Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

spalone chusteczki

Kaeden Devir pamiętał, żeby regularnie przesyłać synowi prochy na kaca, ale nie pomyślał o ziołach trzeźwiejących.

James przeklinał ojca i dziękował mu na przemian, gdy Edwin bełkotał przeprosiny.

Zaczął płakać krótko po wyjściu Wymonda, a James nie potrafił go uspokoić, ale próbował. Kołysał Edwina w ramionach, gładząc jego plecy. Co chwilę przyciskał usta do jego głowy w nawyku po ostatniej dziewczynie. Dawno przestał mówić cokolwiek, bo słowa w niczym nie pomagały.

Kiedy Edwin zaczął się uspokajać, a szok minął, Jamesa uderzył nieznośnie znajomy smród alkoholu.

Umysł przeszedł w tryb planowania.

W biurku miał gumy do żucia. Powinny chwilowo pomóc, jednak Edwin zasypiał na siedząco, a jakaś część Jamesa chciała pozwolić malarzowi do rana wtulać się w jego bok. Reszta zdawała sobie sprawę, że plastyk może przyjść w każdej chwili.

Pachnący miętą Edwin nie stanowił problemu. Przyszedł, żeby móc chociaż na chwilę zmrużyć oczy, bo bał się donieść na współlokatorów. Dla śmierdzącego alkoholem i wymiocinami Edwina nie miał dobrego wytłumaczenia.

– Hej. – Dotknął twarzy malarza i lekko pogładził policzek kciukiem. – Chciałeś wodę.

Odburknął coś w odpowiedzi, więc James położył niemal bezwładne ciało na łóżku i wstał do biurka.

Nalał wody do szklanki raczej przez wychowanie niż z myślą o wygodzie. Wysypał jedną gumę na dłoń, w którą chwilę później chwycił naczynie. Wrócił do łóżka i pomógł Edwinowi usiąść. Przystawił szklankę do ust Needleya, a ten zaczął pić, nie otwierając oczu. Odstawił naczynie na podłogę, gdy skończył i kciukiem starł strużkę wody z zaczerwienionej twarz Edwina.

– Dam ci gumę, dobrze?

– Tak – mruknął.

Delikatnie wsunął miętowy prostokąt do ust Edwina, przypadkiem dotykając rozchylonych warg.

Przegonił niepożądane myśli.

– Dobrze – powiedział po dłuższej chwili. – Chuchnij.

Spełnił polecenia tak, że James poczuł ciepły oddech na ustach. Mógłby przysunąć się bliżej. Mógłby pozwolić, swoim wargom dotknął warg partnera.

Cholera, James.

Podsunął chusteczkę higieniczną

– Wypluj.

Edwin rozchylił ciężkie powieki, by półprzytomnie spojrzeć na Jamesa, ale spełnił polecenie. Taki potulny.

Nie mógł się powstrzymać przed ponownym dotknięciem policzka malarza. Chusteczka opadła gdzieś na pościel, a Edwin wtulił twarz w dłoń Jamesa, aprobując kojące ruchy kciuka.

– Spróbujesz zasnąć, dobrze? – zapytał, jakby Edwin już nie odpływał. – Chcesz zdjąć spodnie?

Edwin uśmiechnął się sugestywnie, patrząc na Jamesa spod jasnych rzęs, a James tylko pokręcił głową.

– Do spania.

– Razem?

– Nie, Edwin.

– Nie idę spać sam – mruknął.

– Dobrze, położymy się razem, tylko zdejmę ci buty.

Pijani ludzie mieli różne zachcianki. Ojciec kiedyś kazał Jamesowi leżeć obok siebie, bo czuł się taki samotny i tak bardzo tęsknił za swoim synem.

Dziwne, że prawie nie dzwonił.

Przykrył ich jedwabną pościelą, która dzień wcześniej przyszła z Tajlandii jako prezent od matki. Ona też prawie nie dzwoniła.

Edwin wtulił się w Jamesa i znów coś mruknął. W odpowiedzi James przycisnął usta do czubka głowy Edwina i objął go mocniej.

Umysł wołał o sen, ale zastanawiał się nad kolejnym krokiem.

Mógł zostać w łóżku i czekać na plastyka, jednak ten zapyta, dlaczego nie przyszedł do niego od razu. Tłumaczenie, że Edwin bał się skarżyć, mogło uratować jedynie malarza, ponieważ od Złotych Ludzi wymagali donoszenia.

Dopóki myśl o zagrożeniu wygrywała z potrzebą opiekowania się pokrzywdzoną istotą, ostrożnie odsunął od siebie Edwina, szczelnie okrył go kołdrą, włożył buty i wyszedł z pokoju, zostawiając klucz w drzwiach. Lepiej, żeby ktoś znalazł Needlya w cudzym łóżku, niż żeby nie mógł się ewakuować w razie pożaru.

Teleportacja – przypomniał sobie, jednak tego też wolał uniknąć.

Przygaszone lampy oświetlały korytarz na tyle, by mógł zachować spokój, idąc do swojej opiekunki.

Wahał się, czy zapukać do drzwi. Ostatecznie zdecydował, że lepiej nie robić hałasu.

Pokój ozdabiały ekscentryczne obrazy i rzeźby, ubrania leżały na podłodze między stertami książek, a różnokolorowe liście pokrywały biurko.

Głowa ciotki Valarie zwisała z łóżka obok dłoni ze skrętem. Słodki zapach wskazywał na coś egzotyczniejszego od marihuany.

Niepokojąco zwyczajny i jakże korzystny widok.

– Ciociu?

– Mmm?

– Edwin Needly śpi u mnie, ponieważ jego współlokatorzy zorganizowali imprezę.

– Mhmmm.

Kładł już rękę na klamce, kiedy coś, może sumienie, może instynkt opieki, kazało mu przesunąć głowę cioci na łóżko. Głowa uparcie opadała, więc ostatecznie obrócił całe ciało, chociaż w trakcie zaczął żałować, że nie odziedziczył telekinezy po mamie.

Mógł pójść do plastyka, wkopać i wuefistkę, i Edwina, i siebie.

Szansa, że istoty, którym sprzedawał alkohol, nie wpadną, wynosiła kilka procent, ale liczył, że zrobią to na tyle późno, by Edwin mógł chociaż udawać trzeźwego.

Wrócił do swojego pokoju, zamknął drzwi na klucz i z zadowoleniem stwierdził, że malarz wciąż śpi.

Spalił spojrzeniem chusteczki w koszu, bo Wymond mógł nie zauważyć zaczerwienionych oczu i nosa czy to przez alkohol, czy tritanopię, ale Gloria potrafiła zorientować się po popiele w śmietniku.

Otworzył okno, by wytrzepać kosz.

Przez smród nie zamknął go ponownie mimo mrozu i przejmującej ciemności na zewnątrz.

Dla niepoznaki wrzucił do śmietnika zawiniętą gumę, która tylko częściowo przykryła sadzę. Jednak niektóre ślady były wystarczająco stare, by nie wywołać podejrzeń.

Położył się z głową w nogach łóżka, bo nie chciał rano tłumaczyć Edwinowi, dlaczego go przytula i schował twarz w pościeli od matki.

Przy czym „rano" mogło nadejść w każdej chwili, a ta świadomość nie pozwoliła Devirowi zmrużyć oka. Poza tym Edwin kilka razy kopnął Jamesa w twarz i raz prawie spadł z łóżka, ale tułów utrzymał się na materacu, więc wyglądał, jakby zasnął, klęcząc, a James i jego obolała szczęka zgodnie uznali, że bezpieczniej nie podnosić Edwina.

Dochodziła czwarta, gdy ktoś zdecydowanie zbyt głośno zapukał do drzwi.

James zwlókł się z łóżka, by pierwszy raz zobaczyć tak przestraszonego plastyka.

– Jest Edwin?

Wciągnął nauczyciela za koszulkę i zamknął drzwi.

– Przyszedł kilka godzin temu. Mówił, że u niego nie da się spać, że boi się tam zostać...

– Tak myślałem. – Potarł twarz. – Powinieneś to komuś zgłosić, nawet jeśli prosił, żebyś tego nie robił.

Dylemat moralny trwał ułamek sekundy.

– Zgłosiłem cioci Val, że u mnie śpi.

Plastyk pokiwał głową ze zrozumieniem, zmęczeniem i czymś jeszcze. Rzucił okiem na Edwina.

– Nie mieścicie się we dwoje?

Potrzebował chwili, żeby zrozumieć.

– Wiercił się i nogi spadły. Miałem je poprawić.

Znów potarł twarz.

– Czy to będzie problem, jeśli zostanie tu do rana?

– Żaden.

– Dobrze... Muszę wracać, pomóc ogarnąć ten bur... ajzel. Bajzel.

♢♢♢

Na początku był ból.

Z bólu wyłoniło się pragnienie, a gdy tylko jęknął, ktoś podniósł go do siadu i przystawił szklankę do ust.

Pił bez zastanowienia. Stróżka wody ściekała po brodzie. Oczy pozostały zamknięte. Głowa i brzuch pulsowały bólem.

Pamiętał tylko, że pił na imprezie Yo, a tam nie było nikogo, kto by o niego dbał. Chyba że Wymond. Wymond mógł to zrobić.

Uchylił powieki, gotowy zobaczyć przed sobą czarną twarz Blance'a. Bez rasizmu. To była bardzo ładna czarna twarz.

– James? – Woda niekontrolowanie ściekła Edwinowi do gardła.

James szybko odsunął butelkę, ale sweter malarza już był mokry, a sam malarz krztusił się resztkami wody.

– Co ty tu robisz? – Uspokoił się.

– Jesteśmy u mnie.

Edwin zamrugał.

– Dlaczego?

– Wolisz wersję oficjalną czy prawdę?

– Oba.

– Całkowicie trzeźwy przyszedłeś wczoraj, bo bałeś się spać. Wymond przyprowadził cię kompletnie pijanego, bo nie byłeś w stanie sam ustać na nogach.

– Cholera.

Nie pił od czasów Ex Numer Jeden. Pamiętał siebie z szyją udekorowaną różnobarwnymi malinkami, z papierosem w jednej ręce i flaszką w drugiej, siedzącego na kolanach Wietnamczyka w jego czarnej bluzie. Chociaż wspomnienie klasyfikował jako przyjemne, nie chciał do tego wracać.

Nie chciał pić, palić, wymiotować, uciekać nocami, budzić się na obcych schodach, otulony posiniaczonymi ramionami... Nie chciał być tamtym sobą.

James podał mu jakąś tabletkę i świeżo napełnioną szklankę wody.

Wahał się tylko przez chwilę.

Otrucie go teraz byłoby zbyt niepragmatyczne jak na Jamesa Devira.

Połknął.

– Zejdźmy na śniadanie – zaproponował, a może rozkazał.

Mógł odmówić, ale po co?

Kac odebrał Edwinowi apetyt i najchętniej zostałby w łóżku. Tylko że nie mógł zostać w łóżku swojego partnera w zbrodni, a do własnego bał się wrócić. Wspólne zejście na śniadanie brzmiało najbezpieczniej.

Wreszcie skupił się na twarzy Jamesa.

Fiolet dziwnie współgrał z szarymi oczami. Czarna koszula podkreślała szerokie ramiona. Zbyt mocno wyżelowane włosy przywodziły na myśl snobistycznego dupka.

Wyglądał niebezpiecznie, a Edwin nie mógł zdecydować, czy to dlatego się rumieni, czy przez zażenowanie sobą. Naprawdę wolał nie patrzeć w lustro.

– Sińce pod oczami ci pasują. – Pokiwał głową z udawaną powagą. – Moja kolej na dziwne komplementy.

James obdarzył Edwina krzywym uśmiechem.

– A tobie czerwone białka.

– Błagam cię. Ty masz mord w oczach, a ja pewnie wyglądam jak chodzące nieszczęście. – Wyplątał się z kolorowej pościeli, poświęcając ułamek sekundy na zaskoczenie orientalnym wzorem.

Lekceważąc rozbawione spojrzenie Jamesa, doczłapał do drzwi. Położył dłoń na klamce i odwrócił się ze zmarszczonymi brwiami.

– Długo będziesz tak stał?

– Dopóki nie przypomnisz sobie o butach.

Z jękiem osunął się na podłogę.

Nie zauważył, że słońce drażni go mniej, niż powinno, a ból głowy zelżał, zbyt zajęty mamrotanie o swojej beznadziejności.

James schylił się po białe tenisówki, po czym uklęknął przed Edwinem i podniósł jedną ze zbyt chudych nóg.

– James? – Podniósł głowę. – Dlaczego dotykasz mojej łydki?

– Nie powinienem?

Nie przestawaj.

– Jestem ostatnią osobą, którą powinieneś o to zapytać.

– To twoja łydka.

– To nie znaczy, że wiem, co dla niej właściwe.

– Nie pytam, co jest właściwe, tylko jak się czujesz z tym, że jej dotykam.

Był zbyt zmęczony na ukrywanie emocji, więc odwrócił wzrok.

– Dobrze.

– To dobrze, bo gdy skończę zakładać tego buta, dotknę drugiej.

Parsknął śmiechem.

– Ktoś mógłby powiedzieć, że zachowuje się pan nieprzyzwoicie.

– Absurdalna uwaga, zważywszy na fakt, że spędził pan noc w moim łóżku.

– Nie trafiłem do niego świadomie, więc ten argument jedynie potwierdza, że to pańskie zachowanie jest nieprzyzwoite.

James minimalnie zmrużył oczy. Zamiast odpowiedzieć, zawiązał drugiego buta i pomógł Edwinowi wstać.

Zastygli wpatrzeni w swoje złączone dłonie.

Skóra Jamesa wydawała się przejmująco zimna, ale miękka pod kościstymi palcami malarza, boleśnie uświadamiając Edwinowi wszystkie zgrubienia od pędzla, obgryzione paznokcie i suchy naskórek.

Przypomniał sobie zakaz plastyka, jednak nigdy nie zależało mu na przestrzeganiu zasad. Podniósł wzrok na twarz James w idealnym momencie, by zobaczyć nerwowy ruch grdyki, sekundę przed krokiem w tył i puszczeniem dłoni.

– Powinniśmy iść. – Nie spojrzał Edwinowi w oczy.

W ciszy dotarli na stołówkę, nie mijając nikogo znajomego po drodze.

– Jesz ze Złotymi, prawda?

– Nie. Gloria już poszła.

Stanął za Jamesem w kolejce po wrzątek.

– Więc gdzie siadasz?

James wsypał trzy łyżeczki kawy do filiżanki.

– Zwykle nie siadam bez niej, ale możemy zająć jakiś stolik. Jeśli chcesz.

Edwin wsypał dwie.

– Chcę. – Zerknął na zalaną kawę Jamesa. – Czarna jak twoja dusza?

– Oczywiście.

– Ja nie umiem bez mleka, ale farbuję jogurt.

James zerknął na Edwina, wyrażając tym całe zaskoczenie.

– W jaki sposób?

Zalał swoją kawę.

– Wsypuję czarny barwnik spożywczy.

Podał Edwinowi mleko.

– Żeby pokazać czerń duszy?

– Zadaję się z artystami, James. Bez dziwactw i wyrażania siebie na każdym kroku, nie zdobędę szacunku.

– Wyrażasz siebie przez barwienie jogurtu?

– Ta. Możesz się już zacząć śmiać.

– Nie. To interesujące. W pewnym stopniu zabawne przyznaję, ale głównie interesujące.

– Widzisz. Nawet ty się na to łapiesz.

– Może też powinien tak robić.

– Ty? Musiałbyś sypać czarny do wszystkiego. Wiesz, ile to kosztuje miesięcznie?

– Nie jestem, aż taki straszny.

– Nie próbuj stracić w moich oczach.

– Dużo jest do stracenia?

Zdecydowanie.

– Nie.

Większość uczniów dawno skończyła jeść albo poświęcała sobotnie śniadanie na rzecz snu, więc nie mieli problemu ze znalezieniem stolika.

Stykali się kolanami zbyt zmęczeni, by założyć nogę na nogę i w milczeniu pili swoje kawy, dopóki Edwin nie przerwał ciszy:

– James? Od kiedy nasi opiekunowie się lubią?

Minimalnie uniósł brew, jakby silniejsza ekspresja wymagała zbyt wiele energii.

– Plastyk i wuefistka nic do siebie nie mają.

– Myślałem o gastronomiczce. – Wskazał łyżeczką trójkę, wspólnie opuszczającą stołówkę.

– Ona nie zalicza się do naszych opiekunów.

– Przecież jest Wymonda.

– Nie. Wymonda jest historyk. Ona jest twoich współlokatorów.

Ból głowy niemal całkowicie ustąpił, ale nadal nie miał siły myśleć.

– Wciąż dziwne, że wyszli razem.

– Biorąc pod uwagę wydarzenia z nocy – nie.

Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że James kłamie.

***

Jeffrey Goldblood, dyrektor Złotej Szkoły w Pensylwanii, nazwanej po Fredericu Nicolasie Goldbloodzie – który sponsorował jej budowę własną krwią i notabene ostatni rok spędził w rodzinnej posiadłości na Wyspach Brytyjskich, grając w gry wideo – stał oparty o swoje dyrektorskie biurko i mierzył wzrokiem czterech nauczycieli.

Plastyk rozumiał, że wujek próbuje nad nimi górować, dlatego rozsiadł się w odciągniętym od stołu konferencyjnego krześle, udając niewzruszonego.

– Byliśmy umówieni na dziesiątą – zauważyła gastronomiczka.

Walczył z potrzebą złapania za jedną z jej drżących dłoni, które położyła na zaciśniętych kolanach.

Jeffrey za to słynął z niechęci do jakiegokolwiek kontaktu fizycznego, a stres w obecnej sytuacji uważał wręcz za właściwy.

– Tak. Z pozostałą częścią kadry, aby omówić kwestię uczniów. Was zaprosiłem, aby porozmawiać o tym, jaki dajecie przykład i jak dbacie o podopiecznych.

– To była tylko szklaneczka rumu – odezwał się historyk, opiekun iluzjonistów.

Wspierał brodę na zwiniętej dłoni, nogę założył na nogę bynajmniej nie w nerwowy sposób. Oczami szczeniaka wpatrywał się w dyrektora tak, że ani plamy potu pod pachami, ani kilkudniowy zarost, nie mogły odebrać mu uroku.

– Na ukojenie nerwów przy sprawdzaniu testów – kontynuował z ledwo wyczuwalnym słoweńskim akcentem. – Jeden z uczniów napisał, że Washington zabił Hamiltona. Jak tu nie pić?

Jeffrey przymknął powieki na cztery sekund, co u Goldbloodów oznaczało mrugnięcie.

– Dlaczego sprawdzałeś testy o czwartej nad ranem?

– Zacząłem o czwartej po południu. Zrobiłem kawę. Puściłem Live After Death Iron Maiden. Sprawdziłem jeden test. Wziąłem do ręki drugi. Posłuchałem o brytyjskim lotniku w Aces High. Poszedłem na spacer. Spotkałem Doriana. Opowiadał o swoich wrażeniach z drugiej wojny światowej...

– Miał sto szesnaście lat, gdy wybuchła i całą spędził w Stanach.

Historyk wzruszył ramionami.

– Nastroje w Amerykach były ciekawe w porównaniu do tych panujących w Europie. – Wyprostował się i luźno splótł dłonie, opierając ramiona na podłokietnikach. – Wróciłem do sali. Puściłem Interplay Billa Evansa. Sprawdziłem dwa testy. Poszedłem po kawę. Zagadałem się z kucharkami, które właśnie sprzątały po kolacji. Puściłem Queen w wykonaniu London Symphony Orchestra. Sprawdziłem połowę prac. Na szczęście większość zajmowały rysunki, plotki i życiorysy uczniów. Zdecydowanie lepsze niż zmyślanie byle coś napisać jak ten od Hamiltona. Wyciągnąłem rum z szafki i kulturalnie nalałem odrobinę do szklanki. Wtedy przyszedł Basile i...

– Wujku – wtrącił plastyk. – W szklance miałeś więcej niż odrobinę i rozmawiałeś z maskotką.

– Moi uczniowie też z nimi rozmawiają.

– Pomijając już kwestię alkoholu – dyrektor stał dużo bliżej historyka, a w bursztynowych oczach malowało się coś na kształt troski – powinieneś był być w swoim pokoju, abyśmy nie musieli szukać cię po całej szkole.

– Sprawdziany trzymam pod Lincolnem.

– Mini popiersiem Lincolna – sprostował plastyk, widząc zaskoczenie gastronomiczki.

– Dokładnie. Wtedy się nie gubią. Poza tym w klasie jest lepsza akustyka i zawsze mam się do kogo odezwać. – Podniósł lewą rękę ni to w geście przysięgi, ni to do przybicia piątki. – Nie będę więcej pić w sali.

Ze zmarszczonymi brwiami Jeffrey położył swoją dłoń na dłoni iluzjonisty. Prawdopodobnie chciał przybić bardzo niepewną piątkę w dziesięciokrotnie zwolnionym tempie.

Historyk zgiął palce, zanim dyrektor zabrał rękę, tym samym splatając ich dłonie.

Jeffrey jeszcze mocniej zmarszczył brwi. Fakt, że się nie odsunął, świadczył tylko o powadze sytuacji.

– Obiecaj, że przeniesiesz sprawdziany, maskotki oraz adapter do swojej sypialni. Nie chcę więcej stawiać całej kadry na nogi, aby sprawdziła wszystkie łazienki i balkony.

– Obiecuję.

Wyplątał dłoń z uścisku historyka i wrócił na swoje miejsce przy biurku, poruszając palcami.

– Valarie.

Wuefistka podniosła wzrok znad starego świątecznego swetra, ale zaraz wróciła do skubania nitki.

– Valarie – westchnął – James twierdzi, że wczoraj do ciebie przyszedł.

– Skoro tak twierdzi, to chyba prawda.

– Nadal nie pamiętasz jego wizyty?

Strzelała oczami we wszystkich kierunkach, aż zaprzeczyła ostrym ruchem głowy.

– Nie.

– Wiesz, że jestem rozczarowany?

Nie ośmieliła się spojrzeć wujkowi w oczy. Zamiast tego wyciągnęła z kieszeni jeansów małą buteleczkę.

– Ja przepraszam, ale ja muszę to wziąć – wysypała na dłoń dwie zielone pigułki i wepchnęła sobie do ust.

– Co to jest? – zapytał z niepokojem dyrektor.

– Od wujka W. na regenerację organizmu.

Jeffrey nie skomentował tego, że jeden z Nobillianów, zamiast opłacić odwyk, pomagał Valarie uniknąć konsekwencji, a plastyk nie należał do istot zadręczających się próbami zrozumienia wszystkiego. To sprawa drugiej najważniejszej osoby w rodzinie, jak pomaga pozostałym.

– Honorine – dyrektor zwrócił się do gastronomiczki. – Gdybyś została w swoim pokoju, przyłapałabyś ich, zanim zdążyliby się rozkręcić. Mam nadzieję, że zdewastowana sypialnia twoich podopiecznych to wystarczająca nauczka. Nie możemy karać uczniów za nocne eskapady, jeśli sami będziemy chodzić do siebie spać. – Zerknął na plastyka. – Proszę tylko o odrobinę odpowiedzialności. Zachowujcie się, jak przystało na wasz wiek. I niech nikt nie próbuje mi wmawiać, że wiek jest pojęciem względnym. Ten tekst zaakceptuję tylko z ust dziecka Jamesa. Czy to jasne?

– Jak słońce – odpowiedział za wszystkich plastyk.

Może ktoś by się zaśmiał, gdyby nie wiedzieli, że wampiry złotokrwiste kochają promieniowanie gwiazd bardziej niż ludzie.

– Dobrze. Basile, Valarie, chcę, abyście jeszcze chwilę zostali.

Gastronomiczka z historykiem odstawili krzesła do stołu i opuścili gabinet.

Plastyk nie odważył się spojrzeć w stronę Honorine, ale wiedział, że ona również nie patrzyła na niego.

– Chodzi o Edwina i Jamesa?

– Ja naprawdę nic nie pamiętam.

– Pozwoliłem im razem spać, żeby nie wciągać mojego podopiecznego w problemy jego współlokatorów.

– James na pewno przyszedł mi o tym powiedzieć.

– Lepiej, żeby Edwin spał u kogoś, niż pił u siebie.

– I bardzo dobrze świadczy o Jamesie, że go przygarnął.

– Uspokójcie się – przerwał dyrektor. – Po pierwsze, Basile, jesteś pewny, że obaj byli trzeźwi?

– Tak. Dlaczego mieliby nie być?

– Mogli razem szybciej wyjść.

– Edwin nie dogaduje się ze współlokatorami.

To nie była do końca prawda. Co jakiś czas Edwin mówił o kilka słów za dużo i robiło się nieprzyjemnie, ale później wracali do tolerowania swojej obecności. Podejrzewał, że malarz odrabia prace domowe współlokatorów w zamian za ochronę, bo odkąd razem zamieszkali, ich oceny poszły w górę, a pewien chłopak zbyt często chodził posiniaczony.

– James nie pije.

Dyrektor usiadł za biurkiem.

– W takim razie zamiast do Jamesa, Edwin powinien pójść do ciebie, Basile.

– Mówiłem już, że boi się donosić.

Jeffrey potarł oczy.

– W takim razie powinniśmy go przenieść, gdyby nie fakt, że raz już zmieniał pokój i widocznie wpada w konflikt z każdym, a nie mamy więcej jednoosobowych.

Bał się zostawiać Edwina samego.

– Skoro tyle razem wytrzymali, dadzą radę jeszcze pół roku.

– Nie ma innego wyjścia. – Splótł dłonie na blacie w sposób, jaki plastyk kilka razy widział u wujka Marcusa, choć na szczęście nie przeprowadził wielu poważnych rozmów z głową rodziny. – Interesuje mnie jeszcze jedno odnośnie do Edwina. Czy skarżył się na... swojego poprzedniego współlokatora?

– Nie wspominał o nim.

– Dobrze. Możesz iść. Valarie, ty nie. Musimy na osobności porozmawiać o twoim problemie.


Ktoś chce się podzielić wspomnieniami z imprez?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro