Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

opowieści na dobranoc i owsianka na dzień dobry

Edwin poczuł ciepły oddech na karku i nagle coś dużego szturchnęło go w tył głowy. Odwrócił się, że zobaczyć czarne nozdrza i odskoczył z krzykiem.

– W., zabierz stąd swojego kucyka – poprosił Marcus.

Kucyk był wyższy od każdego konia, jakiego Edwin kiedykolwiek widział, a z jego czoła wyrastał róg długości przedramienia. W dodatku znów szturchnął Edwina.

– Lucy! – krzyknął W.

– Tak, mamo? – usłyszeli nad sobą.

– Mówiłem do krowy.

– Na miejscu tego jednorożca zabiłbym cię we śnie.

– Zejdź tu i się nim zajmij.

Kiedy potężny wampir wcale-nie-dyktator zaproponował Edwinowi nocleg, nie spodziewał się, że dzieciak z różowym gniazdem na głowie będzie go bronić przed jednorożcem. Może malarz miał czyste serce i kucyk chciał je zjeść.

Właściwie Marcus nie zaproponował mu noclegu, tylko informacje. Edwin mógł teleportować się z wampirami do Norwegii, gdzie Marcus wytłumaczyłby mu, jak działa Granica oraz ich organizacja, ale mógł też od razu jechać do nowej szkoły. Ponieważ Edwin był nierozsądnym idiotą, który uwielbia wszystko stawiać na jedną kartę, wybrał opcję numer jeden. To z noclegiem wyszło później, gdy Marcus zapytał, czy woli wykład teraz, czy rano. Prawie powiedział, że teraz, ale rozsądek go dogonił i zdecydował, że i tak nic nie zapamięta.

Dzieciak z różowym gniazdem na głowie odciągnął uwagę jednorożca, a W. zaprowadził Edwina do pokoju z ogromnym łóżkiem i łazienką obok. Zostawił go na chwilę, żeby przynieść piżamę, ale Edwina niespecjalnie to interesowało. Położył się na wznak z zamiarem przemyślenia ostatnich wydarzeń. Planował iść chronologicznie od włamania do gabinetu Jeffa, jednak w głowie wciąż miał babcię Glorii z jej: James, takich rzeczy to się nie mówiło nawet za mojej młodości, gdy przyłapała ich w jadalni Goldbloodów.

Zakrył twarz przedramieniem, przez co prawie przegapił moment, w którym W. wrócił z piżamą. Zresztą Nobilian nie rzucił nawet głupiego dobranoc, więc równie dobrze Edwin mógł dalej umierać z zażenowania.

Zażenowania, które wciąż było lepsze niż koktajl emocji pod nim. Niedowierzania, radości, niepokoju i rozczarowania związanych z samym zachowaniem Jamesa, a zaraz za nimi strach, o którym wolał nie myśleć, więc znów odtwarzał w głowie wydarzenia z jadalni.

Szok, euforię i swój histeryczny śmiech, gdy ich przyłapano. Dopiero później zdał sobie sprawę, że pośpiech Jamesa, cała ta desperacja, cholernie go martwią. Wtedy przyszło rozczarowanie. Barokowa jadalnia wampirów zdecydowanie przebija dramatyzmem każde romantyczne gówno, które sobie wyobrażał i naprawdę nie potrzebował płatków róż do szczęścia, ale w fantazjach James uśmiechał się miękko i szeptał w jego skórę pytanie o zgodę, i to nie tak, że nie zgodził się na wszystko, co zrobili. Okej, może okazał entuzjazm trochę za późno w porównaniu do pośpiechu Jamesa, ale rozumiał ten pośpiech i wyjście z założenia, że tego chce, skoro oboje wiedzieli, że to on czeka na Jamesa, nie James na niego. Właściwie to nie oznaczało, że akurat w tamtym momencie się zgadza, więc James powinien się upewnić, a Edwin nie powinien myśleć, że to wciąż lepsze niż zachowanie jego byłych, bo porównywanie ssie, ale... Tak naprawdę był rozczarowany, bo ostrożność odróżniała Jamesa od Olliego i Charliego. Ostrożność, której w sobie nie miał jeszcze na początku ich relacji. Pojawiła się z czasem. Może w Szwajcarii, może wcześniej, ale nauczyli się jej od siebie nawzajem, wypracowali ją dla siebie i była ich bardziej niż jakieś frytki czy wódka w kartonach po soku aroniowym.

I wtedy po raz pierwszy od włamania do gabinetu dyrektora załkał, bo ciężko spłycić to wszystko do płaczu, gdy próbował wydrapać gardło, bo wydawało się zbyt wąskie na połykanie łez i krzyk jednocześnie. Wył, jakby dopiero myśl o frytkach i wódce uświadomiła mu, że nigdy więcej nie zobaczy Jamesa. Nie. Nie nigdy więcej. Zachłysnął się powietrzem. Mógł się teleportować. Nawet jeśli zaraz go znajdą, nadal mógł się teleportować.

Więc spróbował, ale to nie podziałało. Natrafił na ścianę i przez chwilę chciał panikować, że stracił zdolność teleportacji, ale zaraz wpadła mu do głowy kolejna myśl. Dom mógł być zabezpieczony. Rzucił się do okna i już przekładał nogi przez parapet, kiedy usłyszał za sobą:

– Nie radzę. – W. stał w drzwiach z kubkiem w ręce. – Z autopsji.

Gwałtowny wdech, wydech. Edwin z zaciekawieniem wycofał się do środka.

– Co pan ma na myśli?

Nie odpowiedział od razu. Zamiast tego usiadł na łóżku z wyciągniętymi nogami i poklepał miejsce obok siebie. Edwin zdjął buty, żeby wejść pod kołdrę. W jego rękach wylądował kubek z ciepłym kakao.

– Dodałem zioła uspokajające – wyjaśnił W.

Edwin skinął głową. To mogło mu pomóc. Po pierwszym łyku wbił wyczekujące spojrzenie w W., chociaż sam zdziwił się na tę nagłą zmianę nastroju, nienaturalną ufność, uległość. Powinien przynajmniej dalej stać przy oknie i tam oczekiwać wyjaśnień. Dopiero z czasem miał się nauczyć, że urok kusicieli może działać subtelniej niż to, czego doświadczył w szkole.

– Pod wpływem emocji robi się różne rzeczy – W. odgarnął grzywkę Edwina z jego czoła. – Nie zawsze racjonalne, jak wybiegnięcie stąd podczas nocy polarnej. Gdyby nadchodziło lato, jak teraz, wampiryzm pozwoliłby mi dotrzeć do najbliższej wioski. Ale była zima, a śnieg sięgał mi do pasa. – Nie kontynuował, a Edwin nie naciskał. – Jest pełnia, więc rozsądniej będzie, jeśli zostaniesz tutaj, zamiast pchać się do paszczy wilkołakom. Dobrze?

Upił kolejny łyk, zamiast przytaknąć, więc W. kontynuował monolog:

– Mogę opowiedzieć ci legendę o powstaniu Granicy Światów, jeśli chcesz.

Edwin skinął głową. W. odchrząknął.

– W zamierzchłych czasach, gdy wszechświat jeszcze był młody – Marcus uważa, że to nie mogło być więcej niż kilka tysięcy lat przed naszą erą, ale nie psujmy klimatu – dotąd nikomu nieznana siła, połączyła się z magią słońca, a później z kolejną i kolejną, aż nagromadzona Energia nie mogła dłużej funkcjonować bez ciała. I chociaż jedno mogło w zupełności wystarczyć, Energia była mądra. Wiedziała, że niedługo jedno ciało będzie dla niej za małe, dlatego, gdy napotkała na swojej drodze trzy siostry, obdarzyła je swoją mocą. Siostry te nazywane są Córkami Granicy i po dziś dzień sprawują pieczę nad jej Światami.

W. snuł opowieść dalej, świadomy, że jutro Marcus wykopie ziarno prawdy spod stosu bzdur, którymi teraz karmił senny umysł Edwina. Później zaczął śpiewać jedną z Islandzkich kołysanek. Tę o bezpieczeństwie, jakie zapewnia dom.

– W.? – przerwał mu Edwin, walcząc z opadającymi powiekami.

– Tak, kochanie?

– Chciałbym jeszcze zobaczyć Jamesa.

W. pogładził go po włosach.

– Zanim się obejrzysz, James wywiąże się ze swojej części umowy.

– Umowy? – Ziewnął.

Ziewnął, zamknął oczy i wtulił twarz w poduszkę, chociaż kubek po kakao wciąż stał na jego brzuchu. W. podniósł naczynie i próbując nie zmiażdżyć go w dłoni, wyszedł z pokoju.

◊◊◊

– Marcus, co miałeś na myśli, mówiąc, że improwizowałeś?

Starszy wampir poruszył się niespokojnie, ale nie odpowiedział. Stał między swoim biurkiem a półką na książki. Widocznie wejście męża do pokoju zaskoczyło go na tyle, że zatrzymał się w połowie drogi. Być może dlatego, że gwałtownie otworzone drzwi zrobiły dziurę w ścianie.

– Zapytam inaczej – kontynuował W. – Czy James wie, że dostanie Edwina za dziecko?

– Jeszcze nie.

– Jeszcze. Nie. – Mocniej zacisnął palce na kubku. – A jak się umawialiśmy?

– Nie sprecyzowałeś, kiedy mam mu powiedzieć.

Kubek uderzył w przeciwległą ścianę i rozsypał się na małe kawałki. W. wziął uspokajający wdech. Lubił to robić. Czuł się wtedy bardziej ludzko.

– Kiedy zamierzałeś mu powiedzieć?

Kolejny niespokojny ruch i szybka odpowiedź:

– Za kilka dni.

– Marcus. – To nie było Marcus, nie. To Marcus było nowe, a przynajmniej dawno go nie słyszał. – Plan, na który się zgodziłem, był niepotrzebnie okrutny, ale to — to jest podłe.

Marcus naprawdę nie wiedział, co na to odpowiedzieć, więc pozwolił W. kontynuować.

– Dlatego powiesz mu teraz.

Na to miał odpowiedź. Bardzo logiczną, więc powinna usatysfakcjonować poruszonego wampira.

– W tej chwili jest w samolocie. Najlepiej byłoby odczekać przynajmniej dwa dni, żeby nie wyglądało to–

– Znasz zasady – przerwał mu W.

Znał zasady i nie podobało mu się, że W. wyszedł z jego gabinetu, więc ruszył za nim. Bezsprzecznie szli w stronę jedynej części domu, z której można było teleportować się poza teren posiadłości. Do holu. Oczywiście Marcus mógł w każdej chwili odciąć wszystkich domowników od świata, ale rozciągnięcie bariery teleportacyjnej na ostatnie pomieszczenie, tylko rozwścieczyłoby W. i zrujnowało ich relację.

Według zasad W. miał zostawić Marcusa, gdyby przekroczył ustalone przez nich granice i nie słuchał ostrzeżeń męża. Marcus sam to zaproponował, chcąc zapewnić W. poczucie bezpieczeństwa, chcąc powiedzieć, że w każdej chwili może wyjść. Jednocześnie traktował tę zasadę jako formę autoszantażu. Znał siebie na tyle, by wiedzieć, że groźba utraty W. nakłoni jego przyszłe ja do zmiany postawy.

W tym przypadku W. nie uciekał. Bardziej demonstrował, że zamierza trzymać się ich zasad, czyli nie wybierał się na Granicę. Granica stanowiła ostateczność. Losowe miejsce poza Granicą wiązało się z ryzykiem, że Marcus go namierzy i siłą sprowadzi do domu, czego oboje nie chcieli. Zostawali Złoci Ludzie, przy których Marcus powinien się hamować, chyba że byli Goldbloodami. Od Goldbloodów mógł go zabrać równie łatwo, co z przypadkowego motelu. Ze Złotych Ludzi w takim razie wybrałby Rivedów, o ile nie uznałby, że w jakiś sposób ich tym naraża. Ponadto im nie mógł się wyżalić, a był bardziej zły niż przestraszony, więc z pewnością chciał komuś opowiedzieć, jak okropnie zachował się Marcus. To zawężało możliwości do ich przyjaciół, a szczególnie do jednej wiedźmy, z którą Marcus nie lubił zadzierać.

Marcus uśmiechnął się do siebie. Oczywiście, że W. wybrał Valentinę, a ona dla czystej rozrywki będzie trzymać Marcusa na dystans. Dodatkowo nie ufał jej, że nie skrzywdzi jego chłopca, a chłopiec widocznie wierzył, że zostanie przeproszony, zanim Valentina poczuje się zbyt pewnie, i będzie mógł bezpiecznie wrócić do domu. Albo wierzył, że Marcus zrehabilituje się jeszcze przed zaangażowaniem Valentiny.

Poczuł coś, co zidentyfikował jako dumę z W. i podjął decyzję.

– Mam z nim porozmawiać w samolocie czy sprowadzić tutaj? – zapytał.

Jego kompas moralny, personifikowane sumienie, odwróciło się do niego z wyrazem ulgi wypisanym na twarzy.

Tutaj brzmi rozsądniej.

Czyli potrzebowali Skata.

◊◊◊

Weszli do pokoju, żeby zobaczyć swojego syna śpiącego w jednym łóżku z jednorożcem, gdy lustrzany wyciągał ubrania z jego szafy.

– Biorę swoje rzeczy – wyjaśnił.

Gdyby byli kimś innym, zaczęliby się zastanawiać, w jakich okolicznościach Skat zostawił swoje ubrania w pokoju ich nastoletniego syna. Na szczęście byli sobą i służba już dawno im doniosła, że Lusij gromadzi w szafie cudze rzeczy, wśród których przeważają koszulki Skata. Przynajmniej wiedzieli, gdzie szukać, jak coś im zniknie z garderoby.

– Gdy skończysz, przyprowadź Jamesa Devira do mojego gabinetu.

Skat nagle wydał im się mniejszy, a jego ton, gdy odpowiadał: Dobrze szefie, cichszy. Mimo to kilka minut później James Devir siedział na twardym krześle przed biurkiem Marcusa. Po drugiej stronie Marcus skrzyżował nogi w swoim wygodnym fotelu, a W. stanął obok.

To właśnie W. poszedł po whisky, o które poprosił James po tym, jak Marcus trzeci raz zwrócił mu uwagę, że nie słucha. James wtedy gwałtownie zamrugał i skupił wzrok na Marcusie, zamiast tępo wpatrywać się w punkt gdzieś obok wampira. Prośba była cicha, głos Jamesa nie tyle cienki, co płaski. Marcus skinął na W., W. wyszedł.

Kiedy alkohol stanął na blacie, James znów się odezwał. Tym razem brzmiał pustko, ale bez wcześniejszej płaskości.

– To za tamto kłamstwo, prawda?

Marcus nalał chłopcu alkoholu do szklanki.

– W. uważa, że zasługujesz na drugą szansę – powiedział, gdy James wypił. – Edwin za dziecko. Czy to brzmi uczciwie?

Nie. Nic tutaj nie brzmiało uczciwie, ale puls Jamesa przyspieszył z czymś, co mógł nazwać nadzieją.

– Czyli wystarczy, że kogoś zapłodnię i będziemy mogli znowu być razem?

– Zapłodnisz, poczekasz dziewięć miesięcy i przyniesiesz mi przyszłego lustrzanego. Bez kombinowania. Tym razem nie pochwalę cię za próbę oszustwa.

Dziewięć miesięcy. Dobrze. Mógł to zrobić.

– Edwin o tym wie?

– Rano wyjaśnię mu sytuację.

James zamarł.

Nie musiał pytać, czy Edwin tu jest, bo chociaż twarz Marcusa pozostała nieruchoma, czuł jego satysfakcję.

– Czy... Czy mogę...?

– Za dziewięć miesięcy, James. Jeśli się pospieszysz.

Wtedy coś się zmieniło w Jamesie. Nie pękło. Pękł kilka godzin wcześniej. Coś wskoczyło na miejsce. Kość została nastawiona, a Marcusa nie obchodziło, czy właśnie tak się zrośnie, czy od teraz James Devir będzie go nienawidzić. Most już spłonął.

◊◊◊

Rano, a przynajmniej po przebudzeniu, Edwin nie wiedział, czy może wyjść z pokoju, ani dokąd iść, jeśli to zrobi. Częściowo dlatego, częściowo dlatego, że spał w tych samych ubraniach, w których wsiadł do samolotu jeszcze w Pensylwanii, postanowił zwiedzić łazienkę. Na łóżku wciąż leżała piżama, którą W. przyniósł, zanim zasnął, więc Edwin bez większych oporów włożył ją po kąpieli (staniu w wannie i patrzeniu, jak woda znika w odpływie). Właściwie flanela i wygodne spodnie mogłyby być jego artystycznym out fitem, więc tylko podwinął rękawy i wsunął tenisówki na bose stopy.

Planował iść przed siebie, aż gdzieś dojdzie, ale na korytarzu wpadł na miłą panią, która zabrała go do kuchni. Tam Skat kazał mu usiąść przy wyspie i nie przestając mieszać w garnku, zapytał:

– Owsiankę?

Edwin nie odpowiedział od razu, zbyt zajęty przetwarzaniem faktu, że lustrzany stoi przed nim w dresach i kapciach w groszki. Wyglądał dziwnie domowo, a łagodny uśmiech tylko bardziej odrealniał tę scenę. Jakby wczoraj – miał nadzieję, że to było wczoraj – poznał inną osobę. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że Skat wciąż czeka, więc wymamrotał coś o niebyciu głodnym.

– Czyli może być ze świeżymi owocami – stwierdził lustrzany. – Jesteś na coś uczulony?

– Nie, ale naprawdę nie jestem głodny.

Drugą część zdania powtórzył jeszcze raz kilka minut później, gdy Skat postawił przed nim miskę owsianki.

– Może ci się wydawać, że nie jesteś głodny, ale twój organizm potrzebuje energii.

To brzmiało jak coś, co powiedziałaby Gloria, więc wbił wzrok w miskę, wyobraził sobie, że podnosi łyżkę, nabiera owsianki i zjada. Na wyobrażaniu się skończyło.

Skat westchnął, zanim okrążył wyspę, żeby usiąść obok Edwina. Zabrał mu miskę i zrobił wszystkie rzeczy, o których malarz tylko myślał oprócz zjedzenia owsianki. Łyżka zawisła przed ustami Edwina, a on je otworzył na wypadek, gdyby Skat chciał powiedzieć: Leci samolocik. Tego poziomu zażenowania by nie zniósł.

– Mnie nie karmiłeś. – Lusij wszedł do kuchni.

– Odgryzłbyś mi rękę.

Edwin wyglądał na zdezorientowanego. Skat nie wiedział, ile zrozumiał.

Kiedy Lusij stanął przy lodówce, Lustrzany wewnętrznie jęknął z rozpaczy.

– Powiedz, że masz coś pod spodem.

Piegowaty chochlik odpowiedział swoim chochlikowatym uśmiechem i kucnął.

– Nie ma spodni, nie ma jedzenia – rzucił Skat, ale chochlik już wyciągał lody z zamrażarki. – Masz owsiankę w garnku.

– Chcę lody.

– Lody to nie jest śniadanie.

– Jeśli jem je na śniadanie, są śniadaniem. – Próbował włożyć pierwszą łyżkę do ust, ale trafiła w lustro.

Tym razem to Skat się uśmiechnął i wrócił do karmienia Edwina. Portal poruszał się przed twarzą Lusija za każdym razem, gdy próbował go ominąć i zjeść swoje przeklęte lody. Wreszcie zrezygnowany wstał od stołu. Nałożył sobie owsiankę ze wszystkim, co wpadło mu w ręce i wrócił do wyspy kuchennej.

Przez całe cztery minuty – o ile zegar na piekarniku nie kłamał – milczeli zajęci swoimi miskami. Po czterech minutach Lusij zapytał:

– Dlaczego nie jesz?

W pierwszej chwili nie zrozumiał. W następnej Lusij wchodził na wyspę.

– Lusij, proszę cię, nie bez spodni.

Dzieciak wywrócił oczami i podciągnął koszulkę, pokazując bokserki. Usiadł na wyspie z miską owsianki w rękach, a Skat już wiedział, że zaraz zostanie dźgnięty łyżką w usta.

Kiedy Lusij radośnie karmił Skata, a Skat mniej radośnie Edwina, do kuchni wszedł W. – był zbyt stary, żeby to skomentować, więc tylko się przywitał.

– Mamo, mogę lody na śniadanie? – wyskoczył Lusij.

– Jeśli powiesz to po angielsku.

– Mom, may I have ice cream for breakfast?

– Yes, you may, sweetheart

Skat uniósł tę część twarzy, gdzie powinien mieć brew.

– Mom, can I get a raise?

– It's daddy for you.

– To był jeden raz, szefie.

Lusij uśmiechnął się swoim chochlikowatym uśmiechem.

– Jak to powiedzieć po angielsku?

It was a one night stand, boss – przetłumaczył Skat, bo cenił edukację bardziej niż swoją godność.

Jeśli Edwin przysięgał sobie niczemu więcej się nie dziwić, właśnie się dziwił, a kiedy W. zapytał, czy może go na moment porwać, prawie odpowiedział, że na to trochę za późno. Na szczęście tylko prawie, więc grzecznie podreptał za W. do gabinetu Marcusa, gdzie zajął miękkie krzesło przed biurkiem. Marcus oczywiście siedział po drugiej stronie, a W. rozłożył się na kanapie pod ścianą, chwytając jakąś książkę.

– Powinienem zacząć od powstania Granicy czy jest coś, o co szczególnie chciałbyś zapytać?

– Od powstania. Proszę.

– Przede wszystkim powinieneś wiedzieć, że czas nie płynie wszędzie tak samo, dlatego określenie, kiedy dokładnie powstała Granica Światów jest niezwykle trudne, ponieważ nie miała swojego początku w wymiarze, w którym teraz się znajdujemy. Granicę stworzyła Energia powstała z połączenia kilku innych poprzez łączenie się z kolejnymi Światami i przyswajanie napotkanych energii.

Naczynia Energii Granicy Światów powszechnie znane są jako Córki Granicy, przy czym Córki w tym przypadku wskazuje jedynie na ich status. Konstrukt płci ominął je szerokim łukiem*, a tytuł Córek Granicy został stworzony i spopularyzowany za sprawą matriarchatu w niektórych wpływowych wymiarach. Tamtejsza władza nie mogła znieść myśli, że mogłaby odpowiadać przed kimś, kto nie jest kobietą. Ponadto w większości z tych światów Córka to swego rodzaju tytuł. Tak jak Napoleona nazywamy Bogiem wojny, tak tamtejsze kobiety nazwały owe istoty Córkami Granicy.

Kilkanaście wieków temu między Córkami doszło do rozłamu. Podzieliły Granicę na trzy części. Lustrzani spopularyzowali nazwy odnoszące się do cech Córek, które zarządzają daną częścią Granicy. Dlatego aktualnie również w oficjalnych sytuacjach częściej można usłyszeć o Ambicji, Ciekawości i Serdeczności. Osobiście uważam, że dla tej ostatniej bardziej adekwatna byłaby Uprzejmość, ale nie to jest teraz istotne.

– Skąd się wzięli lustrzani? – przerwał Edwin.

Marcus, zamiast się zdenerwować, skinął głową z aprobatą.

– Córki nie są mobilne. W przeciwieństwie do klasycznych naczyń nie mieszczą w sobie całej Energii. Najbliższą precyzji metaforą w ich przypadku będą przepełnione studzienki. Woda gromadzi się w nich, ale nie mieści. Zalewa obszar dookoła nich. Brak studzienek wywoła powódź, ale studzienki w miejscu pozbawionym wody są puste. Gdyby zabrać Córki poza obszar przesiąknięty Energią, w końcu by umarły, ponieważ to Granica zapewnia im nieśmiertelność.

Lustrzani podróżnicy są nośnikami Energii i pełnią funkcję posłańców. Przebywając na terenie Granicy, mogą teleportować się bez ograniczeń. Poza Granicą stopniowo zużywają tę energię, więc nawet ci, którzy zdecydowali się porzucić Córki, wracają na Granicę, choć już jej nie służą.

– Czy takim lustrzanym będzie dziecko James?

– Nie. Nasza organizacja współpracuje z Granicą. To dziecko ma cementować tę współpracę.

– Złożycie je w ofierze? – wymknęło się Edwinowi.

Tym razem Marcus nie okazał aprobaty, ale też w żaden sposób nie skarcił malarza.

– Pierwsi Lustrzani zostali... właściwie wciąż ma to miejsce, biorąc pod uwagę nieustanne rozrastanie się Granicy, więc żeby być precyzyjnym: lustrzani pierwszego pokolenia powstają w podobny sposób do Córek. Zostają przesiąknięci Energią, która umożliwia im teleportację i chociaż może zostać zużyta, jakąś jej część zawsze przekazują swoim dzieciom. Przekazywany z pokolenia na pokolenie potencjał może manifestować się nieregularnie lub zgodnie ze schematem. W przypadku Devirów co czwarte pokolenie rodzi się lustrzany. Wiedząc to, możemy przygotować dziecko do tej roli.

– To zawsze pierworodne czy jakoś wyczuwacie, które dziecko będzie lustrzanym?

– Kiedy mamy do czynienia ze schematem, Energia manifestuje się w ciągu kilku pierwszych lat życia dziecka, dlatego możemy pozwolić sobie na wychowanie w ten sposób całego pokolenia. Tak było w przypadku Valarie Devir i jej rodzeństwa.

– Valarie była lustrzaną?

– Przez kilka lat była wychowywana na lustrzaną. Ostatecznie Energia zamanifestowała się u jej siostry. Dlatego byłoby nam wszystkim na rękę, gdyby James miał jedno dziecko. Jeśli nie masz więcej pytań, chciałbym przejść do tej kwestii.

– Chciałem zapytać, czym zajmuje się wasza organizacja, ale porozmawiajmy o Jamesie.

– Lokowaniem uchodźców z innych wymiarów, kontaktami z Granicą, rządem i innymi organizacjami, które dbają o bezpieczeństwo osób takich jak ty. W kwestii Jamesa, kiedy to dziecko się urodzi, będę mógł przekonać rodzinę do zaaprobowania waszego związku. James o tym wie.

– To zajmie ponad dziewięć miesięcy.

– Tak.

– Za miesiąc skończę szkołę. Będę mógł po tym wrócić do Stanów? Moje... moja mama tam została i będzie się martwić, jeśli nie wrócę.

– Nie widzę przeciwwskazań. Prosiłbym tylko, żebyś nie spotykał się z Jamesem. Jeśli chcesz zadzwonić do swoich matek, nie krępuj się skorzystać z telefonu.

Edwin tylko nerwowo oblizał wargi.

– Kiedy będę mógł... Przenieść się do Anglii? Teleportować? Polecieć? Mam na myśli... Jak długo mogę tu zostać?

– Tak długo, jak zechcesz.

– Słucham?

– Możesz realizować obowiązek szkolny poza placówką. Oczywiście to twoja decyzja i Skat może w każdej chwili zabrać cię do Londynu. Skoro już jesteśmy w temacie Skata. Chcesz, żeby cię oprowadził?

– Tak, okej – mruknął, zajęty analizowaniem tego, co właśnie usłyszał.

Marcus wykonał szybki telefon i chwilę później usłyszeli pukanie do drzwi. Edwin wyszedł na korytarz, ale nie znalazł tam Skata. Dzieciak z różowym gniazdem na głowie wyciągnął do niego rękę.

– Nazywam się Lusij.

– Edwin. – Uścisnął dłoń Lusija.

– Skat... – Wykonał gest palenia papierosa. – Chodź.

Więc Edwin poszedł za Lusijem, ale kiedy mijali palmiarnię, zatrzymał się oniemiały. Wtedy Lusij złapał go za rękę, jakby to był najnaturalniejszy gest na świecie, i pociągnął go za sobą. Kilka zakrętów i schody później dotarli do pokoju z balkonem, na którym Skat opierał się o barierkę.

Lusij powiedział coś szybko po łacinie, a Skat podał mu paczkę papierosów i zapalniczkę. Przez kilka sekund Edwin walczył sam ze sobą, zanim zdecydował się dotknąć łokcie Lusija i zapytać swoją niepewną łaciną, czy też może.

Lusij odskoczył ze zbyt znajomym wyrazem twarzy. Później jego rysy złagodniały, usta wygięły się w uśmiechu, gdy komentował to, że Edwin jednak zna łacinę.

Edwin chciał odpowiedzieć, że jego chłopak na to naciskał, ale zwątpił, czy wciąż może nazywać Jamesa swoim chłopakiem. Nadal byli razem? W separacji? Mieli przerwę? Ostatecznie zdecydował, że go to nie obchodzi. James to jego chłopak i tyle. Wtedy zdał sobie sprawę, że nie wie, jak przetłumaczyć chłopak tak, by nie wyszedł zalotnik, narzeczony lub mąż.

– Mój boyfriend mnie uczył – może Lusij zrozumie.

– O, mój boyfriend też mnie uczy wielu rzeczy.

Wnioskując po tym, jak Skat zakrztusił się papierosem, Lusij nie zrozumiał. Gdy już złapał oddech, ku rozbawieniu Edwina, dokładnie wytłumaczył dzieciakowi różnice między boyfriend a male friend.

– Czyli jesteś w związku? – podsumował Lusij, kierując pytanie do Edwina, a Edwin nie odpowiedział, wymuszając uśmiech, bo może wtedy nikt nie zauważy świeczek w jego oczach.

Lusij nie naciskał. Zamiast tego w końcu podzielił się papierosami i oddał paczkę Skatowi. Edwin wypuścił z płuc gwizd, który miał być śmiechem.

– Lody na śniadanie go zabiją, ale papierosy nie?

Skat wyraźnie się skrzywił.

– Istnieją sposoby na detoksykację organizmu. Inaczej sam bym nie palił. Płuca przydają się w moim zawodzie.

Malarz tylko wykrzywił usta w uśmiechu i cicho zakrztusił się dymem. Wyszedł z wprawy, ale sposoby na detoksykację brzmiały obiecująco. Ciekawe, na co jeszcze istnieją sposoby. Będzie musiał dopytać. Na razie oparł się o ścianę, nie kontynuując rozmowy. W ten sposób miał dobry widok swoich nowych znajomych i górę za nimi. Czy to już pasmo? Nigdy nie skupiał się na geografii, ale nawet ze swoją marną wiedzą widział, że posiadłość leży w dolinie. Piesza ucieczka wymagałaby dokładnych przygotowań i chociaż Edwin nie musiał uciekać pieszo, poważnie zwątpił, czy chce to zrobić. Mógł poczekać te dziewięć miesięcy bez generowania większych problemów niż obecne.

Jeśli chodzi jego nowych znajomych, Skat wciąż miał na nogach kapcie, a Lusij w końcu włożył spodnie i zmienił spraną koszulkę na pistacjowy golf. Poza tym palił jak dziwka, ale coś takiego powiedziałby Yo i Edwin obwiniał byłego współlokatora za to, że w ogóle tak pomyślał.

Prawdopodobnie już się nie spotkają. Nie, żeby Edwin bardzo tego żałował, chociaż jakaś jego część chciała się pożegnać i podziękować za te wszystkie momenty, gdy Yo bronił go przed Byłym numer dwa. Uśmiechnął się trochę zbyt szeroko. Olliego też już nie zobaczy. Gdyby nie kosztowało go to utratę Jamesa na ponad pół roku, Edwin nieironicznie pogratulowałby sobie włamania do gabinetu i odcięcia się od Olliego miesiąc przed końcem szkoły.

Zaczynał dostrzegać plusy całej sytuacji i prawie czuł wyrzuty sumienia z powodu własnego optymizmu, ale, do cholery, był Edwinem Needly. Upadł zbyt wiele razy, żeby nie nauczyć się wstawać i tym razem mógł to zrobić sam.

*parafrazuję wypowiedź en dwi gasta o lokim z Zakwitły wiśnie Saakaru racehorsegotmarried

skata i w. kuchni powiedzieli:

– mamo, mogę dostać podwyżkę?

– dla ciebie tatusiu

nie wiem, czy  mnie to bawi, ale miałam tę rozmowę zbyt długo w głowie, żeby jej tu nie wpleść. ogólnie cały ten rozdział miałam zbyt długo w głowie i na karteczkach w segregatorze. ostetecznie nie przypomina scen z karteczek. doceńmy fakt, że pierwszy rozdział tej historii pojawił się w czerwcu, w czerwcu pojawia się ostatni i w opowidaniu też jest czerwiec. dobra. to jeszcze tylko epilog, notka końcowa i z doskoku będę tu wrzucać one-shoty, bo po co komu osobny zbiór. pierwszy powinien być o w. i marcusie. i o valentinie, bo nie, nie pojawiła się w jogurcie.

21.06.2021

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro