niepocałowane blizny
Kaeden spał, Xanthia zniknęła, a James utknął w restauracji na drugim końcu miasta. Edwin prawie zostawił liścik znalazłem waszego syna, może wrócimy przed świtem, ale zdał sobie sprawę, że tylko bardziej zestresuje teściów. Prawie, bo tylko poprosił recepcjonistkę o kartkę i długopis. Recepcjonistka słabo ukrywała zaciekawienie pod współczuciem, ale nie miał czasu się tym martwić. Zbyt mocno zajmowało go żucie własnej wargi i próby zobrazowania nocnej wędrówki przez szwajcarską miejscowość. Zimną, ciemną, zaśnieżoną, a przede wszystkim obcą. Jeśli wyjdzie, utknie w innym hotelu, błagając o telefon i tym sposobem zostanie drugim Jamesem Devirem.
Upewnił się, że pierwszy James Devir przeżyje i postanowił zaczekać w holu na Xanthię. Zapadał zmrok, więc powinna niedługo wrócić.
Nie docenił pani D. Wpadła do hotelu grubo po północy z latarką na czole.
- Wrócił?!
- Dzwonił. Nic mu nie jest. Czeka, aż ktoś po niego przyjdzie.
- Dlaczego Kaeden jeszcze tego nie zrobił?
Tu Edwin się zawahał.
- Jest niedysponowany.
Xanthia zmrużyła oczy, goniąc myśl i, cholera, wiedziała. Jej gniew nie przypominał lodu Jamesa, ani jego gorącej wściekłość, ale miał w sobie coś niszczycielskiego. Coś, co mówiło, że może zmieść budynek z powierzchni ziemi samym spojrzeniem. A mimo to Edwin złapał ją za ramię, zanim ruszyła do pokoju rozszarpać męża.
- James. Proszę iść po Jamesa.
Zamarła, patrząc na niego z góry. Tak muszą patrzeć królowe, zanim wydadzą wyrok.
Nie skinęła głową, nie odezwała się słowem, nawet nie mrugnęła. Nie musiała też wyszarpywać ramienia z bezwładnych palców malarza. Puściły, gdy odwróciła się do wyjścia.
Gdziekolwiek zniknęła dziwna, ale miła mama jego chłopaka, która na pierwszym spotkaniu rozpaczała nad spalonymi rozjaśniaczem włosami, wróciła ponad godzinę później. Trzymała syna za rękę i w niczym nie przypominała złej królowej. Wydawała się po prostu zmęczona.
Pod falą ulgi, chociaż od dawna wiedział, że Jamesowi nic nie grozi, rzucił się swojemu chłopakowi na szyję. Tylko raz zerknął na Xanthię. Delikatnie uśmiechniętą, zmęczoną Xanthię.
- Umyjcie się i idźcie spać. Ciepła woda dobrze wam zrobi - powiedziała, zanim zostawiła ich w holu.
James pierwszy podniósł głowę znad zgięcia szyi Edwina. Ściągnął rękawiczkę i wsunął dłoń w dłoń swojego malarza. Wrócili do pokoju. Tam zimne palce dotknęły czerwonych od słońca policzków Edwina. Sine usta musnęły pogryzione do krwi wargi i zawisły nad nimi w bezruchu. Jakby tyle wystarczyło. Po prostu mieć Edwina przy sobie.
Później palce spłynęły po szczęce, przez szyję, obojczyki, pierś i biodra do krawędzi golfu.
- Co robisz? - wyszeptał Edwin.
- Mamy się umyć. Czy to w porządku?
Edwin potrzebował tylko jednego spojrzenia na twarz Jamesa, bez maski tak wrażliwą i kruchą, by poznać odpowiedź.
- W porządku.
Więc James podniósł Edwina, Edwin owinął nogi wokół Jamesa i weszli do łazienki. Puścili wodę, zdjęli ubrania. James nie zareagował. Nie pytał o blizny, nie patrzył na rozstępy czy resztki trądziku. Nie próbował niczego całować. Tylko wszedł do wanny, trzymając malarza za dłoń, więc malarz też wszedł. I tak siedzieli, James z Edwinem opartym o pierś, zbyt zmęczeni na cokolwiek.
Z każdym wdechem Jamesa, Edwin opadał coraz niżej, ale nie przeszkadzała mu woda w kąciku ust, na zamkniętej powiece, płatku nosa. Nie przeszkadzała też w pierwszej dziurce, przy drugiej po prostu przestał oddychać. Było tak dobrze, tak ciepło. Mógł tu utonąć, umrzeć szczęśliwy i niczego nie żałować. Nie potrzebował adrenaliny, wielkich wspomnień, ani sukcesów. Wystarczyło tu i teraz, bo tu i teraz było dobrze, idealnie.
Ale był też instynkt, ogień w płucach, który kazał mięśniom poderwać ciało i obudzić Jamesa desperackim wdechem. Niech wie, że prawie pozwolił mu utonąć, zanim wykorzysta wszystkie przyszłe szanse na cokolwiek.
- Edwin, co się dzieje?
- A co się stało na stoku? - Odruch.
- Jakiś dziadek we mnie wjechał. Przeturlałem się w głębokim śniegu i zgubiłem kijki. Chciałem zjechać dołem, żeby nie wspinać się z powrotem na poprzednią trasę, ale wyrzuciło mnie w zupełnie innym miejscu i nie potrafiłem wrócić, więc próbowałem trafić do hotelu, ale zgubiłem się w mieście. Kiedy zaczęło się ściemniać, wszedłem do restauracji i zapytałem o telefon.
Edwin półprzytomnie pokiwał głową.
- Chodźmy spać.
Wystarczyło im siły tylko na wytarcie się hotelowymi ręcznikami. Nago wpełzli pod kołdrę, przylgnęli do siebie, zasnęli. Tak znalazła ich Xanthia.
Chciała sprawdzić, czy wszystko w porządku. Zapukała, a gdy nie usłyszała odpowiedzi, dla pewności nacisnęła klamkę. James zapomniał zamknąć drzwi.
W młodości widziała zbyt wiele w zbyt wielu światach, żeby uznać zachowanie syna za nienaturalne. Martwiła ją tylko reakcja rodziny. Większość z nich nigdy nie przekroczyła Granicy i chociaż wiedzieli, że rzeczywistość nie jest tak prosta, jak niektórzy chcą wierzyć, spędzili zbyt dużo czasu w homofobicznej kulturze. Do tego stopnia, że mimo upływu lat niektórzy wciąż za plecami Valarie nazywali ją egoistyczną lesbą. Mogła wrócić do rodziny, ale nigdy nie została ponownie zaakceptowana.
Problem z Valarie polegał na tym, że w pewnym momencie naprawdę od wszystkich się odcięła. Ulysses, matka Kaedena, została lustrzaną, Zachariahowi ojciec przepisał firmę, a najmłodsza z rodzeństwa spakowała plecak i wróciła dopiero na pogrzeb swoich rodziców. I to nie tak, że nikt nie wiedział, co się z nią dzieje. Dacre, bliźniak pierwszego Riveda, nie ukrywał, że śledzi córkę. Podczas rodzinnych zlotów rzucał mimo chodem Valarie niedawno przekroczyła żelazną kurtynę albo Przesłałem Valarie więcej pieniędzy, bo krokodyl prawie odgryzł jej nogę. Może to przez ciągłą nieobecność Ulysses, ale koczowniczy tryb życia drugiej córki, zdawał się mu nie przeszkadzać.
Oczywiście rodzina widziała sprawę inaczej. Valarie na nich żerowała, wszyscy przykładali się do rozwoju organizacji, ale nie ona. Gdy wreszcie wróciła, nie była sama i chociaż Ulysses opisywała Kristin jako najmilszą dziewczynę na świecie, reszta znalazł kolejny powód do nienawiści. Nawet Kaeden, który tak łatwo zaakceptował Edwina, do tej pory nazywał ją lesbą.
Może tak naprawdę problem nie leżał w homofobii, tylko niechęci do konkretnej istoty. Orientacja sama w sobie nie stanowiła problemu, ale według potrzeb w takowy rodzina ją przekształcała. Czy gdyby W. Nobilian ogłosił, że jest gejem, nagle wszyscy by go znienawidzili? Szczerze w to wątpiła.
James nie cieszył się powszechną sympatią jak wujek W., ale Marcus miał jego plecy. Poza tym wiele od niego zależało. Dziecko, którego wszyscy tak bardzo wyczekiwali, równie dobrze mogła urodzić surogatka, ale musiało przyjść na świat. Jeśli James mądrze to rozegra, będą z Edwinem szczęśliwymi tatusiami.
Albo rozejdą się do końca szkoły i niepotrzebnie się martwi.
Wróciła do pokoju, żeby znaleźć Kaedena siedzącego w zmiętej pościeli. Rozbieganym wzrokiem analizował pomieszczenie, jakby próbował zrozumieć, gdzie jest.
- Xanthia? - wychrypiał. - Czy James...?
- Śpi. Edwin też.
Przełknął ślinę, skinął głową. Co mógł powiedzieć?
- Przepraszam - spróbował.
- Za co mnie przepraszasz? Przeproś Jamesa za to, że musiał przez ciebie czekać, aż wrócę do hotelu, dowiem się, gdzie jest, i dopiero po niego przyjdę. I przeproś Edwina za to, że musiał się martwić przez tyle godzin. Właściwie powinieneś mu podziękować. Nie dość, że zajął się tobą, to pilnował telefonu, chociaż ty to miałeś robić.
Kaeden nie przywykł do poczucia winy. Nie lubił go i zawsze przekuwał w coś innego. Tym razem samo ewoluowało w złość. Bo tak, był nieodpowiedzialny. Tak, upił się, zamiast szukać jedynego syna. Ale Xanthia...
- Nie zasłaniaj się dziećmi.
- Słucham? - Miała czelność wyglądać na zdziwioną.
- Nie chodzi o Jamesa ani Edwina. Chodzi o ciebie.
- O, tak. Zawsze chodzi o mnie. Przecież nigdy nie pomyślałam o nikim innym. Zawsze o sobie. Ty o tym oczywiście wiesz najlepiej. Mój biedny mąż, który nie wiedział jaką egoistkę bierze za żonę. A może wiedziałeś, ale dziecko musi mieć dwóch rodziców, więc skoro już zapłodniłeś...
- Przestań wszystko przekręcać - warknął. - Wiesz, że to nie było tak.
- Więc byłeś zaślepiony miłością? Tak mi przykro. Gdzie teraz jest ta miłość?
Nie był zaślepiony. Fakt. W pewnym momencie wszystkie wady Xanthii przestały go irytować, ale jeszcze zanim zaszła w ciążę, znów skakali sobie do gardeł. Później Xanthia wychodziła, a gdy wracała, najpierw wyciągała go z pokoju niezwykle utalentowanego teleportera, zanim zrobią coś, czego wszyscy będą żałować. Oświadczając się, wiedział, że nie będzie łatwo, ale wiedział też, że tego chce.
- Wyżywasz się na mnie - stwierdził.
- Tak? Myślałam, że konfrontuję cię z rzeczywistością.
- Którą rzeczywistością? Bo w mojej jesteś przerażona spacerem po ciemku i szukasz worka treningowego.
- Więc w twojej rzeczywistości też musiałam po ciemku szukać naszego dziecka, gdy ty się upijałeś. Muszę ci przypominać, że i ja, i to dziecko jesteśmy całkowicie bezbronni po zmroku?
- Tak samo jak zwykli ludzie i nie panikują. Ale nie, wy jesteście psychokinetykami, którzy nic nie potrafią zrobić, jeśli nie widzą celu. Musicie wpadać w panikę za każdym razem, gdy zgaśnie światło.
- I to ja zrzucam winę na ciebie? Może wreszcie przeprosisz za to, co naprawdę zrobiłeś źle.
- Za to, że nie jestem twoim chłopcem na posyłki czy rycerzem, który obroni cię przed własną paranoją?
- Za złamanie umowy.
- A tak. Umowa. Przecież to jest w życiu najważniejsze.
- Kaeden. - Uśmiechnęła się jadowicie. - Dzięki tej umowie jesteś tutaj teraz ze mną, a nie na przymusowym odwyku. Obiecałam twojemu wujkowi, że się tobą zajmę, więc łaskawie tego nie utrudniaj.
- Przepraszam, że nie potrafię sobie radzić z problemami, bo wszyscy mieli mnie w dupie, kiedy ich najbardziej potrzebowałem.
- Nie pieprz. Byłam z tobą przez cały czas.
- Profesjonalna pomoc psychologiczna, która nawet nie mogła legalnie kupić alkoholu.
- Wiek jest pojęciem względnym, Kaeden - odparowała po łacinie.
- A lustra szybko się tłuką.
W ciągu piętnastu lat mieszkania na Granicy spotkał tylko jedną lustrzaną, która zdążyła zostać babcią. Fakt faktem większość roku spędzał w szkole, ale to, że James nie miał dziadków z żadnej strony, mówiło samo za siebie.
Xanthia powinna odpowiedzieć: Więc cieszmy się życiem, póki trwa, ale tylko pokiwała głową.
◊◊◊
Po zakończeniu nocnej zmiany recepcjonistka, zamiast od razu wrócić do domu, wpadła do restauracji. Tam zaczekała na kelnera z twarzą Brada Pitta i odciągnęła go na bok.
- Pamiętasz to małżeństwo, które kazałeś dopisać do listy osób, którym wydaje się, że mógłbyś ich chcieć?
Listę zapełniali mężczyźni, kobiety po trzydziestce, nastolatki i wszystkie dwudziestki, które nie spełniały wygórowanych oczekiwań.
- Niestety.
- Mam teorię. Ich syn jest gejem, a ten drugi jego gachem... - Tu kelner przerwał mamrotaniem o szerzącym się pedalstwie. - Wczoraj tak się obmacywali w holu, że już nie mam wątpliwości. Blondyn nie jest żadnym kuzynem.
- Cieszę się, że tego nie widziałem.
- Nie przerywaj - fuknęła. - Ich jedyny syn jest gejem, facet jest bezpłodny, facetka chce jeszcze jedno dziecko, a ty... Wyglądasz na kogoś, kto ma dobre geny.
Kelner równie dobrze mógł zobaczyć ducha. Jęknął:
- Nie...
- Tak! - Prawie klasnęła. - Ale twoja pamięć by się przydała temu dziecku, bo u facetki to tak słabo z koncentracją. Nastraszyli rodzinę, że syn się zgubił i nie odwołali alarmu, bo Mark Nobel dzwonił o czwartej rano pytać, czy się znalazł. Nie mam pojęcia, co to za typ, ale brzmiał, jakby miał grubego kija w dupie i spał na pieniądzach, więc może facet nie jest bezpłodny, bo już dawno by komuś zapłacili.
Jeśli Mark Nobel był ojcem któregoś z Devirów, kelner głęboko mu współczuł.
✭
nie mam pojęcia, dlaczego to jest takie krótkie. w mojej głowie devirowie kłócili się dłużej. może to kwestia pisania na trzech komputerach i telefonie.
powiedzcie, że nie tylko mi tak ucieka czas. za dwadzieścia minut znowu będzie osiemnasta i pewnie znowu przegapię północ, a ten rozdział to dopiero druga rzecz, którą na dzisiaj zaplanowałam.
jeszcze dwa rozdziały i będę żyć w przekonaniu, że niedługo koniec. ciekawe, ile ostatecznie ten koniec zajmie. stawiam na dwadzieścia rozdziałów. kto da więcej?
a tak. portrety postaci z autor się nudził:
w. nobilian
xanthia devir
wymond blance
gloria rived
edwin needly
lusij
edit: znalazłam program dla jamesa
jak bardzo nasze wyobrażenia się różnią?
31.30.2020
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro