Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

dyrektorskie biurko

W świecie, z którego pochodzili Goldbloodowie, słońce świeciło mocno i rzadko znikało za chmurami. Zmieniało naturalnie brązową skórę ludzi w czarną, a jasnożółtą wampirów w pomarańczowo-brązową.

Przynajmniej złotokrwiści wyglądali na uzależnionych od solarium, bo antagonistyczny gatunek, zgodnie z legendami, ginął na słońcu. Dodatkowo bladość pogłębiała srebrna krew i jedyne, co kiedyś Jeffrey mógł o nich powiedzieć to, to że wyglądali obrzydliwie.

Po latach spędzonych poza rodzimym wymiarem nauczył się doceniać jasną cerę, ale nigdy nie przestał kochać uczucia ciepłych promieni na skórze. Nawet teraz, w środku zimy, korzystał z pięknej pogody i przez otwarte okno wygrzewał się na słońcu. Dopóki nie trzasnęły drzwi, rzecz jasna.

Tamsen Rived, młodszy brat Glorii i ulubiony krewny Nejca, wpadł do gabinetu dyrektora z zadyszką godną plastyka po pokonaniu schodów.

– Wujek musi mnie schować.

– Słucham?

– Zrobiłem coś strasznego. – Przerwał albo dla napięcia, albo naprawdę nie mógł oddychać. – Powiedziałem cioci Honorine, że bez Jamesa nie ma po co przychodzić na obiad. Ja wiem, że to samobójstwo, ale ta kobieta odebrała nam frytki. Frytki! Rozumie to wujek?

Istny koszmar – Jeffrey przełknął sarkazm.

– Rozumiem, Tamsen. Ale dlaczego ja mam cię ukryć?

– Tylko wujek może ją powstrzymać! Chciałem się schować u wujka Nejca, ale on uznaje władzę kobiet i by mnie nie uratował. – Skupienie godne złotej rybki pozwoliło mu przeskoczyć na nowy temat szybciej, niż Jeffrey obecnie myślał. – A w ogóle to byłem u Glorii, która tak swoją drogą, jeszcze by mnie wydała z uśmiechem, i przyszedł wujka bratanek.

Jeffrey jęknął w duchu, bo na głos mu nie wypadało. Dorian terroryzował szkołę imienia swojego wujka, odkąd do niej trafił, ale to nigdy nie stało się łatwiejsze do zniesienia. Tamsen kontynuował:

– Przyszedł pożyczyć Glorii jakieś romansidło, bo wie wujek, że oni się nimi ciągle wymieniają, chociaż Gloria czasami lubi przeczytać coś krwawego. Na przykład ostatnio... Nie. Nieważne. O czym mówiłem?

– O Dorianie.

– A tak. Więc Dorian przyszedł i zapytał, kiedy wraca Devir. Gloria na to: Stęskniłeś się?, a on jej mówi, że nie ma z kim grać w pokera. Wymond się zaśmiał, że chyba raczej przegrywać, ale Dorian się nie wkurzył, tylko machnął ręką i jejku. Jak mi go było żal. Bo wie wujek... – Kątem oka zauważył papierową torbę na biurku. – O, kanapka.

– Zostaw. – Wyrwał dziecku jedzenie. – To dla Nejca.

– No. Przyda się, bo on żyje na słodyczach i kawie. Ale wracając, myślę, że Dorian tak naprawdę lubi Jamesa. W sensie zrobił z niego swojego nemezis, bo godny przeciwnik i w ogóle. Oni mogliby być takimi przyjaciółmi, którzy ciągle ze sobą konkurują, ale Dorian nie chce się przywiązywać do ludzi, a James pozwala tylko Glorii wpychać się z butami w swoje życie. No a Dorian jest trochę zafiksowany na punkcie życiowych misji i zmusza Jamesa do realizowania swojej.

Nie mogąc wybrać między przerażeniem a uznaniem, Jeffrey pokiwał głową. To dziecko mogło wyciągnąć z kogoś najgłębiej skrywane sekrety i rzucić nimi w twarz przypadkowej osobie.

Uznał za stosowne skomentować psychoanalizę przeprowadzoną przez piętnastolatka:

– Zakładałem, że jest zazdrosny o uwagę, jaką otrzymuje James i zły, że jej nie docenia.

– To też – przytaknął Tamsen. – Ale nie chciałbym być nim. Musi być samotny w chu... steczkę.

Zlekceważył niedoszłe przekleństwo. Zanurzył się we własnych myślach, analizując zachowanie bratanka i swoje podejście do niego. Może powinien być lepszym wujkiem.

– Fajnie tak móc się z kimś zastanowić nad czyjąś psychiką. – Tamsen zlekceważył milczenie dyrektora. – Normalnie robię to z wujkiem W., ale nadal nie odbiera. Napiłbym się herbaty. – Usiadł na biurku w miejscu, gdzie wcześniej leżała kanapka dla historyka. – Wujek Nejc mówił, że jak przyjechał tu na praktyki, to wujek Hans był dyrektorem i miał swój dyrektorski gabinet przy sekretariacie, a pani sekretarka była bardzo miła i zawsze robiła wujkowi Nejcowi herbatę, a on jej dawał to, co akurat miał do jedzenia. Nawet mógłby się w niej zakochać, gdyby w tym samym czasie nie poznał cioci. W sumie szkoda. Może z sekretarką by się nie rozwiódł.

Zaczął słuchać na zakochać i próbował odgadnąć początek monologu, ale jednego był pewien:

– Nie mów tego Nejcowi.

– No przecież wiem – Podniósł dwa porcelanowe słoniki, żeby udawać niemą rozmowę między nimi. Przynajmniej dla Jeffa była niema. – W sumie to dlaczego wujek nie ma gabinetu przy sekretariacie? Nie lubi wujek nowej sekretarki? I kto był poprzednią? Pewnie ktoś z naszego miasta, ale nie z rodziny. Znaczy, ja wiem, że w większości to my jesteśmy siódme wody po kisielu albo w ogóle niespokrewnieni jak ja i wujek, ale to nadal byłoby dziwne, gdyby wujek Nejc z nią kręcił, a ona była Złota.

Myślał, że to historyk dużo mówi – zwłaszcza przed snem – ale widocznie miał złą definicję gadatliwości. Zaczął czegoś szukać w szufladach.

– Sekretarka nie ma nic do rzeczy, nie znałem poprzedniej. – Wepchnął Tamsenowi do rąk wygrzebaną z dna trzeciej szuflady czekoladę. – Tamten gabinet zawsze był w cieniu. Nie wiem, jak Hans to znosił.

Może od niej nie umrze. Jak umrze, Jeff nie będzie płakał. W ogóle nie płakał po istotach, których średnia życia nie przekraczała stu lat, ale to szczegół. Oczywiście nie mógł zabić ulubionego dziecka W., bo nawet ojciec by go nie obronił. Pomijając fakt, że w ogóle nie chciał zabijać dzieci, szanse miał jedynie przy wstawiennictwie Marcusa. Przez ostatnie kilka stuleci przekonał się, że akurat W. Marcus ulega wyjątkowo łatwo. W dodatku Marcus wiedział, że Jeffrey nie pochwala wielu decyzji Nobilianów, więc tak naprawdę byłoby mu na rękę pozwolić W. rozszarpać najmłodszego z synów George'a Goldblooda.

Grunt, że, żywy lub martwy, Tamsen dzięki czekoladzie na chwilę przestanie nadawać. Jego tempo wymagało od Jeffa przyspieszenia własnych funkcji życiowych, a to zawsze oznaczało głód. Co prawda szkolna chłodnia była pełna krwi, ale nie chciał uszczuplać zapasów częściej niż to konieczne.

Ktoś nacisnął klamkę, a Tamsen błyskawicznie wpadł pod zabudowane biurko. Tylko drobna sylwetka pozwoliła mu się wcisnąć między nogi Jeffa, więc powinien dziękować ojcu za geny. Z budową matki nie dałby rady.

Do gabinetu wszedł Nejc. Wyglądał gorzej niż zwykle, ale Jeff zaraz zdał sobie sprawę, że zawsze tak wygląda, tylko nikt nie zwraca uwagi na sieć zmarszczek, niechlujny zarost i wczorajsze ubranie, gdy uśmiecha się, jakby rozmawiał z najwspanialszą osobą na świecie.

Przysunął do biurka krzesło od stołu konferencyjnego. Usiadł ciężko. Nie założył nogi na nogę, ale rozlał się po całej dostępnej powierzchni.

– Kiedy zaczniemy zatrudniać prawdziwych specjalistów zamiast rodziny? – zapytał po chwili milczenia.

– Wiesz, że to nie zależy ode mnie, Nejc.

– Oczywiście. Ty tylko siedzisz w tym gównie od początku i boisz się postawić na swoim.

Po omacku Jeff próbował zatkać Tamsenowi uszy.

– Nawet między nami nie powinieneś tak mówić o rodzinie.

– Nie mówię o rodzinie, Jeff. Rodzina to świętość. Mówię o tym, co ta rodzina robi.

– Pomaga ludziom, Nejc.

– Ale jakim kosztem?

Historykowi odpowiedziało milczenie.

– Wiesz, Jeff – kontynuował. – Powiedziałem jej dzisiaj, że jestem szczęściarzem. Otaczają mnie wspaniali młodzi ludzie. Robię to, co kocham. Nikt mi nie narzuca żadnej misji. Mówię, co chcę. Nikogo nie obchodzę...

– Obchodzisz wiele osób.

– Wiesz, co miałem na myśli. – Na wypadek, gdyby Jeff nie wiedział, wyjaśnił: – Rozmawiam z Nobilianami tylko w święta. I to nie zawsze. Na Boże Narodzenie W. zapytał tylko, czy chcę kakao. Wiesz, ile Marcus maglował Kaedena?

– Nie wiem, Nejc. Zmieńmy temat.

Historyk wzruszył ramionami. Ciężko. Bez życia.

Właściwie powinien powiedzieć mu o Tamsenie, gdy tylko wszedł, ale wszystko działo się zbyt szybko, a zachowanie młodego Riveda przekonało podświadomość Jeffa, że ukrywanie go jest priorytetem.

Teraz gdy padły słowa, które paść nie powinny, nie mógł powiedzieć, że pozwolił Tamsenowi słuchać.

– Zjedz, proszę – podał Nejcowi kanapkę.

Przyjął posiłek, ale zamiast rozpakować, położył go sobie na kolanach.

– Chcesz wiedzieć, dlaczego jej to powiedziałem?

Zaprzeczenie nie przyniosło pożądanych efektów.

– Miałem wrażenie, że przez całą sesję próbowała wywołać we mnie wyrzuty sumienia. Jakby sugerowała, że nie powinienem zostawiać żony, po tym jak nasz syn zginął w domu jej rodziców. – Zrobił długą przerwę, podczas której Jeffrey tylko mrugał. – Że ją za to obwiniam, chociaż jest bardziej poszkodowana niż ja, bo straciła dziecko i rodziców w tym samym czasie.

– A obwiniasz?

Spuścił wzrok na krawat dyrektora.

– Już nie.

Znów długo milczeli.

– Zobaczę, co da się zrobić, Nejc. Może znajdę kogoś, komu nie będziesz mógł zarzucać, że jest niewolnikiem systemu – pozwolił sobie na odrobinę humoru.

– Dzięki.

Po wyjściu historyka Jeffrey odsunął się od biurka. Czerwona twarz Tamsena mignęła mu tylko przez ułamek sekundy, zanim chłopak wypadł spod blatu i objął go w tali.

Myślał, że moment, gdy Nejc w grudniu splótł ich dłonie, przysięgając, że nie będzie więcej pił w swojej sali, był niezręczny. Klęczący między jego nogami nastolatek, którego chude ramiona ciasno oplatały jego tułów, a twarz moczyła koszulę, zdecydowanie to przebił.

Skoro już wypadł ze swojej strefy komfortu, mógł spróbować uspokoić Tamsena w ten okropnie fizyczny sposób.

Gładzenie po plecach stanowiło szczyt możliwości Jeffreya Goldblooda.

Kiedy młody Rived doszedł do siebie, oderwał twarz od koszuli, od której zdjęcia powstrzymywała dyrektora już tylko przyzwoitość. Tamsen poprosił o chusteczkę. Po zużyciu dwóch wymamrotał:

– Gloria hajtnie się z Wymondem.

– Słucham?

– Zawsze wszystkich rzuca, gdy minie zauroczenie. Jego też rzuciła i pozwoliła mu wrócić.

– To nie brzmi jak dobre podłoże małżeństwa.

W odpowiedzi Tamsen tylko wzruszył ramionami.

– Jej to powiedz.

– Nie masz nic zadane? – szybko zmienił temat.

Nie było ewidentnym kłamstwem, ale Jeff pozwolił Tamsenowi zostać w swoim gabinecie, tak długo jak będzie potrzebował.

Wychodząc, Tamsen odwrócił się i rzucił:

– Chcę zrobić przyjęcie urodzinowe dla Nejca w jego sali.

– To miłe.

– Nie masz nic przeciwko?

– Nie, pod warunkiem, że nie będzie alkoholu, papierosów, narkotyków i ognia.

– Ale świeczki...

– Żadnego ognia, Tamsen.

Drzwi odskoczyły, wpuszczając do środka Honorine Dieulafoy z jej wiecznym napięciem w szarawych oczach.

Pół dnia ukrywania na nic. Gastronomiczka znalazła Tamsena, gdy tylko poczuł się bezpiecznie. Będzie krzyczeć. I wciągnie w to Jeffreya, a Jeffrey nie będzie mógł wybrać żadnej ze stron. Powinien kazać wyjść Rivedowi, zanim ściągnie któreś z tych nadgorliwych dzieci do jego spokojnego biura.

Gastronomiczka pogroziła Tamsenowi palcem, minęła go i przeszła do ustalania z dyrektorem planu wyjazdu do Gold Mount.

◊◊◊

James Devir upadł obok swojego malarza. Bolało.

wrzucam ten rozdział dzisiaj tylko dlatego, że zapomniałam plecaka. (ciąg przyczynowo-skutkowy jest długi).

24.01.2020

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro