Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

podróże

Przez lata Gloria zdążyła przywyknąć do przegrywania w pokera. Tym tylko się uśmiechnęła, oddała ostatnie ciastka Jamesowi, usiadła obok Edwina przy wezgłowiu łóżka i oparła głowę na jego ramieniu.

– Gram z tobą.

– Ok.

Kościsty obojczyk malarza wbijał jej się w czaszkę, więc po kilku próbach znalezienia wygodnej pozycji, usiadła między jego nogami i oparła głowę o równie kościsty, ale mniej wystający mostek. Nigdy nie przypuszczała, że będzie czuć się swobodnie w podobnej pozycji z cudzym chłopakiem. Nawet gdyby tym chłopakiem był James, bo dyskomfort Jamesa szybko stałby się jej dyskomfortem.

– Nie za wygodnie wam? – zapytał Devir, chociaż Wymond wyglądał, jakby miał to samo na końcu języka.

Gloria podniosła wzrok na brodę Edwina.

– Są zazdrośni?

– Są zazdrośni – potwierdził. – Też możecie tak usiąść, gdy Wymond przegra.

Nikt nie próbował bronić honoru Wymonda. Przynajmniej nie słownie, bo czyny obroniły go same. Wygrał.

Po skończonej grze, gdy do ciszy zostało niecałe pięć minut, James powiedział:

– Edwin, puść Glorię.

– Ale ona jest taka urocza. Możemy ją zatrzymać? Będziemy ćwiczyć bycie rodzicami.

Gloria parsknęła śmiechem i wstała, ale to nie zraziło Edwina. Kontynuował:

– Będziemy ją czesać i karmić, i pilnować, żeby odrobiła pracę domową, i mówić Wymondowi, że ma ją odprowadzić przed ósmą...

Z pobłażliwym uśmiechem na ustach Gloria oparła się o Wymonda. Żarty Edwina zawsze był warte kilku minut spóźnienia i może Wymond uważał tak samo, może ego go zabolało, bo odpowiedział:

– Odprowadzam ją, o której chcę.

– Uuu, zgrywamy niegrzecznego chłopca, Wymond? Na twoim miejscu bym się zastanowił. Jesteśmy jej niebezpiecznymi ojcami i nasi ludzie skopią ci tyłek, jeśli spóźnisz się minutę.

– Edwin... – zaczął James ostrzegawczym tonem.

– Widzisz? To było popierające Edwin. Na twoim miejscu zacząłbym się bać.

– Edwin – powtórzył James. – Idź spać. Jutro lecimy do Wiednia.

Lecieli do Wiednia, bo rodzice Jamesa albo uznali malarza za swoje drugie dziecko, albo za sposób na dotarcie do pierwszego. Zaczęło się od Xanthii, która kilka tygodni po pogrzebie Valarie zadzwoniła do plastyka, że chce rozmawiać z jego podopiecznym. Basile od razu zrozumiał, kogo ma na myśli i ściągnął Edwina do swojego pokoju, żeby wepchnąć mu słuchawkę do rąk.

– Dzień dobry? – przywitał się nieśmiało.

– Dzień dobry, Edwin. Lubisz balet, prawda?

– Widziałem tylko w telewizji, ale tak. Myślę, że lubię.

– Świetnie. James nie lubi, ale nie chcę, żeby znowu pomyślał, że go tobą zastępujemy albo że próbuję cię mu ukraść, więc powiedz mu, proszę, że przylecę po was w piątek. Moja ulubiona grupa baletowa tańczy wieczorem w Nowym Jorku. Rozumiesz.

– Powiedzmy.

– Świetnie. Zahaczymy o dom, żeby się przebrać i może nawet zdążymy zjeść przed pokazem.

Coś mu nie pasowało.

– Gdzie pani teraz jest?

– W Meksyku, ale bez obaw. Postaram się wylecieć kilka godzin wcześniej niż to konieczne.

Edwin nie skomentował, tylko poszedł poinformować Jamesa o planach na weekend.

– Mamy zaproszenie do Nowego Jorku – powiedział po zamknięciu drzwi do pokoju.

James wyraził zainteresowanie zamknięciem podręcznika.

– Twoja mama chce, żebyśmy z nią polecieli w piątek.

James najpierw się uśmiechnął, ale zaraz spoważniał.

– Dlaczego zadzwoniła do ciebie?

– Stwierdziła, że ty odmówisz.

Uniósł brew, więc Edwin wyjaśnił:

– Chodzi o balet, James.

– A ty się zgodziłeś?

Edwin wzruszył ramionami. James westchnął.

Mimo wszystko Devir nie był zły. Od razu po wejściu do samolotu poinformował matkę, do których galerii chce zabrać Edwina i, że chce go tam zabrać sam. Xanthia nie protestowała. Zapytała jedynie, gdzie chcą jeść, żeby mogła zarezerwować stoliki, ale James stwierdził, że pójdą z nią tylko na kolację po spektaklu, bo później nie będą mieli czasu. Ostatecznie poleciła im kilka food trucków.

Sam spektakl, który James przespał, zrobił na Edwinie ogromne wrażenie. Następne dwa dni, wypełnione galeriami sztuki, muzeami i śmiechem, malarz uznał za spełnienie marzeń, o których istnieniu nie wiedział.

Lekcje odrobili w samolocie, a Xanthia kazała zacząć się przyzwyczajać.

Dwa tygodnie później we wtorek Kaeden wpadł do sali Edwina i wyciągnął go z historii sztuki.

– Lecimy do Paryża – oznajmił.

Edwina zatkało, więc pozwolił się zaciągnąć pod klasę Jamesa. Kaeden powtórzył to samo synowi. Dopiero co uratowany z gastronomii James zapytał:

– Po co?

– Na pantomimę.

– Nie chcę.

– Edwin?

– Chcę.

– Edwin chce. – Prawie dodał, że James nie musi lecieć, ale nie chciał kolejnej kłótni, tylko dlatego, że jego syn jest zazdrosny o swojego chłopaka. – Idźcie się spakować.

Dwie godziny później James odłożył zeszyt na stolik w samolocie i zapytał, dlaczego jeszcze nie ma ich w Waszyngtonie.

– Lecimy do Paryża.

– Okej, ale muszę wziąć ubrania.

– Nie musisz. Luwr się nie zawali, jeśli przejdziesz obok w mundurku.

– Jeśli wejdę do środka. Z Edwinem. W ubraniach, które kupimy na miejscu.

– Czy ja ci wyglądam na twoją matkę? Nie będziesz wydawać moich pieniędzy na szmaty.

Pierwsza rzecz, którą James zrobił po zameldowaniu się w hotelu, to zadzwonienie do matki, żeby naskarżyć, że ojciec go porwał i nie chce kupić mu ubrań. Matka pokłóciła się z ojcem, ale ubrań nie dostał.

Wyprawa do Francji pokazała Xanthii, że nie musi ograniczać się do Ameryki i weekendów. Latali gdzieś co kilka tygodni, doprowadzając nauczycieli do granicy cierpliwości.

W kwietniu w Wiedeńskiej Operze Edwin i Xanthia obserwowali wybitnie niezadowolonego Jamesa. Siedział nieruchomo ze wzrokiem utkwionym w scenie, a jego matka miała tylko nadzieję, że aktorom nie robi się zbyt zimno.

– Wygląda jak lodowa rzeźba – szepnął Edwin.

– Ale wiesz, że tylko wygląda?

– W środku jest mięciutki i cieplutki – potwierdził z uśmiechem.

– I martwi się wszystkim za dwóch.

– Czy dlatego powiedziała pani, żebym nie pozwolił mu się zadręczyć? – Do tej pory nie był pewny, czy chodziło o to, że James będzie go męczyć, czy że będzie męczyć samego siebie.

Xanthia nie odpowiedziała. Patrzyła na niego w ciężkim milczeniem, aż napięcie stało się nie do zniesienia i odwróciła wzrok.

Jednak miała rację. James się czymś martwił, martwił się za bardzo, ale zamiast odpowiedzieć na pytania Edwina, prosił o zaufanie i uczył go łaciny. Edwin mógł przysiąc, że więcej nauczył go miesiąc rozmów z Jamesem niż dwa lata w szkole. I tak mijały im dni. Na odrabianiu lekcji, dyskusjach w martwym języku, czytaniu książek, malowaniu i powolnym wypychaniu Jamesa ze strefy komfortu, aż nadszedł maj. Zbocza gór pokryła zieleń, słońce goniło burze, a ptaki budziły ich śpiewem o nieludzkich porach.

W jedną z tych słonecznych sobót pojechali do Gold Mount, ale zamiast tradycyjnie po zakupach zaszyć się w mieszkaniu, od razu poszli nad jezioro. Leżeli wśród kwiatów, pletli wianki i zabawiali się rozmową. W którymś momencie Gloria włożyła swój wianek – jedyny udany – na głowę Edwina, a James spojrzał na niego i zastygł w bezruchu. Malarz złapał jego spojrzenie, po czym nie puszczając, powiedział:

– Już mnie poderwałeś, Devir. Nie musisz się gapić.

– Edwin.

– Co? Zły moment na żart?

Słońce rozświetlało jego jasne włosy, nadawało jego tęczówkom kolor nieba i podkreślało barwę kwiatów na tle zielonego splotu.

– Jesteś piękny.

Przez ułamek sekundy wyglądał na zmieszanego.

– Panie Devir. Myślałem, że jest pan ze mną ze względu na moją błyskotliwą osobowość, a pan po prostu nie ma gustu.

James już miał powiedzieć Edwinowi, dlaczego nie życzy sobie, by mówił w ten sposób i wątpił w swoją urodę, ale Wymond wrócił ze zbierania kwiatów dla Glorii i bez wstępu rzucił:

– Jest już obsada nowych Gwiezdnych Wojen.

– Wzięli kogoś ciekawego? – Edwin wykorzystał okazję do zmiany tematu.

– Natalie Portman.

– OMG. Ona jest prześliczna.

– Myślałam, że jesteś gejem – Gloria wzięła bukiet od swojego chłopaka.

– To nie znaczy, że jestem ślepy. Ten kwiatek też uważam za ładny i jakoś nie chcę iść z nim do łóżka. Tak samo jest z rzeźbami. Albo pamiętasz, jak wczoraj powiedziałaś: Jakie to dziecko jest śliczne? Przecież nie chciałaś... Chyba że chciałaś. Gdybyś chciała, powiedziałbym, że dzieci nie mogą świadomie wyrazić zgody, a jeśli ktoś nie może świadomie wyrazić zgody, to gwałt. A gwałt bardzo krzywdzi bezpośrednią ofiarę i jej najbliższych, i bardzo często oprawcę. Dlatego jest moralnie zły. I karalny. Ale nie możesz się nienawidzić za samą atrakcję. To nie nasze myśli zmieniają nas w potwory, tylko czyny i słowa, bo...

– Edwin, stop. Zrozumiałam. Możesz być gejem i mówić, że Natalie Portman jest ładna.

– Nie jest – wtrącił James.

– Przed chwilą nazwałeś mnie pięknym. To odbiera ci prawo głosu. Mój chłopak oficjalnie nie ma gustu.

Wymond machnął ręką.

– Wyrobi się. Przyjaciół też na początku nie lubił.

– Nadal uważam, że są żenujący – zaprotestował James.

Edwin zdzielił go kwiatkiem, bo mężczyzn można.

– Śpisz na kanapie.

– Nie mamy kanapy.

– Lepiej jakąś znajdź.

– Ukradnę z biblioteki.

– Po prostu śpij w bibliotece – wcięła się Gloria. – Sprzedajecie alkohol. Nie musicie do tego kraść.

Powiał ciepły wiatr, wywołując uśmiech Edwina.

– Teraz na nas narzekasz, ale kiedyś zadzwonisz, zapytać, jak sprać krew z dywanu.

– Już spierałam.

– Zabiłaś kogoś?

– Nie, Tamsen rozdeptał chomika.

– Kim jest Tamsen?

– Moim bratem.

– A tak. Wkurzający typ, który przy pierwszym spotkaniu zjadł moje ciastka.

– To były moje ciastka – zaprotestował James.

– I tak byś mi je oddał.

Edwin poczekał na kontrargument Jamesa, ale żaden nie nadszedł, więc zrzucił buty, spodnie i skarpetki, zostając w samych bokserkach i koszulce.

– Co robisz? – zaniepokoił się jego chłopak.

– Idę popływać.

– To nie jest dobry pomysł. – Ale już ściągał buty, goniąc Edwina.

Czasami James dochodził do wniosku, że jego malarz jest idiotą. Czasami, czyli gdy wchodził na jezdnię prosto pod koła samochodu, albo nie nosił szalika i czapki zimą, albo wyzywał ratownika od włosistów, albo pił z Glorią syrop czekoladowy, albo robił sobie maseczki z jego rodzicami, albo wbijał komuś szpilę i dziwił się, że boli, albo wbiegał do lodowatego jeziora tak jak teraz.

Sam James wchodził do wody powoli, próbując ogrzać ją pirokinezą, ale ostatecznie tylko szczękał zębami. Pod stopami czuł nieprzyjemnie śliskie glony, kilka razy potknął się o kamień i ciągle zastanawiał, co może pływać w ciemnozielonym jeziorze przy samej Granicy Światów. Był gotowy się założyć, że trzcina przy drugim brzegu należała do kręgu drzew, które oddzielały teren obcej energii od reszty tego wymiaru. Magiczne rośliny nie pozwalały dotrzeć zwykłym ludziom do wyrwy w czasoprzestrzeni i leżącej przy niej osady. W owej osadzie mieszkali głównie lustrzani podróżnicy z rodzinami, czyli w tym momencie dzieliły go metry od domu, w którym wychowali się jego rodzice. Jednak to nie miało teraz znaczenia. Liczył się tylko fakt, że Edwin podpływa coraz bliżej trzcin i nie reaguje na jego wołanie.

Właściwie Edwin nie słyszał Jamesa. Wydawało mu się, że zobaczył coś za trzcinami, że ktoś tam jest. Ogarnęło go przerzucie, że ten ktoś potrzebuje jego pomocy, więc płynął coraz szybciej i nagle coś wciągnęło go pod wodę, a potem wyciągnęło i tym czymś był James, więc Edwin zaczął na niego krzyczeć, a on go pocałował i znowu prawie się utopili.

Po wyjściu na brzeg już tylko się śmiali, a Edwin odpędzał natrętną myśl, że powinien być podejrzliwy.

Gloria krzyczała, że są nieodpowiedzialnymi bachorami i ona ich leczyć nie będzie, ale śmiała się razem z nimi, a później przez tydzień przynosiła im lekcje i ciepłe posiłki. Edwin wtedy mamrotał coś o szybko dorastających dzieciach, a James poprawiał go, że to Gloria jest ich ojcami, nie oni jej. Później zanosił się kaszlem, więc Edwin kręcił głową, powtarzając starość, starość i marzył o takiej przyszłości.

edwin miał prawie wbiec do lasu i zostać powalonym przez dziwnie silny wiatr *kaszel* to gloria *kaszel*, ale pewnego upalnego dnia ostrożnie wchodziłam do rzeki, a siedzący obok na śliskim kamieniu Olekal powiedziała, że przecież tworzę takie silne postaci... generlanie mnie obraził, a ja zaczęłam się zastanawiać, w jaki sposób chłopcy zachowaliby się na moim miejscu. KTOŚ sobie wyobrażał, że james byłby tym niewrażliwym na zimno i zdradliwe podłoże, który z uśmiechem wnosi krzyczącą ofiarę do wody. otóż nie, co uargumentowałam powyższym rozdziałem.

21.11.2020

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro