Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

excalibur

Pod nienawistnymi spojrzeniami całego autokaru opadli na siedzenia. Prawie całego, bo niektórym zabrakło siły, by wyrazić oburzenie, a inni byli ciocią Valarie i obierali pomarańczę.

– Czekamy pół godziny – poinformowała Gloria tonem wskazującym, że bardziej niż sił brakuje jej cierpliwości.

James podciągnął rękaw czarnego płaszcza ze złotym godłem szkoły. Do równie czarnego swetra przylegały grudki na wpół roztopionego śniegu, a na szwajcarskim zegarku błyszczała woda.

– Trzydzieści siedem minut.

– Jeszcze gorzej. – Wymond nie podniósł głowy znad czyszczonych okularów.

Chłopcy zlekceważyli siedzącą za nimi parę, zajęci ściąganiem czapek i odwijaniem szalików. Z małymi trudnościami wyswobodzili się z płaszczy, by uświadomić sobie, że swetry nie wyglądają lepiej.

– Jesteście przemoczeni.

– Wow, Gloria – sarknął Edwin. – Szybko zauważyłaś.

– Dlaczego?

Nie mogła zobaczyć uśmiechu, jaki James posłał swojemu malarzowi, nim odpowiedział:

– Tarzaliśmy się w śniegu.

Wymond parsknął, Gloria milczała, Edwin patrzył spod bladych rzęs.

Droga z miasteczka do szkoły była wystarczająco długa, by w razie rzezi nikt nie zdołał wezwać pomocy na czas – jak czasem ku oburzeniu kuzynki żartował Devir – a Edwin zdążył zasnąć skulony na fotelu, niby przypadkiem opierając się o Jamesa. James nie miał wobec tego żadnych obiekcji i tylko obserwował skurcze mięśni malarza, gdy paraliż senny powoli ogarniał szczupłe ciało.

Po dotarciu na miejsce, korzystając z wszechobecnego zamieszania przy wysiadaniu, James nachylił się do ucha Edwina.

– Nadal bolą mnie ręce.

– Trzeba było nade mną nie wisieć.

– Trzeba było się nie kłaść.

– Trzeba było na mnie nie napierać.

– Nigdy bym na pana nie napierał, panie Needly.

– Ależ napierał pan, panie Devir.

Drocząc się, dotarli do swojego pokoju, a tam już czekała ciocia Valarie. Pod drzwiami, bo szukanie zapasowego klucza dla większego dramatyzmu to strata czasu.

W pstrokatej czapce, która zakrywała siwe odrosty i robionym na drutach szaliku nie budziła najmniejszej grozy. Jednak James wiedział, że nawet czarna owca pokroju Valarie zachowała charakterystyczne cechy rodu. To nie tak, że każdy Devir przychodził na świat jako skąpiec, ale każdy Devir uczył się targować szybciej niż liczyć. Rzecz jasna można w czymś siedzieć od kołyski i nadal nie umieć, jednak nawyk zostaje.

– Połowę zapłacę w alkoholu – poinformował tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Ciotka dawno zdążyła się na ten ton uodpornić.

– Nie chcę twojego alkoholu, James.

– Oryginalnej hinduskiej herbaty nie odrzucisz.

– Odrzucę.

– Ciociu…

– Gotówka albo dzwonię do twojego ojca, żeby oddał za ciebie pieniądze.

Siedzący pod kaloryferem Edwin głośno wciągnął powietrze. James zamarzł.

– Wtedy ja idę do dyrektora powiedzieć, dlaczego martwię się o zdrowie ukochanej cioci.

Valarie zaśmiała się chłodno, a Edwina przeszedł dreszcz.

– Dyrektor wie i żebyś nie musiał się nad tym zastanawiać, Nobilianowie też wiedzą.

Wiedzą, a jednak nic nie robią, czyli na to pozwalają, więc robiąc aferę, tylko byś podpadł.

Nie powstrzymał drgnięcia brwi.

W triumfalnym uśmiechu Valarie brakowało zwykłego rozkojarzenia lub typowo przesadzonego entuzjazmu. Triumfalny uśmiech Valarie był krzywy i bezlitosny. Łudząco podobny do uśmiechu Jamesa, kiedy osiągał sukces.

Tym razem zacisnął zęby, pozwolił sobie na minimalne obniżenie temperatury ciała ciotki i przesunął uwielbiany przez wszystkich fotel pod szafę. Wszedł na siedzenie, nie dbając o śnieg czy sól na podeszwach. Bardziej martwiły go kółka, przez które w ułamku sekundy mógł odjechać od mebla, tracąc tym samym podparcie.

Z szafy zdjął płaski karton. Podał pudełko Valarie, a sam ostrożnie zszedł na ziemię.

Edwin szeroko otwartymi oczami przyglądał się, jak James z położonego na łóżku kartonu wyciąga kolejne banknoty i podaje ciotce. Nominały większości nie przekraczały setki, więc zanim cały dług wylądował w torbie z zakupami Valarie, brakowało trzech czwartych pudełka.

Po wyjściu wuefistki James długo stał nad resztkami oszczędności. Później odwrócił się do Edwina i zakomenderował:

– Idziemy do Nejca.

◊◊◊

– Nie. – Nejc machnął zielonkawym mieczem zdecydowanie zbyt blisko torsów Edwina i Jamesa.

Cofnęli się o krok.

– Dlaczego? – wypalił malarz.

– Gdzie ja będę to trzymał?

Devir rozłożył ręce, jakby zaraz miał ogłosić największą oczywistość świata.

– Choćby tutaj. Może nie w biurku, ale za książkami albo portretem Napoleona…

– Nie. – Nejc wbił miecz między deski podłogi.

– Wujku albo bierzesz połowę towaru teraz, albo możesz zapomnieć, że sprzedam ci cokolwiek do końca roku.

Jeśli Nejc czegoś nie potrafił, to utrzymać powagi wystarczająco długo. Uśmiechnął się na nazwanie alkoholu towarem, pokręcił głową, trochę posmutniał.

– Kiedyś ludzie woleli się zabić, niż złamać dane słowo. Teraz nawet targu nie można dobić szczerze. Oglądałeś Ojca Chrzestnego? Edwin, ty na pewno oglądałeś…

– Wujku, do rzeczy.

Nejc wstał ze swojego fotela. Fotela, bo biurko niestety nie nadawało się do siedzenia przez nadmiar wszystkiego, co można na takim biurku położyć. Wyminął wbity między deski prezent od W. Nobiliana.

– Jeśli chcesz zarobić i pozbyć się alkoholu, musisz mi go sprzedać.

– Mogę sprzedawać komuś innemu.

Nejc przechylił głowę.

– Plastyk to kiepski pomysł. Powie o wszystkim gastronomiczce, a ona pobiegnie z tym do dyrektora.

– Nie nauczycielowi. Myślę, że pewna grupa bogatych dzieciaków z chęcią napije się drogiego szampana.

– Ciekawe, jak chcesz ich przekonać, że nie jesteś szpiclem i nie donosisz Jeffreyowi, kto od ciebie kupuje.

– Nie będzie musiał – wtrącił Edwin. Mówił spokojnie, pewny swoich racji. – Zrobi to nauczyciel, którego wszyscy lubią, i któremu prawie wszyscy ufają.

– Ten nauczyciel nie chciałby upijać swoich uczniów.

– Ale sam chciałby mieć zniżkę na alkohol.

Nejc parsknął śmiechem. James położył dłoń na ramieniu Edwina w ulubionym geście historyka.

– To strata czasu. Chodź, zanim wpadniemy na dyrektora.

Nie dbając o panowanie nad ekspresją, Nejc wykrzywił wargi. Cofnął się, wpadł na miecz, poleciał. W locie chwycił podłokietnik, fotel odjechał, historyk uderzył o podłogę.

Devir zacisnął palce na ramieniu Edwina, widząc, że chce pomóc nauczycielowi

– Mam lepszy pomysł – zaczął Nejc, leżąc na deskach. – Nazbieracie kamieni.

James zamrugał.

– Słucham?

– Mój Excalibur potrzebuje swojej skały.

– Excalibur potrzebuje skały – powtórzył James. – To da się załatwić.

– Wszystko da się załatwić. – Włożył ręce pod głowę. – Łącznie z klientami.

Korzystając z faktu, że Nejc zamknął oczy, James uśmiechnął się równie paskudnie, co Valarie kilkanaście minut wcześniej i objął swojego malarza w pasie. Wciąż był mokry.

– Chodź, Edwin. Nie przeszkadzajmy profesorowi.

◊◊◊

– Edwin, wyjdź.

– Gloria, to jego pokoju.

Pokój może był Edwina, ale wściekłość była Glorii, a ze wściekłą Glorią James nie walczył, tylko pozwalał ciągnąć się przez obrzydliwie żółte korytarze do paskudnie beżowej sypialni kuzynki.

Mentalnie przygotowany stał spokojnie na środku obrzydliwie beżowego pokoju, czekając, aż Gloria zamknie drzwi na klucz.

Zamknęła, zwinęła dłonie w pięści, odwróciła się do kuzyna.

– Co to ma być?! – krzyknęła.

Nie drgnął. Mentalne przygotowanie mu nie pozwoliło.

– Co konkretnie?

– To miał być ostatni raz! Obiecałeś, że to ostatni! Ostatni! Nie pierwszy!

Przewrócił oczami. Zdał sobie sprawę, że wyszło nienaturalnie. Gloria nie zauważyła.

Primo. Zawsze będzie pierwszy, ponieważ wcześniej były tylko dziewczyny. Secundo nic nie obiecywałem. Tertio. Powiedziałem, że to nie jest związek na całe życie, a nie, że ostatni raz spotykam się z chłopakiem. Quarto. Z Edwinem tylko się całowaliśmy. Quinto… Twoja kolej, żeby coś powiedzieć.

– Tylko się…? – Gestykulowała gwałtownie. – James! Co z tego, co wy tylko się?! Co będzie, jak ktoś się dowie?!

To część, którą zamierzam przemyśleć – ugryzł się w język.

– Nikt się nie dowie. Bo skąd? Przecież nie od ciebie.

– Ty filius canis.

– Nie wiem, którego z moich rodziców nazywasz psem, jednak…

– James!!!

– Wciąż cię słucham.

– Jesteś w ostatniej klasie! Miałeś szukać żony! Nie kochanka!

Edwin awansował.

James pozwolił sobie na uspokajający wdech i odrobinę lodu w głosie.

– Pomyślałaś kiedyś, że to moje życie i znajdę żonę, kiedy będę chciał ją znaleźć?

– Pomyślałeś kiedyś, że nie znajdziesz żony, jeśli będziesz miał chłopaka?

– Pomyślałaś kiedyś, że nie potrzebuję żony do dziecka?

– Nie. Nie pomyślałam, że powiesz coś takiego po tych wszystkich wykładach o szacunku do kobiet. Ale ty najwyraźniej pomyślałeś, jak ułożyć sobie życie z mężczyzną i mieć dziecko.

– Nie planuję tego.

– Nie? Nie zastanawiasz się, co zrobisz, jeśli nie będziesz potrafił go zostawić? Znam cię, James, i możesz mówić, że nic nie planujesz, że żyjesz chwilą, ale ja wiem, że ty tak nie potrafisz, więc mi nie wmawiaj, że nie zastanawiasz się, czy tatuś jednak nie miał dobrego pomysłu z aranżowaniem wpadki.

W Jamesie coś pękło, a lód rozsadził słoiczek kremu, który Gloria postawiła na szafce nocnej.

– W takim razie mnie nie znasz.

Wyminął Glorię i wyszedł, a ona stała wpatrzona w słoiczek. Później, kiedy uspokoiła oddech i rozluźniła mięśnie, osunęła się na podłogę. Oparła plecy o łóżko i pozwoliła łzom płynąć. Spazmy przyszły później.

◊◊◊

Edwin obgryzał resztki paznokci, gdy James wszedł do pokoju. Wstał z biurka zaniepokojony.

– Co się stało?

Devir tylko pokręcił głową. Nie patrząc na nic konkretnego, podszedł do Edwina. W pierwszej chwili chciał się po prostu przytulić, ale moment zawahania sprawił, że tylko położył dłoń na biurku. Gdyby nie patrzył za okno, Edwin pocałowałby go bez trudu.

Malarz również nie wiedział, na ile może sobie pozwolić, więc tylko dotknął ramienia Jamesa.

– Drżysz – zauważył.

– Z zimna.

Dłoń z ramienia powędrowała na plecy. Druga na kark. Przyciągnął Jamesa jeszcze bliżej, a ten skrzyżował ramiona pod łopatkami swojego malarza i ukrył twarz w zagłębieniu jego szyi.

– Jesteś mokry – wyszeptał gdzieś w obojczyk Edwina. – Powinieneś się przebrać.

– Chciałem iść pod prysznic.

James podniósł głowę. Zwykle przesadnie wyżelowane włosy opadały na zmęczoną twarz.

– To dobry pomysł. – Musnął wargi malarza prawie tak delikatnie jak za pierwszym razem na śniegu. Zmusił się do odsunięcia.

Szli tak blisko siebie, że równie dobrze mogliby trzymać się za ręce. Na szczęście korytarze dormitorium opustoszały. Może właśnie omijał ich obiad.

Edwin nie potrafił wyrzucić z głowy chaosu myśli. Wspomnienia wściekłej Glorii i uciekającego wzrokiem Jamesa. Kolejne wyobrażania rozmowy między kuzynostwem, zmieniały zmęczenie w złość.

Jeszcze zanim łazienka powitała ich widokiem szarych kafelek i równie szarej sklejki, za którą ukryto prysznice, tonął w wirze emocji. Próbował je zdusić, zanim nie stanie przed płótnem, ale wtedy Devir bez słowa otworzył drzwi jednej z kabin. Ledwo zamknął je za sobą, Edwin szarpnął za klamkę i wpadł do środka, natychmiast przekręcając zamek.

– Co robisz? – wykrztusił James, zanim malarz pchnął go do szafki.

– Rewanżuję się.

Edwin oparł kolano na brzegu półki między nogami Jamesa, zacisnął palce na jego szczęce i wpił się w rozchylone usta.

Devir uśmiechnął się krzywo pod zębami malarza.

– Powinieneś zdjąć koszulkę – mruknął w przerwie na oddech.

– Nie.

Malarz przegryzł wypielęgnowaną wargę Devira i oparł ciężar ciała na półce.

◊◊◊

Dyrektor szkoły imienia swojego starszego brata, Jeffrey Goldblood, westchnął, patrząc na urwaną szafkę w kabinie prysznicowej. Wiedział, że nie przetrwają długo w męskich łazienkach.

Nie zdążyłam przeczytać całości drugi raz (na pewno nie ruszyłam fragmentu z Glorią), ale wiem, że nie zrobię tego przez najbliższe 11 dni, więc nie będę się nad wami znęcać.
Nie zdążyłam skopiować gwiazdki. Aktualnie mdli mnie z nerwów, więc zrobię to przy poprawkach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro