przedświęta
^trzecia zwrotka pojawia się w tekście
Wzór na spodniach W.
Oba drzewa zrobiła wiwinia
✭
Dwudziestego czwartego grudnia o 5 nad ranem wszyscy Złoci Ludzie znajdujący się w okolicy Gold Mount, czyli w większości uczniowie i kadra, wsiedli na pokład samolotu, lecącego do Wielkiej Brytanii. Po niemal ośmiu godzinach wylądowali w Londynie, skąd wcześniej przysłanymi samochodami udali się do otoczonej lasami posiadłości Goldbloodów.
Wyjątkowo obyło się bez wywodu, jak niesprawiedliwe jest, że jedyne co musieli zrobić, by ją sfinansować, to spuścić trochę krwi. James był zbyt zajęty myśleniem o numerze telefonu, który wieczorem wsunął do kieszeni płaszcza. Edwin musiał mieć dość milczenia nowego współlokatora, bo po powrocie z kolacji, gdy Gloria i Wymond byli zajęci pożegnalną randką, wyciągnął z portfela karteczkę zapisaną szeregiem cyfr. „Dzwoń, jeśli będzie bardzo źle". James nie wiedział, czy będzie bardzo źle, ale wiedział, że zadzwoni. Zbyt długo patrzył Edwinowi w oczy, bawiąc się różnymi myślami, zanim przyjął numer, by tego nie zrobić.
Wysiedli z samochodów idealnie w porze kolacji, jednak wiedział, że z posiłkiem zaczekają na koniec powitań, a zapowiadały się długie. Zwłaszcza że zaraz po wejściu do barokowego holu, zobaczyli opartego o zdobioną poręcz schodów wampira, którego brązowe loki opadały na ramię, splecione we francuski warkocz. Czarna koszula kontrastowała z muchą i spodniami inspirowanymi motywem płaszcza z The Kiss Gustava Klimta, a samą muchę zdobił czarny diament w kształcie plastra miodu.
Idealną twarz W. Nobiliana rozświetlił uśmiech pozbawiony spiczastych kłów. Bez pośpiechu zszedł w sam środek zamieszania, gdzie każdy próbował pozbyć się swojego okrycia.
– Moja ukochana wnuczka! – Objął babcię Glorii.
Tamsen rzucił się na wujka.
– Mój ukochany pradziadek!
– Teraz to poczułem się stary. – Ocenił odległość swojej brody od czubka głowy Riveda. – A niedługo poczuję się niski. – Zauważył Valarie za plecami swojej ukochanej wnuczki. – Za to przy tobie rosnę.
– Wiecznie młoda nie będę.
Przyciągnął wuefistkę do siebie, wciąż obejmując przyklejonego do boku Tamsena.
– Nie... Dzieci tak szybko rosną. Poza tobą, Gloria!
– Czy wujek mnie obraża?!
– Skąd! – Puścił wuefistkę, żeby przytulić Glorię. – Sugeruję tylko, że ktoś cię ugryzł, gdy nie patrzyłem. Na przykład mój drugi ulubiony Devir, bo tak się za tobą snuje.
James posłał wujkowi krzywy uśmiech.
– Nie rozmawiam z istotami, które stawiają mnie na drugim miejscu.
– Dlatego Valarie jest numerem jeden.
Gloria zaśmiała się, ale zaraz spoważniała. Przemknęła między padającymi sobie w ramiona ciotkami, omal nie gubiąc Jamesa z tyłu. Spokojniej weszła po schodach, by z uprzejmym uśmiechem stanąć przed niskim, szpakowatym mężczyzną.
– Wesołych Świąt, tato.
– Wesołych Świąt, Glorio, Jamesie.
– Wesołych Świąt, wujku.
Przywitali się uściśnięciem dłoni, choć Gloria z trudem powstrzymała chęć przytulenia taty. Wiedziała, że za nadmierną wylewność zostanie zganiona w dogodnym momencie.
– Jak minęła wam podróż?
Od sztywnej rozmowy uratował ich dyrektor.
– Wesołych Świąt, przepraszam, szukam żony.
– Wesołych Świąt. Bardzo mi przykro, ale jeszcze się nie widzieliśmy.
Pan Rived wyciągnął dłoń na powitanie, którą Jeffrey uścisnął, nie zdejmując wcześniej rękawiczek. Zwrócenie na to uwagi, byłoby tylko większym nietaktem, więc ojciec Glorii zmusił się do zachowania milczenia. Udał również, że nie widzi złości w napiętym uśmiechu dyrektora ani momentu, w którym stracił zainteresowanie Rivedami i Devirem.
Jeffrey wyminął gentlemana. Bez pośpiechu, odciągając każdy palec z osobna, zdjął rękawiczki. Ujął twarz żony w nagie dłonie, złożył na ustach delikatny pocałunek i wyszeptał:
– Wesołych Świąt, kochanie.
– Wesołych Świąt.
Przytulił każdą córkę, wnuczkę wziął na ręce z niemal nabożną czcią, a zięcia powitał skinieniem głowy. Wciąż nie zasłużył na wstęp w przestrzeń osobistą Jeffreya Goldblooda.
Gloria patrzyła na to z zazdrością.
– James. – Matka pojawiła się znikąd, a młody Devir nie mógł pojąć, jak to robiła bez umiejętności teleportacji, mimo intensywnie czerwonej sukienki i wysokich obcasów. Tylko dzięki tym ostatnim wciąż mogła przyciągnąć syna do piersi, nie zmuszając go do przyjęcia komicznej pozycji. – Mam coś dla ciebie.
Pod ramię przeciągnęła Jamesa przez szereg barokowych pokoi oraz kilka korytarzy, zanim dotarła do własnej sypialni gościnnej.
– Wesołych Świąt. – Wyciągnęła z rozłożonej na zdobionym łożu walizki granatowy sweter. – Z wełny alpaki.
– Myślałem, że byłaś w Tajlandii.
– Poleciałam na tydzień do Peru. – Sięgnęła do walizki po szare spodnie, białą koszulę i czarne buty. – Przebierz się.
Bez skrępowania zdjął mundurek, gdy Xanthia wróciła do wieszania ubrań w szafie. Nie raz widziała go nago, a co dopiero w bokserkach czy kąpielówkach. James nie należał do chłopców, którzy z wiekiem, zaczynają wstydzić się własnych matek, wręcz nie widział ku temu powodu.
– Ojciec jest?
– Jeszcze w samolocie. Nie, nie twoim. Ja nim przyleciałam. Miał coś do załatwienia w Waszyngtonie. Stwierdził, że wyjątkowo zabierze się publicznym.
– Będzie marudny.
– Zacznie pić na pokładzie, żeby znieść tych wszystkich ludzi... Oj, nie rób takich min. Musi jakoś odreagować miesiące abstynencji. Jeśli nie przekupił gosposi, barek stoi nietknięty od Dnia Dziękczynienia.
– Czyli byłaś wtedy w domu?
– Oczywiście, że nie. Dzwonił zapytać, jak szybko będę mogła przylecieć w nagłym wypadku. Akurat byłam w Kanadzie.
Starał się nie okazywać, jak każda kolejna wymieniona nazwa kraju boli. Xanthia mogła zamarznąć na Syberii, a on byłby pewny, że opala się na marokańskiej plaży.
– Chodźmy na kolację – zaproponował, zamiast robić wyrzuty.
– Za chwilę. Opowiedz mi najpierw o swoim współlokatorze.
Czekał na podobne pytanie. Nie był zaskoczony, że przyjęło formę polecenia.
– Co już wiesz?
– Tylko, że koledzy się nad nim znęcali. Nic odkrywczego. Chcę poznać twoją wersję, zanim Dorian uraczy mnie teoriami spiskowymi.
– Jest malarzem. Najlepszym na zajęciach wujka Basile'a...
– Czyli abstrakcjonista – stwierdziła z uśmiechem.
– Zna się na architekturze, jest fanem rosyjskiej literatury, nie pije, nie pali...
– Poleci z nami na narty?
Xanthia dawno uznała, że James potrzebuje towarzystwa rówieśników podczas rodzinnych wyjazdów. Początkowo próbowała zabierać Glorię, widząc, że przy niej się otwiera. Męża przekonała w kilka dni, ale sprzeciw ze strony Rivedów nie osłabł mimo upływu lat. Później James wziął pod swoje skrzydła tamtego miłego chłopca, który zapoczątkował tradycję proponowania wspólnego spędzenia urlopu każdemu, kogo syn akceptował.
– Zapytam.
– Dobrze. Podwójne łóżko to problem? Już zarezerwowałam pokój dla ciebie.
Ugryzł się w język, żeby nie odpowiedzieć: „najwyżej mnie pokopie".
– Wątpię.
– Nikt się ze mną nie przywitał. – Do pokoju wszedł Kaeden Devir w jeansach i samochodowych rękawiczkach z brązowej skóry założonych do góry trzyczęściowego garnituru.
– Mówiłem, że będzie marudził.
– Jest okej – zlekceważyła uwagę syna – jeśli masz spodnie od tej marynarki.
– Jakie spodnie? Przecież ty nas pakowałaś.
– Czerwony garnitur w szafie. Chodź, James. Zajmiemy miejsca przy stole.
Dzięki wyćwiczonej przez lata podróży orientacji w terenie Xanthia szybko zaprowadziła syna do odpowiedniej jadalni.
Trzy długie stoły ułożono w kształt podkowy. Goldbloodowie zajęli dwadzieścia miejsc na prawym końcu. Rivedowie dziewięć na środku wokół Nobilianów. Devirowie, jeśli chcieli uniknąć kłótni dzień przed Bożym Narodzeniem, powinni usiąść na lewym końcu, jednak obecność głowy Dieulafoyów wyraźnie świadczyła o zatrzymaniu dziesięciu krzeseł. Xanthia zdecydowała się na ulokowanie czterech członków swojego rodu przy tej dziesiątce.
– James, znajdź wujka Nejca i powiedz, że zajęliśmy im miejsca.
Wiedziała, że przynajmniej dwa rody oddzielą ich od Rivedów, ale wolała sama wybrać które. Matijowie wydawali się najlepszym wyborem, a także wiedziała, że Kaedena zeżre zazdrość, jeśli Nejc usiądzie przy rodzinie Glorii i przez cały posiłek będzie rozbawiał wrogów numer jeden.
Znalezienie historyka nie należało do trudnych, zważywszy na otaczający go wianuszek krewnych. Płynną łaciną opowiadał jakąś anegdotę międzynarodowemu towarzystwu.
Po salwie śmiechu James przepchnął się do wujka i przekazał wiadomość – po łacinie, bo angielski w tej sytuacji wypadłby równie niegrzecznie co szept.
Kolacja minęła zaskakująco spokojnie.
Ciotka Valarie wdała się w dyskusję z wujkiem Basilem Marinie Abramović, unikając tym samym dialogu z ojcem Jamesa. Kaeden nie krył żalu o jej absencję i brak wsparcia dla brata, który samotnie wychowywał siostrzeńca po śmierci dziadków Jamesa. Siedzieli obok siebie tylko dlatego, że ostatni Devirowie powinni trzymać się razem i naprawdę bezpieczniej było milczeć.
Zanim ktokolwiek inny skończył jeść, Tamsen odciągnął wujka W. od stołu. Przeszli do któregoś salonu, zająć fotele przy oknie.
W. jedną nogę postawił na ziemi, częściowo położył na niej drugą a częściowo na prawym podłokietniku. O lewy oparł się bokiem, niemal leżąc.
Naprzeciwko Tamsen ukrył twarz w ozdobnej poduszce.
– Nienawidzę hormonów – jęknął. – Moje ciało krzyczy, że jest już gotowe, że pora zrobić małe Rivedki, ale ja wiem, że gdyby ktoś zapytał, czy chcę stać się mężczyzną, uciekłbym jak najdalej. Jeszcze moje ziomki to ciągle tylko seks, seks, seks. Banan? Hehe, a wiesz, co wygląda jak banan? Wakacje nad morzem? Hehe, pewnie było dużo muszelek.
– Może powinieneś zmienić towarzystwo?
– Jak? Amando ukradł wszystkich moich znajomych... Znaczy, to ja odszedłem, ale to nic nie zmienia. Musiałbym się z nim pogodzić, a co to, to nie. Dużo czasu spędzam z wujkiem Nejcem. W ogóle muszę ci opowiedzieć, co się ostatnio stało!
Tym sposobem W. Nobilian usłyszał całą historię alkoholowo-przeprowadzkową znaną Tamsenowi, Wymondowi i historykowi, wzbogaconą o teorie Doriana.
– Ciekawe.
Tamsen rozparł się na fotelu w identycznej pozycji, co wujek.
– Wiem. Żeby było lepiej, Wymond wszystko wygadał Glorii i to cud, jeśli gastronomiczka, znaczy ciocia Honorine, jeszcze o tym nie wie.
– Jak oceniasz Wymonda?
– Kapeć.
– Słucham?
– Pantoflarz taki, ale Gloria go lubi, więc ok. Jej życie.
– A twoje życie? Poza hormonami?
– Mononukleoza ssie, ale mam nową dziewczynę i na razie jest cierpliwa. Z Amando bez zmian. Z wujkiem Nejcem spędzam już każde okienko...
– Jak on się trzyma?
– Na luzie nazywa ciocię swoją byłą żoną. Ze wspominaniem kuzyna jest trochę gorzej. Czasem coś żartuje, że nikt by za nim nie płakał, a następnego dnia powie, że ma dla kogo żyć. Trochę za dużo pije, ale Devir ma na to wywalone, bo musi się jakoś pozbyć tego wszystkiego. Wujek Jeff wziął go do siebie do pokoju po tej aferze z alkoholem. Dużo mi mówi, ale nie siedzę w jego głowie. Mam go zawołać?
– Nie. Idź po Glorię. – Kiedy Tamsen wstał, W. wyciągnął z kieszeni secesyjnych spodni pudełeczko tabletek. – Zapomniałbym. Raz dziennie przed snem na porost włosów. Nie częściej, żeby uniknąć podejrzeń.
Rzucił się na wujka, wgniatając go w fotel.
– Dziękuję!
– Wesołych Świąt, kochanie.
Pod choinką lądowały tylko prezenty dla wylosowanych osób, więc wszystkie nadprogramowe wręczali sobie dzień wcześniej i w tajemnicy. W. liczył, że Tamsen nie złamie drugiej zasady, ponieważ nie przywiózł nic dla Glorii.
– Mogę wziąć teraz?
– Oczywiście. Tylko zawołaj siostrę.
Gloria do pokoju weszła pewnym krokiem z uśmiechem na ustach, a w fotelu usiadła prosto, ale nie sztywno.
W. uśmiechnął się do niej niczym przyjaciółka gotowa usłyszeć relację z pierwszej randki.
– Wiem, że nie możesz się doczekać, żeby mi o nim opowiedzieć.
Potok superlatywów zakończyło niepewne milczenie.
– Jakie jest „ale"? – zapytał spokojnie.
Przygładziła materiał białej sukienki.
– Mam wrażenie, że boi się ze mną nie zgodzić albo jakoś skrytykować, albo czegoś odmówić i ja też boję się mu powiedzieć, kiedy coś mi się nie podoba, ale mówię, ale tak bardzo ostrożnie i mam takie okropne wrażenie, że chodzimy wokół siebie na palcach, jakbyśmy się bali, że jeśli zrobimy coś nie tak, ta druga osoba ucieknie i to chyba toksyczne.
– Ile jesteście razem?
–Tydzień.
– Ile tego chcieliście?
Zawahała się.
– Sama nie wiem. Długo.
– Na razie ciągle jesteście zaaferowani, że się udało i boicie się to zniszczyć. Z czasem, gdy poczujecie się pewnie, strach minie. Pamiętasz, jak twoi dziadkowie cały czas się wyzywali, ale żadne nie było potem obrażone?
– Niezbyt.
– W każdym razie na początku tylko sobie słodzili i żadnemu do głowy nie przyszło, żeby powiedzieć coś złego, na to drugie. Czas działa cuda.
Pytanie samotnego wujka o rady w sprawach sercowych momentami wydawało się Glorii
dziwne. Jednak zaraz przypominała sobie, że w przeciągu wieków W. musiał być z wieloma kobietami. Śmiało żerowała na jego doświadczeniu.
– Ile potrwa ta... sztywna faza?
– To zależy od was i tego, co was spotka.
Pokiwała głową.
Chciała powiedzieć wujkowi, jak bardzo martwi się o Jamesa, ale bardziej martwiła się reakcją wujka. W końcu wszystkim tak zależało na tym dziecku, a ona mogła się mylić, co do Edwina i tylko niepotrzebnie narobiłaby kuzynowi problemów.
– Coś jeszcze cię trapi – zauważył.
Znów pokiwała głową i z braku lepszych opcji opowiedziała wszystko, czego dowiedziała się od Wymonda i Jamesa o aferze alkoholowej. Nie pomijając zaangażowania Devira w przemyt.
W. nie skomentował. Nigdy nie oceniał. Dlatego Gloria mówiła mu niemal o wszystkim.
– Iść po babcię?
– Będę wdzięczny.
Jacqueline zasypała W. problemami związanymi z prowadzeniem miasta. Później opowiedziała jakim miłym chłopcem jest Wymond i jak cieszy się, że Gloria go znalazła, bo już zaczynała się martwić.
– Czym?
– Devirem rzecz jasna. Są trochę za blisko, a sam dziadek na pewno słyszał, co mówią o Basile'u i Honorine.
W. wyprostował się, żeby zaraz oprzeć przedramiona na kolanach.
– Co o nich mówią?
Jacqueline pochyliła się i zniżyła głos do szeptu.
– Że są zdecydowanie zbyt blisko jak na kuzynostwo.
– Kto tak mówi?
– Dzieci. Czasem spotykam je w Gold Mount i rozmawiamy. Poza tym to widać.
– Porozmawiam z nimi.
Wyglądała na wdzięczną.
Wyczucie dwójki Dieulafoyów zajęło moment. Dotarcie do nich przy zachowaniu bezpiecznego dla otoczenia tempa trochę więcej.
Zarzucił ręce na ramiona spacerujących obok siebie nauczycieli.
Gastronomiczka podskoczyła.
Plastyk zaczerpnął powietrza.
W. wyjątkowo nikogo nie obdarzył uśmiechem.
– Musimy porozmawiać, gołąbeczki.
– Wujku...
– Spokojnie. Te ściany mają uszy, ale nie usta. W przeciwieństwie do waszej szkoły.
Milczeli, przygnieceni ciężarem niemal wiszącego na ich ramionach W.
– Goldbloodów sprawa przestała interesować, gdy dowiedzieli się, że dzieci z tego nie będzie. Reszta jest bardziej konserwatywna.
– Kryjemy się najlepiej, jak potrafimy – wyszeptała Honorine.
– Wiem, kochanie, wiem. Macie moje wsparcie, ale jeśli wybuchnie skandal, Marcus nie zaryzykuje dla was zaufania rodziny.
Basile, zawsze zbyt zmęczony, by czymkolwiek się przejmować Basile, wyglądał na udręczonego.
– Więc co mamy robić?
– Nie dementujcie plotek, niech szepczą, oswajają się z tą myślą. Nic nie może wyjść gwałtownie.
Minęli trójkę Devirów. Kaedena ze szklanką koniaku, Xanthie z drewnianą fajką i Jamesa z dobrze skrywaną dezaprobatą dla nałogów rodziców. Rzucili tylko dobranoc, zbyt zaaferowani problemami firmy.
– Mam nadzieję, że macie osobne pokoje.
Przytaknęli.
– Dobrze, dobranoc.
– Dobranoc, wujku.
Wyprzedził ich i skręcił, w któryś z pokoi. Grunt, że kilka później trafił do jadalni, gdzie najsilniejsi przeciwnicy snu lub po prostu stęsknieni członkowie rodziny wspólnie usiedli przy środkowym stole.
Marcus utrzymywał zrelaksowany uśmiech, słuchając Nejca. Historyk opowiadał chaotycznie, ale ciekawie i zrozumiale dla międzynarodowego towarzystwa.
Właściwie W. z każdym powinien rozmawiać po łacinie. Zwłaszcza z młodymi, żeby ćwiczyli język, który kiedyś przyda im się w kontaktach międzywymiarowych. Jednak ludzie chętniej otwierają się, gdy są pewni swoich słów.
– A tatuś nie chce kupić mi kucyka – krzyknęła po angielsku znudzona Winona.
Czteroletnia Rived, córka najbliższego genetycznie wujka Glorii – brata matki, nie rozumiała większości wyrazów używanych przez Nejca. Aczkolwiek jako dwujęzyczne dziecko, bo pół hiszpańskie, uczyła się szybciej niż kuzynostwo.
W. podniósł dziewczynkę z krzesła, a ta pisnęła, po czym zachichotała, orientując się, kto idzie z nią na puste miejsce po prawej stronie Marcusa.
– Oburzające, Trafford, wstydziłbyś się tak odmawiać córce.
– Ja też chcę do wujka! – pisnął brat bliźniak Winony.
Darrel przeszedł pod stołem i wdrapał się na wolne kolano W.
Nobilian przytulił chłopca.
– Marcus, kupisz mi jednorożca? – zaskoczył wszystkich poza pytanym.
– Kto będzie o niego dbał?
– Kupisz mi jednorożca z opiekunem?
– Gdzie będziesz go trzymał?
– Kupisz mi jednorożca z opiekunem i stajnią?
– Nie.
– Ale dlaczego?
– Nie jesteś dziewicą. Będzie przed tobą uciekał.
Śledzący wymianę zdań, ryknęli śmiechem. Nie wszyscy. Niektórzy domyślili się, że to nie był żart. Po części dzięki znajomości mitologii, po części dzięki znajomości poczucia humoru Marcusa.
– Co to znaczy, że nie jesteś dziewicą? – zapytała Winona.
– W. – w głosie Marcusa dźwięczało ostrzeżenie.
W. z pełną powagą w zielono-złotych oczach odpowiedział:
– Jestem nieczysty.
– Dlaczego się nie myjesz?
Tym razem śmiali się wszyscy, prócz biednej Winony, która nie rozumiała, o co chodzi tym głupim dorosłym, jej zasypiającego brata, i Marcusa, zajętego niemym przekazywaniem W., że nie może adoptować dziecka.
– Tatusiu! – Uciszyła wszystkich. – Kupisz mi kucyka z opiekunem i stajnią? Będę się myła! A jak nie będę śmierdzieć, to nie ucieknie!
Poczucie humoru dorosłych było dziwne, a błagalny wzrok W. nie robił na Marcusie wrażenia.
– Już nie masz jak się wykręcić – zauważyła babcia Glorii, Winony, Darrela i Tamsena. – Jeszcze przestanie się myć.
Nejc, który do tej pory tylko tłumaczył wszystko na łacinę, mruknął:
– Strajk kąpielowy?
Pod presją rodziny pokonany Trafford w końcu się zgodził.
– I dla mojego braciszka Darrela też, bo będzie mi zabierał mojego.
– Albo nie będziesz się kąpać – szepnął Winonie na ucho W.
– Albo nie będę się kąpać!
Po kolejnej salwie śmiechu sterroryzowany Trafford obiecał kupić dwa kucyki, stajnię i wynająć opiekuna, po czym zapytał, która godzina.
– O nie, nie, mój drogi. Nie wykręcisz się tak łatwo. Obiecałeś swojej starej matce taniec.
W. mocniej przytulił dzieci.
Trafford tym razem próbował wygrać.
– Może jutro? Jest już późno. Na pewno wszyscy jesteśmy zmęczeni...
Rodzina zaprotestowała chórem.
– Powinienem położyć dzieci spać...
– Zrobię to – zaoferował W.
– Co ja dzisiaj wujkowi zrobiłem?
– Nic, skarbie, ale nie zamierzam ich oddawać.
W. spróbował wstać z bliźniakami na rękach. Zanim któreś mu wypadło, Marcus wziął od niego Darrela. Pierwszy raz tego dnia kogoś dotknął.
Marcus Nobilian roztaczał wokół siebie specyficzną aurę. Kiedy szedł korytarzem, zdawał się sunąć nad podłogą i lśnić, chociaż nigdy nie prezentował zdolności lumokinetycznych czy lewitacyjnych – W. chętnie obaliłby tę tezę, bo Marcus prezentował w różnych okresach różne dziwniejsze zdolności. Kiedy stał, przypominał marmurową rzeźbę dzięki nienaturalnie pięknej budowie i ograniczonej mimice, tak chętnie naśladowanej przez Jamesa Devira. Niebieskie oczy bez cienia arogancji informowały, że widziały wszystko, a głos nigdy nie osiągnął krzyku,
Marcusa nikt nie dotykał, nikt nie zaczepiał, nikt nie naruszał przestrzeni osobistej i każdy się wzdrygał przy najlżejszym kontakcie fizycznym.
Każdy poza niczego nieświadomym Darrelem, który tylko wtulił twarz w elegancką marynarkę.
W. przycisnął dziewczynkę do piersi, wpatrzony w te senne, senne oczy, wsłuchany w spokojny oddech. Za nim ludzie wstawali, by tańczyć, by czuć, że żyją. Przez chwilę.
To nie miało znaczenie. Tańczyli, ale to bez znaczenia.
Marcus szedł obok, Winona zasypiała, a W. nucił:
Sofðu lengi, sofðu rótt,
seint mun best að vakna.Mæðan kenna mun þér fljótt,meðan hallar degi skjóttað mennirnir elska, missa, gráta og sakna
♢♢♢
Nie dbali o kruka, dziurawiącego szponami oparcie podłużnej sofy, popiół po wiadomościach niewartych odpowiedzi, czy odległe szepty dręczonych bezsennością istot.
Blade palce zbyt pięknie kontrastowały z czarnymi włosami, głowa Marcusa zbyt idealnie pasowała do kolan W., lewitujące nad nią listy zbyt długo czekały na odczytanie, a encyklopedia przed oczami młodszego Nobiliana zbyt mocno wciągała.
Któż przypuszczał, że jednorożce są tak intrygującymi stworzeniami?
Z pewnością każdy.
Podłoga skrzypnęła. Raz, drugi i szesnasty.
Nejc, który cały dzień żartował, wieszał się na krewnych i ani na chwilę nie został sam, w środku nocy przyszedł do największego salonu, usiadł na stoliku i obdarzył wujków uśmiechem.
– Chcesz kakao? – W. odsunął lewitującą księgę.
„Nie mogę spać" było zbyt oczywistym wstępem, by nie przejść od razu do kolejnego zdania.
Słoweniec nie zdążył odpowiedzieć. |Pierwsza łza przecięła nieogolony policzek.
Marcus usiadł, pozwalając W. wstać do łkającego dziecka, które po chwili rozpadło się w wampirzych ramionach.
W. poczekał, aż torsje miną, gładząc chłopca po plecach, po czym podniósł nauczyciela niczym niemowlę i wrócił na sofę. Posadził Nejca na swoich kolanach, pozwalając wtulić się w czarną koszulę. Kołysał pięćdziesięcioletniego mężczyznę, dopóki nie zasnął z poczuciem bezpieczeństwa. Później już tylko wpatrywał się w spokojną twarz z czułym uśmiechem, aż ciepło w klatce piersiowej zastąpiła pustka.
Wrócił do lektury, a wiele uderzeń zegara później, triumfalny uśmiech przeciął doskonałą twarz.
– Marcus~
Starszy wampir podniósł głowę znad listu, pisanego na lewitującej podkładce.
– Tak?
– Virseskie nie wymagają dziewictwa ani czystego serca.
– Ponieważ żywią się cierpieniem.
Przedstawienie pod tytułem „Kupisz mi jednorożca?" miało przekonać Trafforda, że może pozwolić córce na kucyka, jednak Marcus wiedział, jak łatwo W. przechodzi od „udaję" do „chcę". Podczas usypiania bliźniąt, korzystając z jakże niepopularnej funkcji SMS, poprosił o przesłanie krótkich opisów najlepszych propozycji. Wiedźma w domowej bibliotece przypominała wyszukiwarkę internetową, więc dostał listę gatunków, zanim W. znalazł odpowiednią encyklopedię w nieporównywalnie mniejszym zbiorze Goldbloodów.
– Poszukam dobrej hodowli – obiecał Marcus.
– I opiekuna.
– I opiekuna.
W. nieznacznie zmrużył oczy.
– Co muszę zrobić w zamian?
– Na razie nic.
Nowy kruk zaskrzeczał nad ich głowami. Zleciał na ramię Marcusa, drąc jedwabną koszulę i pozwolił odwiązać od nogi tubkę, do której list nie miał prawa zmieścić się bez czarów.
Marcus przebiegł tekst wzrokiem, żeby zaraz wstać już z telefonem w dłoni. Odszedł na tyle daleko, by żadne słowo nie dotarło do uszu przebudzonego Nejca.
W. tylko słuchał kolejnych rozkazów, sennych oddechów i szeptów.
✭
Zdrowych, wesołych i pogodnych świąt Wielkanocy... Nie, nie chce mi się. Będę jak James i powiem, że to bezcelowe, więc nie musicie odpisywać.
Tęskniłam za wszystko wiedzącym narratorem, który przeskakuje między postaciami. Jestem podekscytowana, że wreszcie mogłam wprowadzić Nobilianów, a jednocześnie płaczę, że dopiero w następnym rozdziale przedstawię ich tak, jak chciałam. Wcale w ogóle nie próbuję wyłudzić opinii o przynajmniej jednym z nich.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro