niepsychoaktywne ziółka
Gastronomiczka nie była ani piękna, ani brzydka. Nie miała talii Xanthii, ramion Jamesa, orlego nosa Kaedena czy ogólnej patykowatości Valarie Devir. Nie miała piersi Jacqueline, wzrostu Glorii i rudych włosów Tamsena Rived. Nie miała też szczęki Doriana lub opalenizny Jeffreya Goldblooda ani nadwagi Basile'a Dieulafoy'a tudzież niechlujnego zarostu Nejca Matija.
Sylwetką przypominała cegłę, kolorem włosów mysz, a twarzą nikogo i wszystkich jednocześnie.
Jeśli chodzi o charakter, James uważał ją za równie mdłą, co obiady, na które skazała uczniów. Poza brakiem dystansu, nadmierną ekspresją i obsesją na punkcie zdrowego odżywiania nie wyróżniała się niczym. Bezgraniczne oddanie zasadom odpychało młodego Devira, ale nie irytowało tak, jak narzucanie swoich racji. Z trudem zachowywał spokój, gdy kierowana obsesją Honorine sabotowała sprzedaż frytek.
Zamiast bronić interesu, Edwin próbował wyciągnąć od gastronomiczki informacje, których Nejc jeszcze mu nie przekazał. Od wspólnie spędzonej nocy przy odrobinie (niedopowiedzenie dnia) ginu malarz codziennie przychodził do historyka na herbatę i plotki. Często musiał słuchać anegdot razem z otaczającym Nejca wianuszkiem uczniów. Dopiero wieczorami i podczas posiłków, kiedy większość kółeczek adoracji zajmowała się swoimi sprawami, mógł pytać o Złotych Ludzi. Wtedy Nejc wyciągał pozbawione dat drzewa genealogiczne, tłumaczył konflikty i szeptem opisywał skandale. Wiedział przerażająco dużo i tylko czasem zacinał się, żeby zbyć pytania krótkim: „Tego obiecałem nie mówić".
Jednak Honorine lekceważyła Edwina, o ile akurat nie kichał w przedramię. Wtedy zaczynała wywód o BHP, a James podejrzewał, że jedyny skandal, w jakim brała udział to wypicie mleka prosto z kartonu. Sam tylko odnotował w pamięci, by skoczyć do cioci Valarie po jakieś magiczne ziółka na przeziębienie. Najlepiej niepsychoaktywne.
Odruchowo spojrzał w kierunku stołu nauczycieli, gdzie Valarie silnie gestykulując, tłumaczyła Basile'owi wpływ muzyki na ludzki umysł. Plastyk, zamiast posyłać nieme prośby gastronomiczce, słuchał ze szczerym zainteresowaniem. Jeffrey jadł sałatkę, jakby naprawdę potrzebował witamin i co chwilę przypominał Nejcowi o wzięciu kolejnego kęsa. Nejc opowiadał jednej z anglistek o ostatniej lekcji z Tamsenem.
Tamsen stał przed Jamesem, który właśnie postanowił nauczyć się czytać z ruchu warg, bo za nic nie mógł zgadnąć, jakie tematy poruszane są przy stole nauczycieli.
– Devir.
Obrócił się i wcale prawie nie cofnął na widok twarzy Tamsena.
– Rived.
– Chciałbym porozmawiać o mojej siostrze – powiedział z niemal komiczną powagą.
Jeszcze przy kolacji tego samego dnia, którego James pokłócił się z Glorią, zadłużył u Valarie, poszedł na układ z Nejcem i całował nad jeziorem, zauważyli, że Wymond siedzi ze swoimi starymi przyjaciółmi. W tym z byłymi współlokatorami Edwina.
Sytuacja nie zmieniła się przez ostatnie kilka dni, a z każdym posiłkiem Gloria wyglądała coraz gorzej i coraz częściej zerkała w stronę Edwina i Jamesa. Zastanawiała się, czy ktoś widział coś podejrzanego w ich śniadaniach i kolacjach przy stoliku dla dwojga. Może Dorian, ale zachował wszystkie teorie dla siebie.
– Jest wkurzająca, no nie? – zapytał Tamsen.
– Jest.
– I myśli, że wszystko wie najlepiej.
– Prawda. – James starał się jednocześnie obsługiwać klientów i patrzeć Tamsenowi w oczy.
– I nie rozumie, co to „prywatność".
– Nie rozumie.
– Ale nie potraficie bez siebie żyć.
– Słucham?
Edwin za mocno ścisnął ketchup. Klient nie zauważył. James na szczęście również. Tamsen zauważył, ale miał to gdzieś.
– Przyjaźnicie się, odkąd pamiętam. – Skrzyżował ramiona. – Nie możecie tak po prostu chodzić zafochani cały czas.
James powoli odłożył łopatkę do frytek.
– Jak często słyszysz, że jesteś hipokrytą?
– Odkąd zadaję się z istotami, które nie znają tego słowa? W ogóle.
– Wiesz, o czym mówię, Tamsen.
– Taaa. – Nie musiał szukać wzrokiem odpowiedniego stolika.
Latynos z zieloną połową oka natychmiast zauważył spojrzenie Tamsena. Ozdobioną skórzanymi bransoletkami ręką odrzucił na ramię zbyt zadbane jak na metala włosy i wrócił do rozmowy ze swoją dziewczyną. Rived wiedział, że Black Sabbath słuchał tylko przy ojcu, a sam chętniej sięgał po Madonnę. Wiedział też, że zdarte tenisówki dostał po jednym ze Złotych Ludzi, bo Jeffrey nie pozwolił mu chodzić w glanach i że godzinami mógł opowiadać, dlaczego King jest lepszy od Lovecrafta.
Odwrócił się do Devira.
– Czekam, aż zrozumie, że nie może beze mnie żyć. – Zwinął frytkę. – Gloria już to zrozumiała, ale pierwsza ci tego nie powie.
– Amando też to rozumie.
– Wiem, Devir. Ale duma to zjebana rzecz.
– Cholera.
Wszyscy, łącznie z ludźmi w kolejce i ciocią Honorine, która nie zdążyła zganić Tamsena za „zjebana", odwrócili się do Edwina.
– Guma z prawego policzka wymieszała mi się z frytką z lewego – wyjaśnił.
– Nie mogłeś jej odłożyć na talerz? – zapytał ktoś z kolejki.
– Żeby stwardniała? W życiu.
– Ej. Ludzie! Ja tu próbuję przekonać tego palanta do pogodzenia się z moją siostrą. Trochę prywatności.
James wyglądał jakby bardzo chciał przybić sobie piątkę w twarz, ale zjebana duma mu nie pozwalała.
– Jesteśmy na stołówce.
– Przy świadkach się nie wykręcisz.
– Nawet ja przestałem ogarniać twoją logikę – rzucił Edwin.
Tamsen mrugnął do malarza.
– Mogę ci ją wytłumaczyć na osobności.
Tradycyjnie Edwin wykrzywił twarz w wyrazie „WTF", po czym postarał się spojrzeniem przekazać Jamesowi „Czy twój kuzyn mnie podrywa?".
James nie patrzył, zajęty ostrzegawczym obniżaniem temperatury ciała Tamsena.
Tamsen tylko prychnął:
– Pogadaj z nią – i poszedł.
Honorine nie była ani piękna, ani brzydka. Nie była też głupia, ale nawet romans z kuzynem nie uwrażliwił jej odpowiednio na podobne sytuacje. Jak większość heteronormatywnych osób pomyślała „Tamsen to Tamsen", usprawiedliwiła wszystko dziwnym poczuciem humoru i postanowiła nie doszukiwać się głębszego sensu w zachowaniu czternastolatka. W końcu przez hormony wszyscy w tym wieku podrywali wszystkich, a flirtowanie z własną płcią uważali za szczególnie zabawne. W prawie każdej z klas gimnazjalnych, jakie uczyła, trafiało się kilku chłopców, którzy ostentacyjnie obejmowali się w pasie, kładli sobie dłonie na udach i umieszczali nieskończone ilości podtekstów w każdym zdaniu. Ci sami chłopcy mniej i bardziej skrycie zerkali na swoje koleżanki. Wiedziała, że za żartami ukrywają potrzebę bliskości i wiedziała, że jednym z takich chłopców jest Tamsen.
James z heteronormatywnością niewiele miał wspólnego. O towarzystwie czternastolatków zdążył zapomnieć, ograniczając je do młodego Riveda i czasem jego przyjaciela-wroga – Amando. Sam w tym wieku albo kogoś miał, albo skupiał się na czymś innym. Bez względu na to, jak przetrwał najgorsze burze hormonalne, odprowadzał Tamsena spojrzeniem spod zmrużonych powiek.
Edwin czuł się skonfundowany i coraz bardziej chciał wziąć udział w rodzinnym obiedzie Złotych Ludzi.
◊◊◊
Nie miał pojęcia, z czego pił herbatę, ale wierzył, że James nie próbowałby go otruć. Przynajmniej nie pod przykrywką „leczniczej mieszanki od cioci Valarie".
Półleżał z kubkiem w dłoniach, oparty o tors Jamesa. James udowadniał, jak bardzo różni się od obu byłych Edwina, bo dosłownie mając malarza między nogami, spokojnie czytał opartą o uda swojego chłopaka książkę.
– Też się zastanawiasz, czy Stiepan wplata francuski, bo chce się popisać, czy myśli w dwóch językach? – zapytał malarz, zauważając jedną z wypowiedzi Wierchowieńskiego.
– Moja matka po alkoholu nie potrafi złożyć zdania w jednym języku, ale na trzeźwo stara się mówić spójnie. Stiepan albo jest zbyt leniwy, albo już odruchowo... Wszyscy wiedzą, że jest wykształcony, więc nie może się popisywać. To musi być nawyk z czasów, gdy podróżował.
Edwin odgiął głowę, żeby pocałować Jamesa w szczękę.
– Czy jestem twoim Watsonem?
– Sherlock Holmes to klasyka brytyjska, panie Needly.
– Nie ograniczam się do Rosji, panie Devir.
– Nie? Proszę to powiedzieć Tołstojowi, Bułhakowowi, Czehowowi, Puszkinowi i oczywiście Kandinskiemu pod twoim łóżkiem.
– To brzmi, jakbym trzymał tam ich zwłoki.
– Wiesz, co mam na myśli, Edwin. – Przewrócił stronę. – Dlaczego akurat Rosja?
– Zapytałem mamę, jaka była najbardziej kontrowersyjna książka, jaką czytała. Dała mi Lolitę.
– Którą?
– Jest więcej niż jedna Lolita?
– Którą mamę.
– Oryginalną. Druga jest od filmów.
James przyswoił, że nie można mieć jednej mamy od wszystkiego i wrócił do lektury.
Edwin spróbował skupić się na słowach, które dawno wyrzucił ze świadomości i teraz podświadomość dręczyła go uczuciem déjà vu – czytaniu tej samej książki drugi raz, mówiąc prościej – ale jedna kwestia nie dawała mu spokoju.
– Porozmawiasz z Glorią? – Poczuł drgnięcie Devira.
– Kiedyś będę musiał.
– W najbliższym czasie?
– Może do końca XX wieku.
– Dzisiaj?
– Bez przesady. Mam jeszcze trzy lata.
– James.
– Tęsknisz za nią?
– Popatrz na syf w tym pokoju i sam odpowiedz.
– To podłe tak wykorzystywać cudzą kuzynkę.
– Własną nie?
– Też. Dlatego zerwałem z nią kontakt.
– Nie dlatego że zabolała cię sugestia, że mógłbyś wykorzystać kobietę?
– Kto twierdzi, że mnie zabolała?
– Logika.
Devir westchnął. Zamknął książkę. Przytulił swojego malarza.
– O czym miałbym z nią rozmawiać?
– Zakładałam, że „o swoich uczuciach" to zła odpowiedź, więc „o tym, co się stało między nią a Wymondem".
– Teraz odegramy scenkę, w której będziesz Glorią?
– Nie, bo nie będziesz chciał mnie więcej całować.
– Czyli wracamy do Dostojewskiego.
James otworzył książkę, a Edwin tylko westchnął. Może Devir nie wyłapał sugestii, że powinien pójść do Glorii w tej chwili, a może zlekceważył ją celowo. W każdym razie wolał nie naciskać.
Po skończeniu herbaty Edwin odstawił kubek na szafkę nocną z różanego drewna. Próbował skupić się na lekturze, ale ciepło i rytmiczny oddech Jamesa szybko ukołysały go do snu. Przynajmniej Devir miał nadzieję, że to nie efekt uboczny ziół cioci Valarie.
Ponad godzinę później Edwina obudziło łomotanie do drzwi. Pozwolił Jamesowi wstać, a sam legł na poduszkach zbyt rozespany, by okazać zainteresowanie.
Gdy tylko James otworzył drzwi, Tamsen wepchnął do środka Glorię, wyrwał klucz z zamka i przekręcił po zewnętrznej stronie.
– Otwieraj! – Gloria uderzyła pięścią w drzwi.
– Pogadajcie!
Gloria z rezygnacją odwróciła się do Jamesa. James skrzyżował ramiona na piersi, lekceważąc mruknięcie Edwina. Edwin przeklął w myślach Tamsena. Tamsen po drugiej stronie odbił klucz w plastelinie. Na wszelki wypadek.
– Co się stało między tobą a Wymondem? – wypalił James.
Gloria mrugnęła dwa razy. Zaczerwieniła się. Zwinęła dłonie w pięści.
– Ty.
Zdezorientowany James opuścił ręce luźno po bokach. Potrzebował chwili, żeby obrać strategię, a kiedy to zrobił, wyprostował plecy i oczyścił twarz z emocji.
– Przyznam, że nie rozumiem
– Bo ty nic nie rozumiesz!
Znał swoją kuzynkę. Bez problemu zauważył, że maskuje niepewność gniewem.
– Edwin, zaparz Glorii herbatę.
Edwin tylko wymruczał coś w poduszkę, więc Devir wyciągnął wietnamski imbryk, palnik gazowy, wodę, hinduską herbatę i zapasowe sznurówki.
Przelał wodę do imbryka, a imbryk za bambusowy uchwyt przywiązał sznurówką do podłokietnika fotela. Pod imbryk podstawił palnik gazowy, bo obecność Edwina uniemożliwiała użycie pirokinezy.
– To, co robisz, jest bardzo niebezpieczne – stwierdziła Gloria.
– Może jeśli wywołam pożar, twój brat nas wypuści.
– A dyrektor zabierze ci wszystkie świeczki.
– Martwisz się moją nyktofobią?
Gloria fuknęła.
James uśmiechnął się w myślach.
– Czyli tak?
– Zamknij się, Devir.
– Ja też się martwię. – Usiadł na skraju łóżka. – Chciałem do ciebie przyjść, ale Edwin zasnął i nie mogłem zamknąć pokoju.
Skrzyżowała ramiona, odwróciła wzrok.
– Chyba już zawsze tak będzie – stwierdziła po chwili ciszy. – Jesteśmy prawie rodzeństwem.
James uśmiechnął się, widząc, że bariera pękła. Co prawda to on powinien być zagniewany, ale zbyt wiele razy wytłumaczył przed sobą samym zachowanie Glorii.
– Zwierzysz się swojemu prawie bratu?
Przytaknęła i prawie usiadła na fotelu. W ostatniej chwili zauważyła imbryk, więc jednak oparła się o biurko.
– Tylko nie bądź zły.
– Powiedziałaś mu, o co się pokłóciliśmy.
– Martwił się!
– I dlatego powiedziałaś mu wszystko? – z trudem zapanował nad głosem.
– Skąd pomysł, że wszystko?
– A nie?
– Dobra! – Machnęła rękami. – A ty niby nic nie powiedziałeś Edwinowi?
Nie wszystko – pomyślał.
– Edwina temat dotyczy bezpośrednio – powiedział. – Wymonda nie.
– Ale był moim chłopakiem... jest... Chciałam, żeby wiedział, że mu ufam, okej?
– I nie mogłaś tego pokazać, nie zdradzając mojego zaufania?
– Jakiego zaufania, Devir?! – Gwałtownie odepchnęła się od biurka. – Ty mi o tym nawet nie powiedziałeś!
– Bo wiedziałem, jak to się skończy!
– Czajnikiem na sznurówce? – przerwał im Edwin.
Devir, który nie wiadomo kiedy wstał, odwrócił się do swojego malarza. Miękki uśmiech rozluźnił zaciśnięte szczęki, a im dłużej na niego patrzył, tym lepiej się czuł.
Edwin wyszedł spod kołdry i usiadł po turecku.
– Rób tę herbatę, Devir.
– Jak pan sobie życzy, panie Needly.
– Gloria, ty przygotuj dla siebie linię obrony.
Zaskoczona blondynka zgodziła się skinieniem głowy.
James rozdał filiżanki herbaty, a sam usiadł na fotelu. Odsunął się trochę, żeby mieć pozostałych w polu widzenia.
– Gloria?
– Nie wiem, okej? Myślałam, że powinnam mu powiedzieć, bo sekrety niszczą związki i tak dalej, i tak dalej. Ale wiecie co? To przez szczerość wszystko zaczyna się pieprzyć.
– Stwierdził, że nie będzie z dziewczyną, której kuzyn lubi chłopców? – zapytał Edwin.
– Nie. – Napiła się herbaty, żeby zyskać na czasie. – Poparł mnie we wszystkim i... To było dziwne, ale tylko bardziej mnie tym wkurzył. Powiedziałam mu, że mógłby się ze mną czasem nie zgodzić, że to nic złego.
– Nazwałaś go pantoflarzem? – przerwał James.
– Nie. – Wbiła wzrok w herbatę. – Powiedziałam, że to chore, że boimy się być ze sobą szerzy, a on powiedział: „miło wiedzieć, co myślisz o naszym związku" i wyszedł, a na stołówce usiadł z tamtymi chłopakami, którym Dorian „wypowiedział wojnę" i kazał Wymondowi wybierać „albo oni, albo my".
– Co za palant – podsumował Edwin. – James, załatw lody, a ja przekonam Nejca, że chce nam pożyczyć telewizor i kolekcję komedii romantycznych, której oficjalnie nie ma.
– Edwin – zaczął ostrzegawczo James.
– Co? Nie palant? Okej. Nadal lubimy Wymonda, ale lody możesz przynieść.
Ku zaskoczeniu Devira Gloria parsknęła śmiechem, chociaż łzy już gromadziły się w jej oczach.
– I będziemy opowiadać o swoich beznadziejnych byłych?
– Nie opowiadam o byłych, ale możemy spalić wszystkie rzeczy Wymonda, które u ciebie zostawił.
◊◊◊
Nie spalili rzeczy Wymonda, bo nic nie zostawił. Zresztą Gloria i tak nie chciała tego robić.
Dostawiła krzesło do ich romantycznego stolika dla dwojga i chociaż nie rozumiała zwyczaju barwienie jogurtów na czarno, postanowili ją adoptować.
Nie rozmawiali więcej o Wymondzie, mimo że James czasem spoglądał na kuzynkę z troską. Gloria dzielnie udawała niewzruszoną, dopóki natura nie postanowiła pokonać jej hormonami.
– Jaaameees – jęknęła, zwinięta na łóżkach chłopców. – Tabletki na ból istnienia nie działają.
– Wzięłaś tylko rozkurczowe.
– Daj mi inne.
– Edwin, rzuć przeciwbólowe. – Podniósł wzrok znad książki. – Są w biurku.
Malarz z przyjemnością przeniósł uwagę na coś innego niż lekcje. Ponieważ był kruchym artystą, a nie jakimś sportowcem, James dostał tabletkami w twarz. Powinien wiedzieć, że artyści nie rzucają celnie, bo praca fizyczna jest poniżej ich godności. Ignorant.
– Chcę Wymonda – zapłakała Gloria.
Nie wyglądała na kogoś, z kim można podyskutować, więc Edwin zwrócił się do Jamesa.
– Ona tak zawsze?
– Czasami ma wyjątkowo silne skurcze na samym początku, a czasami nawet się nie zorientujesz, że miała...
– Okres – dokończył za Jamesa, widząc, że ten nie zamierza.
Dwie matki jednak sporo dają.
– Dlaczego Wymond mnie nienawidzi?
Malarz uśmiechnął się w sposób daleki od sympatycznego.
– Ponieważ nazwałaś wasz związek chorym.
– Nieee. Nie o to mi, kurwa! Dlaczego to tak cholernie boli?!
– Tabletki zaczynają działać po kilkunastu minutach – wytłumaczył James.
– Powiesz Wymondowi, że nasz związek nie jest chory? Proszę, James, mam tylko ciebie. Tylko na tobie mogę polegać. Proszę, James Devir, jesteś moją ostatnią nadzieją.
– Oglądałaś „Gwiezdne Wojny"? – zapytał Edwin.
– Mhmmm. Z Wymondem. James, błagam.
– Nie.
– Edwin...
– Ok. – Malarz zatrzasnął podręcznik. – James, chodź ze mną, bo to niebezpieczna dzielnica.
Devir zwlekł się z łóżka.
Gloria prawie usiadła.
– O mój Boże. Edwin, kocham cię. Macie moje błogosławieństwo. Gdybym planowała chrzcić dzieci, byłbyś ich ojcem.
Obu chłopców zamurowało na ten przypływ miłości. Na tyle, że Edwin nie poprawił „O mój Boże" Glorii, tylko wyszedł z pokoju.
– Czy twoja kuzynka właśnie zaakceptowała nasz związek?
– Tak.
– O. Mój. Boże. Pocałowałbym cię, ale jakiś typ stoi na końcu korytarza.
Bez przygód dotarli do pokoju Wymonda. Tam współlokatorzy koszykarza odesłali parę do starej sypialni Edwina.
James zamaskował niepokój cynicznie uniesioną brwią.
– Nadal chcesz się poświęcać dla Glorii?
– Dała nam swoje błogosławieństwo.
Od Wymonda do Yo było całkiem blisko. Wręcz mieli po drodze.
Na pukanie nikt nie odpowiedział, więc James po prostu wszedł. Nie spodziewał się zastać trzech chłopaków, leżących na podłodze.
– Devir – zauważył Yo z leniwym uśmiechem. – Edwin.
Malarz stał sztywno wcale nie schowany za plecami Jamesa.
– Joseph.
– Mmm. Nie lubię Joseph.
– Wiem, Yo.
W pokoju unosił się słodki zapach, a James potrzebował chwili, żeby przypomnieć sobie, skąd go zna.
– Wymond, wychodzimy.
– Mhmmm.
James podniósł byłego kuzynki za ramię i wyciągnął za drzwi. Przez wściekłość nie zauważył, że zdezorientowany Edwin został w pokoju ze swoimi starymi współlokatorami.
Yo zaśmiał się, dziwnie wykręcając głowę.
– W łóżku też jest taki władczy?
– Twoja stara – palnął Edwin, bo czy istnieje bardziej uniwersalna odpowiedź, gdy ktoś cię zaczepia, a ty nie wiesz, co się dzieje?
Poniewczasie przypomniał sobie, że mama Josepha zmarła.
– Twoje dwie.
Tego się nie spodziewał i prawie sam parsknął śmiechem.
– Lepsze dwie stare niż dwóch starych.
– Jak twoje dzieci to powiedzą...
– Wtedy wyślę je do wujka Yo.
– Awww. Ale wtedy im powiesz, a jak powiesz, złamiesz obietnicę. Trzymamy swoje sekrety, Edwin.
– Trzymamy. – Przyłożył dłoń do serca.
Cokolwiek Joseph wziął, mógł brać to częściej. Edwin zdecydowanie wolał go naćpanego, bo czysty dawno by się wściekł.
Z uśmiechem na ustach wrócił do pokoju, gdzie Gloria przeszukiwała szafki.
Jamesa nie było.
Czekolady też nie.
◊◊◊
Tymczasowa sekretarka Nobilianów pobiegła odebrać kolejny telefon.
Siergiej wiedział, że jego Stokrotkę zżera zazdrość. Jeszcze do niedawna obie zajmowały się głównie sprzątaniem, aż nagle cholerny Marcus Nobilian musiał zdecydować, której z nich zaufa.
Oczywiście, że wybrał tę drugą wiedźmę, której imienia Siergiej nie próbował zapamiętać. I tak nie poświęci jej więcej choćby minuty ze swoich trzech godzin w ludzkiej postaci. Nie po tym, jak przez cały posiłek ględziła o nadmiarze pracy, odpowiedzialności i lęku przed rozczarowaniem Marcusa, doprowadzając jego Stokrotkę na skraj cierpliwości.
Siergiej miał ochotę krzyczeć. To wszystko jego wina, przez niego kobieta, dla której zrobiłby wszystko, nigdy nie zdobędzie zaufania chlebodawców. Zbyt otwarcie ich nienawidził, a ona zbyt otwarcie go kochała.
Marzył o ucieczce, ale nawet gdyby uzbierali odpowiednią sumę pieniędzy, by móc samodzielnie przeżyć, nie zdołaliby opuścić doliny. Pałac leżał między górami w zachodniej Norwegii, oddalony od cywilizacji wystarczająco, by każdy, kto nie powinien, nie zdołał uciec. Być może latem, komuś, kto nie zmieniał się w posąg po trzech godzinach, udałoby się dotrzeć do najbliższego miasteczka, zanim zauważono jego absencję. Latem, bo od dziesięcioleci szeptano, że sam W. Nobilian próbował zimą i niemal zamarzł.
Dlaczego ukochany chłopiec Marcusa miałby uciekać pieszo z posiadłości, nie wiedział nikt.
Ktoś mówił o umierających dzieciach po drugiej stronie gór, ktoś o ostrej kłótni, ktoś o wyrwaniu się spod magicznej kontroli umysłu. Nic nie brzmiało wystarczająco prawdopodobnie. Siergiej prędzej uwierzyłby, że plotkę rozpowszechnił W., by nikt nie próbował opuścić pałacu bez wiedzy wampirów.
Uratować Siergieja i jego Stokrotkę mógł tylko lustrzany. Oczywiście, jeśli mieli uciec oboje. Sama Stokrotka mogła się wyprowadzić w każdej chwili, a Nobilianowie jeszcze zapewniliby jej bezpieczny start w nowym miejscu.
To Siergiej był więźniem, chociaż nie zrobił nic, by na to zasłużyć.
Dobra. Może zachowywał się trochę zbyt nachalnie, ale chciał tylko być piękny jak W., jak Dawid Michała Anioła. Za coś takiego dostaje się zakaz zbliżania, a nie spełnienie życzenia wystaczająco opacznie, by zniszczyło życie.
Nerwowo upewnił się, że do przemiany w posąg zostało jeszcze dużo czasu.
Sięgnął po kanapkę, ale nagle obok zawisło lustro, a szef kuchni wyrwał mu jedzenie z rąk. Zarówno lustrzany, jak i Marcus cholerny Nobilian wypadli z portalu zbyt szybko, by Siergiej zdążył to zarejestrować. Po prostu ni z tego ni z owego Skat jadł kanapkę Dawida, a wampir przeszukiwał lodówkę.
W końcu drżącymi dłońmi Marcus wyciągnął worek z krwią. Bez wątpienia podpisany „nieśmiertelny" oraz „kusiciel", bo Nobilian stracił gdzieś cały swój urok i coraz bardziej przypominał trupa.
Siergiej uśmiechnął się pod nosem.
Po skończeniu kanapki, szef kuchni położył głowę na blacie wyspy i zasnął. Marcus pozwolił na to, dopóki nie zaspokoił pragnienia i nie zaparzył mieszanki ziół.
– Skat. – Postawił kubek przed lustrzanym. – Wypij, proszę.
Szef kuchni podniósł głowę z błagalnym wyrazem twarzy.
– To wyniszcza.
– Tak samo, jak tytoń ze wszystkimi wspomagaczami.
Skat przełknął ślinę.
– Szefie...
– Pij.
Obok współczucia dla ulubionego lustrzanego Nobilianów, pojawiła się myśl, że przy takim traktowaniu, Skat prędzej czy później pęknie. Nawet jeśli nie zostawi wampirów, może chcieć zrobić im na złość, a Siergiej i jego Stokrotka bardzo chętnie zostaną narzędziem do irytowania. Takim, które się ukrywa w bezpiecznym miejscu. Z dala od wampira, którego słynna cierpliwość właśnie ginęła pod naciskiem zmęczenia i strachu, i który nie miał czasu odbierać telefonów od spanikowanej Valarie Devir.
✭
Guess who is sick? Again. – W tej chwili nie, ale przeziębienie goni przeziębienie, więc może niedługo znów będzie aktualne. Bawi mnie to.
Ten rozdział byłby szybciej, gdybym przez kogoś nie oglądała Dark. I gdybym potrafiła wysiedzieć w domu przynajmniej tydzień.
W ogóle to odbijanie kluczy w plastelinie później mi się śniło.
Chyba nie muszę tłumaczyć, że James nie lubi Honorine, dlatego odbiera w niej wszystko negatywnie, ale to nie znaczy, że my też powinniśmy. Ja na przykład lubię jej neutralną twarz, bo dzięki lekkiej charakteryzacji mogłaby stać się kimś innym. Idealny szpieg.
Chciałam powiedzieć, że jak na rozdział, który tyle pisałam, jestem z niego bardzo zadowolona, ale minął dopiero miesiąc. W ciągu roku szkolnego „to już miesiąc bez jogurtu" uderza we mnie nagle i boleśnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro