krzyki
W sobotę między trzecią a czwartą nad ranem trzech kumpli Wymonda wtoczyło się do pokoju. Tylko jeden zapytał Blance'a, co tu robi, wzbogacając wypowiedź wulgaryzmem. Łatwo dał sobie wmówić, że Wymond kilka godzin wcześniej powiedział mu, jak beznadziejnie się czuje i wraca do siebie. Może użył bardziej wymownego słowa niż „beznadziejnie”, ale podziałało. Liczył, że struty alkoholem umysł kolegi stworzy fałszywe wspomnienie, które potwierdzi kłamstwo.
Rano, gdy z ulgą stwierdził brak kaca, jak co dzień wstał godzinę przed kumplami, żeby na spokojnie skorzystać z łazienki. Po powrocie nie zastał ich, szukających swoich skarpet, a wciąż w łóżkach. Pozwolił im spać i tylko odnotował, by przynieść nowy baniak wody, gdy będzie wracał ze śniadania.
Zgodnie z wypracowaną przez ostatni tydzień rutyną, poszedł po Glorię. Mama zawsze powtarzała, że podstawą dobrego związku jest szczerość, więc gdy drzwi się otworzyły, wszedł do środka z poważną miną.
– Coś się stało? – zapytała na dzień dobry. – O mój Boże, coś się stało na tej imprezie. Będziesz miał problemy? Wiesz, że mogę to jakoś załatwić i...
Denerwowała się w tak uroczy sposób, że nawet nie myślał, co robi, kiedy objął ją w pasie, przyciągnął do siebie i pocałował.
– Nie będę miał problemów. Chcę ci opowiedzieć dlaczego.
Była tak cudownie ekspresyjna. Kiedy tylko zrozumiała słowa Wymonda, na jej twarzy odmalowała się ulga, ale zaraz zastąpiła ją powaga. Patrzyła w taki sposób, jakby wcale nie stała w objęciach dużo większego chłopaka, tylko siedziała na tronie i czekała, aż złoży raport.
Oblizał wargi, patrząc Glorii w oczy i zaczął opowiadać.
Im dłużej mówił, tym częściej wygładzała białą koszulę na jego piersi. Gdy skończył, długo milczała, wpatrzona w guziki.
– Uważam, że – zaczęła ostrożnie – nie powinieneś wciągać w to Jamesa, ale właściwie cię uratował. Poza tym na pewno jest wdzięczny za pomoc Edwinowi. Nie powie tego, ale może wasze stosunki się poprawią.
Pocałował ją, gdy tylko oderwała wzrok od guzików.
Mogliby tak stać, lub nie tylko stać, długie godziny. Na szczęście obsesja Glorii na punkcie zdrowego żywienia nie pozwoliła im opuścić śniadania.
Wyjątkowo usiedli razem przy pustym stoliku kumpli Wymonda, czekając na Jamesa i Edwina.
– Wiesz, za co cię szanuję? – Oderwała wzrok od wejścia na stołówkę.
– Za płukanie ubrań na własną rękę.
Uśmiechnęła się i mógł przysiąc, że nikt nie uśmiecha się tak pięknie.
– To też. Miałam na myśli to, że nie wrzucasz wszystkiego na talerz byle jak.
– Nie lubię mieszania się smaków.
– Ładnie to wygląda.
– Twoje też.
Jej policzki nabrały ciemniejszego odcieniu różu.
– Dziękuję. Staram się.
– Edwin maluje, a ty układasz jedzenie?
– Nie jestem typem artysty. – Zapatrzyła się w warzywa. – Były takie wakacje, miałam może sześć lat. Tamsen był na coś chory. Już nie pamiętam co. Mama i tata siedzieli z nim w szpitalu całymi dniami. Dziadek dopiero co umarł, więc babcia też słabo się trzymała, a miała pod opieką całe miasto i mnie.
Przyjechał do nas wujek W. Przywiózł jakieś zioła dla Tamsena i został na kilka tygodni. Pomagał babci, gdy widział, że sobie nie radzi, ale głównie zajmował się mną. Codziennie razem gotowaliśmy. Dziwiło mnie, ile czasu poświęca na układanie wszystkiego na talerzach. Kiedy go o to zapytałam, odpowiedział: „Jeśli coś robisz, rób to pięknie”.
Wymond, zamiast się wzruszyć, zmarszczył brwi.
– On gotuje?
– To właśnie powiedziałam.
– Przecież jest wampirem.
– To hobby?
– Je to później?
– Zwykle nie. Mówi, że nic mu nie smakuje, ale jest w stanie strawić coś poza krwią. Nie wykorzystuje żadnych kalorii ani nic takiego, ale no... Może normalnie wydalić.
– A Goldbloodzi?
– Z tego, co wiem, traktują wszystko poza krwią, jak my słodycze.
– Okej. Nie rozumiem tylko, dlaczego W. przyjechał pomagać twojej babci. Myślałem, że jest prawą ręką Marcusa.
– Jest i przez to musiał wracać, zanim Tamsen wydobrzał. Marcus zadzwonił, że go potrzebuje.
– Ale nikt mniej ważny nie mógł przyjechać?
– Jak mniej ważny? Jesteśmy rodziną. Pomagamy sobie.
Wymond odwrócił wzrok.
– Masz rację. Przepraszam.
Gloria poprawiła tacę z jedzeniem.
– Wychowywał pradziadka.
Zdezorientowany spojrzał na swoją dziewczynę.
– Pierwszego Riveda?
– Tak.
– Jego brata też?
– Nie, brata Marcus.
– Dziwnie.
Gloria wzruszyła ramionami. Widocznie przywykła do niestandardowych sytuacji w swojej rodzinie.
– Coś jeszcze cię męczy?
– Kim W. jest dla Marcusa?
– Dzieckiem. Takim przemienionym, niebiologicznym.
– Opowiadał, jak to jest?
– Być przemienianym? Nie. Właściwie to nie pytałam, ale to oczywiste.
– Dlaczego?
– Wiesz, tak się zachowują, mają to samo nazwisko, mieszkają razem.
– Rozumiem.
Do końca posiłku Wymondowi udało się przekonać Glorię, że Edwin i James potrzebują snu.
Planowali spędzić czas na nauce, ale ich związek jeszcze nie osiągnął tego poziomu, by mogli skupić się na czymś poza sobą. Rozmawiali o wszystkim od powodu, dla którego dziadkowie Wymonda uciekli z rodzinnego wymiaru, po dziwne szczegóły z dzieciństwa. Między innymi dowiedział się, że Gloria nie cierpiała żółtka, a teraz uważa je za najlepszą część jajka.
Co chwilę uciszali siebie nawzajem hasłem „Lekcje!”, a kiedy przestało działać, Gloria przycisnęła obie dłonie do ust Wymonda. Odchylał się, próbując uciec, aż położył głowę na poduszce.
Gloria usiadła centralnie na przeponie, utrudniając oddychanie. Biała spódniczka podwinęła się niegroźnie, a mimo to poczuł gorąco na twarzy. Dziewczyna obdarzyła go bardzo złym uśmiechem i jeszcze gorszym spojrzeniem spod rzęs.
– Coś nie tak?
Złożyła delikatny pocałunek na własnych dłoniach, wspierając łokcie po obu stronach głowy Wymonda.
Bez wysiłku odepchnął się prawą ręką, zmieniając ich pozycję, żeby nad nią zawisnąć.
– Wszystko gra.
Machnęła ręką, a powiew powietrza przerzucił Wymonda na plecy. Usiadła na jego klatce piersiowej, zanim sturlał się z łóżka.
– Też tak myślę.
– To nie fair.
Pochyliła się nad jego ustami.
– Bardzo fair.
Jęknął, gdy zamiast go pocałować, wyprostowała się.
– Mam błagać?
– Zdecydowanie.
Przeklął w myślach. Żegnaj, nauko.
♢♢♢
Frytki były. Jamesa z Edwinem nie było. Gloria, wciąż zaróżowiona, ale uczesana i w wyprasowanej koszuli, chwyciła dłoń Wymonda, oczekując wsparcia. Pociągnęła chłopaka za sobą do stolika Złotych Ludzi, przy którym od tygodnia wspólnie jedli obiad.
– Gdzie James?
Dorian z ustami zasłoniętymi przez splecione dłonie, nie oderwał wzroku od pustego stanowiska chłopców. Co ciekawe nikt nie odważył się podejść i nabrać frytek za darmo. Czy to przez autorytet Devira, czy czujne spojrzenie nieruchomych oczu Goldblooda.
– Też chciałbym wiedzieć.
Gloria odwróciła się na pięcie, szarpiąc swoje dzielne wsparcie i pomaszerowała w stronę kucharek.
– Wiedzą panie, co się stało z Jamesem Devirem? Tym od frytek.
Starsza kobieta z tunelami w uszach zassała prawy policzek, patrząc na stolik chłopców.
– Poszedł gdzieś z tym chudym.
– Z Edwinem?
– A bo ja wiem. Taki chudy z sianem na głowie i śliwą na twarzy.
– Śliwą?
– Limem, guzem, krwiakiem...
– Edwin miał siniaka na twarzy?
– Ta. Albo to nie twój Edwin. – Ściszyła głos: – Wiesz, jak to jest w tej szkole.
– O mój Boże. – Odwróciła się do Wymonda. – O mój Boże.
– To moja wina. Biedny Edwin...
– Pal sześć Edwin. James zaraz zrobi coś, czego będzie żałował. Zaprowadź mnie do swoich kumpli.
Zaprowadził.
Gloria bez pytania wpadła do pokoju, zmierzyła wykończonych sportowców wzrokiem, po czym spróbowała spleść ramiona na piersiach, trzymając dłoń Wymonda. Nie wyszło.
– Był Devir?
– Co? – mruknął Yo, mrużąc oczy. – Po co? Czemu?
– Edwin lata z siniakiem na twarzy. Pytam, czy był Devri.
– Co mu do tego, z czym Ed lata?
– Zakochał się chłopak – palnął współlokator Josepha.
Yo zgromił go wzrokiem. Gloria ścisnęła dłoń Wymonda.
– Co to niby ma znaczyć?
Yo poruszył wargami, klnąc bezgłośnie.
– To, mała – zaczął – znaczy, że twój kuzyn jest ciotą i podrywa nam kumpla.
Wymond osłupiał zbyt mocno, by zareagować.
Yo nie powiedziałby czegoś takiego. Yo, który zawsze bronił lesbijek z ich paczki, Yo, który przywalił kumplowi za wygwizdanie gejów na ulicy, Yo, który nigdy nikogo nie nazwał pedałem, nie powiedziałby czegoś takiego. Bo Yo był narwany i zdecydowanie zbyt skory do przemocy, ale nie był homofobem. A przede wszystkim nikogo nie szanował tak, jak szanował Jamesa Devira.
Tylko że Gloria nie znała Yo i jeden głupi tekst wystarczył, by przelać czarę goryczy.
Tama pękła.
Gloria zaczęła krzyczeć.
Wykrzykiwała obelgi, przekleństwa, urywane zdania.
Oni mogli tylko patrzeć szeroko otwartymi oczami i czekać na koniec.
Kiedy Glorii zabrakło tchu, rozkaszlała się paskudnie, a później wyciągnęła Wymonda na korytarz.
– Współczuję, stary – rzucił Yo na pożegnanie.
Później, choć mogło mu się wydawać, usłyszał: „Myśl, zanim coś palniesz” wypowiedziane głosem Josepha.
– Gloria? – Zatrzymał się, gdy byli wystarczająco daleko. – Wszystko gra?
Pokiwała głową z pustką w oczach.
Przyciągnął dziewczynę do siebie i otulił ramionami.
– Po prostu się martwię – wychrypiała.
– Wiem, kochanie, wiem. Znajdziemy ich.
Na korytarzu nie wisiał zegar, więc nie wiedział, ile czasu siedzieli pod drzwiami Jamesa w ciszy, po prostu się przytulając i martwiąc.
Później był cały cyrk z przeprowadzką, chińczyk, kolacja, rozmowa Rived z Devirem, szybki całus na dobranoc, śmiech, że zapomnieli o własnej tygodnicy i kilka godzin błogiej nieświadomości.
A rano... Cóż. Rano Wymond nie wiedział, gdzie usiąść, gdy Gloria poszła do Złotych Ludzi. Zauważył Edwina przy kawie, o dziwo bez Jamesa, więc postanowił, podzielić się wątpliwościami i przy okazji zapytać o wczoraj.
Uprzedził go Yo.
Wymond stanął w bezpiecznej odległości zaintrygowany, a były współlokatork malarza rzucił:
– Od nas też zwiałeś.
– Daj mi spokój – warknął Edwin, kuląc się jak zaszczute zwierzę.
– Nazwałem wczoraj Devira ciotą przy Rived.
– WTF? Dlaczego?
– Bo nasz współlokator idiota palnął, że Devir się w tobie zakochał, ona zapytała, co to znaczy, a ja spanikowałem.
Ku zdziwieniu Wymonda, Edwin parsknął śmiechem.
– Czyli pilnujemy swoich tajemnic mimo wszystko?
– Po to teraz z tobą gadam.
– Jasne.
– To szepnij coś tam Devirowi, że nie jesteśmy tacy źli... I gdyby coś z nim było nie tak, możesz wrócić w każdej chwili. Chociaż przysięgam, nikt mnie tak nie wkurwia, jak ty.
Końcówkę i tylko końcówkę musiał usłyszeć James, który nagle stanął za Edwinem.
– Problem?
Znikąd za Jamesem pojawił się Dorian.
– Jeśli masz problem do niego, masz problem do nas wszystkich, a uwierz, że nie chcesz mieć do nas problemu.
Yo zacisnął pięści, ale odszedł bez słowa.
Różowe, to jest żółte, oczy Doriana namierzyły Wymonda, rozwiązując dylemat. Przysiadł się do Złotych razem ze skołowanym Edwinem. Skołowanie Edwina minęło, gdy zdał sobie sprawę, że wszyscy patrzą na Wymonda.
– Coś się stało?
Swoim zwyczajem Dorian splótł błyszczące od obrączek palce, by oprzeć na nich głowę.
– Właśnie wypowiedziałem wojnę twoim znajomym, więc powinieneś wybrać stronę.
– Nie przesadzasz? – rzucił Devir.
– Nie. Milcz, jeśli chcesz mieć moje wsparcie.
– Nie potrzebuję twojego wsparcia.
Dorian wzniósł oczy ku sufitowi.
– Za co, dziadku? Dlaczego to Amber nie może użerać się z tym narcyzem?
Lament Goldblooda wbrew nadziejom Wymonda, nie odciągnął uwagi rodziny. Postanowił sam to zrobić.
– Ktoś liczy, że nie powiem: „wybieram Glorię”?
Tamsen Rived podniósł rękę.
– Dlaczego? – zainteresował się Edwin.
– Uznałem, że będzie zabawnie.
– Mój brat to idiota – mruknęła Gloria.
Brat idiota zlekceważył uwagę starszej siostry, tak jak później rodzina zlekceważyła Latynosa, który widząc Riveda trzymającego skośnooką dziewczyną za rękę, rzucił:
– Nowa dziwka, Tamsen?
– Wciąż ta sama dziwka, Beatriz? – zapytał dziewczynę Latynosa.
– Odwal się od mojego chłopaka.
– Niech on się odwali ode mnie.
– Nie zwracaj uwagi. – Gloria przytuliła się do ramienia Wymonda. – Tamsen i Amando tak mają.
– Że obrażają się publicznie i nikt nic z tym nie robi?
– Tamsen nie pozwala. Od wrogów do przyjaciół i z powrotem.
– Okej.
Jednak zanim dwie pary zrobiły z siebie widowisko przy wyjściu ze stołówki, Wymond musiał wybrać.
♢♢♢
Gloria z bólem zabroniła Wymondowi przeszkadzać sobie w nauce, jednak nie narzekał. Musiał coś załatwić.
Zapukał do drzwi i wszedł po „wszyscy w spodniach” Yo.
– O! – Wykonał ospały ruch ręką. – Zdrajca!
Stanął między łóżkami kumpli, patrząc na nich z góry.
– Czuliście kiedyś, że to ta jedyna?
– Co ty! Przecież ręce mam dwie.
– Pytam poważnie.
– Nie zastanawiałem się. – Yo ziewnął. – Kazali ci wybierać?
– Tak.
– I wybrałeś laskę zamiast nas, pantoflu. Wstyd. Ale kapusiowi powiedziałem, że może wrócić, to co? Tobie zabronię? Przyjdziesz jeszcze z płaczem... Tylko jak będziesz czuł, że chce cię rzucić, załatw alkohol od Devira, bo u nas może być krucho.
– Kapusiowi?
– Edwin na nas nakablował.
Wszystko nabrało sensu, chociaż nie miało sensu, bo przecież Needly nie mógł tego zrobić. Chyba że po śniadaniu, ale nie miał powodu. Za to miał powód, by nie wkopywać Wymonda, stawiając go na świadka, a bez świadka Yo nie uwierzył.
Sumienie nie pozwoliło Wymondowi milczeć.
– Nie zrobił tego, bo sam go odprowadziłem do Devira.
Yo zamarł, po czym wybuchł śmiechem.
– Co za gnojek. Podpuścił mnie... Ale bym mu najebał.
– Yo...
– Wiem, wiem. Nie podskakiwać Złotym. – Pokręcił głową. – Devir się na nim przejedzie. Wtedy sobie porozmawiamy... Co za gnida. Ale dobrze, że poszedł. Będzie trochę spokoju.
Znali się wystarczająco długo, by Wymond wiedział, czego Yo nie mówił. „Jestem zmęczony, stary. Jestem tak cholernie zmęczony całym tym gównem. Jestem zdradzony, oszukany, z całą kadrą na głowie i po rozmowie ze starym, powtarzającym, jak go rozczarowałem”.
– Wrócisz, Wymond. Postawiłbym zakład, ale nawet keczupu nie wezmę od tego szczura.
Reszta niedzieli minęła tak spokojnie, że w poniedziałek od rana Wymond oczekiwał katastrofy.
Nie zabrakło wody, Gloria wciąż chciała być jego dziewczyną, Edwin nie czuł się dość swobodnie ani zbyt zagrożony, by coś palnąć przy Złotych, Devir zasypiał nad kawą, więc nie pożarł się z Goldbloodem przy śniadaniu, nikt nie zrobił niezapowiedzianej kartkówki, nie wziął go do odpowiedzi, nie zapomniał żadnej pracy domowej.
Aż stanął w progu sali historycznej, a instynkt kazał mu wtopić się w tło. Instynkt iluzjonera wciąż nie pogodził się z tritanopią. Uczniowie natomiast z Tamsenem, który spędzał okienko w fotelu wujka Nejca i sprawdzał obecność. Rzecz jasna historyk nigdy nie sprawdzał obecności.
– Blance!
– Jestem!
– Nieobecny.
– Tamsen, nie znęcaj się nad szwagrem.
– Wujek mnie tu nie upomina. To mój obowiązek.
– Bluberry!
– Jestem!
– Gdzie?! Jak kogoś nie widzę, to go nie ma. Bluberry, baczność!
Przestraszona dziewczyna z trzeciej ławki poderwała się na równe nogi.
– Gorszy niż Hitler. – Historyk rzucił jej pluszowego kota na pocieszenie.
Nejc siedział na jednej z pierwszych ławek, czyli najniżej piętrowej konstrukcji. Za nim znajdowało się podium. Na podium biurko otoczone regałami. Na regałach książki, zabawki, pudełka słodyczy. Przed regałami stojak na parasole z mapami i portret Napoleona. Przed Napoleonem Tamsen z kubkiem przyozdobionym napisem „Historia jest lepsza niż seks”. Przed Tamsenem biurko, a na biurku popiersie Lincolna i sterty testów. Pod Lincolnem „do sprawdzenia”. Wokół Lincolna „sprawdzone”. Nie zapominajmy o dzienniku, w którym z jakiegoś powodu Nejc pozwalał kreślić czternastoletniemu Rivedowi.
Ogólnie chaos, anarchia, terror i pluszaki.
– A chce wujek do gułagu?
– Gułagi to Stalin nie Hitler.
– Wie wujek, kto jest naprawdę straszny? Jeffrey Goldblood, do którego pójdę, jak mi wujek nie poda tematu lekcji.
Wujek temat podał, a Tamsen po zapisaniu zajął się sobą.
Wymond zdążył już zwątpić w swoją intuicję, bo raz nawet Nejc rzucił w niego cukierkiem za dobrą odpowiedź, gdy zaraz po dzwonku na przerwę przyszły szwagier zaszedł mu drogę.
– Musimy pogadać.
– O czym?
Tamsen poczekał, aż historyk wyjdzie z sali razem z uczniami.
– O tym, co wiesz, o wydarzeniach z nocy z piątku na sobotę.
– Nic.
– Kłamca. – Aerokinezą popchnął Wymonda na ławkę. – Siadaj.
– Tamsen. Naprawdę nic nie wiem.
– Kłamstwa, kłamstwa. Ale dobrze. Powiem ci, co ja wiem. – Skrzyżował ręce na piersi. – Byłeś na imprezie urodzinowej Josepha, bo to twój ziomek. Wyszedłeś wcześniej, bo cię nie złapali. Prawdopodobnie z Edwinem, bo spędził tę noc u Jamesa. James to sztywniak, więc sam nie poszedł, ale Dorian uważa, że załatwił im alkohol. Poszliście z Edwinem naskarżyć, bo sądziliście, że i tak wpadną. Chcieliście być czyści. Ciebie ziomki nie podejrzewają, bo jesteś w drużynie. Wszystko poszło na Edwina, którego Joseph uderzył w twarz tak mocno, że upadł na szafkę. Zgadza się?
– Nikt nie donosił! I w ogóle wszystko to jakaś bzdura.
– Siniak na plecach Edwina też?
– Co?
– Czyli nie było cię przy tym, jak oberwał.
– Jaki siniak na plecach? Jak możesz wiedzieć, o czymś, o czym ja nie wiem?
– Czyli przyznajesz, że o reszcie wiesz?
– Co? Nie! – Zrozumiał swój błąd. – Tak. Przyznaję. Czego chcesz?
Tamsen uśmiechnął się z zadowoleniem.
– Szczegółów. W zamian nie będę przez całe Święta opowiadać o tym rodzinie.
– I nikomu nie powiesz?
– Nie no. Obiecałem wujkowi Nejcowi, że się dowiem więcej, jeśli nas tu zostawi. – Założył włosy za ucho, jednak zaraz wypadły. – No i wujkowi W. mówię o wszystkim, ale on jest spoko.
– Ta. Słyszałem.
Przełknął ślinę pod świdrującym spojrzeniem Tamsena.
Opowiedział wszystko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro