czerwone zasłony
skręcało mnie przy pisaniu niektórych zdań w tym rozdziale (jednego szczególnie), więc jeśli ktoś nie chce czytać o wykorzystywaniu seksualnym dzieci – streszczenie na dole.
✭
Koszula przypominała kusą sukienkę. Malinki prześwitywały spod białego materiału, a dekolt odsłaniał piegi na mocno zarysowanych obojczykach. Mechanicznymi ruchami poprawił różowe loki, beznamiętnie patrząc w martwe oblicze. Pustka w spojrzeniu...
– Nie poetyzuj – upomniał sam siebie.
Jedyny raz, kiedy zyskał coś użalaniem się nad sobą, był, gdy płaczem zwrócił na siebie uwagę Mamy. Mógł przysiąc, że od tej pory wampir go faworyzował. Nie miał pojęcia, czym na to zasłużył, ale nie narzekał na długie rozmowy, czytanie poezji, opowieści o wieloświecie i wszystkie te drobne gesty, dzięki którym człowiek czuje się kochany.
Teraz oboje pracowali, więc nie mógł liczyć na buzi w czółko.
Lusij zostawił lustro w spokoju i odgarnął czerwoną zasłonę, oddzielającą korytarz od wypełnionej dymem i ludźmi sali. Klienci zajmowali miejsca przy stolikach, a na wpół roznegliżowani chłopcy w różnym wieku krążyli między nimi.
Musiał przestać słuchać opowieści o lepszym życiu, bo własna codzienność zaczynała doprowadzać go do mdłości.
Skrzyżował spojrzenia ze stałym klientem, który lubił nazywać go imieniem swojego syna. Już miał podejść, gdy ktoś nowy wyszedł zza czerwonej kotary, oddzielającej przedsionek od głównej sali.
Na pierwszy rzut oka wyróżniał się łysiną. Później Lusij zauważył, że brakuje mu również brwi, a cienie wokół skośnych oczu to nie zasługa słabego światła. Wyglądał na wyczerpanego. Na jednego z tych zapracowanych, przytłoczonych samotnością mężczyzn, gotowych płacić, byle nie przespać kolejnej nocy w pustym łóżku. Wyglądał na łatwy zarobek.
Złapał kontakt wzrokowy z tym cieniem człowieka. W jednej chwili mężczyzna przestał się rozglądać i podszedł do pierwszej dziwki, jaka zwróciła na niego uwagę. Zdesperowany. Bardzo dobrze.
– Skat – przedstawił się ochrypłym głosem. – Bierzesz od czynności czy czasu?
– Czasu – skłamał.
Tutaj wszyscy płacili za konkretne usługi, ale Lusij nie mógł odpuścić takiej okazji. Mężczyzna ewidentnie nie rozmawiał z nikim o tym miejscu, nie miał pojęcia o – jak to kiedyś powiedział Mama – polityce firmy. Przy odrobinie szczęścia zapłaci za osiem godzin, a Lusij prześpi całą noc pracy.
Skat skinął głową, ale równie dobrze mógł tracić przytomność.
– Prowadź.
Zanim zniknęli za czerwoną zasłoną, Lusij puścił oczko swojemu stałemu klientowi. Już słyszał, jak następnym razem mówi: Och, tatusiu, nie lubisz, gdy jestem niegrzecznym chłopcem?
Zabrał Skata do jednego z pokoi. Od razu po zamknięciu drzwi zaczął rozpinać jego kurtkę.
– Poczekaj. – Mężczyzna chwycił dłonie Lusija. – Nie chcę seksu.
Uśmiechnął się z mieszaniną pobłażania i perwersji.
– Wiem o tym. Chcesz spać.
Skat głośno przełknął ślinę. Jego spojrzenie wyglądało tak błagalnie. Lusij prawie się roześmiał.
– Biedactwo. – Pogładził mężczyznę po twarzy. – Pewnie ciężko pracujesz. Mam rację?
Cisza wystarczyła za odpowiedź.
– Oczywiście, że tak. Zasłużyłeś na odpoczynek.
Zdjął kurtkę klienta, udając, że nie widzi noży w wewnętrznych kieszeniach. Delikatnie pchnął Skata na łóżko, żeby rozsznurować buty. Wbrew oczekiwaniom mężczyzna usiadł, zamiast od razu się położyć.
– Mogę zadać pytanie? – prawie mamrotał.
– Za dodatkową opłatą?
– Chcę tylko zapytać... – Delikatnie chwycił twarz Lusija w obie dłonie, żeby odciągnąć jego uwagę od guzika spodni. – Jak wygląda najpiękniejsza osoba, jaką widziałeś?
– Ma skośne oczy bez rzęs...
– Nie, nie – brzmiał prawie współczująco. – Nie opisuj mnie. Chcę znać prawdę.
Ludzie nie chcą prawdy. Chcą udawać, że są ze sobą szczerzy.
Dlatego zaczął ostrożnie:
– Ma złoto-zielone oczy. Lśnią, gdy z nami rozmawia. Ma długie, kasztanowe loki, które pozwala czesać w...
– Zabierz mnie do niego.
– Słucham?
Wyglądał mniej martwo niż przed chwilą. Lusij mógł się pokusić o stwierdzenie, że widzi nadzieję, ale ekspresja klienta bardziej przypominała desperację.
Skat sięgnął do swojej kurtki. Wyjął portfel, a z niego gruby plik banknotów.
– Dam ci to wszystko – obiecał – jeśli mnie do niego zaprowadzisz.
– Wszystko?
– Tak.
– Skąd wiesz, że jest tutaj?
– Właśnie mi powiedziałeś. – Spróbował wymusić uśmiech. – Proszę, obiecuję, że nie zrobię mu krzywdy, jeśli tym się martwisz. Chcę tylko go zobaczyć.
Wahał się, bo co jeśli to ktoś, przed kim Mama ucieka. Z drugiej strony to mógł być ten mężczyzna, na którego od początku czekał. I chociaż, gdy prowadził Skata do pokoju Mamy, miał nadzieję, że to druga opcja, wyobrażał sobie księcia z bajki bardziej pociągająco.
Na dźwięk otwieranych drzwi Mama oderwał się od szyi klienta.
– Hej, skarbie. – W swoim najlepszym uśmiechu odsłonił czerwone od krwi kły.
Lusij już miał odpowiedzieć, ale Skat go uprzedził.
– Hej, szefie.
– Wyglądasz jak gówno.
– Nowe nawyki językowe?
– Dopasowuję się do otoczenia.
– Nie chwal się Marcusowi.
– Gdzie on jest?
– Rozmawia z... kierownikiem tego miejsca.
– Chodzi od burdelu do burdelu i mówi, że szuka męża? – Mama uniósł brew.
– Jest długa kolejka chętnych na twoje miejsce, więc włóż spodnie i wracamy do domu.
Mama mrugnął do Skata i całkowicie nagi minął go w drzwiach, zostawiając zamroczonego klienta z niezagojoną szyją. Po wyjściu na korytarz nagle zamarł.
– Lusij?
– Tak? – zapytał skołowany.
– Mój książę przybył na białym koniu – Uśmiechnął się jak wtedy, gdy opowiadał bajkę na dobranoc. – Chcesz iść ze mną?
Powinien się wahać. Powinien myśleć o tych, którzy poszli z obcymi, a ich ciała znaleziono w rynsztoku. Powinien bać się krwi na kłach i noży w kurtce Skata. Powinien być ostrożny, odpowiedzialny. Powinien mniej ufać wampirowi, o którym tak naprawdę nic nie wiedział.
– Tak.
– Jestem koniem w tej bajce?
W. mrugnął do swojego lustrzanego podróżnika. Przeszedł dumnym krokiem przez korytarz i, wciąż całkowicie nagi, z rozmachem odgarnął czerwoną zasłonę.
– Ile można na ciebie czekać?
Marcus odwrócił się od intensywnie gestykulującego karła. Przez ułamek sekundy wyglądał, jakby miał się zaraz uśmiechnąć.
– Ile można cię szukać?
– Ty mi powiedz, skoro prawie zamęczyłeś Skata.
Ze skrzyżowanymi na piersi rękoma W. stanął przed Marcusem i przekrzywił wyzywająco głowę. Marcus narzucił mu na ramiona swój płaszcz.
– Mam nadzieję, że dobrze się bawiłeś. – Zlekceważył oskarżenie.
– Marcus, bez ciebie to żadna rozrywka.
– Doprawdy? Planowałem grać wściekłego pana, któremu zbiegł niewolnik, żebyś uznał mnie za ciekawszego od reszty życia w burdelu, ale jeśli bez tego jestem wystarczająco zajmujący...
– Możemy to zrobić w domu.
– W domu to nie to samo, W.
– Prawda. W domu może być ciekawiej.
– Kim jest chłopiec obok Skata? – zapytał rzeczowo.
– Kimś, kto szybko się uczy.
– I ustanowił cię swoją figurą ojcowską?
– Nie, ale mówi do mnie Mamo.
Marcus westchnął z rezygnacją.
– Brakuje nam ludzi – zgodził się, bo Mamo to już wyższy poziom więzi emocjonalnej.
– Jakbyś mógł w takiej sytuacji odmówić przyjęcia nowego teleportera?
Wymienili prawie uśmiechy, po czym Marcus gestem przywołał Skata i Lusija do siebie. Ten pierwszy bardziej skupiał się na obserwujących scenę mężczyznach niż flircie swoich pracodawców. Ten drugi próbował nadążyć za pełnym niedopowiedzeń dialogiem.
– Lusij, prawda? – Marcus zwrócił na siebie uwagę chłopca. – Chcesz z nami opuścić ten wymiar?
Przytaknął.
– Dobrze. W takim razie, W., podziękuj panu Lenferowi za gościnę.
– Dziękuję, proszę pana. – Zwrócił się do karła z dziwnym uśmiechem.
Osłupiały alfons nie odpowiedział, ale złapał Lusija za ramię.
– Co ty robisz?
– Opuszczam klatkę.
– Lusij, nie bredź, jesteś rozsądny, wiesz, że to niebezpieczne.
– Ufam Mamie.
– Nie możesz pójść.
W tym momencie uśmiech W. zniknął, a ton stał się niepokojąco gładki.
– Nie?
– Jasne, że nie! – krzyknął pan Lenfer i zamarł na widok martwych spojrzeń dwójki mężczyzn przed sobą.
Do tej chwili opisałby ich jako oszałamiająco pięknych. W. był czarujący, Marcus przypominał potężnego arystokratę. Razem wyglądali, jakby wypowiadanie słów służyło rozrywce. Jakby mogli czytać sobie w myślach. Nie mógłby zabronić im odejść. Teraz patrzyli na niego pustymi oczami i wiedział, że popełnił błąd, zabraniając Lusijowi.
– Skat, zabierz Lusija do domu – rozkazał przerażająco spokojnym tonem Marcus.
Łysy mężczyzna, który do tej pory z dziwną nienawiścią mierzył wzrokiem klientów, machnął ręką, a obok niego w powietrzu zawisło lustro. Cholerne lustro. Lusij stanął przed nim niepewnie. Obejrzał się na W., ale ten nie zwracał już na niego uwagi. Znacząco spojrzał na tors lustrzanego podróżnika. Skat wyciągnął z kurtki nóż i podał chłopcu. Lusij przycisnął broń do piersi. Zniknął w portalu. Uwaga Skata spadła na pana Lenfera.
– Nie chcemy problemów z Granicą – zapewnił alfons, podnosząc ręce.
◊◊◊
W. nie raczył włożyć choćby spodni, dlatego siedział przy wyspie kuchennej w samym płaszczu Marcusa i koronie, którą zdjął z głowy Dawida, mówiąc: Queen is back, bitch. Lusij oczywiście nie zrozumiał, więc zapytał tylko, czy w tym wymiarze to standardowy wieszak na biżuterię. Zamiast streszczać historię Siergieja, zaprzeczył. Jeszcze przyjdzie czas na tłumaczenie, dlaczego rzeźba zmienia się w człowieka.
Zaraz po powrocie Nobilianowie kazali Skatowi niezwłocznie iść spać, Marcus zaszył się w swoim gabinecie, a W. przypadło nakarmienie Lusija. Chciał zrobić owsiankę z owocami, ale nie gotował od dobrej dekady i bał się, że tylko zniszczy garnek. Dla bezpieczeństwa wybrał płatki kukurydziane. Pamiętając rozmowę z Marcusem o negatywnym wpływie mikrofalówki na witaminę B12, zdecydował się jednak zagrzać mleko w tradycyjny sposób. Fakt, że nie miał pojęcia, jak obsłużyć własną kuchenkę mikrofalową, kompletnie nie wpłynął na tę decyzję. A w ogóle to W. inaczej zapamiętał to urządzenie. Skat musiał wymienić sprzęt w prywatnej kuchni młodszego Nobiliana, którą łaskawie oddał do użytku publicznego, gdy przerzucił się na ogrodnictwo.
Ostatecznie Lusij dostał miskę ciepłego mleka z płatkami kukurydzianymi i owocami, a W. udawał, że nie czuje smrodu po nieumyślnym zagazowaniu pomieszczenia. Nie jego wina, że zapomniał, że nie wystarczy przekręcić gałki, żeby zrobić ogień.
Nagle w kuchni zawisło lustro, a Lusij zakrztusił się jedzeniem, gdy Skat usiadł obok niego. W. tylko zmierzył swojego cennego szefa kuchni wzrokiem i zapytał:
– Chcesz kakao?
Skat przytaknął, po czym otworzył portal na blacie wyspy i zwymiotował do zlewu.
– Obciążasz się tym – skomentował W.
Tworząc wyrwy w czasoprzestrzeni, lustrzani korzystali ze zgromadzonej w ich ciałach energii Granicy. Kiedy przebywali blisko źródła, czyli na terenie opanowanym przez ową energię, nie odczuwali zmęczenia po otwarciu lustra. W innym wypadku teleportacja przypominała wysiłek fizyczny, dlatego Skat rzadko z niej korzystał na terenie posiadłości.
W każdym razie najpierw dostał ręcznik papierowy i szklankę wody. Gdy W. postawił przed nim kakao, zapytał po angielsku:
– Szefie, możemy porozmawiać?
– To niekulturalne zmieniać język w towarzystwie... Na szczęście, że jestem za stary, żeby się tym przejmować.
Skat nie wyglądał na szczęśliwego. Bardziej na wyjątkowo poważny wrak człowieka o wyjątkowo ciężkim spojrzeniu.
– Tam były dzieci. – Częściowo oskarżał Nobilianów o uratowanie tylko nastoletniego chłopca, częściowo pytał, czy zamierzają coś z tym zrobić.
– Marcus nie pozwoliłby mi na przygarnięcie wszystkich.
– Mogliśmy spalić to miejsce.
Wszelkie złudzenia emocji opuściły ekspresję W. W poprzednim życiu, a nawet kilkadziesiąt lat po przemianie, potrafił prowadzić ożywione dyskusje. Teraz przybierał poważny ton Marcusa, promieniował autorytetem i spokojem. Nawet jeśli był prawie nagi.
– Jeśli chcesz zwalczać zło, najpierw upewnij się, że nie wyrządzisz większego. Mówimy o księstwie, w którym nie istnieją sierocińce. Dzieci mogą żyć na ulicy i kraść, dopóki nie zostaną ukarane albo mieszkać w domach publicznych.
– Więc pedofile są bohaterami? – zakpił.
– Tam nie istnieje pojęcie pedofilii. Dzieci traktuje się jak dorosłych.
– To usprawiedliwienie? Nie widzą, jaką wyrządzają krzywdę? – krzyczałby, gdyby miał siłę.
– Albo nie chcą widzieć. Dopóki prawo na coś pozwala, można łatwo zagłuszyć sumienie. Co nie znaczy, że zakazy i nakazy władzy powinny budować kompas moralny. Zwracają uwagę na pewne aspekty. – Rozproszył się. Skat znał W. wystarczająco długo, żeby rozpoznać ostatnie zdania jako głośno wypowiedziane myśli, które dopiero kształtowały się w jego głowie. – Najpierw stworzymy sierocińce, później prawa dziecka. Będziesz mógł spalić każdy burdel, który je złamie.
– Na początek przydałby się plan przejęcia władzy.
– Wiceksiężna, w swoim mniemaniu, groziła mi śmiercią. Marcus po czymś takim nie będzie grać ładnie. – Poważny ton nagle brzmiał niebezpiecznie, ale zaraz W. odwrócił się do Lusija i z matczynym uśmiechem zapytał po łacinie: – Smakowało?
– Tak.
– Ja bym tego nie tknął – mruknął Skat.
– Pij swoje kakao. – Wrócił uwagą do Lusija. – Chcesz się najpierw wykąpać czy od razu idziesz spać, kochanie?
– Kąpać.
– Dobrze. Gdy odpoczniemy, zdejmiemy miarę na ubrania dla ciebie. Na razie chcesz jakąś piżamę?
– Piżamę?
– Ubranie do spania.
– Kto śpi w ubraniach?
– Skat.
Lusij spojrzał na lustrzanego z niedowierzaniem.
– Naprawdę?
– W T-shircie i bokserkach – wymamrotał, jakby to cokolwiek tłumaczyło.
– Co to?
W odpowiedzi Skat westchnął i wstał, żeby się zaprezentować.
– T-shirt. – Wskazał na koszulkę z przetartą nazwą zespołu. – Bokserki.
– A te dziwne buty?
– Kapcie.
Lusij z niegasnącym zaskoczeniem i nadzieją zapytał swoją mamę:
– Też mogę mieć T-shirt?
– Jeśli Skat ci pożyczy...
✭
streszczenie rozdziału: skat i marcus znajdują w., a ponieważ lusij może się teleportować i szybko się uczy, marcus zgadza się zabrać go do norwegii. marcus nadrabia zaległości (między innymi dzwoni do szwajcarii). w. nie potrafi odnaleźć się w kuchni, ale jest zdeterminowany, żeby nakarmić lusija. lusij jest w stanie permanentnego szoku, więc głównie milczy. skat nie może zasnąć mimo wyczerpania organizmu i po angielsku rozmawiają z w. o zmianach, jakie wprowadzą w ojczystym wymiarze lusija, gdy przejmą tam władzę. i to nie będzie miłe przejęcie. nie grozi się nobilianom.
przemyślenia z wielkanocy: dlaczego ludzie pod swoimi homo-romansami piszą ostrzeżenia typu UWAGA! ZAWIERA TREŚCI HOMOSEKSUALNE i temu podobne? brzmi homofobicznie.
13.04.2020
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro