edyp
pragnienie ucieczki przed własnym losem
tw: wymioty, homofobia
✭
Jego ręce drżały i na tym skupiał całą swoją uwagę. Im dłużej się w nie wpatrywał, tym bardziej tracił w nich czucie. Skóra siniała od kriokinezy i chociaż nie mógł poruszać palcami, wciąż nie przypominały lodu w butelce przed nim.
Podniósł wzrok, pozwolił sobie na dekoncentrację. Kiedy on na przemian zamrażał i roztapiał wodę, ktoś zasłonił okna. Jakby myśleli, że wywoła burzę, jeśli za nie spojrzy, ale przecież on nad sobą panował. Tylko ręce mu drżały, żołądek podchodził do gardła, butelka trzeszczała przy każdej zmianie temperatury... Nie panował nad sobą. Nie mógłby zapanować nad pogodą.
Drażnił go przyśpieszony oddech, nierówne bicie serca i te przeklęte dłonie. Był Jamesem Devirem. Jego ręce nie mogły drżeć. Tętno nie mogło szaleć. Powinien przypominać lód, ale nie potrafił się do tego zmusić. Nie, kiedy dławił się własnymi emocjami, próbując uciszyć galopujące myśli, nakręcane świadomością, że jest zdrajcą i nie może liczyć na litość.
Po tym, co zrobił, wydziedziczą go, zmuszą do mieszkania na ulicy i żałowania w każdej sekundzie reszty nędznego życia własnej lekkomyślności. Upewnią się, że Granica mu nie pomoże, że nawet do niej nie dotrze.
Granica się nie przejmie. Wystarczy, że dostaną swoje przeklęte dziecko i nic innego nie będzie ich obchodzić. Bo Złoci Ludzie nie odpuszczą mu tego dziecka. Zmuszą go, żeby...
O ile ojciec wcześniej go nie zabije, a zrobi to na pewno, bo wszystko spieprzył. Cały wysiłek, czas i pieniądze włożone w jego przyszłość poszły w błoto. Kaeden mu tego nie wybaczy. Rozsadzi mu czaszkę, mózg rozpryśnie się na perskim dywanie, splami złote zdobienia mebli Goldbloodów... Żółć podeszła mu do gardła.
Gastronomiczka w porę podała Jamesowi torbę. Wytarła jego usta chusteczką, jakby nie potrafił sam tego zrobić.
– Przestań – warknął.– Przestań patrzeć na mnie w ten sposób.
Zacisnął powieki, żeby nie skrzywdzić Honorine.
Wydłubią mu oczy, zamkną w piwnicy, zmuszą do spłodzenia potomka, a przez resztę życia będą pić z niego krew.
Ciemność pod powiekami go dusiła, doprowadzała do szaleństwa. Drżał na całym ciele.
– James, uspokój się.
– Milcz.
Tracił siebie, swoją kulturę, swoją dumę, swoje opanowanie. Na końcu odbiorą mu życie, bo honoru pozbawił się sam.
A to wszystko, dlatego że Edwin był lepszy od każdej dziewczyny w szkole. Bez względu na to, co James sobie wmawiał, wszystkie jego idiotyczne próby ochrony organizacji czy samego Edwina stanowiły jedynie pretekst, żeby go poznać. Karmił się naciąganymi wymówkami, byle nie przyznać przed samym sobą, jak bardzo zaintrygował go dzieciak, który wpadł mu pod prysznic.
Poczuł dłoń na swoim ramieniu. Drugą z tyłu głowy. Pozwolił im przyciągnąć się do kościstego torsu i wtulił twarz w koszulę Edwina.
– Wyszedłem na chwilę do toalety, a ty zarzygałeś samolot.
Kiedyś skrzywiłby się na podobny żart. Teraz znalazł w nim coś pocieszającego. To był Edwin. Jego Edwin.
– Dramatyzuje – usłyszał nad sobą Jacqueline Rived, babcię Glorii. – Jego ciotce nikt nic nigdy nie zrobił, jemu też nic nie zrobią.
Odsunął twarz od koszuli Edwina, żeby posłać pani Rived zszokowane spojrzenie.
– A ty co? – zapytała. – Nigdy nie słyszałeś o kochance Valarie?
– Myślałem, że to plotki.
– Takie same plotki jak ta dwójka. – Wskazała na przerażoną gastronomiczkę i plastyka, siedzących po drugiej stronie przejścia. – Co? Myśleliście, że nikt nic nie zauważy?
James chciał zapytać, czego nie zauważy, ale połączył kropki i poczuł się głupio.
– Jak dla mnie – kontynuowała babcia Glorii – to nawet lepiej. Nie muszę się martwić o wnuczkę, a już zaczynałam, jak się tak ciągle przy niej kręciłeś.
Chłopcy jednocześnie wzdrygnęli się na tę sugestię. Basile i Honorine niech robią, co chcą, ale James z Glorią? Z Glorią?! Upiorna wizja. Na miejscu pani Rived Edwin też by się cieszył. Na swoim również nie narzekał, chociaż gdyby zaszła taka potrzeba, mógłby podzielić się Jamesem z jakąś kobietą. Byleby tą kobietą nie była Gloria. Po prostu nie.
– A z Valarie to ciężko się dziwić – ciągnęła Rived. – Po tym, co jej ojciec zrobił, to już nic nikogo nie dziwiło.
– Co zrobił? – nie wytrzymał Edwin.
– Nic – uciął, siedzący naprzeciwko Basile'a i Honorine Jeff.
Babcia machnęła ręką na dyrektora.
– Nic, co by mu udowodnili, ale to tylko dlatego, że nikt nie dociekał. Marcus zrobił z tego tajemnicę poliszynela tak jak teraz robi z Honorine i Basile'a, i jak zrobi z was. Grunt to mieć plecy u Nobilianów, a kto jak kto, ale ty masz, więc bądź spokojny. On już wszystko sobie przygotował na podobną sytuację.
Czuł, jak ręce znów zaczynają mu drżeć, a babcia, widząc jego reakcję, zapytała:
– Co? Nie wie? Wie na pewno. On by czegoś takiego nie przegapił.
Szklanka po burbonie plastyka, która stała na stoliku między Basilem a dyrektorem, zaczęła pękać.
– Nie przegapił... – Zaschło mu w ustach. – Ale powiedziałem mu, że niepotrzebnie się martwi.
Plastyk odchylił się od szklanki.
– Okłamałeś wujka Marcusa?
Jeff ukrył twarz w dłoniach. Szklanka pękła.
◊◊◊
Cztery godziny temu Xanthia Devir wsiadała na pokład prywatnego samolotu w Helsinkach, a deszcz z taką intensywnością uderzał o pas startowy, że zwątpiła, czy uda jej się wylecieć. Teraz opierała się o kamienną figurę lwa w ogrodzie Goldbloodów i paliła fajkę, podziwiając zachód słońca.
Jedenaście godzin temu odebrała telefon z Londynu i prawie rozlała kawę. Nie dlatego że nie wiedziała o związku swojego syna, ale dlatego, że nie przewidziała, jakie zamieszanie może wywołać informacja o nim.
George Goldblood namawiał ją do jak najszybszego przybycia, jakby to miało cokolwiek zmienić. Zmyśliła bardzo ważne sprawy w Finlandii (w rzeczywistości kupiła sukienkę), żeby nie przylecieć osiem godzin przed synem i dziewięć przed mężem, który nie zdążył zapytać Jeffreya Goldblooda, czy może się z nim zabrać.
Lew, przy którym paliła Xanthia, stał na końcu schodów, prowadzących do pałacu. Ze swojej pozycji doskonale widziała, jak złota brama otwiera się, żeby wpuścić limuzynę na teren posiadłości. Wewnątrz pojazdu mógł siedzieć każdy, gdyby kilkadziesiąt minut wcześniej George Goldblood nie poinformował jej, że samolot z Pensylwanii właśnie wylądował.
W środku był jej syn, a ona czuła, że nie jest gotowa na spojrzenie mu w twarz i przyznanie, że zawiodła. Chciała uciec, wrócić do Finlandii i udawać, że nic się nie stało. Jeszcze mogła to zrobić. Schować się pod schodami, ukraść auto, znaleźć swojego pilota i poinformować go o nagłej zmianie planów. Obiecać podwyżkę lub cokolwiek innego, byle zabrał ją do Helsinek.
Ale wtedy jej syn, jej mały chłopiec wysiadł z samochodu i wyglądał jak wrak samego siebie.
– Jesteś na mnie zła? – zapytał niepewnym głosem.
Próbowała nie patrzeć na niego z litością, nie przyciągnąć go do piersi i nie przepraszać za wszystko.
– Bardziej na siebie – przyznała. – Powinniśmy z ojcem ci powiedzieć, że was wspieramy.
Szok Jamesa był jak cios w twarz.
– Wiedzieliście?
Posłała mu sardoniczny uśmiech, bo co więcej mogła zrobić.
– Jesteście raczej oczywiści.
– A na mnie? – zapytał Edwin, wychylając głowę zza pleców Jamesa. – Za to, co zrobiłem.
– Za włamanie się do gabinetu lidera i wykradzenie informacji? Kochanie, powinieneś być lustrzanym. – Stanęła prosto, gotowa dziarskim krokiem ruszyć do paszczy lwa. – I to będzie nasza linia obrony, ale nie rób tego więcej. – Nie dodała, że jej rodzice tak zginęli. – Chodźcie. Kolacja powinna być już gotowa. Sprawdziłam, co na deser. Edwin, będziesz zachwycony. Ty, James, nie, bo to z czekoladą, ale widziałam gdzieś wczorajszy jabłecznik.
Nie myliła się, co do Edwina. W pierwszej chwili pomyślał, że Xanthia nisko ocenia jego gust, gdy zobaczył przed sobą coś, co od zwykłego ciasta czekoladowego odróżniał tylko kształt. Później wbił łyżeczkę w deser, a gdy ze środka wypłynęła czekolada, Xanthia zaczęła mu tłumaczyć, jak się robi fondant. Nie słuchał. Poświęcił całą uwagę jedzeniu, prawie zapominając o tym, jak dramatycznie był zmęczony.
Wyczerpany nadmiarem emocji James zasnął w samolocie i nie obudził się przez następne pięć godzin. W tym czasie Edwin odbył kilka rozmów z nauczycielami i babcią Glorii, podczas których zapewniali go, że nic mu nie grozi i tłumaczyli, co ich czeka. W jakiś sposób wizja spędzenia przynajmniej dwóch dni w barokowym pałacu wampirów, czekając, aż głowy nadnaturalnych rodów dotrą na zebranie, żeby przedyskutować jego przyszłość, wcale go nie uspokajała.
Jako jedyny w ciągu dziesięciogodzinnego lotu nie zmrużył oka, ale udało mu się nie zasnąć nad talerzem. W przeciwieństwie do Jamesa zjadł wszystko, co Xanthia mu nałożyła. Sam nie potrafił się przemóc, żeby sięgnąć dalej niż do dwóch najbliższych półmisków, ale nie miał problemu z poproszeniem Xanthii o dokładkę. Może zajadał stres, może prawie doba od ostatniego posiłku dała mu się we znaki. Prawdopodobnie oba. Próbował nie myśleć o tym, że przez całą kolację James nawet nie dotknął widelca. I tak po krótkiej rozmowie z matką wyglądał lepiej, spokojniej, niż po wyjściu z samolotu.
Kiedy Edwin jadł trzecią dokładkę deseru, nie wykazując oznak zasłodzenia, najstarszy wampir ogłosił, że Kaeden Devir wylądował. Zanim Edwin spróbował wcisnąć w siebie piątego fondanta, Xanthia zabrała chłopców do ogrodu. Tam malarz zwymiotował u stóp crossoveru Wenus z Dawidem, jak w myślach określił pozbawioną rąk replikę rzeźby Michała Anioła. Doprowadził się do porządku, zanim teść wysiadł z samochodu. Zresztą teść i tak go zlekceważył, ale pozostali Devirowie ostrzegli Edwina, że transport publiczny wprawia Kaedena w podły nastrój.
– Xanthia, mam propozycję – powiedział na powitanie, bo widocznie podły nastrój objawiał się u niego skupianiem całej uwagi na żonie. – Sprzedajmy dom i kupmy drugi samolot.
– Będziesz mieszkać w samolocie?
Kaeden już wchodził po absurdalnie okazałych schodach, ale nie przeszkadzało mu to w kontynuowaniu rozmowy.
– Jak w kamperze, ale mniej osób potrafi go ukraść.
– Możesz kupić samolot bez sprzedawania domu. Zostaw go Jamesowi.
Szli za nim korytarzem, który nie przypominał tego prowadzącego do jadalni.
– Za spadek od Valarie może kupić mieszkanie na Manhattanie. – Odwrócił się do syna. – Wolisz dostać po mnie dom czy samolot?
– Samolot.
– Masz już samolot – przypomniała mu Xanthia.
– Eksploatujesz go od piętnastu lat. Chcę nowy.
Standardowa wymiana zdań między trójką Devirów. Nic nowego, nic, co by dziwiło Edwina. Tak samo nie dziwił go fakt, że Kaeden zaprowadził ich do barku.
– Mogę? – zapytał żonę, wyciągając butelkę koniaku.
– Nie pij na pusty żołądek.
– Skąd wiesz, żę na pusty?
– Wiem, co myślisz o stosunku cen do jakości jedzenia w samolotach.
– Dlatego w naszym nowym samolocie będzie lodówka i duży barek. Co ty na to, Edwin?
– Co? – zapytał zdezorientowany nagłym wywołaniem.
– W końcu oficjalnie do nas dołączasz, więc myślę, że masz coś do powiedzenia w tej sprawie.
– Co? – zapytał zdezorientowany... wszystkim. – Jak to dołączam?
Kaeden posłał Xanthii pytające spojrzenie, ale wyglądała na niewiele mniej zdezorientowaną od Edwina.
– To nie po to jest to zebranie? – zdziwił się. – Partner naszego syna dowiedział się, kim jesteśmy. Dla mnie to oczywiste, po co nas tu ściągnęli. – Zwrócił się do Edwina: – Jest jeszcze opcja z usuwaniem pamięci, ale wątpię, żebyś ją wybrał.
Xanthia skrzyżowała ramiona na piersi.
– Zapominasz o tej części, w której nasz syn i jego partner uciekają na Granicę.
– Tak jakbyśmy my nigdy nie uciekali na Granicę.
– To inna sytuacja.
– Brzmisz, jakbyś oskarżała go o zdradę.
– Oni to zrobią.
– Jeśli ty będziesz to robić, na pewno. Zachowuj się, jakby to było oczywiste, że nie o to mu chodziło.
– Udawanie, że nie ma problemu, nie sprawi, że zniknie, Kaeden.
– Ale inni uwierzą, że go nie ma.
– To nie działa na inteligentne istoty.
– Przeceniasz naszą rodzinę, kochanie. – Błysnął zębami w uśmiechu.
– Ty z kolei nie doceniasz. – Znacząco dotknęła swojego ucha.
– Jeśli ktoś to wyciągnie, odwołamy się do siebie. Jesteśmy Devirami, to naturalne, że w sytuacjach stresowych szukamy schronienia na Granicy. Ja tam uciekałem nawet przed sprawdzianami. Przecież jak zawaliłem trymestr, Hans musiał osobiście negocjować z lustrzanymi, żeby mnie wydali.
– Zrobili to? – zainteresował się Edwin, chociaż nadal nie wiedział, kim są lustrzani.
– Ci, z którymi negocjował? Nie. Rodzice Xanthii? Oczywiście. Wrócili do domu i najpierw wszystkich pieprzyli za utrudnianie mi edukacji, a później osobiście teleportowali do biura dyrektora. Chodźmy jeść.
Na samą wzmiankę o jedzeniu Edwina znów zemdliło, ale tym razem nie na tyle, żeby udekorować kolejną rzeźbę.
Weszli do jadalni akurat, gdy babcia Glorii opowiadała wszystkim, jak to Dieulafoye odesłali do Stanów osobę imieniem Avalon. Devirów zaraz zauważył ulubiony włoski kuzyn Kaedena, który co prawda nie był głową rodu Soleów, ale towarzyszył takowej na wypadek, gdyby zasuszona wiedźma po dwustu latach egzystencji jednak się rozpadła.
– U was skandal w każdym pokoleniu – przywitał się, wyciągając koniak z rąk Kaedena.
– Tylko na nas nic nie mają.
– Nie wiedzą połowy rzeczy, które ja wiem.
Kaeden poklepał kuzyna po ramieniu i odebrał swój koniak.
– O czym rozmawiamy?
– Jacqueline opowiada nam plotki z czasów, gdy jej ojciec miał dwadzieścia lat. To słowa mojej babci.
– Tak po prostu?
– Chyba tłumaczy, dlaczego twój syn jest pedałem.
Temperatura w jadalni nagle spadła. Kaeden i Xanthia z niebezpieczną powagą jednocześnie zapytali Solea:
– Jak nazwałeś mojego syna?
Włoch zauważył zmianę w ich nastawieniu, bo mimo że wzruszył ramionami, wyglądał na gotowego do obrony.
– Już nie można nazywać rzeczy po imieniu?
Kaeden zacisnął pięści, ale James położył dłoń na jego ramieniu i lodowatym tonem poprosił:
– Porozmawiajmy jak dorośli.
Ulubiony kuzyn uderzył plecami w ścianę na drugim końcu pomieszczenia.
– Tak rozmawiają dorośli – syknęła Xanthia.
Edwin coraz lepiej rozumiał, dlaczego w szkole prawie nikt nie wiedział, że większość uczniów nie jest ludźmi.
Sole podniósł się z podłogi, a wokół jego dłoni zaczęło krążyć niebieskie światło. Zanim zdążył odpowiedzieć na atak Xanthii, on i starsi Devirowie zawiśli w powietrzu.
– Dzieci. – Dwustuletnia babcia pokręciła głową.
Zamiast się uspokoić, jej wnuk krzyknął do rodziców Jamesa, że nawet nie jest zdziwiony, bo ich syn zawsze wyglądał na pedała.
W tym momencie na środku pomieszczenia pojawiło się lustro, z którego wyszedł W. w swoim białym futrze i z diamentowymi spinkami we włosach. Kiedy zrozumiał, dlaczego wszyscy patrzą na niego z aż takim zdziwieniem, pomyślał, że powinni zobaczyć go w obroży.
✭
oficjalnie usuwam prolog, gdy tylko skończą się piórka.
do końca prawdopodobnie dwa rozdziały + epilog. może wyrobię się do rocznicy wstawienia pierwszego rozdziału, ale nic nie obiecuję.
chciałam zrobić zwykły kolarz, ale canva powiedziała: patrz. mam to coś od kolorków
10.03.2021
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro