feralny kredens. Ostatnio w szufladzie pod ubraniami Tamsen trzymał dziesiątki, jeśli nie setki, kluczy. Czy mógłby mieć...?
Rzucił się do szafki. Prawie znowu wyrwał szufladę z szyn. Uspokajający wdech i ostrożnie podniósł kupkę spodni. Klucze wciąż tam były, a każdy klucz miał plakietkę. Na jednej z nich widniał napis archiwum.
Znalazł jeszcze ten do gabinetu Jeffa i wyszedł, zapominając o grze. Jamesowi powiedział, że Tamsena nie było w pokoju i będą musieli zdobyć Twistera jutro rano. James przytaknął, ale nie oderwał zaniepokojonego spojrzenia od Edwina. Edwin miał to w dupie i nerwowo kręcił się po pokoju, próbując ustalić plan działania. Może Jamesa rozbolą oczy i pójdzie spać.
Z tym że to jeszcze nie była pora snu, więc w równie napiętej atmosferze zjedli kolację. W trakcie posiłku odezwała się tylko Gloria i tylko raz, żeby odwołać wieczornego pokera. Edwin nawet nie pamiętał, że planowali dzisiaj grać.
James widocznie postanowił uciec przed dziwną atmosferą między nimi, bo zasnął dwie godziny wcześniej niż zwykle. Edwin uznał to za podejrzane, więc poczekał jeszcze trzy, zanim wymknął się z łóżka.
Światła na korytarzu były przygaszone, więc gdyby ktoś wyszedł zza zakrętu, Edwin nie miałby czasu na znalezienie kryjówki. Oczami wyobraźni widział siebie, próbującego wytłumaczyć się ojcu Glorii z nocnych przechadzek. Nie potrafiłby.
Jednak wszyscy spali, a w otaczającej go ciszy, niemal mógł usłyszeć ich oddechy za zamkniętymi drzwiami. Później, gdy opuścił dormitorium, towarzyszyły mu jedynie dźwięki, jakie wydają stare budynki i własne kroki na kamiennej posadzce.
W końcu stanął przed drzwiami do gabinetu dyrektora. Ostrożnie włożył klucz do zamka. Mechanizm cicho zachrobotał, gdy przekręcił. Nacisnął klamkę. Wszedł.
Wiatr wył za oknem, szarpiąc gałęziami drzew. Cienie tańczyły w blasku księżyca na dyrektorskim biurku i podłodze u stóp Edwina. Żarówka zatrzeszczała, gdy włączył światło. Zamigotała, ale nie zgasła.
Zamrugał, próbując przyzwyczaić wzrok. Bolały go oczy.
Otworzył drzwi do archiwum i tych nie zamknął za sobą. W środku zapalił światło, o wiele chłodniejsze niż te w gabinecie Jeffa. Wrażenie potęgował ascetyczny wystrój i bielone ściany. Z metalowymi szafkami kontrastował jedynie drewniany stolik i krzesło, które Edwin zlekceważył. Odszukał szufladę, oznaczoną literą D, a tam plik dokumentów z nazwiskiem Jamesa Devira.
Początek brzmiał zwyczajnie. Data urodzenia. Imiona rodziców. Pesel... A później to jedno słowo.
Psychokinetyk.
23.01.2021
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro