Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

latarki


śladowe ilości wulgaryzmów.

Gdzieś między rozwodem rodziców a wyjazdem do Złotej Szkoły Edwin zauważył, że z każdą sytuacją, gdy odpowiadał na czyjeś Cześć i odwracał się do swojego chłopaka z pytaniem: Kto to, kurwa, był?, by w odpowiedzi usłyszeć: Piliśmy z nim wczoraj, odczuwał narastający wstręt do własnej osoby. Zaczął go drażnić sposób, w jaki mówił, rzeczy, które robił, ludzie, z którymi się zadawał. Miał dość ubrań przesiąkniętych zapachem papierosów, siniaków, i stokrotek w setce po czystej – roztrzaskał ją o ścianę.

Później wyszedł z ciasnego pokoju i usiadł obok mamy numer dwa, jak gdyby nic się nie stało. Oglądała jeden z tych czarno-białych filmów, w których nie potrafił znaleźć nic interesującego. Nic, poza wrażeniem wyjątkowości, bo nie znał nikogo innego, kto poświęcałby czas Marcello Mastroianniemu czy Janet Leigh. Wtedy postanowił przeczytać najbardziej kontrowersyjną książkę, jaką mogła polecić mu mama numer jeden – Lolitę, a kilka dni później przypomniał sobie, ile przyjemności czerpał z paćkania farbami, bo ciężko nazwać to malowaniem.

Tak więc nowy Edwin pojawił się jeszcze przed opuszczeniem Marylandu i zerwaniem z Charliem, ale dopiero przekroczenie murów Złotej Szkoły zakorzeniło w nim przeświadczenie, że musi być nowym sobą najbardziej jak to tylko możliwe. Więcej starych książek, więcej czarno-białych filmów, klasyczna muzyka, artystyczne towarzystwo. Żadnych wulgaryzmów, papierosów, alkoholu i seksu. Z tym ostatnim nie wyszło.

Co takiego zrobiło na nim wrażenie w Pensylwanii? Oprócz barokowych gzymsów, gotyckich stropów, secesyjnych witraży i klamek art déco? Ludzie. Nie tylko Złoci, zwłaszcza że wtedy jeszcze nie zauważył istnienia Jamesa, ale inne grupki dzieciaków z dobrych domów, nauczyciele z pasją, a nawet opanowanie jego nowego opiekuna. Dopiero później zrozumiał, że spokój Basile'a szedł w parze z brakiem sił do życia.

Jasne, szybko wyszły na jaw ciemne strony nowej codzienności, ale w Edwinie pozostało przekonanie, że ludzie z dobrych domów mają klasę. Okej. Może Nejc pochłaniał niepokojące ilości alkoholu i zaniedbywał higienę, ale u niego klasę zastępował nietypowy urok. Valarie wszyscy uważali za czarną owcę, więc nie mógł jej liczyć, a do Basile'a nie tracił szacunku, nawet gdy leżał na podłodze i głośno zastanawiał się, czy naprawdę jest gruby.

Tymczasem Kaeden Devir w drogim aucie, ubrany w drogi garnitur, jadąc do drogiego hotelu, klął jak szewc. Xanthia nie pozostawała daleko w tyle.

– Kaeden, kurwa, zrób coś!

– Czytaj swoją jebaną książkę i nie mów mi, kurwa twoja pierdolona mać, jak mam stać w korku!

– Rzygać mi się chce od patrzenia na te pieprzone litery!

Edwin próbował nie słuchać, ale rozładował walkmana trzy godziny temu. Zresztą i tak oddałby go Jamesowi, który z latarką na głowie, starał się czytać i udawać, że nie jest na dworze po zmroku.

Właściwie już nie stali w korku. Bardziej pełzli i zatrzymywali się co jakiś czas, co według Xanthii znaczyło, że jeden pas został odśnieżony i puszczają auta wahadło. Oczywiście wytłumaczyła to Edwinowi, gdy zapach tytoniu wciąż unosił się w powietrzu, a słońce dopiero zachodziło. Później tworzyła już niepokojącą mieszankę strachu i gniewu, którym zaraziła Kaedena.

Szczerze pomyślawszy, Edwin nie dziwił się panu Devirowi. Żona panikowała, a syn od kilku godzin siedział niemal bez ruchu i sztywnymi ruchami przerzucał strony w książce.

Edwin chciał złapać Jamesa za rękę, długo trzymać jego dłonie i mówić absurdalne komplementy jak wtedy w szkole, gdy nagle zgasły światła. Tylko że tak strasznie bał się wszystko zniszczyć.

Okej, może Kaeden skupiał się na uspokajaniu Xanthii, ale przecież w każdej chwili mógł zerknąć do tyłu, żeby sprawdzić, co z Jamesem. To znaczy, na początku próbował ją uspokoić, ale ostatecznie to ona wyprowadziła go z równowagi i teraz oboje na siebie krzyczeli.

Trochę przypominali rodziców Edwina przed rozwodem, ale jednocześnie wszystko było w nich takie inne. Od powodu agresji po język, bo Kaeden w pewnym momencie zapętlił się na cazzo*, Xanthia przerwała mu: Ta gueule!, na co odpowiedział: Küss meinen Arsch!, które skomentowała: 滚蛋****. Najwidoczniej Kaeden nie odnajdywał się w przekleństwach wschodu, bo zamilkł.

Przy przekraczaniu granicy po prostu krzyczał. Uniwersalnie, bez słów, z wyraźną radością. Od tej pory mieli już tylko przyśpieszać.

Edwin uśmiechnął się z ulgą do Jamesa i wtedy latarka zgasła.

Później, gdy o tym rozmawiali, James twierdził, że bardziej niż ciemność, przestraszyła go nagła zmiana, że gdyby światło latarki nie zamigotało szybko i zgasło, wystarczyłoby mu te odbite od śniegu. Z trudem, ale by wystarczyło.

– Tato! – krzyknął.

Cazzo, cazzo, cazzo! Oddychaj!

Oddychał. Szybko i desperacko, zaciskając palce na dłoni Edwina.

– Oddychaj wolniej!

Xanthia gwałtownie odwróciła się do tyłu. Oślepiła chłopców swoją latarką.

– Mamo!

– Licz oddechy – rozkazała, spuszczając światło na ich dłonie.

Głos Jamesa drżał, przerywany szlochem, ale starał się. Naprawdę się starał, tylko jego własny organizm wszystko tak okropnie utrudniał.

– Mamo, boli...!

Kaeden wpadł w poślizg, gwałtownie skręcił i tylko cudem nie uderzył w budynek stacji benzynowej.

Cud nazywał się aerokineza i pozwalał Kaedenowi panować nad powietrzem.

Wyskoczył z auta, nie wyłączając silnika. Szarpnął drzwiami Jamesa i wyciągnął go z samochodu prosto do wnętrza sklepu. Chwycił syna za ramiona.

– Oddychaj ze mną. Raz. Dwa...

Xanthia wpadła na stację z kluczykami w ręce.

– Koc! – krzyknęła do kasjera. – Plaid! Decke! Coltre!*****

Kasjer wbiegł między półki. Xanthia za nim, ale ona po wodę. Wróciła z małą butelką. Przyłożyła odkręconą do ust Jamesa.

– Ostrożnie.

Pił szybko, łapczywie.

Kasjer przyniósł koc. Wyglądał na przerażonego.

Xanthia przykryła drżącego syna. Kaeden posadził go pod ścianą. Tuż przy drzwiach i skamieniałym Edwinie.

– Opisz, co czujesz – poleciła matka.

Niczego nie opisał, tylko mocniej się rozpłakał. Ojciec ścisnął jego ramię.

– James. Już wszystko dobrze – brzmiał sztucznie, jakby sam w to nie wierzył. – Jesteś bezpieczny.

Odchylił głowę i spojrzał na Edwina.

– To upokarzające – powiedział niby do malarza, ale też rodziców i kasjera.

Kasjer okazał się mniej-więcej rozumieć angielski. W podobnym stopniu, co Kaeden niemiecki, więc ich rozmowa stanowiła mieszankę tych dwóch języków. W efekcie kasjer dał im na drogę swoje leki nasenne, a Kaeden opowiedział, dokąd zmierzają.

Gdyby nie to, Edwin dopiero w Täsch dowiedziałby się, że do Zermatt nie można wjechać samochodem, a rodzice Jamesa nie mieli pojęcia, o której godzinie odjeżdża ostatni pociąg, i czy zdążą przed zamknięciem recepcji w Kulmhotel Gornergrat.

Siedzieli całą czwórką pod ścianą. Rodzice z obu stron obejmowali Jamesa. Edwin zasypiał z głową opartą o śmietnik. Czekali, aż James całkiem się uspokoi, by z matką mogli wziąć leki i przespać resztę trasy.

Xanthia głośno zastanawiała się, czy nie lepiej przenocować w Täsch. Półżartem stwierdziła, że po próbie przewiezienia dwóch otumanionych osób pociągiem, Kaedena oskarżą o porwanie. I nie. Nikt nie uwierzy Edwinowi, że mężczyzna, z którym nic go nie łączy, jest niewinny. Nawet nie powinni brać takiej opcji pod uwagę. Lepiej znaleźć nocleg i nie budzić nyktofobów, zanim znajdą się wystarczająco blisko hotelowych drzwi, by bezpiecznie wyjść z auta.

Na szczęście Kaeden zrozumiał, że przez Xanthię przemawia strach. Zadzwonił na recepcję Kulmhotel Gornergrat i poinformował, że ze względu na zejście lawiny, dotrą do hotelu dopiero jutro rano. Następnie zarezerwował dwa pokoje w poleconym przez kasjera pensjonacie.

Tamtej nocy Edwin zaczął szczerze podziwiać Kaedena Devira. Leżał zwinięty w kłębek w fotelu pasażera, płatki śniegu atakowały przednią szybę, a Jamesa i Xanthia spali na tylnych siedzeniach. Przyglądał się ojcu swojego chłopaka – jego przekrwionym oczom, bruździe pomiędzy brwiami, garbatemu nosowi i wąskim wargom. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek zdoła być tak dobrym mężem. Czy będzie musiał być tak dobrym mężem.

◊◊◊

– Boję się zamknąć oczy – wyszeptał James i mocniej wtulił twarz w piżamę Edwina.

Edwin wolał być tym wtulającym się, ale nie mógł teraz powiedzieć: James, dominuj mnie do cholery. Zamiast tego przycisnął usta do głowy chłopaka.

– To żałosne – kontynuował Devir.

– To ludzkie, James.

Dopiero po wypowiedzeniu tych słów, Edwin zauważył w nich fałsz. Jeszcze kilkanaście miesięcy temu sam nie potrafił zasnąć bez lęku, a przecież nie mógł nazwać się ludzkim. Ludzie nie znikają z radiowozów, łazienek i własnych pokoi nie wykonawszy najmniejszego kroku.

Mocniej przytulił Devira.

Mózg, próbując ocalić wzrok Edwina, nałożył ciemną plamę na lampę, w którą wpatrywał się, odkąd zrozumiał, że długo nie zaśnie. Co jakiś czas zamykał oczy, by zobaczyć wypalone pod powiekami światło albo delikatnie obracał głowę i obserwował, jak plama goni za jego spojrzeniem.

– Męczę cię – stwierdził James.

Ciemna plama osiadła na włosach Devira. Brązowych. Jaśniejszych niż te ojca i chłodniejszych niż te matki.

– Nie. Tylko...

James podniósł się na przedramionach. Zmarszczył brwi, jakby próbował zmusić Edwina do kontynuacji.

Zastanawiał się, czy chce, żeby James wiedział. Czy ufa mu wystarczająco mocno, czy traktuje ten związek wystarczająco poważnie, czy dodałby Tylko... po Nie, gdyby było inaczej.

Zimnymi palcami dotknął czerwonego policzka Jamesa. Intensywne spojrzenie podkrążonych oczu nie robiło już na nim wrażenia.

– Przypominasz mi mnie – wyznał.

Nie spodziewał się, że kiedykolwiek powie coś takiego do tego wyniosłego chłopaka, który uważał współlokatorów Edwina za swoich ludzi od brudnej roboty. Tym bardziej że ten chłopak będzie na nim leżał z opuchniętą od płaczu twarzą. Część z leżeniem zdarzyło mu się raz czy dwa z wizualizować. Jako odskocznię od natrętnego pytania: Kim ty do jasnej choroby jesteś, żeby się tak zachowywać?, oczywiście. Z tym że wyobrażał to sobie jako jednorazową przygodę z kimś intrygującym. Częściowo przez pewność, że nie wytrzyma długo z osobą pokroju Jamesa Devira, a częściowo przez świadomość, że osoba pokroju Jamesa Devira nie będzie nim długo zainteresowana – o ile w ogóle.

Życie jest pełne niespodzianek, a James Devir zdecydowanie zalicza się do pozerów.

Delikatnie pocałował swojego patologicznego kłamcę, korzystając ze zdartych masek.

– Możemy usiąść?

James przytaknął.

W pokoiku ledwo wystarczyło miejsca na dwa łóżka i szafę z przesuwanymi drzwiami. Łóżek nic nie oddzielało, więc minimalna przestrzeń między nimi mogła zniknąć sama – tak zamierzali tłumaczyć się rodzicom.

Usiedli naprzeciwko siebie ze splecionymi na wzór turków nogami. Wystarczająco blisko, by James mógł położyć dłoń na odsłoniętej kostce malarza i dotknąć kolanem jego kolana. Brakowało tylko świeczki, która złagodziłaby rysy obu chłopców.

Edwin odetchnął.

– Wiesz, że wcześniej też zmieniałem pokój?

– Kiedyś coś wspominałeś.

W odpowiedzi pokiwał głową. Próbował zebrać myśli. Ustalić kolejność i wyciąć wszystkie wątki paranormalne.

– Gdy przyjechałem do Pensylwanii, byłem po zerwaniu z Charliem, sam w nowym miejscu i z bardzo otwartym kolegą w pokoju. – Nie patrzył Jamesowi w oczy. – Był bardzo... opiekuńczy. Na początku mi to pasowało. Ba. Potrzebowałem kogoś takie. Ale później stało się irytujące. Traktował mnie jak dziecko, jakbym sam niczego nie potrafił zrobić. Czasami czułem się jak lalka do ubierania, przytulania, całowania i... Rozumiesz.

Nie chciał precyzować. Samo wspominanie byłego przy obecnym wydawało się dziwne. Poza tym James potrafił spanikować, gdy ręka Edwina zeszła za nisko podczas czegoś, co mogłoby być grą wstępną, ale nie było, bo James spanikował.

– Ponieważ jestem silnym, niezależnym mężczyzną – kontynuował, przesuwając wzrok ze swojej kostki na kolano Jamesa – zerwałem z nim, ale wciąż byliśmy współlokatorami, a on nie rozumiał granic i... Zaczęło się od tego, że mieliśmy zostać przyjaciółmi, bo to tak głupio razem mieszkać i traktować się jak... Jak nie wiem co. Chcę powiedzieć, że Ollie w stosunku do wszystkich był bardzo dotykalski. Stawał za blisko, trochę jak Nejc, wieszał się na ramionach, obejmował i w ogóle.

James zabrał dłoń z kostki Edwina. Edwin nie skomentował.

– Z przyjaciółmi był jeszcze bliżej. W piątkę kładli się na sobie, przytulali, bawili włosami, siadali sobie na kolanach. To było u nich normalne. Trójce z nich potrafił włożyć rękę pod koszulkę przy ludziach i nikt nic nie mówił. Bo Ollie to Ollie.

Tutaj znów zawahał się, czy ludzie to właściwy termin. Razem z Olliem i jednym z jego bliskich przyjaciół spotykali się u plastyka na ćwiczenie teleportacji i rozmowy o swoich zdolnościach.

– Tak tłumaczyłem jego zachowanie, gdy przesuwał granicę dalej i dalej, aż w końcu... Uciekłem wtedy. Naprawdę nic nie zdążyło się stać, chociaż Jeffrey twierdzi, że stało się bardzo dużo i...

– Czyli dyrektor o tym wie?

– Tak.

– Dobrze. Możesz mi powiedzieć to, co jemu?

Pokiwał głową, mimo że pamiętał cały dyskomfort, który czuł, najpierw, gdy mówił o wszystkim swojemu opiekunowi, a później dyrektorowi.

– Teraz myślę, że oswajał mnie ze sobą. Chciał, żeby to wszystko było dla mnie normalne. On – przełknął ślinę – na początku po prostu wchodził do mojego łóżka i tłumaczył się przeczytanym horrorem. Później zaczął mnie przytulać, ale ja miałem w głowie to, jak potrafił spać z czwórką przyjaciół, więc tylko wzdychałem, bo Ollie to Ollie, a ja obiecałem, że będziemy przyjaciółmi, więc nie mogłem wymagać specjalnego traktowania. Później okazało się, że jedna dziewczyna to jego była, z jednym chłopakiem to przyjaźń z korzyściami, druga dziewczyna jest w nim zakochana od kilku lat, a drugiego chłopaka trzymał na dystans w porównaniu do reszty.

Potrzebował przerwy na oddech.

_ Nie zauważyłem, kiedy obejmowanie zmieniło się w przyleganie do mnie całym ciałem. Olałem moment, gdy jego ręka wpełzła pod moją koszulkę, bo byłem zbyt zmęczony, a potem głupio było mi go odepchnąć. Aż którejś nocy zdałem sobie sprawę, że jego dłoń idzie coraz niżej. Zapytałem, co robi, ale odpowiedział, że nic i nie przestał. Ja...

Teleportował się. Wpadł w panikę i po prostu zniknął ze swojego łóżka na dywan w pokoju plastyka. Basile nie spał, tylko rozmawiał z kimś przez telefon. W pierwszej chwili się przestraszył, ale zaraz zauważył rozbiegany wzrok i drżącą wargę podopiecznego.

– Uciekłem do swojego opiekuna. Powiedziałem mu o wszystkim. Zabrał mnie do dyrektora. Jeff chciał od razu wyrzucić Olliego ze szkoły...

– On nadal jest w naszej szkole? – przerwał ostro James.

– Nie chciałem niszczyć mu życia. – Edwin wreszcie podniósł głowę. – Przecież nawet nie powiedziałem, żeby przestał. Pozwalałem mu. Myślał, że nie mam nic przeciwko. Przecież gdyby jego rodzice się dowiedzieli... On ma wspaniałych rodziców. Nie chciałem ich krzywdzić. Ani moich mam. Zwłaszcza że nic się nie stało. W porę zorientowałem się, że wysyłam złe sygnały. Nic się nie stało.

– Mogę cię dotknąć?

Wzruszył ramionami. Co to za pytanie?

– Tak.

James objął dłońmi twarz swojego malarza. Pozwolił mu zobaczyć całą gorącą wściekłość, tak niepasującą do szaroniebieskich oczu.

– Nigdy – zaczął drżącym głosem. – Nigdy nie próbuj powiedzieć, że to twoja wina. Nie waż się tak myśleć, przestań go usprawiedliwiać. I nie pokazuj mi, który z naszych uczniów to on, bo nie będę potrafił nad sobą zapanować. Jeśli chociaż spróbuje cię dotknąć, spalę go. Przysięgam, że spalę go żywcem.

Nie próbuj powiedzieć, że to twoja wina. To nie jest twoja wina. To nigdy nie była twoja wina. Nie usprawiedliwiaj go. To zawsze była jego wina. Spłonie. Nie skończy z połamaną ręką, jak po pierwszym spotkaniu z Yo, kiedy Joseph dopiero dowiedział się, dlaczego dyrektor wepchnął im malarza do pokoju. Spłonie. Żywcem.

Edwin płakał.

zdaje się, że powinnam była ostrzec przed rozdziałem o poruszeniu tematu, który może być u kogoś wrażliwą struną. przepraszam. można do mnie pisać 24/7, bo łatwiej rozmawiać o problemach z randomami z internetu, których prawdopodobnie nigdy nie spotkamy.

właściwie jestem ciekawa, co sądzicie o zachowaniu edwina. może było słuszne i to james dramatyzuje?

słowniczek:

*cazzo – z włoskiego kutas, ale używane jako nasze kurwa

**ta gueule – z francuskiego zamknij się.

***küss meinen arsch – z niemieckiego pocałuj mnie w dupę.

****滚蛋 (wymowa: głen dan) – z chińskiego idź do diabła (chociaż dosłownie to coś o jajkach albo żółwiach. zasadniczo wiedzę czerpałam z kilku blogów i z tego o chinach zrozumiałam, że chińczycy mają coś do jajek i żółwi).

*****plaid (franc. koc), decke (de. koc), coltre (it. koc) – generalnie w szwajcarii języki urzędowe to francuski, niemiecki, włoski i romansz. zermatt leży w kantonie (takie województwo) valais, gdzie językami urzędowymi są tylko francuski i niemiecki, ale ze względu na fakt, że niedawno przekroczyli granicę z włochami, xanthia użyła również włoskiego. i ofc angielskiego jako swojego języka ojczystego, który domyślnie zapisuję po polsku. wyjątkiem są sceny z nobilianami, bo tam większość używa łaciny, a ja nie pamiętam, czy o tym wspominałam (dla mnie to oczywiste, więc mogłam zapomnieć) więc uznajcie to za przypomnienie.

rozmawiałam z polonistką o cudzysłowach i była zdziwiona, że używam ich na komputerze. stwierdziła, że komputer robi dziwne rzeczy z cudzysłowami, więc zastępuje się je kursywą. dziwnie mi z tym, więc może w przyszłym rozdziale wrócę do " ". po skończeniu jogurtu ujednolicę zapis.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro