frytki
ostrzeżenie, bo wynoszę nawyki z ao3: light violence and blood
✭
Gloria nazywała to korupcją, James – interesem, a panie kucharki – ten-miły-chłopiec-daje-nam-czekoladę-za-smażenie-frytek. W żadnym wypadku nie uznawały tego za obrazę ich zdolności kulinarnych. Rozumiały młodzieńczą potrzebę jedzenia fast foodów i jeszcze niedawno z uśmiechem nakładały uczniom burgery.
Rok temu dyrektor wpadł na szatański pomysł wprowadzenia przedmiotu zwanego gastronomią. Sam przedmiot z piekłem miał niewiele wspólnego. Zło skumulowało się w niepozornym ciele nauczycielki, którą przeniesiono ze szkoły pod Paryżem. Rodowita Francuzka nienawidziła amerykańskiej kuchni i jeszcze jako nastolatka wpadła w obsesję na punkcie zdrowego odżywiania. Pierwszego dnia pracy poinformowała przełożonego, że jedzenie z tutejszej stołówki prowadzi do otyłości, nadciśnienia tętniczego, podwyższonego cholesterolu, raka żołądka, miażdżycy, zaparcia i kilkunastu innych chorób, o których James słuchał podczas każdego obiadu.
Jako istota przedsiębiorcza, żeby nie powiedzieć stworzona do skąpstwa i chciwości, James Devir dostrzegł okazję, gdy dyrektor oficjalnie wycofał fast foody ze szkolnego menu. Początkowo chciał zamawiać całe zestawy z McDonalda, ale szybko zrozumiał, że to jeden z jego gorszych pomysłów. Skończył z workiem frytek i tabliczką czekolady, błagając kucharki o przysługę.
Oczywiście gastronomiczka początkowo nie mogła uwierzyć, gdy zobaczyła, że zamienił jeden ze stolików w stoisko z jedzeniem. Następnie przyciągnęła dyrektora, licząc na oburzenie i ukaranie Devira. Dyrektor tylko pokręcił głową i wrócił do udawania, że je sałatkę. Widocznie nie dbał o zdrowie uczniów tak bardzo, jak niektórym się wydawało.
Gastronomiczka natomiast dbała aż za bardzo i nigdy nie odpuściła Jamesowi tego stoiska z frytkami. James również nie odpuścił. Dlatego codziennie przez dwie godziny wysłuchiwał wykładów nauczycielki o morderczym wpływie frytek na organizm i wychodził ze stołówki ostatni, ale bogatszy o kilkadziesiąt dolarów. Z czystej złośliwości chciał rozwinąć biznes i dodać nuggetsy, ale brakowało mu rąk do pracy. Teoretycznie mógł kogoś zatrudnić, jednak to oznaczało dzielenie się zyskami i zmuszało go do kontaktu z istotami spoza starannie dobranego grona znajomych.
Od dłuższego czasu starannie dobrane grono znajomych Jamesa Devira zaczynało się i kończyło na jego kuzynce – Glorii Rived. Podatna na wyzysk Gloria w normalnych warunkach zostałaby tanią siłą roboczą, ale przy frytkach w grę wchodziły osobiste przekonania i ulubiona nauczycielka. Jak gastronomiczka zyskała sympatię Glorii – James nie wiedział. Widocznie sprawdzanie składu każdego produktu, który chce się kupić, łączy ludzi.
Tym razem gastronomiczka przestała odstraszać jego klientów wzrokiem pięć minut wcześniej niż zwykle. Dlatego po sprzedaniu ostatniej porcji frytek szybko dokończył własny, już zimny, obiad i zaczął liczyć zyski.
– Wiesz, że każda frytka skraca życie o pięć minut? – usłyszał nad głową głos Glorii.
– Ja ich nie jem. Ja je sprzedaję.
– Nie po to ciocia... – zaczęła, mając na myśli gastronomiczkę.
– Nie nazywaj jej ciocią. – Spiorunował kuzynkę wzrokiem. – Nie jesteście spokrewnione.
Uśmiechnęła się zadowolona, że przykuła jego uwagę. Devir miał obsesję na punkcie nienazywania rodziną ludzi, wśród których się wychował. Jednocześnie nie potrafił zwracać się do nich per pani czy per pan, dlatego w bezpośredniej rozmowie z większością nauczycieli używał ciociu lub wujku. Oboje, Gloria i James, należeli do rodziny, która między innymi posiadała sieć szkół na całym świecie. Rzecz jasna wszystko legalnie. Rząd każdego kraju, w którym zapuścili korzenie, wcześniej wyraził zgodę na rozwiązanie problemu w ten sposób.
– Dobrze, kuzynie i nie patrz tak na mnie, bo jesteśmy spokrewnieni.
– Oczywiście, kuzynko. – Zgiął rękę za plecami w parodii dobrych manier. – Proszę jednak, byś nie cytowała szanownej nauczycielki gastronomii, ponieważ wszystko, co mogło zmienić moje poglądy, już usłyszałem.
Nie utrzymali powagi tak długo, jakby chcieli. Kącik ust Jamesa drżał zbyt mocno, przez co Gloria parsknęła śmiechem.
– Idziemy do biblioteki, bo muszę ci opowiedzieć, co usłyszałam od kochanego kuzynostwa przy obiedzie.
Oczywiście kochane kuzynostwo w większości nie było z nimi spokrewnione. James nie skomentował, tylko skręcił do najstarszego skrzydła. Neogotyckiego, o ile dobrze pamiętał.
Szkoła liczyła sobie dobre sto lat i wciąż się rozrastała. Przez zanieczyszczenia, promieniowanie i wszechobecną chemię procent społeczeństwa ze zdolnościami psionicznymi wzrastał, a ich wspaniała rodzina – szerzej znana jako Złoci Ludzie, chociaż z ludźmi niewiele mieli wspólnego – musiała sprostać wymaganiom zmieniającego się świata. Otwierali swoje placówki w kolejnych krajach i rozbudowywali istniejące. Do każdej zapraszali dzieci przekonane, że są wybrykami natury i przypisywali im opiekuna o podobnej zdolności. Każdy opiekun mieszał prawdę z kłamstwami, żeby zdobyć zaufanie ucznia, a jednocześnie nie zdradzić charakteru szkoły. W ten sposób lepiej dostosowywali się do życia w ukryciu i nie zabijali nawzajem. Oprócz nieświadomych jednostek w każdej placówce rodzina umieszczała istoty pokroju Jamesa i Glorii, żeby pilnowali spokoju na poziomie niedostępnym dla starszych krewnych. Akurat ta dwójka trafiła do Pensylwanii, gdzie najłatwiej spotkać trzecią grupę – dzieci imigrantów z innych wymiarów.
Mijali jedno z zakończonych ostrym łukiem okien, kiedy Gloria zatrzymała się gwałtownie i obróciła w prawo. Dzięki jej metr pięćdziesiąt trzy wzrostu James nie musiał się wychylać, żeby zobaczyć bójkę.
Widok wszystkim znany. Dwóch próbuje wysłać się do skrzydła szpitalnego, a trzech stoi i patrzy.
– Poszukam ochroniarza – rzucił, ale jego przyjaciółka już szła w stronę grupki chłopaków. – Gloria!
– Musimy coś zrobić.
Chwycił ją mocno za ramię i odwrócił do siebie.
– Tak. Powiadomić odpowiednie osoby.
– James, jeżeli oni stracą nad sobą kontrolę... To nasz obowiązek.
– Może są ludźmi – ściszył głos.
– Ilu mamy ludzi w tej szkole?
Nie musiał odpowiadać i nie wierzył, że dziwnym zbiegiem okoliczności obaj agresorzy nie mają ukrytych zdolności. Zamiast otwarcie przyznać rację kuzynce, poinstruował:
– Znajdź ochroniarza. Ja ich rozdzielę.
Na razie walczyli jak zwyczajni ludzie, bojąc się zdradzić ze swoimi zdolnościami, ale jeśli stracą kontrolę, rozerwą się na strzępy. Ciemniejące mury pokryje krew, głowy potoczą się po wyślizganej podłodze, a ostra woń przyciągnie wampiry.
Zmotywowany czarnymi myślami wpadł między młodszych uczniów idealnie, żeby dostać w twarz. Stłamsił przekleństwo, lądując na podłodze.
Towarzystwo na chwilę zamarło, ale zaraz niższy z agresorów krzyknął:
– To twoja wina!
Wyższy rzucił mu się do gardła.
James skupił wzrok na obojgu, obniżając temperatury ich ciał.
– Rozdzielcie ich – rozkazał trójce gapiów, trzymając się za nos.
Zanim zareagowali, zza zakrętu wypadł ochroniarz, a za nim zdyszana Gloria.
Nie zwracał uwagi na reprymendę jedynego dorosłego, tłumaczenia uczniów i pytania Glorii, czy wszystko w porządku, zbyt zajęty zatrzymywaniem krwotoku.
– James! Mówię do ciebie.
– Idę się umyć.
Wstał, wkładając całą swoją pogardę w wytarcie krwi.
– James! – Gloria nie odpuszczała. – Powinniśmy iść do skrzydła szpitalnego.
– Nawet nie jest złamany. Muszę tylko zmyć krew.
– Możesz mieć wstrząśnienie mózgu.
– Gloria, dostałem w nos.
Doceniał jej troskę, ale często dramatyzowała. Potrafiła zrobić tragedię z niepościelonego łóżka, a co dopiero odrobiny krwi. Już współczuł jej dzieciom. Swoim też. Pewnie będzie się wtrącać i krytykować jego metody wychowawcze.
Odprowadziła go do pokoju i w skupieniu patrzyła, czy nie mdleje przy wyciąganiu świeżej koszuli od mundurka, ręcznika oraz własnych kosmetyków, bo na szkolne był uczulony. Tak się tłumaczył.
Przy drzwiach do łazienki podziękował jej za eskortę i przekonał, że nie utopi się pod prysznicem.
Utonięcie przestało być możliwe po likwidacji brodzików. Skrzydło sypialne pochodziło już z dwudziestego wieku i przeszło wiele remontów. Po ostatnim w łazienkach pojawiły się duże kabiny z wysokimi szafkami w środku. Przypominały te ze szkolnego korytarza, tyle że nie były metalowe, nie miały kłódek i wisiały pół metra nad ziemią. James tylko czekał, aż sklejka zacznie się odkształcać przez regularne zalewanie.
Ledwo zamknął drzwi od kabiny, ktoś szarpnął za klamkę i wpadł do środka, natychmiast przekręcając zamek. James zdążył zarejestrować tylko blond grzywkę na szeroko otwartych oczach, kiedy dobiegły go krzyki i wyzwiska pod adresem niejakiego Edwina. Bardzo wulgarne swoją drogą, a towarzyszyło im łomotanie w drzwi.
Bez dłuższego namysłu chwycił przerażonego chłopaka za ramię i wepchnął do szafki razem ze swoimi rzeczami. Przed zamknięciem jej zdarł z siebie koszulę i wrzucił do środka.
Drzwi kabiny odskoczyły, gdy tylko przekręcił zamek. Zanim zobaczył twarz napastnika, krzyknął:
– Chcesz je wyrwać, idioto?!
Chłopaka po drugiej stronie zamurowało, a James rozpoznał w nim jednego z tych, którym kupował alkohol za drobne przysługi.
– Devir, ja...
– Nie obchodzi mnie: co ty!
– Masz krew na twarzy.
Z przerażeniem odkrył, że udawana wściekłość przeradza się prawdziwą, gdy usta chłopaka posiniały.
– I chcę ją zmyć – syknął, zatrzaskując drzwi.
Jeden wdech na uspokojenie, drugi na oczyszczenie myśli. Musiał nad sobą zapanować. Nie był jakimś nieświadomym dzieciakiem, tylko jednym ze Złotych Ludzi. Nie mógł ot tak tracić kontroli.
Drzwi łazienki trzasnęły. Uznał to za znak, że agresywny chłopak wyszedł.
Otworzył szafkę.
Blondyn przez chwilę patrzył na niego w osłupieniu. Rozejrzał się po kabinie z miną, mówiącą: Okej. To było dziwne, po czym wygramolił się z szafki.
– Dzięki. – Podał Jamesowi koszulę, gdy stanął na kafelkach.
– Kiedyś się odwdzięczysz.
Blondyn odgarnął rzadką grzywkę z oczu, a Jamesowi przebiegło przez myśl, że zna coraz więcej osób z heterochromią centralną. Blondyn ciasno splótł ramiona, ale w żaden inny sposób nie okazał, że czuje się niezręcznie z półnagim Devirem pod prysznicem.
Devir w ogóle nie czuł się niezręcznie, ale i tak powiedział:
– Chcę się umyć.
– Domyślam się. – Odzyskał rezon albo usiłował ratować twarz.
Zauważył, że stopy blondyna są zwrócone w stronę drzwi, jednak chłopak uparcie nie poddawał się chęci opuszczenia kabiny.
Dajesz piękny popis samokontroli, ale idź już sobie – pomyślał.
Na głos ograniczył się do krótkiego:
– Wyjdź.
– Wtedy twoje przedstawienie pójdzie na marne, bo on ciągle jest zły i pewnie kręci się w okolicy.
James milczeniem przyznał blondynowi rację, ale cisza szybko zaczęła go męczyć.
– Przedstawienie? – zapytał. – Może naprawdę nie lubię, gdy ktoś dobija się do moich drzwi.
– Sugerujesz, że naprawdę tak słabo idzie ci kontrolowanie gniewu?
Tak się bawimy?
– Nie, ale miałem się za dobrego aktora.
– Czy ja powiedziałem, że nie jesteś? Może to ja jestem dobrym obserwatorem?
– Dobry obserwator patrzy również na siebie.
– Co robię nie tak, panie Devir?
– Nagle jesteśmy na pan, panie...?
– Needly.
– Krzyżuje pan ramiona, panie Needly.
– To moja naturalna i całkowicie swobodna poza, panie Devir.
– Oczywiście.
Zdecydował się nie wspominać o stopach. Jeszcze Needly zacząłby zwracać na nie uwagę.
– Radziłbym pilnować wzroku, panie Devir. – Poprawił ustawienie nóg.
Czy ty ze mnie kpisz? – pomyślał, chociaż nie poczuł się urażony. Z wysiłkiem powstrzymywał kąciki ust od drżenia.
Nagle uderzyła go nieprzyjemna myśl, że blondyn odwraca jego uwagę od czegoś bardzo ważnego.
– Czemu ma służyć ta szopka, panie Needly?
– Naszej rozrywce, panie Devir.
– Myślę, że próbuje się pan popisać, panie Needly.
– Myślę, że do czegoś pan dąży, panie Devir.
– Nie ukryłby się pan tutaj przed nikim. Kabina prysznicowa jest zbyt oczywista i nie można z niej uciec.
– Hałas przy wyważaniu drzwi ściągnąłby ochronę.
– Niekoniecznie.
– Miałem inne opcje?
– Zapewne.
– Jakie?
Co za dziecinada.
– Myślę, że może pan już bezpiecznie stąd wyjść, panie Needly. – Otworzył mu drzwi.
Blondyn rozluźnił się zaraz po opuszczeniu kabiny.
– Edwin – rzucił przez ramię.
✭
data pierwszej publikacji: 1.06.2018
planowałam poprawić przecinki i dodać odrobinę wyjaśnień. dopisałam w sumie 600 słów. jeśli uważacie, że informacji jest za dużo – dajcie mi znać.
data edycji: 15.06.2020
chcę tylko powiedzieć, że pierwotnie to miało mieć dziesięć rozdziałów i zająć mi mniej niż rok. dwa lata i 34 rozdziały później niczego nie żałuję. najwyżej tempa pisania, bo może i widzę koniec, ale mógłby być bliżej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro