Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

akryl na skórze

Teoretycznie wszystko było w porządku. James się uśmiechał, w skupieniu uczył Edwina jeździć na nartach i całował ze swoim zwykłym, stanowczym spokojem, gdy miał pewność, że rodzice niczego nie zauważą.

Teoretycznie, bo Edwin po trzech miesiącach dzielenia pokoju, potrafił zauważyć, kiedy James dusił w sobie emocje.

Teraz naprawdę powinni porozmawiać.

Poprzednio... Poprzednio Edwin miał wspaniały nastrój i nie chciał go niszczyć. Dlatego pozwolił Jamesowi powiedzieć, co ma powiedzieć i przeszedł do tego, co chciał robić. Skąd mógł wiedzieć, że Jamesa to zaboli? Przywykł do patrzenia na siebie jako ofiarę i pomysł, że to on mógłby kogoś zranić, brzmiał absurdalnie. Jasne, zdarzało mu się coś palnąć albo zapomnieć, że niektórzy są bardziej wrażliwi od niego. W pierwszym przypadku uciekał przed Yo, w drugim przepraszał Glorię. Bez jakiegokolwiek zaangażowania emocjonalnego. Skąd miał wiedzieć, że Jamesa zaboli akurat ten brak zaangażowania? Przecież przez cały czas zachowywał się jak bryła lodu i topniał tylko, gdy byli sami... Och. Stąd. Od partnera wymaga się zaangażowania, a Edwin praktycznie go zlekceważył. Tak jak Ollie lekceważył go przez większość związku. O Boże, czy to znaczy, że stał się jak Ollie? Nie. Ollie w ogóle nie liczył się z jego zdaniem, a Edwin liczył się ze zdaniem Jamesa. Zamierzał zastosować się do wszystkiego, o co prosił. Ollie się nie stosował. A może Ollie też zamierzał i nigdy mu nie wychodziło? Nie, nie. Nie mógł być jak on. To kompletnie inny rodzaj lekceważenia. Ale co jeśli wszyscy ludzie, których spotykamy, naprawdę zostawiają w nas cząstkę siebie? Jeśli każde negatywne doświadczenie, zostawało w Edwinie już na zawsze i już zawsze miało wyciekać w momencie, w którym się tego nie spodziewał? Nie chciał porywczości Yo ani egoizmu Olliego, ani brutalności Charliego, ani krzyków swojego ojca.

Błękit pokrywał zaschniętą czerwień na piersi Jamesa. Tam, gdzie dopiero przed chwilą skończył wylewać frustrację po całym dniu upadania, farba łączyła się w fioletowe smugi. To nie będzie jego najlepszy obraz. Dobrze, że nie zmarnował na niego płótna.

– Przepraszam – wyszeptał, gdy James otworzył oczy – że powiedziałem, że chcę, żebyś był dupkiem. Nie chcę. Po prostu czasami zapominam, że nie jesteś i to jest takie dziwne, że coś mówię, a po tobie to nie spływa. Nie jestem najlepszy w kontaktach z ludźmi. Przeczytałem tyle książek, żeby umieć odczytać emocje i odpowiednio zareagować...

– Nie chcę, żebyś reagował odpowiednio, Edwin. Masz być sobą.

Prawie wywrócił oczami.

– Ale mogę to robić lepiej. Rozwijać się. Wczoraj powinienem zapytać, czy możemy porozmawiać rano. I to nie byłoby wbrew sobie. To opcja, którą odrzuciłem.

– Dlaczego?

Zamarł z pędzlem w dłoni. Od początku rozmowy tylko nim gestykulował, zamiast malować.

– Dlaczego co?

– Dlaczego ją odrzuciłeś? Może to, które opcje odrzucasz, opisuje cię lepiej, niż to, jakie przychodzą ci do głowy.

– Czy to ważne? Ludzie i tak się zmieniają. Jeśli mam wybór, chcę się zmieniać pod ciebie.

Ale czy jesteś człowiekiem? – zlekceważył myśl.

Mimo że Edwin skrzywił się mentalnie na ostatnie zdanie, bo brzmiało zbyt cukierkowo, na usta Jamesa wypłynął łagodny uśmiech.

– Spędzamy wystarczająco dużo czasu razem, żeby na siebie wpływać. To przychodzi samo. – Przerwał, by wybrać następne słowa. – Jeśli będziesz się do tego zmuszał, to będzie udawanie. Chcę, żebyś przyłapywał się, że robisz coś tak, jak ja bym to zrobił, i uśmiechał.

Nie musiał się na niczym przyłapywać. Wystarczyło, że z Jamesa znów wyszedł cholerny romantyk i utrudniał Edwinowi prowadzenie dyskusji.

– Okej. To działa, jeśli chodzi o gesty i sposób mówienia. A ja chcę wiedzieć, jak postępować, żeby cię przypadkowo nie ranić.

James zamarł, a jego spojrzenie zaszło mgłą. Myślami znów był wczoraj, a gdy wrócił, nie patrzył mu w oczy.

– Nie mów do mnie kochanie, gdy jesteś zły.

O tym nie pomyślał. W końcu nie od tego zaczęli spór. Nawet nie wiedział, dlaczego użył akurat tego słowa. Pewnie pasowało do sytuacji, ale dlaczego pasowało?

– Nie będę. – Edwin zamknął oczy, wiedząc, że zaraz wystawi się na ostrzał. – Nie krzycz na mnie. Nigdy na mnie nie krzycz. – Otworzył, żeby James rozumiał powagę jego słów. – Możesz mnie uderzyć, ale nigdy na mnie nie krzycz.

James próbował się podnieść na łokciach, bo i tak nie dałbym rady wstać z Edwinem na biodrach. Malarz powstrzymał go, przyciskając dłoń do czoła, żeby nie dotknąć obrazu na torsie.

– Leż. Nie wyschło.

– Cokolwiek pan każe, panie Needly.

Uniósł brew w parodii osądu.

– Panie Devir, chcę wiedzieć, co zrobiłem wczoraj źle.

James znów spoważniał.

– Nie wiem. Twoja postawa, słowa, żarty...

– To moja tarcza.

– Słucham?

– Humor. To moja forma obrony. Nie zawsze, ale wtedy była.

– Co mam robić, gdy zaczynasz żartować w takiej sytuacji?

Wzruszył ramionami.

– Nie zmuszać mnie do powagi... Powiedz, że chcesz, żebym rozwinął myśl albo coś w ten deseń. Powinno zadziałać. – Przez chwilę milczeli ze spojrzeniami utkwionymi w przypadkowych miejscach. – Mogę cię pytać, czego dokładnie oczekujesz? Nie po to, żebyś mi powiedział, co mam powiedzieć. Tylko, czy chcesz opinii, rady, przeprosin... Po prostu czasami nie wiem, jak zareagować. Myślę, że wtedy żartuję najwięcej.

James podniósł dłoń do jego policzka.

– Możesz. Pytałeś o to wczoraj, prawda?

– Tak, ale byłem już zdenerwowany, więc brzmiało, jakbym z ciebie drwił. Przepraszam.

Coś w ekspresji Jamesa mówiło, że Edwin się nie myli.

– Następnym razem postaraj się powstrzymać.

– Upominaj mnie, jeśli coś się wymknie.

– Czy to nie rozzłości cię bardziej?

– Nie wiem, James. – Spuścił wzrok. Dłuższy moment wbijał mgliste spojrzenie w tors Devira. Później nabrało ostrości. – Nie podoba mi się. Możesz to zmyć. – Zawahał się. – Chyba że chcesz coś jeszcze powiedzieć.

– Nie.

◊◊◊

Pierwszego dnia na stoku, kilka godzin przed poprawną szczerą rozmową, James okazał się okropnym nauczycielem. Kiedy zmusił Edwina do wejścia pod górę w nartach na nogach, po zaprezentowaniu wcześniej dwóch metod, jak to zrobić, malarz chciał powiedzieć, że go nienawidzi. Nie potrafił. Zwłaszcza że James wszedł z nim. Tylko szybciej.

Drugiego dnia zbył wszystko mnie boli pozbawionym empatii mnie też, wchodź pod górę. Czyli wciąż mógł być dupkiem, gdy byli tylko we dwoje.

Trzeciego dnia uznał, że pora nauczyć Edwina korzystać z wyciągu, jak nazwał zakończone talerzykami kije na linie. Malarz pocieszał się faktem, że kiedy Kaeden przyszedł zmienić syna, rzucił: Orczyk. Mój odwieczny wróg. Kaeden w przeciwieństwie do Edwina nie wywracał się przy wsiadania i dojeżdżał do końca wyciągu, ale nie potrafił złapać tego durnego kija i od razu włożyć go między nogi. Nieraz dostał talerzykiem w głowę albo część trasy spędził, próbując się podciągnąć na rękach i przyjąć poprawną pozycję.

Z kolei Xanthia z gracją łapała orczyk i opierała ciężar na nogach, ale później odpływała myślami. Przynajmniej trzy razy najechała sobie nartą na nartę, a Edwin pod groźbą utraty deseru nie mógł powiedzieć Kaedenowi, że jego żona upadła na wyciągu.

Kiedy wreszcie sam wjechał na górę, euforia nie trwała długo. Znów przypadła kolej Jamesa na bawienie się w instruktora, bo nie chciał wykupić prawdziwego. W końcu nie miałby pretekstu do spędzania większości czasu na stoku z Edwinem.

Po powrocie do hotelu nawet nie próbował liczyć siniaków, tylko od razu zdarł z Jamesa warstwy ubrań i chwycił za pędzle.

◊◊◊

James wyszedł z łazienki nago. Zapomniał złapać piżamę, zanim spuścił uczucia Edwina w odpływie. Teraz żałował, że nie mógł w żaden sposób uwiecznić obrazu. Z drugiej strony potraktował kąpiel jako symboliczne oczyszczenie ze złych emocji i mniej symboliczne odsłonięcie ran.

Spod warstw farby wyłonił się krwiak wielkości pięści – pamiątka po utracie równowagi pierwszego dnia, gdy pomagał wstać Edwinowi i upadł prosto na jego nartę. Uderzył biodrem w ostrą krawędzi, więc szczerze bardziej cieszył się, że nie rozciął kurtki, niż martwił siniakiem.

Widząc Devira, malarz wstał z łóżka, ale zamiast podejść do Jamesa, minął go i zamknął się w łazience.

W trakcie czekania zdążył włożyć swój burżujski jedwab – jak Edwin nazywał ich piżamy – i wciągnąć się w książkę.

Zlekceważył powrót malarza.

Edwin usiadł po turecku na białej pościeli. Przechylił głowę, oceniając. Nachylił się i tym razem delikatnie zacisnął zęby na małżowinie Jamesa.

Nie zareagował. Pozwolił Edwinowi na zabawę: udowodnienie, jak wrażliwe są uszy, przejście pocałunkami po szyi i szczęce do ust.

Mocne ugryzienie w dolną wargę odebrał jako koniec cierpliwości. Pchnął Edwina na materac, odwzajemniając figlarny uśmiech.

Złapał nadgarstki obiema dłońmi. Zawisł nad ustami.

– Co pan teraz zrobi, panie Needly?

Edwin owinął nogę wokół biodra Jamesa i przyciągnął go bliżej, by dosięgnąć ustami jego ust. Zaskoczony Devir początkowo nie odwzajemnił pocałunku.

Później poszło szybko, a cała ich finezja, artyzm, czy cokolwiek sobie wmawiali, zniknęło. Jedna z nóg Edwina trafiła między uda Jamesa, udo Jamesa między nogi Edwina.

Na początku i na końcu pomyślał, że to nie seks. W ubraniach i bez penetracji to nie mógł być seks. W środku nie myślał o niczym konkretnym, chociaż gdy Edwin zapytał:

– Okej?

Odpowiedział:

– Okej.

Bo było okej. Niczego nie żałował ani wtedy, ani godzinę później, gdy pytał Edwina, czy chce sobie zrobić dzień przerwy od nart.

Oczywiście Edwin chciał. Nie spodziewał się tylko, że Devirowie w tym czasie będą chcieli przedostać się wyciągami i stokami do Włoch.

Następnego dnia rano zostawili mu numer z brytyjską liczbą cyfr na wypadek, gdyby nie wrócili przed zmierzchem.

trochę mam dość tej dwójki. wczoraj doszłam do wniosku, że już mnie nudzą. czy to czas, któregoś zabić i opisać cierpienia drugiego?

(tak. udaję, że nie mam planu, a mam cudownie szczegółowy)

po napisaniu ostatniej sceny czułam się niezręcznie. po przejrzeniu – nie, więc wrzucam, dopóki nie przestanie mi się podobać. od poniedziałku nie zeszłam z temperaturą poniżej 36,9, więc to nie tak, że ufam swojej ocenie. ani możliwościom pisarskim. ale siedzę w domu i nie mogę się zmusić do nauki, więc co mam robić?

następnym rozdział ma początek (lubię go nawet) i koniec (jeszcze nie czytałam, ale napisałam to po dwóch dniach obcowania z literaturą piękną, więc może być przesadzone). tak. brakuje środka. brawa dla mnie.

w ogóle tu miał być opis, co edwin porabia pod nieobecność devirów, ale jednak mi nie pasował, więc wplotę to w środek następnego.

ładną mamy datę btw.

02.02.2020

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro