Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

siniaki

Po śniadaniu współlokatorzy Edwina spali, więc wsunął się do pokoju po rzeczy i szybko stamtąd wyszedł. Kiedy wrócił spod prysznica, ich łóżka stały puste.

Rozważył ucieczkę do Jamesa, ale wiedział, że prędzej czy później dojdzie do konfrontacji. Wolał prędzej. Mniej strachu. Szybciej zrozumie, na czym stoi. Szybciej zdecyduje, co dalej.

Padł na łóżko w budach, licząc, że zaśnie po dotknięciu głową poduszki, ale kawa wciąż nie opuściła jego organizmu. W przeciwieństwie do kaca.

Przekręcił się na bok i podkulił nogi. Nie chciał znów biegać boso po korytarzu, więc zostawił tenisówki na stopach.

Ustalili z Jamesem oficjalną wersję wydarzeń, jednak Devir nie pomyślał o czymś dla współlokatorów Edwina. Może uznał prawdę za najlepsze wyjście.

Edwin szybko zdał sobie sprawę, że prawda pogrąży Wymonda, a może też Jamesa. W końcu ktoś musiał donieść, prawda? Winą nie mogła być ilość alkoholu. Nie, potrzebowali kozła ofiarnego.

Czekając zwinięty w kłębek, obmyślił wiele scenariuszy. W niektórych był bohaterem, w innych tchórzem. Nie pozwolił sobie na taki, gdzie współlokatorzy wchodzą do pokoju, rzucają się na łóżka i śpią dalej, zapominając o sprawie.

Drzwi z hukiem uderzyły w ścianę, przyprawiając Edwina o zawał serca.

- Zluzuj, Yo - usłyszał.

Yo nie zluzował.

- Kto to wrócił? Fajnie się kablowało?

Edwin zszedł z łóżka.

- Posłuchaj, Yo. - Wyciągnął ręce przed siebie. - Nic nikomu nie powiedziałem...

Uderzył plecami w szafkę. Nawet nie zauważył, kiedy Yo go popchnął. Stał i nagle klęczał, podparty na rękach, próbując złapać oddech.

- Ile razy sprałem dla ciebie tamtego kolesia?

Nie zastanawiał się, dlaczego Yo nagle zmienił temat.

- Trzy. - Nie podniósł głowy.

- Ile razy stanąłem w twojej obronie, gdy coś palnąłeś?

- Nie wiem.

- Właśnie. A teraz donosisz i kłamiesz. Bo co? Bo chciałem, żebyś wyluzował?

Nie mógł oddychać, nie mógł oddychać, nie mógł oddychać. I wtedy jedna myśl przecięła jego umysł i pociągnęła falę następnych.

Miał plan, w którym nie był ani bohaterem, ani tchórzem.

Złapał oddech.

- Ile razy sam mi przywaliłeś? - Podniósł głowę. - Ile razy ośmieszyłeś mnie przed kumplami? - Wstał. - Ile razy mi coś zabrałeś? - Oparł się o szafkę. - Ile razy mnie do czegoś zmusiłeś? Naprawdę myślałeś, że się nigdy nie odegram? Doniosłem. I co? Miałem powody.

Dostał w twarz. Upadł na łóżko.

- Przegiąłeś. - Yo wyszedł.

Edwin zaczął płakać.

♢♢♢

Kiedyś chował twarz za długimi włosami, ale Były Numer Dwa lubił je zbyt bardzo, a Joey wyglądał zbyt dobrze w pierwszym sezonie Przyjaciół.

Co prawda gniazdo na głowie Edwina w niczym nie przypominało fryzury aktora, ale pomogło mu zdecydować, jak wejść na stołówkę. Więc wszedł z wysoko uniesionym podbródkiem, rękami w kieszeniach i napiętym uśmiechem, kogoś, kto rozpaczliwie udaje, że wszystko gra, mimo przekrwionych oczu, czerwonej twarzy, i spuchniętego policzka.

Pierwsi uczniowie dopiero ustawiali się w kolejce po lunch, ale James już czekał gotowy do sprzedaży frytek. Siedział nieruchomo z przymkniętymi oczami, jednak wciąż czujny, bo podniósł powieki, słysząc, jak Edwin odsuwa krzesło.

Źrenice Devira zwęziły się nienaturalnie, kiedy zauważył siniaka.

Nie tylko on, bo jakiś Latynos z kolejki, szturchnął kolegę. Pozostali zainteresowali się, na co patrzą i tym sposobem kilkunastu uczniów wlepiało ciekawskie spojrzenia w parę frytkowych biznesmenów. Devir położył dłoń na ramieniu Edwina i zmroził gapiów wzrokiem.

- Idziemy do dyrektora.

Nie protestował. Nie, kiedy James używał tego tonu.

Szybko przemierzyli korytarze, lekceważąc zaciekawione spojrzenia. Do gabinetu weszli bez pukania. Jeffrey wstał zza biurka.

- Edwin... Co się stało?

- Donoszę. - Spróbował się uśmiechnąć. - Wiedział pan?

Dyrektor napiął ramiona, ale nie przez słowa malarza, tylko rozbiegany wzrok Jamesa.

- Usiądźcie. - Wykonał własne polecenie.

Odciągnęli krzesła od stołu konferencyjnego, a Jeffrey zmrużył oczy, zauważając sztywność w ruchach Edwina.

- James, wyjdź.

- Słucham?

- Poczekaj za drzwiami.

Devir obdarzył dyrektora lodowatym spojrzeniem, ale posłuchał.

Edwin poruszył się niespokojnie.

- Zdejmij sweter.

Gwałtownie wciągnął powietrze, na co Jeffrey uniósł dłonie.

- Jestem za biurkiem i się stąd nie ruszę. Spokojnie. Chcę tylko zobaczyć, czy nie powinieneś natychmiast trafić do skrzydła szpitalnego.

Pokiwał głową, wstał, odwrócił się, po czym ostrożnie zdjął sweter.

Ciche przekleństwo wymknęło się z ust Goldblooda.

- Jak to się stało?

- Joe popchnął mnie na szafkę.

- Uważa, że na nich naskarżyłeś?

- Tak. Ale nie zrobiłem tego i nie zrobię.

- Edwin. - Poczekał, aż malarz się odwróci. - Jeśli sytuacja się powtarza...

- Nie! Fuj! Nie! Yo? Nie!

Jeffrey cierpliwie zniósł potrząsanie głową, zaciskanie oczu, grymas obrzydzenia, by, gdy tylko Edwin przestał wyrażać zgorszenie insynuacją, że mógłby być z Yo, zapytać:

- Więc? Dlaczego znowu nie chcesz zgłosić... Nadużycia.

- Po pierwsze to kompletnie inny rodzaj „nadużycia". Po drugie nie chodzi o sentymenty. Tym razem to czysty pragmatyzm.

- Słucham. Gdzie tu pragmatyzm?

- Mogę ich tym szantażować. Takiej karty nie zużywa się na samym początku.

- Zdajesz sobie sprawę, że nie powinieneś mi tego mówić?

- Zdaje pan sobie sprawę, że ja tu jestem ofiarą?

Jeffrey odpowiedział uśmiechem.

W tym momencie do gabinetu wszedł historyk z patykiem od lizaka w ustach.

- Nie pytam. - Odwrócił się na pięcie i wyszedł.

Zanim drzwi się zamknęły, Edwin napotkał szeroko otwarte oczy Jamesa.

Szybko ubrał sweter, krzywiąc się z bólu.

Goldblood złożył dłonie i oparł o nie nos

- Co ja mam z tobą zrobić, Edwin?

- Nie może mnie pan znowu przenieść?

- Tylko dokąd?

Do Jamesa - pomyślał, a Jeffrey albo był telepatą, albo to było zbyt oczywiste.

- Zawołaj Devira.

Przytaknął i wyszedł na korytarz.

Historyk tłumaczył coś Jamesowi, trzymając dłoń na jego ramieniu. Stał zdecydowanie zbyt blisko, więc gdy tylko Devir zauważył Edwina, skorzystał z okazji do ucieczki.

- Co się dzieje?

- Dyrektor cię prosi.

Wszedł za Jamesem do gabinetu.

Jeffrey nie poruszył się przez ten czas, a Needly wątpił, czy chociaż mrugnął.

- Zastanawiamy się nad rozwiązaniem problemu bez karania współlokatorów Edwina.

Devir usiadł przed biurkiem, zarzucając nogę na nogę.

- Dlaczego bez karania?

- Edwin nie chce jeszcze wnosić oficjalnego oskarżenia.

Przez moment James wyglądał, jakby zamierzał zapytać, dlaczego, ale zaraz spojrzał na Edwina z uznaniem.

Malarzowi zrobiło się cieplej.

- Ale wracać do nich też nie chcę.

- Rozważam przeniesienie Edwina do kogoś innego.

- I chcecie zapytać, czy nie szukam współlokatora.

- Dokładanie - potwierdził dyrektor.

- Nie szukam. - Przeniósł wzrok na malarza. - Co nie znaczy, że nie przyjmę.

Jeffrey skinął głową z aprobatą.

- Pójdź, proszę, po waszych opiekunów. Waszej dwójki i współlokatorów Edwina dla jasności. I zaproś Nejca do środka. Niech nie stoi pod drzwiami.

James wyszedł. Wszedł historyk.

- Byłem grzeczny - powiedział, nie wyjmując patyczka od lizaka z ust.

- Zasnąłeś na radzie.

Zlekceważył uwagę dyrektora i położył dłoń na ramieniu malarza.

- Cześć, Edwin. Drzwi cię zaatakowały?

- Współlokator.

- Nejc, usiądź. Nie dręcz dziecka.

Posłuchał. Skrzyżował nogi. Wyjął patyczek z ust. Przyjrzał się śladom zębów. Włożył z powrotem. Wlepił wzrok w dyrektora.

Jeffrey w tym czasie wyciągnął z szuflady masywnego biurka papierową torbę. Przechylił się nad blatem, potrącając porcelanowego słonika łokciem i podał pakunek historykowi.

- Jeśli chciałeś przeżyć ten dzień na lizaku, zawartość cię rozczaruje.

- Może lepiej nie będę jej otwierał.

- Masz to zjeść, Nejc.

Przez chwilę siedzieli w ciszy. Jeffrey skupiony na historyku, historyk na kanapce, a Edwin na kolekcji porcelanowych słoni wokół ramki ze zdjęciem. Pamiętał, że przedstawia pięć złotookich blondynek.

- Kto to? - wyrwał dyrektora z zamyślenia. - Na zdjęciu.

- Moje córki... i żona.

Historyk poruszył się na krześle, ale nie oderwał wzroku od kanapki z kurczakiem i warzywami. Kawałek sałaty spadł z powrotem do torby.

Jeffrey splótł dłonie na biurku.

- Nejc, myślałem o naszej porannej rozmowie i doszedłem do wniosku, że potrzebujesz współlokatora.

Historyk posłał dyrektorowi spojrzenie zbitego psa.

- Kto ze mną wytrzyma?

- Ja.

Nejc odwrócił się do Edwina.

- Czy on mi grozi?

- Myślę, że tak - palnął, zanim przypomniał sobie, że powinien być miły dla dyrektora.

Do gabinetu weszli kolejno wuefistka, gastronomiczka, plastyk, i James.

Gastronomiczka westchnęła, plastyk zacisnął usta, wuefistka odciągnęła krzesło od stołu konferencyjnego, zanim powiedziała:

- Kolego, wyglądasz źle.

- Pani również.

Valarie odwróciła się obrażona.

- Edwin - zaczął ostrzegawczo plastyk pod naglącym spojrzeniem gastronomiczki.

- Przecież ma rację. - Historyk podniósł plasterek pomidora z szarych spodni i zjadł.

- Kto to mówi? - Wuefistka usiadł przed biurkiem.

- Spokój! - nakazał dyrektor. - Rano rozmawialiśmy o dawaniu przykładu. Honorine, Basile, James usiądźcie.

Przyciągnęli sobie krzesła.

- Zaprosiłem was, aby... Nejc, choroba jasna, widzę, że chowasz paprykę do kieszeni! Przestań zachowywać się, jak dziecko albo kupię ci smoczek na pięćdziesiątkę.

- Wyprowadzam się do Jamesa - rzucił Edwin, zanim ktokolwiek skomentował dyrektorską groźbę.

Plastyk nachylił się, żeby nauczycielki nie zasłaniały mu podopiecznego.

- Co się stało?

Wzruszył ramieniem z uśmiechem na ustach.

- Rozmawiałem z Yo.

- Z kim? - zapytała gastronomiczka.

- Josephem.

Honorine poderwała się z krzesła gotowa rozszarpać podopiecznego, ale plastyk chwycił ją za rękę.

- Spokojnie.

Opadła na krzesło.

Nikt poza dyrektorem nie zauważył, że dłonie dwójki nauczyli pozostały złączone. Kulturalnie odwrócił wzrok, powstrzymując wzdrygnięcie.

- Edwin zdecydował się nie składać skargi, aczkolwiek wspólnie postanowiliśmy, że najlepiej będzie, jeśli zmieni pokój.

- Znowu - mruknął plastyk, na co James mentalnie zmarszczył brwi.

Valarie Devir podrapała się po nosie, zanim zapytała:

- To dużo papierkowej roboty?

- Zależy od standardów.

Odpowiedź tonącego w papierach dyrektora rozbawiła tylko historyka.

W końcu brał udział w spotkaniu wyłącznie ze względu na kanapkę.

I plotki oczywiście.

♢♢♢

Jeffrey Goldblood odetchnął z ulgą, gdy problematyczna szóstka opuściła jego terytorium.

Marzył o promieniach słońca na skórze po odwróceniu się twarzą do okna, jednak grudzień odebrał mu tę przyjemność.

W tym świecie czas płynął zbyt szybko.

Ledwo uruchomił komputer, do gabinetu wszedł Dorian Goldblood. Bez pukania oczywiście. Pomińmy fakt, że bliżej nieokreśloną ilość czasu Jeffrey wpatrywał się w zdjęcie rodziny, a przynajmniej ulubionej części. Co prawda brakowało na nim jego wnuczki, ale dziewczynka dopiero przyszła na świat. Jakieś dwa lata temu.

- Dlaczego wierzysz wszystkim na słowo?!

Nie skomentował pretensjonalnego tonu bratanka. Hans powinien dbać o wychowanie syna, kiedy był na to czas.

- Nie mam paranoi.

Dorian nie zamierzał siadać. Stanął przed biurkiem, wymachując rękami, zupełnie nieprzejęty, że wuj z westchnieniem oparł głowę na dłoni.

- Devir cały czas kłamie...

- Buduje imperium alkoholowe pod przykrywką sprzedaży frytek, za wszelką ceną próbuje cię upokorzyć i przemyca narkotyki Valarie. Już to słyszałem.

- Jestem pewien, że to on sprowadził alkohol tamtym dzieciakom.

- Pewnie jeszcze z nimi pił.

Dorian pokręcił głową, wydymając usta. Nie dlatego, że nie słyszał kpiny w głosie wujka. Zwyczajnie go nie obchodziła.

- To nie Kaeden. James jest sprytniejszy od ojca, który notabene podsyła mu alkohol, a ty nadal nie chcesz kontrolować paczek.

- Nie mam do tego prawa ani takiej potrzeby. Jeśli to wszystko...

- Spędził całą noc z tym gejem.

Ponownie westchnął.

- O to chodzi? Myślisz, że skoro umieściłem ich w jednym pokoju...

- Chodzi o to, że powinniśmy przejrzeć wspomnienia Jamesa.

Zamknął oczy. Za co, ojcze? Za co? Dlaczego to Hans nie może użerać się ze swoim synem?

- Rozmawialiśmy o tym. Wiele razy. Nie będziemy zawracać głowy Nobilianom.

- Dobrze. Zróbmy to bez proszenia Marcusa o zgodę. Kim on niby jest, żeby decydować o naszych szkołach?

Podniósł głowę z dłoni, a nagła powaga w złotych oczach zaskoczyła Doriana na tyle, że zrobił krok w tył.

- Marcus jest jedyną osobą w tym wymiarze, która może nas zniszczyć.

Policzek Doriana drgnął nerwowo.

- Jak?

- Wie, kim jesteśmy, skąd jesteśmy i dlaczego tu jesteśmy.

- A W. nie wie?

- W. jest jedyną osobą w tym wymiarze, która może nas uratować, jeśli przekroczymy granicę. Radzę ci nie sprawdzać, czy będzie mu się chciało.

♢♢♢

Gloria kazała Jamesowi wepchnąć szafkę na cienkich nogach między łóżka, wywołując w Edwinie wdzięczność, ulgę i rozczarowanie jednocześnie.

Nadzorowała przeprowadzkę z plastykiem i gastronomiczką, chociaż nikt o to nie prosił, ale też nikt nie protestował. Właściwie chłopcy byli wdzięczni, za nakłonienie Wymonda do pomocy w niesieniu łóżka, a nauczyciele, że mogą ograniczyć się do pilnowania otwartych pokoi.

Kiedy ostatnia książka wylądowała na lakierowanym biurku, plastyk rzucił: „oddzielcie czymś łóżka, żeby się nie zsuwały" i zniknął na korytarzu.

Gloria od razu przystąpiła do dyrygowania, w którą stronę, co przesunąć. James mamrotał coś o niepraktyczności drewna różanego, a Wymond łypał na kartony, które do tej pory zasłaniał materac.

Gloria nie pozwoliła Edwinowi samemu poukładać swoich rzeczy, więc bezczynnie przyglądał się, jak paruje skarpetki, składa bieliznę i przestawia opakowania świeczek, żeby zrobić miejsce w szafie. Z biurka wyciągnęła wietnamski zestaw do picia herbaty, papirus, pięć pudełek hinduskich ziół, trzy paczki Helesinine Laguun z Estonii, gliniany talerz z Gruzji, dwie kryształowe szklanki z Polski, i cztery wiaderka holenderskich żelków.

- Błagam, powiedz, że będziesz na sylwestra w domu, żeby to zostawić.

- Raczej w Reykjaviku, jeśli ojcu nic nie wypadnie, ale powinienem zdążyć, podrzucić papirus i kilka kartonów spod łóżka.

- A talerz?

- Talerz może się przydać.

- Tak. Do żelków.

- Gdzie jest Reykjavik? - szepnął Edwin do Wymonda.

- W Islandii.

Gloria zaczęła wkładać rzeczy malarza do biurka, ale zaraz westchnęła.

- Edwin, będzie ci przeszkadzać osiem pudełek herbaty i butelka wody pod łóżkiem?

- Nie raczej.

- Świetnie. Twoje książki też tam wepchniemy.

Później pościeliła łóżka, jednak przez całą popołudniową rozgrywkę w chińczyka, kompulsywnymi ruchami wygładzała tajski jedwab. Do tego prawie nic nie mówiła, lekceważąc zaniepokojone spojrzenia swojego chłopaka i chłopaka, który coraz bardziej chciał być chłopakiem jej kuzyna.

Kuzyn musiał wiedzieć, dlaczego tak się zachowuje, bo jako jedyny skupił uwagę na grze. Prawdopodobnie dlatego pierwszy wprowadził wszystkie pionki do domku.

Po kolacji Gloria odciągnęła gdzieś Devira na poważną rozmowę. Kiedy wrócił do pokoju, nalał do grawerowanych szklanek wodę i podał jedną już umytemu Edwinowi.

Odnotował, że na stojąco James odgina rękę w bok, tak że łokieć znajduje się na wysokości barków. Powinien w ten sposób pić whisky, ale nie zamierzał odciągać go od abstynencji.

- Idę się umyć - rzucił Devir.

Przytaknął i wpełzł pod kołdrę.

Zasypiając, pomyślał, że nie jest bohaterem ani tchórzem. Jest intrygancką gnidą i bardzo mu z tym dobrze.


@wiwinia zrobiła drzewo, bo ja prędzej obleję komputer herbatą, niż ładnie ustawię imiona.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro