Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ciastka

Niezaprzeczalną zaletą sterylnie czystej sypialni jest to, że po ciemku można się zabić wyłącznie o własne nogi.

Tak właśnie zrobiła Gloria. Z tym że przeżyła.

Wymond bardziej przejął się upadkiem swojej dziewczyny niż ona sama, więc trzy razy musiała zapewnić go, że nic jej nie jest.

– Wyglądam na Jamesa? Gdyby coś się stało, powiedziałabym ci od razu.

– A co się stało Jamesowi?

Naprawdę nie chciała rozmawiać o kuzynie, gdy siedziała na łóżku w blasku księżyca, a Wymond klęczał przed nią, trzymając jej dłonie w swoich.

Wykorzystała najlepszy sposób do uniknięcia odpowiedzi.

Usta Wymonda były miękkie i delikatne. Czuła dotyk szkła na policzku. Nie chciała go brudzić, więc wysunęła dłonie spomiędzy palców Wymonda i zdjęła okulary.

Wstała, a Blance nieruchomo czekał, aż odłoży je na biurko i wróci.

Uklękła przed nim, znów stając się niższa.

Kiedy dotknęła twarzy chłopaka, pochylił się w dotyku, rozchylając usta, pytając.

Nigdy nie zrobiłby czegoś, czego nie chciała.

Oddychali płytko, jakby bojąc się, rozproszyć ciszę.

Gdy ich usta znów się złączyły, Wymond położył dłoń między łopatkami Glorii. Mimo grubego swetra, czuła, jak kreśli kciukiem kółka wzdłuż kręgosłupa.

Zamykała oczy z przyjemności i otwierała, by móc podziwiać srebrne światło na ciemnej skórze Wymonda. Dopiero gdy zniknęło, uświadomiła sobie, że Devir kuli się ze strachu sam w swojej mrocznej sypialni.

– Muszę iść – mruknęła w usta Wymonda.

Rozumiał. Wszystko rozumiał albo starał się zrozumieć i to w nim uwielbiała.

– Co się stało Jamesowi? – Nie odpuszczał.

– Dostał ataku paniki albo czegoś zbliżonego.

– Tak, ale dlaczego?

– Boi się ciemności.

– Ale dlaczego?

Nikt nigdy, aż tak nie drążył.

Z jednej strony chciała, żeby rozumiał, z drugiej nie powinna mówić o problemach Devira.

Wymond widząc wahanie Glorii, kontynuował.

– Myślałem o tym, gdy szliśmy do ciebie. Mógł go napaść wampir w jakiejś opuszczonej uliczce albo mógł widzieć, jak cień z jego twarzą znika w ciemności, albo wiedźmy mogły przetrzymywać go w piwnicy, albo syrena mogła go wciągnąć do jeziora... Chociaż James pływa, więc syreny odpadają. Przynajmniej te rybohybrydowe.

Parsknęła śmiechem.

– Masz niesamowitą wyobraźnię.

– Wychowałem się w Gold Mount. Przecież to dla nas normalne.

Podkręciła głową.

– Po pierwsze wampiry nie mogą nikogo atakować. Po drugie nikt nie widział cienia od dziesięcioleci. Po trzecie wiedźmy nikogo nie porwały od tamtego Halloween.

– Dobrze, ale nie możesz powiedzieć, że takie rzeczy nigdy się u nas nie wydarzyły.

– Nie za życia Jamesa.

– Więc o co chodzi?

Wstała.

– Przykro mi, Wymond. Ufam ci, ale to nie znaczy, że mogę zdradzać cudze sekrety.

– Rozumiem.

– Wiem. – Uśmiechnęła się.

Wyciągnęła z szuflady biurka latarkę i zapasowe baterie.

Wymond stanął obok tak, by móc niby przypadkiem dotknąć Glorię. Chwycił okulary, a wyczyściwszy je, schował chusteczkę do kieszeni.

Cmoknę chłopaka, uważając na szkła.

– Zrozumiesz, jeśli poproszę, abyś wrócił do siebie.

– Chcesz iść do Jamesa?

– Tak. Pewnie będzie mnie wyganiał, ale nie powinien zostawać sam.

Oczywiście Wymond się zgodził. Odprowadziła go, żeby nie zrobił sobie krzywdy bez latarki i wróciła do pokoju kuzyna.

Myślała, że zobaczy Devira w opłakanym stanie. Zamiast tego James kręcił się po beżowej wykładzinie, silnie gestykulując.

– ... w bibliotece są typowo secesyjne, ale klamki już art déco.

– Zanudza cię wywodem o witrażach? – zwróciła się do Edwina.

Malarz siedział po turecku na biurku Devira, sprawnie udając zainteresowanie albo trafił swój na swego i Edwiny naprawdę uważał analizę architektoniczną szkoły za ciekawą.

Gwałtownie odwrócił głowę na dźwięk głosu Glorii, więc skłaniała się w stronę opcji numer dwa.

– Cześć.

– Cześć – odpowiedziała. – Widzieliśmy się niedawno.

Pokiwał głową i stracił zainteresowanie dziewczyną.

– Mów dalej, James.

James, który splecionymi na piersi ramionami, dawał Glorii do zrozumienia, że może wyjść ze swoimi komentarzami, spełnił prośbę Edwina.

Nie zamierzała zostawiać kuzyna po tym, jak wygoniła Wymonda, więc padła na łóżko, czując, że szybko nie wstanie.

Głos Devira stawał się coraz mniej i mniej wyraźny, ale nagle ktoś krzyknął jej imię.

Mroczki po zrywie do pozycji siedzącej zasłoniły twarz nowego gościa, jednak już wiedziała z kim ma do czynienia.

– Co znowu?

Brat wskoczył na materac zdecydowanie zbyt blisko Glorii.

– Siedziałem u znajomych...

– Cześć, Tamsen – wtrącił Devir.

– Siema. – Tamsen nie wyczuł groźby w głosie kuzyna. – I jak zgasło światło ta Finka, z którą chodzę na łacinę, się do mnie przytuliła i miałem taką ochotę ją pocałować, że myślałem, że nie dam rady, więc uciekłem, a ona teraz pewnie myśli, że to przez nią i nie wiem, co robić! O, macie Oreo.

Edwin z przekrzywioną głową słuchał relacji i nawet nie mrugnął, gdy Tamsen wepchnął do ust jedno z jego ciastek.

– Nie rozumiem, dlaczego jej nie pocałowałeś.

– Mononukleoza – odpowiedział Devir. – Lepiej po nim nie jedz.

Młody Rived przytaknął trzykrotnie, zanim przełknął.

– I nie całuj.

– Nie zamierzałem.

– Twój błąd... Znaczy, byłby błąd, gdybym nie zarażał.

– Skoro jesteś chory, dlaczego nie leżysz w skrzydle medycznym?

Tamsen żuł kolejne ciastko, więc odpowiedziała Gloria:

– Już nie jest. Wpychał język do gardła każdej, która mu pozwoliła, zaraził się, prawie umarł, a teraz jęczy, że jest nosicielem.

– Dramatyzujesz i zazdrościsz mi powodzenia.

Starsza Rived wywróciła oczami.

Devir intensywnie wpatrywał się w Tamsena, a przez obecność Edwina, Gloria nie mogła go zganić za używanie kriokinezy na jej młodszym przekleństwie.

– Zrób mi dobieranego – wystrzelił Rived.

Krytycznie spojrzała na jego rude włosy, które ledwo sięgały za ucho.

– Nie mam na czym.

– Ale ty jesteś. – Chwycił ostatnie Oreo. – Znajdę sobie lepszą siostrę.

I wyszedł.

– LOL – podsumował Edwin. – Macie zrytą rodzinę.

Westchnęła cierpiętniczo, kładąc się z powrotem.

– Z nim jeszcze nie jest tak źle. Szaleje przez hormony i chce się upodobnić do wujka W., więc zapuszcza włosy, ale mogło być gorzej. Powinieneś poznać ciotkę...
– „Wujka W."?

Potrzebowała chwili, by zrozumieć, jakiej odpowiedzi oczekuje malarz.

– Wszyscy tak na niego mówią. Nawet nie wiem, jak się naprawdę nazywa.

– A jak piszecie do niego to „double-you" czy literę „w"?

– Po prostu „wujku".

Edwin usiadł po drugiej stronie łóżka i zaczął chrupać.

– Okej. A imię twojego brata nie jest przypadkiem damskie?

– Nie wiem. Podobno tak, według rodziców ładnie brzmi i może być męskie.

– Nadawanie płci imionom jest bez sensu.

– Oni też tak myślą.

James wrócił do krążenia po pokoju, ale nic nie mówił. Prawdopodobnie zastanawiał się, jak ukryć zwłoki Tamsena Rived i uniknąć podejrzeń.

Gloria, zamiast martwić się o życie brata, zamknęła oczy.

Ataki zawsze męczyły zarówno Jamesa jak osoby w jego otoczeniu. Wszyscy powinni iść spać, ale jej biedny kuzyn wciąż nie uspokoił się do końca.

Zwykle w takich sytuacjach kazała Devirowi przebrać się w piżamę i położyć do łóżka. Zostawała przy nim, dopóki zmęczenie nie przezwyciężyło lęków, bez względu na to, ile Jamesowi zajmowało uśnięcie. Nauczyciele wiedzieli o fobii Devira, więc nikt jej nie upominał, a następnego dnia patrzyli na każde nieprzygotowanie z przymrużeniem oka.

Tym razem we wszystkim przeszkadzał Edwin, a szanowny kuzyn z jakiegoś powodu nadal go nie wyprosił.

– Wujek W. to twój kolejny znienawidzony krewny? – głos Edwina wydawał się przytłumiony, jednak wciąż rozumiała sens słów.

– Jest trochę irytujący, ale przy Goldbloodach wypada blado... A twoja rodzina?

Pauza wydała się dłuższa.

– Mamy mieszka daleko, a z ojca nie utrzymuję kontaktu.

– Dlaczego?

– A dlaczego tak nienawidzisz Goldbloodów?

– Znasz odpowiedź. Szczerość za szczerość, panie Needly.

Edwin westchnął.

– Krótko po rozwodzie rodziców spędzałem wakacje u ojca... Był lepszym tatą niż przez całe moje życie, dopóki nie zaczynał obrażać mamy. Po którymś razie zagroziłem, że jeśli jeszcze raz nazwie ją w taki sposób, wyjdę i nie wrócę... Dotrzymałem słowa, a on obrócił przeciwko mnie całą swoją rodzinę... Nie dziwię mu się.

Gloria też się nie dziwiła, ale mimo wszystko ojciec nie powinien tak postępować. Zachowałaby kontakt ze swoim dzieckiem, nawet gdyby bardzo tego nie chciało.

– Czyli masz tylko mamę. – Devir zawsze wolał stwierdzać niż pytać.

– Lepiej mieć niewielu, którym na nas zależy.

Usłyszała śmiech Jamesa. Krótki i pozbawiony wesołości. Glorię przeszły ciarki.

– Im na mnie zależy. Aż za bardzo.

Czekała na pytania. Wymond zawsze pytał i uważała to za kolejną z setek jego zalet.

Jednak Edwin nie był jej koszykarzem, a cisza ciągnęła się i ciągnęła. Później nie mogła stwierdzić, czy chłopcy jeszcze o czymś mówili, czy milczeli, dopóki głośne „Ej!" nie wyrwało jej z podświadomości.

– Nie jest czekoladowe. – Rozpoznała beznamiętny głos kuzyna.

– Pierwszy je chciałem.

– Pierwszy chwyciłem.

– Devir, draniu, widziałeś, że po nie sięgam. Oddawaj!

Materac ugiął się niebezpiecznie blisko jej głowy.

– Co wy robicie?

Najmłodszy przedstawiciel rodu Devirów leżał z ciastkiem w ustach i odciągał od siebie dłonie amatorskiego malarza, który siedział na nim okrakiem.

Nagle Edwin schylił się i odgryzł spory kawałek. Okruszki opadły na twarz Jamesa, a Needly wrócił do poprzedniej pozycji, nim zdążył zrozumieć, co zrobił.

Chociaż na to też nie musiała długo czekać. Chłopcy w tej samej chwili zamarli z szeroko otwartymi oczami. Przez dłuższy czas trwali w bezruchu, aż kuzyn mrugnął i odzyskał kontrolę nad twarzą.

– Nakruszyłeś.

– Przez ciebie.

– Coś mnie ominęło?

Jakby dopiero zauważyli, że wstała. James puścił nadgarstki Edwina, a Edwin zszedł z bioder Jamesa.

– Rodzinne historie, klamki, maksymalizm, minimalizm, nieme filmy, jazz, ekspresjonizm i draństwo twojego kuzyna.

Albo malarz żartował, albo szybko zmieniali tematy, albo odleciała na dużo dłużej, niż jej się zdawało.

– Która godzina?

Zegar wisiał na ścianie, więc pytanie zadała raczej instynktownie. Wisiał i wskazywał, że dochodzi wpół do jedenastej.

– Cholera. Edwin, co ty tu jeszcze robisz?

– Siedzę.

Spiorunowała go wzrokiem, więc mówił dalej.

– No siedzę i stwierdzam, że nikt mnie nie szuka, czyli mój opiekun wie, gdzie jestem i wyraża na to zgodę.

– Twój opiekun. A nasza opiekunka, James? Przyszła chociaż sprawdzić, jak się trzymasz po ataku?

– Nie. Widocznie wie, że kazałem zawołać plastyka.

– To niczego nie zmienia, James. Ona jest twoim opiekunem, nie plastyk. A ty, Edwin, powinieneś już iść.

– Gloria, to mój pokój. Ja decyduję, kiedy będzie musiał iść.

– Naprawdę lubię ludzi, którzy za mnie decydują, a wasze zainteresowanie moją osobą bardzo mi schlebia, ale będę miał wyrzuty sumienia, jeśli się przeze mnie pokłócicie.

Devirowi drgnął kącik ust. Gloria wywróciła oczami. Trzech nauczycieli weszło do pokoju.

Zmęczony życiem plastyk, stuknięta wuefistka, i wściekła gastronomiczka, która od progu krzyknęła:

– Chcecie wszystko spalić?!

– James ma pozwolenie na świeczki – mruknął plastyk. – Wiesz dlaczego.

Oczywiście, że wiedziała. Musiała wiedzieć, chociaż nic podobnego się nie wydarzyło, odkąd przyszła do ich szkoły. Edwin pewnie myślał, że chodzi tylko o nyktofobię, ale dla Złotych Ludzi było jasne, że akurat James Devir bez problemu opanuje pożar.

– On jest u siebie. Ona może u niego być. – Wuefistka podrapała się w nos. – A tego chłopaka nie znam.

Gastronomiczka wzięła głęboki wdech i głośno wypuściła powietrze.

– Masz rację. A wiesz, że nie siedziałby tutaj, gdybyś wykonywała swoje obowiązki, jak należy i sprawdziła wszystkie pokoje?

– Ja cię bardzo przepraszam, ale nie jestem odpowiedzialna za tego chłopaka.

– Czy ty to słyszałeś? – Gastronomiczka odwróciła się do plastyka, który właśnie oceniał widoczność plamy na fioletowej koszuli. – Ta kobieta jest niereformowalna.

– Nie życzę sobie, żebyś tak o mnie mówiła.

Fakt. Valarie Devir nie wzbudzała szacunku swoimi rozczochranymi włosami, które powinna znów zafarbować na rudy, bo odrosty miały już dobre pięć centymetrów, ani trójkątną dziurą na krawędzi korony górnej jedynki, ani dziwnymi zainteresowaniami, ani lekceważeniem obowiązków. Jednak była osiemnaście lat starsza od ulubionej cioci Glorii i wciąż zasługiwała na szacunek.

– Mówię, jakie są fakty. Gloria, czy twoja opiekunka przyszła, chociażby zobaczyć jak James się czuje?

Wady bycia pupilkiem. Na szczęście, zanim zdążyła pogrążyć ciotkę Val, kochany kuzyn skłamał:

– Przyszła, gdy Gloria spała.

– Czyli widziała, że Edwin nie jest w swoim pokoju.

– Tak, ale według statutu musi zadbać, by jej podopieczni znaleźli się w swoich pokojach na noc. Nie ma słowa o wyganianiu z tych pokoi cudzych dzieci.

– Według ogólnie przyjętych norm, nauczyciele powinni sobie pomagać.

– Przestrzeganie ogólnie przyjętych norm nie jest obowiązkowe.

– Edwin – przerwał im plastyk. – Czas wracać do siebie.

– Ale...

– Już. Nie po to pani profesor przyszła do mnie, powiedzieć, że jeszcze cię nie ma, chociaż wcale nie musiała, bo jest opiekunką tylko twoich współlokatorów, żebyś teraz marudził.

Wuefistka spojrzała na plastyka spode łba. Mimo niezręcznie sformułowanego zdania zrozumiała, że stanął po stronie gastronomiczki.

– Gloria, zrób, co uznasz za słuszne. – Valarie wymusiła uśmiech, który miał być przyjazny.

– Już wszystko gra, James? – Gloria nie oczekiwała szczerej odpowiedzi, ale wierzyła, że domyśli się prawdy.

– Tak.

Chwilę badała, twarz kuzyna, licząc, że coś z niej wyczyta, aż uznała, że nie kłamie.


Mam wrażenie, że ten rozdział krzyczy: "Byłem pisany w biegu!", a jednocześnie oddałam prawidłowo wyczerpania Glorii całym zamieszaniem. Nie mi to oceniać.

Istnieje spore ryzyko, że stracę wi-fi na najbliższe osiem dni, ale postaram się odpowiadać na komentarze. W końcu jakoś trzeba pozbyć się danych.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro