sok aroniowy
Interpretacji obrazów nauczyła go matka. Chodzili razem do muzeów, na wystawy i licytacje. Dużo mówiła, potrafiła godzinami rozwodzić się nad kolorami, kształtami, grubością oraz ilością warstw. Twierdziła, że malarze na płótnie pokazują duszę.
Mimo młodego wieku nigdy się nie nudził. Lubił trzymać ją za rękę i słuchać głosu przepełnionego pasją. Lubił na nią patrzeć, wysoką i elegancką z błyszczącymi oczami. To był ich czas.
Gdy skończył siedem lat, zaczęli czytać biografie. Matka powtarzała, że aby zrozumieć człowieka, trzeba poznać jego przeszłość. Później szli do muzeum i szukali powiązań między życiem artysty a jego pracami.
Często spotykali jej znajomych. Wtedy stawał przed obrazem i mówił, co widzi, tak jak go nauczyła. Ludzie bili brawo, uśmiechali się i gratulowali zdolnego syna.
Oczywiście z każdym rokiem wzbudzał mniejsze zainteresowanie, a ojciec coraz częściej nazywał to stratą czasu. Liczby zastępowały kolory, aż wyparły je całkowicie.
Jednak w ostatniej klasie, gdy wszystkie ważniejsze przedmioty zostały zaliczone, mógł sobie pozwolić na kontemplowanie obrazów. Niepokoiło go tylko, jak często wracał myślami do pracy Edwina Needly'a.
Nie mógł sobie pozwolić na czytanie do snu biografii nastolatka, ale z należeniem do Złotych Ludzi wiązał się przywilej wglądu w archiwum.
Dyrektor nawet nie pytał, czyje akta interesują Jamesa, tylko rzucił mu klucz i wrócił do badania zjawiska zwanego internetem.
Z radością opuścił pełny przepychu gabinet, przechodząc przez dębowe drzwi. Archiwum nie wyglądało na miejsce często odwiedzane przez Goldbloodów. Umiarkowana przestrzeń, łagodne światło i wystrój zredukowany do czterech mebli w tym dwóch szafek na dokumenty.
Estetyka bielonych ścian do niego nie przemawiała, ale jedna rzecz sprawiała, że wolał archiwum od biblioteki – brak innych istot żywych. Nawet paprotki.
Bez problemu odszukał teczkę Edwina w jednej z metalowych szuflad. Nie zamknął jej, tylko rozparł się na średnio wygodnym krześle, lekceważąc jego skrzypienie i położył nogi na lakierowanym blacie. Stół prawdopodobnie stał tam od pół wieku.
Leniwie przesunął wzrokiem po tekście, dowiadując się, że Edwin jest jego rówieśnikiem i pochodzi z Marylandu.
Zastanawiał się, czy zarobki rodziców naprawdę są istotne, czy to tylko próżność Złotych Ludzi. W każdym razie niskie liczby go nie zaskoczyły. Do informacji, że oboje nie wykazują zdolności paranormalnych, podszedł bezemocjonalnie.
Dużo ważniejszy wydał się fakt, że Edwin nie został poinformowany o prawdziwym charakterze szkoły, a opiekował się nim nauczyciel sztuki.
Przyjęto go dwa lata temu, po tym, jak zniknął z radiowozu. Powiedzieli mu, że to ze względu na zdolności artystyczne. Typowo.
Opiekun opisywał go jako jednostkę o wysokiej samokontroli i świadomą swoich możliwości.
James pozwolił sobie na westchnięcie.
Teleportacja przez dematerializację.
Oczywiście.
Wtedy w łazience nie chciał ukryć się pod prysznicem. Chciał się teleportować.
Teleportować. Użyć swoich zdolności na terenie szkoły bez zgody nauczyciela prowadzącego. Devir będzie musiał mu to zgłosić.
Z drugiej strony jego opiekun bez wątpienia dawno poinformował go, że może teleportować się tylko w czasie treningów.
Teoretycznie Devir powinien od razu donieść o tym dyrektorowi, ale dołożyłby profesorowi dodatkowych zmartwień, a nauczyciel i tak już miał kłopoty przez jego wybryk ze sprejem. Dyrektor odebrał personalnie „Goldblood to chuj". Z braku winnego postanowił ukarać osobę odpowiedzialną za sprzęt artystyczny i obniżyć zachowanie całej szkole.
James mógł też pójść od razu do opiekuna, ale w ten sposób zaszkodziłby Edwinowi. Jasne, jego zachowanie było skrajnie nieodpowiedzialne, ale działał pod wpływem adrenaliny.
Devira niepokoiła myśl, że to nie był pierwszy raz, a co za tym idzie, nie ostatni. Nauczyciel powinien się o tym dowiedzieć, żeby móc wyperswadować Edwinowi, jakie zagrożenie stanowi dla siebie samego.
Z drugiej strony Needly sprawiał wrażenie osoby inteligentnej. Szybko się domyśli, kto na niego doniósł. Zrozumie, że James też nie jest zwykłym człowiekiem. Zacznie szukać innych i zanim Devir się zorientuje, Edwin będzie czekał na wyrok Złotych Ludzi.
Był jak dziecko, które uciekając przed złym rodzicem, wbiega pod koła samochodu.
A dzieci trzeba chronić. Zwłaszcza takie, które mogą zagrozić wiekowej organizacji.
🂡🂡🂡
– Myje się trzy razy dziennie, rozumiesz? Trzy! Ideał. Rano, wieczorem i po treningu. Gdyby wszyscy chłopcy tak robili, świat by nie śmierdział.
– Gloria... – jęknął James z czołem przyciśniętym do zimnej szyby autokaru. – Zlituj się.
Jednak Gloria nie zamierzała się litować. Nie, kiedy od cywilizacji dzieliło ich piętnaście minut drogi. Podobno postawienie szkoły na odludziu zwiększa bezpieczeństwo.
– Sprawdzałam jego oceny i po prostu wow. Nie jest co prawda geniuszem, ale jak na kogoś, kto gra w kosza radzi sobie bardzo dobrze. Nie mówię, że koszykarze są tępi, ale przez treningi muszą mieć mało czasu na naukę.
James westchnął cierpiętniczo, obserwując łysiejące drzewa na zboczu góry.
– Chciałbym mieć domek w górach – desperacko zmienił temat.
– Nie wystarczy ci szkoła?
Odkleił się od szyby. Czerwona plama zobiła jego czoło.
– W prawdziwych górach, a nie tym pensylwańskim szajsie. Chcę być wysoko.
Wzruszyła ramionami i poprawiła rzadką grzywkę.
– Ja i tak tu utknęłam. À propos. Moja mama jest w Waszyngtonie, bo twój ojciec robi jakieś problemy w sprawie spadku wartości łuski smoka rubinowego.
– Tak, wiem, mówił mi o tym wczoraj.
– Tato nadal jest w Australii. Podobno tam chętniej uczą się łaciny niż u nas, chociaż to absurd, skoro jesteśmy bliżej przejścia do innych światów. Im międzywymiarowy język się mniej przyda, prawda? W każdym razie po kieszonkowe idę do babci, więc nie zaproponuję ci herbaty.
Gloria, chociaż rok młodsza, nauczyła się mówić szybciej od niego i podobno już wtedy nie można było jej uciszyć. Na szczęście po tych wszystkich latach potrafił wyłapywać najważniejsze informacje ze słowotoku kuzynki.
– Jestem pewien, że twoja matka pluje do mojego kubka, więc nie będę rozpaczać.
Chciał wrócić do wypatrywania miasta, ale Gloria brutalnie pociągnęła go za ramię.
– Czy on nie wygląda uroczo w tych okularach?
Czarnoskóry chłopak pochylał się do kolegi pięć foteli przed nimi. James, który aktualnie leżał na nogach Glorii, czekał, aż cienkie druciki nie utrzymają okrągłych szkieł i okulary spadną na podłogę.
– Nie.
– Nie masz za grosz gustu.
James podniósł się i z wysoko zadartym podbródkiem odwrócił do okna.
Akurat wjechali do miasta.
Nie silił się na określanie stylów, bo w Gold Mount nie istniało coś takiego, a ostatni urbanista spłonął na stosie za herezję, bo jak to wiktoriańska willa źle wygląda obok brutalistycznego wieżowca.
Autokar zatrzymał się na parkingu przy markecie, pod którym sprzedawano produkty z najróżniejszych części wieloświata. Jednak ani smocza łuska, ani owoce jadi nie interesowały Jamesa. Chociaż na to drugie by się skusił, gdyby mógł zabrać trochę do szkoły, zamiast zjeść przed opuszczeniem targu. Niestety ich egzotyczny wygląd wzbudziłby zbyt duże zainteresowanie wśród pozostałych uczniów.
Gloria weszła do marketu, a James ruszył w dół ulicy. Wzdrygnął się, gdy lodowaty wiatr uderzył w jego kark. Może powinien posłuchać przyjaciółki i zawiązać szalik wokół szyi, żeby spełniał swoje pierwotne przeznaczenie, zamiast elegancko zwisać między połami płaszcza.
Posłał tęskne spojrzenie szarym oraz niebieskim garniturom na mijanej wystawie. Wytrzyma do przerwy świątecznej w czerni i bieli mundurka. Później do ferii zimowych, wiosennych, aż skończy szkołę, a wtedy nikt nie będzie narzucał mu kolorów.
Za jaskrawo fioletowym domem skręcił w uliczkę, którą nocą ominąłby szerokim łukiem. Zbyt wąska o zbyt wysokich ścianach, a rodzina Glorii miała niedawno problem z grupą zbuntowanych wampirów. Niektórzy, przybywając do Gold Mount, nie mogli zrozumieć, dlaczego muszą płacić żywicielowi za odrobinę krwi.
Skrótem szybko dostał się do dzielnicy obleganej przez czarownice i wszedł do najbliższego sklepu.
Będzie musiał złożyć żel do włosów w ofierze bogowi przypadkowych spotkań.
Przy kasie stał nie kto inny jak Edwin Needly, a James zaczynał wierzyć, że jakaś siła wyższa popiera jego plan ocalenia tego chłopca przed zniszczeniem Złotych Ludzi.
Dorian niech spada ze swoim: „Nie możesz się tak narażać" czy co to on powiedział, zanim współpracownik Jamesa przyozdobił ścianę jego nazwiskiem. Kosmos się z nim nie zgadzał.
Edwin zamarł z flaszką w ręce na jego widok. Włosy znów miał splecione.
– Konkurencja ci rośnie, Sopelku – rzuciła kasjerka.
Uśmiechnął się czarująco jak gdyby nigdy nic, podchodząc do półki. Ze spokojem wybrał cztery kartony soku aroniowego i postawił na ladzie.
– Bez obaw.
W międzyczasie Edwin włożył wódkę do plecaka. Odwrócił się z zamiarem wyjścia, ale dłoń Devira wylądowała na jego ramieniu.
– Poczekaj.
– De...
– Sza. – Uniósł palec wskazujący. – Pół litra, proszę.
W tym mieście jego nazwisko było zbyt znane, by przypadkowa czarownica wiedziała, że sprzedaje alkohol Devirowi.
Zapłacił za wszystko i podał dwa kartony Edwinowi.
– Schowaj jeden do plecaka, a drugi weź. – Sam się do tego zastosował. – Chodź.
Wychodząc, przytrzymał Edwinowi drzwi. Nie uszło jego uwadze, jak chłopak się skrzywił przy podmuchu lodowatego wiatru.
Przez moment James zastanawiał się, czy jego plan obejmuje chronienie Edwina przed przeziębieniem i pożyczanie ubrań, bo Needly nie wziął szalika nawet do ozdoby. Doszedł do wniosku, że nie.
– Zapnij się. – Ruszył w dół ulicy.
– Gdzie idziemy?
– Pod hotel.
– Okeej. – Edwin poprawił szelki plecaka. – Po co?
– Zaczekać na Glorię.
Przytaknął, nie spuszczając Jamesa z oczu i poszedł za nim.
Zatrzymali się kilka metrów dalej przy budynku z wyjątkowo paskudnymi gargulcami.
James odkręcił sok i szybko wypił kilka łyków, niemal się nie krzywiąc. Edwin po jednym miał dosyć.
– Nie mogłeś kupić czegoś lepszego?
– Nie.
– Dlaczego?
– Zobaczysz.
Mimowolnie zauważył, że rumieńce Edwina wyjątkowo nie gryzą się z brązowo-szarymi oczami w niebieskiej obwódce. Sam musiał wyglądać okropnie zaczerwieniony od mrozu.
Im dłużej szli, tym bardziej irytował go sposób, w jaki Edwin kulił się z zimna. W tamtym momencie bardzo chciał zmienić pogodę, ale wiązało się z tym zbyt duże ryzyko, więc zdecydował, że odda mu ten szalik.
Edwin owinął go wokół uszu i zawiązał na szyi.
– Dlaczego nie masz czapki? – zapytał James, wykorzystując postój do wypicia kolejnych kilku łyków soku.
– Dlaczego ty nie masz czapki?
– Lubię zimno.
– Widać.
James uniósł brew, na co Edwin wzruszył ramionami.
– Znam się na ludziach.
– Oczywiście.
Ruszając dalej, zaczął się zastanawiać, jak wytłumaczy Glorii obecność Needly, który w tym momencie prawie wpadł pod samochód. James w porę chwycił go za ramię.
– Co ty robisz?!
Edwin zgromił go wzrokiem, ale się nie wyrwał.
– Zamyśliłem się.
– To cię mogło zabić.
– Ale nie zabiło. Idziemy?
Nie puścił jego ramienia, dopóki nie stanęli na hotelowym parkingu.
Stylizowany na barok budynek ani drogie samochody dookoła nie przykuły uwagi Edwina w stopniu, jakiego James oczekiwał. Musiał wcześniej zapuszczać się w te rejony.
Jaka istnieje szansa, że znalazł ścieżkę za hotelem, doszedł nią do jeziora, zabłądził w lesie, magia Granicy Światów rozpoznała go jako istotę supernaturalną i dotarł do przejścia między wymiarami? – pomyślał James.
– Co teraz? – Edwin sprowadził go na ziemię.
– Pijemy.
– Okeej. Po co?
– Zaufaj mi.
Grdyka Edwina poruszała się szybko, wręcz rozpaczliwie, gdy próbował wypić jak najwięcej za jednym razem. James uśmiechnął się pod nosem.
– Co to za libacja alkoholowa na parkingu? – Plastyk pojawił się nagle, a James rozczarował sam siebie tym, że nie zauważył go wcześniej. Przecież się nie teleportował. Nie mógł.
Edwin się zakrztusił.
– To sok.
Profesor zabrał mu karton i wypił o wiele więcej niż to konieczne do rozpoznania alkoholu.
– Sok – potwierdził z grymasem. – Gdzie zgubiłeś Glorie, James?
Devir uniósł brew z uśmiechem.
– Nie spróbuje profesor mojego?
Czarnoskóry mężczyzna położył ręce na jego ramionach.
– Ufam ci, James. Głęboko wierzę, że jesteś odpowiedzialnym, młodym człowiekiem, który nie ukrywa piwa w kartonie po czymś tak okropnym.
– A mi pan nie ufa? – zaskoczyła go zaczepka Edwina.
Plastyk przeniósł jedną dłoń na ramię swojego podopiecznego.
– Ciebie widzę pierwszy raz z tym sokiem, ale cieszę się, że moi ulubieni uczniowie razem wchłaniają cenne witaminy. A teraz muszę was przeprosić. Nauczycielskie obowiązki wzywają.
Chwilę patrzyli za nauczycielem, idącym w stronę wejścia od hotelu. Fioletowy szalik powiewał za nim, bo skubany nie musiał nosić mundurka.
– Nie jesteśmy jego ulubionymi uczniami – stwierdził Edwin.
– Zdecydowanie nie.
Torturowali się kilkoma następnymi łykami.
– James?
– Tak?
– Skoro już ukradłeś sprej, wypisujesz się z koła?
– Aż tak nie lubisz spędzać ze mną czasu?
– A ktoś lubi?
– Gloria.
– Więc gdzie ona teraz jest?
Za dużo chciałbyś wiedzieć.
– Nie wypisuję się. To byłoby podejrzane.
Edwin westchnął teatralnie.
– Już myślałem, że może cię polubię.
– Dlaczego tego nie zrobisz? – zapytał trochę zbyt poważnie.
– Nie mogę lubić kogoś, komu nie zależy na sztuce.
✭
Nie mam pojęcia, jak będzie z następnym rozdziałem, bo ma 50 słów i nawet jeśli napiszę go w trzy dni i będę w wolnych chwilach poprawiać, nie wiem jakie będę mieć wi–fi na jakimś francuskim zadupiu, żeby publikować.
A wy macie czas i możliwości na pisanie lub czytanie w wakacje?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro