syzyf
Tragedia zaczyna się, kiedy Edyp wie – Albert Camus, Mit Syzyfa
Dorian Goldblood żył dziesięć razy wolniej i chociaż nauczył się spać snem przerywanym, instynkt czasem go doganiał. W takich chwilach czytał, snuł się po korytarzach lub odrabiał zadania domowe, ale od niedawna – od imprezy, po której Edwin Needly wprowadził się do Jamesa Devira – miał nowe hobby. Monitoring.
Oczywiście nie spędzał całej nocy wpatrzony w obrazy pustych sal i korytarzy. Wolał oglądać stare nagrania, wyłapywać podejrzane zachowania uczniów lub personelu, spisywać je i w wolnej chwili dorabiać do nich teorie. W jego notatkach od Basile Dieulafoy śpi u Honorine Dieulafoy odchodziło kilkanaście strzałek z możliwymi powodami. Podwójną linią podkreślił najbardziej prawdopodobną opcję (romans), ale nie wykluczał pozostałych. Widział zbyt wiele filmów, gdzie postaci kurczowo trzymały się oczywistego wniosku i srogo się myliły.
Nie biegł z tymi pomysłami do wujka Jeffa. Już nie. Zbierał informacje na czas, kiedy okażą się istotne, żeby móc rzucić nimi wujkowi w twarz i krzyknąć: A nie mówiłem?! Wujek wtedy zaprzeczy, a Dorian odpowie: To dlatego, że nigdy mnie nie słuchasz. Czuł, jak coś puchnie z dumy w jego wnętrzu na tę myśl.
Formalnie Jeffrey go słuchał, w przeciwieństwie do ojca, ale zbywał. Natomiast wujek Marcus... Wujek Marcus czasami go niepokoił, czasami irytował swoim poczuciem wyższości. Przecież nawet nie był prawdziwym wampirem! Ktoś go przemienił. Dorian kiedyś czytał, że w niektórych wymiarach wampiry martwe są niewolnikami wampirów żywych. Nieraz miał wrażenie, że w tej rodzinie jest odwrotnie, że nawet Devirowie ze swoją średnią życia długości muszki owocówki są bardziej doceniani niż złotokrwiści.
Wzdrygnął się i wrócił do przeglądania nagrań na jednym z ekranów. Kątem oka zauważył ruch na drugim. Nadającym na żywo. Jego serce przyśpieszyło, z nim ruchy i częstotliwość mrugania, a mrugał bardzo intensywnie. Jakość wideo nie pozwalała mu rozpoznać postaci, którą łapały kolejne kamery, aż zniknęła za drzwiami gabinetu wujka Jeffa. Czekając, zmusił organizm do zwolnienia. W ten sposób kilkadziesiąt minut, które postać spędziła poza jego zasięgiem, minęło w ułamku sekundy.
W napięciu śledził ją na kolejnych ekranach, aż dotarła do swojego pokoju. Dorian nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Może wyjdzie. Może to nie ten pokój. Ale nawet jeśli nie, to przekazuje coś Devirowi, więc choćby postać zaraz miała wrócić do własnej sypialni, przyłapał Jamesa na gorącym uczynku. Musiał tylko się upewnić co do tożsamości szpiega.
Trzy godziny później wstał z krzesła i ledwo powstrzymując uśmiech, poszedł do wujka Jeffa.
◊◊◊
W niecałą godzinę Edwin dowiedział się o swoich przyjaciołach więcej niż przez ostatnie pół roku i nie wiedział, czy czuć się oszukanym, czy być przerażonym, więc po prostu wrócił do łóżka. Wsunął się obok Jamesa, podłożył dłoń pod policzek i w słabym świetle lampki nocnej wpatrywał się w twarz swojego chłopaka.
Jakaś jego część rozumiała, a nawet była wdzięczna. Gdyby nie trzymanie wszystkiego w tajemnicy, Yo nie miałby oporów przed używaniem swojej mocy do namierzania go. Może nie miał. Może cały czas wiedział, gdzie jest. Zaraz przypomniał sobie krótką notatkę, opisującą umiejętności Yo. On nie potrafił ich kontrolować. Całe szczęście. Edwin powinien być za to wdzięczny losowi i za fakt, że Yo nie miał bardziej niebezpiecznej zdolności.
James miał. Miał i używał jej na innych. Przecież gdyby każdy postępował w ten sposób... Pozabijaliby się. Wszyscy by się pozabijali.
Oprócz teczek uczniów przejrzał także teczki nauczycieli, co pozwoliło mu potwierdzić przypuszczenia, że szkołą rządzi sekta. W dodatku na jej czele stoją wampiry z płynną krwią w żyłach. Nagle nie dziwiła go zarozumiałość Doriana Goldblooda. Teraz zrozumiał żart.
Zaśmiał się trochę zbyt głośno, bo James otworzył oczy, wymamrotał coś kojącego, przyciągnął Edwina do siebie i znów zasnął. A Edwin... A Edwin już wiedział, że jeśli James okłamywał go od początku znajomości, robił to dla ich wspólnego dobra. I może to była beznadziejna próba wytłumaczenia drugiej osoby. Może wyniósł to z domu albo nauczył się od mamy Charliego. Może nauczyło go tego życie w toksycznych relacja, ale tyle mu wystarczyło. James próbował go chronić. Przed prawdą, przed swoją rodziną, przed sobą samym. Nieważne. Chciał dobrze.
Wtulił twarz w koszulę nocną Devira i zasnął.
◊◊◊
– A nie mówiłem?! – obudziło obu chłopców.
Poderwali się w momencie, w którym Jeffrey Goldblood wszedł do ich sypialni i stanął obok swojego bratanka.
– Że łóżka im się zsuwają? Nie przypominam sobie.
Za dyrektorem wszedł plastyk, chociaż zaczął mówić jeszcze na korytarzu:
– Powiedziałem im, żeby wstawili szafkę między łóżka, ale często grają w karty z Glorią i Wymondem na zsuniętych.
– Poza tym to nieestetyczne – wtrącił James.
– Dobrze. – Jeff skinął głową ze zrozumieniem. – Rozsuńcie je, żeby Dorian nie wyobrażał sobie zbyt wiele.
James już stał z rękami skrzyżowanymi na piersi.
– Nie interesuje mnie, co Dorian sobie wyobraża.
Dorian przeszył Jamesa spojrzeniem. Uśmiechnął się kącikiem ust.
– Co jest pod spodem?
– Wszystko, co nie mieści się nigdzie indziej – odparł spokojnie James. – Książki Edwina, woda...
– Twoje ego – rzucił malarz, przez co wszyscy spiorunowali go wzrokiem.
Wciąż siedział w pościeli i przez chwilę wyglądał, jakby miał się rozłożyć na obu łóżkach, żeby przytrzymać końce materaców, gdy Dorian zaczął rozsuwać meble. Ale tylko przez chwilę. Później wstał, z uniesioną głową minął Doriana i stanął obok Jamesa. W tym samym momencie skrzyżowali ramiona na piersiach, gotowi z pogardą patrzeć na Doriana, gdy otworzy kartony.
Pod łóżkami istotnie leżały butelki wody. Oprócz nich Dorian znalazł puste płótna, jedną skarpetkę i ciężkie kartony, a w kartonach książki. Wbrew oczekiwaniom nie wyglądał jednak na zawiedzionego. Pełen determinacji zaczął wyciągać książki z pierwszego pudła. Pod nimi znalazł granatowy sweter, co spotkało się z westchnięciem Jeffa.
– Nie chcieliśmy marnować miejsca w szafie – wyjaśnił James, ale nawet we własnym odczuciu brzmiał płasko.
Pod swetrem, owinięte w inne części garderoby, leżały butelki alkoholu.
Jeff znów westchnął. Tym razem bardziej z rozczarowaniem niż irytacją.
– James, Edwin, obawiam się, że musimy przejść do mojego gabinetu.
– Jest trzecia w nocy! – argumentował Devir.
Dorian uśmiechnął się wszystkimi ostrymi zębami.
– A ty nadal nie zapytałeś, co tu robimy. – Przeszył kuzyna spojrzeniem. – Znasz odpowiedź,czy nie chcesz poznać?
Zanim James odpowiedział, Edwin chwycił go za ramię i nagle dormitorium zniknęło, a oni wylądowali w plamie niebieskiego światła, które wpadało do Mieszkania z ulicy. W innych okolicznościach James zastanawiałby się, czy montaż latarni z tak mocnymi żarówkami jest w ogóle legalny, ale tu i teraz tylko złapał malarza za ramiona.
– Edwin, co zrobiłeś?
– Spanikowałem.
– Nie o to pytam. Dlaczego do nas przyszli?
Edwin odwrócił wzrok, ale James wciąż wbijał spojrzenie w jego twarz, a palce coraz mocniej zaciskał na jego skórze, aż zdał sobie sprawę z tego, co robi i puścił. Wtedy Edwin zaczął mówić:
– Włamałem się do archiwum i wiem, że prosiłeś, żebym ci ufał. Ufam. Wierzę, że miałeś powody, żeby mi nie mówić, ale twoja mama powiedziała, żebym nie pozwolił ci się zadręczyć, a ty się zadręczałeś, a ja nie wiedziałem czym i... – Urwał, gdy James się odwrócił.
Podniósł czyjś, może Wymonda, sweter z kanapy i przeciągnął go przez głowę Edwina. Edwin wepchnął ręce w rękawy, żeby móc złapać Jamesa za przedramię, i już miał zapytać, co robi, kiedy James pocałował go w czoło i powiedział:
– Zabierz nas nad jezioro, Edwin.
I Edwin znów nic nie rozumiał, ale tym razem chciał zaufać Jamesowi naprawdę, więc teleportował ich nad to przeklęte jezioro, a wtedy James wyrwał ramię z jego uścisku i złapał jego dłoń.
– Biegnij – rzucił, zanim sam puścił się pędem w stronę lasu.
Mimo pełni Edwin nie myślał o wilkołakach. Myślał o tym, że musi mocno trzymać rękę Jamesa, żeby James zauważył, że upadł, gdy potknie się o gałąź, kamień, trawę, własne nogi. Żeby przypadkiem, bo tylko przypadkiem mógł to zrobić, nie zostawił go w tyle. Ale Edwin nie miał szans zostać w tyle, bo nagle przed Jamesem pojawił się kształt i James wpadł na kształt, a Edwin wpadł na Jamesa, i już nie biegli do lasu, tylko leżeli na czymś gładkim i zimnym. Edwin potrzebował chwili, żeby rozpoznać szkolny korytarz.
Później rozpoznał gastronomiczkę, dyrektora i Doriana nad sobą oraz plastyka pod sobą.
Dyrektor gestem zaprosił ich do gabinetu, więc wstali z biednego plastyka i niepewnie weszli do środka. Przed biurkiem już stały dwa fotele – jasny znak, że w rozmowie weźmie udział tylko ich trójka. Zajęli swoje miejsca.
James ciężko oddychał, błądząc wzrokiem po pomieszczeniu. Edwin zastygł w bezruchu i z przerażeniem obserwował, jak dyrektor boleśnie wolno siada po drugiej stronie biurka. Zmartwienie odbijało się w jego złotych oczach i zmarszczkach wokół nich.
– Czego się dowiedziałeś, Edwin? – zapytał bez zbędnych wstępów.
Malarz nerwowo oblizał usta.
– Że chodzę do szkoły dla X-Menów, która wmawia X-Menom, że nie jest dla X-Menów i że jest pan wampirem, a James psychicznym patykiem.
– Psychokinetykiem – poprawił James, wciąż nie patrząc na nic konkretnego.
– Właśnie.
– Wywnioskowałeś to z akt w archiwum?
– I z tego, co plastyk wmawia mi od trzech lat... Znaczy profesor Dieulafoy. I tego, że każdy ma wpisane świadomy, nieświadomy, złoty w dokumentach.
– James nic ci nigdy nie powiedział?
– Nie. Nawet chciałem się za to obrazić, ale nie wiem, czy sam bym sobie powiedział.
– Przynajmniej jedna rzecz na waszą korzyść. James, chcesz coś dodać?
– Nie.
– Na przykład, że nie planowałeś uciec z tego wymiaru?
Edwin gwałtownie odwrócił się do Jamesa.
– O to chodziło z bieganiem do lasu?
– Nie myślałem trzeźwo – odparł Devir, wciąż na nikogo nie patrząc, więc może nie odpowiedział nikomu konkretnemu. – Chciałem dostać się na teren Granicy i w spokoju przeanalizować sytuację.
– Wiedziałeś, co Edwin zrobił?
Zanim James zdążył odpowiedzieć, malarz wciął się w przesłuchanie:
– Powiedziałem mu w Mieszkaniu.
– Gdzie?
– Yyy... tak. W mieście.
– Po to was tam teleportowałeś?
– Nie? Nie wiem. Spanikowałem? Byłem przekonany, że jesteście jakąś sektą i zakopiecie moje zwłoki pod szkołą czy coś podobnego.
– Przed chwilą nazwałeś nas szkołą dla X-Menów.
– To z sektą wyszło wcześniej.
– Od Jamesa?
– Nie. Od kolegów Tamsena, bo pytałem, dlaczego Amando pojechał na pogrzeb Nejca. Dlatego, że jest świadomy, prawda?
– Tak.
– To oni powiedzieli, że to dlatego, że W. go lubi. W sumie średnia wymówka, jak już znam prawdę. Żartowałem, że W. jest przywódcą sekty, a oni tak strasznie zbledli, że zacząłem brać to pod uwagę
Nikt nie miał zamiaru uświadomić Edwina, że przyjaciele Tamsena nie kłamali.
– Dobrze. Chcielibyście coś powiedzieć odnośnie do alkoholu?
Milczenie stanowiło odpowiedź samo w sobie.
– Tak myślałem. Pozostaje jeszcze jedna kwestia. Z chęcią pozostałbym przy wersji Basile'a, ale Dorian nie odpuści swojej, więc najprościej będzie, jeśli sami powiecie, co was łączy.
Edwin nie wiedział, jakiej odpowiedzi oczekuje Jeffrey, ani jaką chce się podzielić James, więc milczał, niepewnie zerkając to na jednego, to na drugiego. Później James skrzyżował z nim spojrzenia. Położył dłoń na dłoni malarz, a malarz odwrócił ją tak, by spleść palce z Devirem. Oboje odwrócili się do dyrektora. Zrozumiał odpowiedź. Przytaknął. Sięgnął po słuchawkę telefonu. Wybrał numer. A później długo opowiadał.
Przez większość czasu Edwin ledwo mógł rozpoznać słowa, które padały po drugiej stronie słuchawki, ale jedno usłyszał wyraźnie:
– Usprawiedliwiasz ich.
– To dzieci – odpowiedział Jeff, a mężczyzna po drugiej stronie nie podniósł więcej głosu.
Rozmawiali jeszcze kilka minut. Gdy skończyli, Jeff odłożył słuchawkę i poinformował:
– Dzwoni do Nobilianów.
Edwin czuł, jak James zaczyna drżeć.
– Co to znaczy?
– Tak naprawdę nic, Edwin. Jest szansa, że uda nam się to załatwić w kameralnym gronie. – Znów podniósł słuchawkę. – Basile, George dzwoni do Nobilianów.
Kilka sekund później drzwi gabinetu prawie wypadły z zawiasów, gdy wpadł przez nie Dorian. Mrugał z nieludzką prędkością i oddychał tak szybko, że nikt nie mógł zrozumieć, co mówi. Dopiero gdy zwolnił, dźwięki zmieniły się w słowa.
– Zadzwoniłeś do dziadka?!
Devir odwrócił się gwałtownie w jego stronę, a gdyby spojrzenie mogło zabijać...
– Tego cały czas chciałeś, prawda? Pogrążyć mnie.
Spojrzenie mogło zabijać, więc Dorian oplótł się ramionami.
– Nie! Przecież... – Przeniósł wzrok na dyrektora. – Nie mogłeś tego załatwić w szkole, wujku?
– Miałbym to zataić?
– Przecież robisz to cały czas! – Trząsł się wyraźnie.
– James, przestań – poprosił dyrektor, więc James wrócił do krążenia wzorkiem po pomieszczeniu.
W tym momencie zadzwonił telefon. Jeff już nawet nie wypraszał Doriana, tylko gestem kazał mu zamknąć drzwi. Włączył głośnomówiący.
– Nobilianowie nie odpowiadają – rozległo się z głośnika.
– Czyli mogę załatwić to w szkole?
– Nie, Jeff. Nie w tej sytuacji. Zwołamy radę.
– Ojcze...
– Liczę na twoją obiektywność.
Z jakiegoś powodu James drżał jeszcze mocniej.
✭
myślę, że nie powinniśmy się zastanawiać, kto w danym związku jest top a kto jest bottom. prawdziwe pytanie brzmi: kto jest jamesem a kto edwinem?
na przykład w drarry ewidentnie draco jest jamesem (nie shipuję tego i na dobrą sprawę nie przeczytałam ani jednej części hp w całości, ale to był pierwszy paring, przy którym byłam świadkiem podobnych rozważań)
05.02.2021
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro