XIII
Nie chciałam, żeby ktoś widział jak bardzo przeżywam całą tę sytuację, dlatego postanowiłam wyjść bez słowa z jadalni. Udałam się w stronę wyjścia. Na zewnątrz był lekki jesienny wiatr. Było coraz chłodniej i sweter, który dał mi Tarrant, powoli przestawał wystarczać. Wciągnęłam powietrze i starałam się odgonić wszystkie złe myśli z mojej głowy. Powstrzymałam łzy i zamknęłam oczy, żeby wsłuchać się w powiew wiatru.
- Alicjo, wszystko dobrze?
Podskoczyłam z przerażenia i odwróciłam się. Spojrzałam w jasnoniebieskie oczy Santiago i poczułam ulgę.
- Och, wybacz... - wydukałam - Przestraszyłeś mnie.
Z powrotem się odwróciłam. Santiago podszedł bliżej i stanął specjalnie obok mnie, by razem ze mną patrzeć się w jakiś odległy punkt.
- Myślisz o cioci, prawda? - zapytał i skierował wzrok na mnie, jednak ja nie zamierzałam odwrócić wzroku
- Wszyscy już to wiedzą? - powiedziałam przecierając oczy - Naprawdę nie chcę o tym rozmawiać, Santiago. Nie teraz.
Mężczyzna stanął przede mną, zasłaniając cały widok. Nic innego mi nie zostało jak po prostu spojrzenie mu w twarz.
- Słuchaj, to nie jest twoja wina. Nie obwiniaj się, bo to co się wydarzyło to prawdopodobnie czyiś spisek. - odparł pewnie - Wszystko wróci do normy.
Wypuściłam nerwowo powietrze i spuściłam głowę.
- Po prostu boję się, że znowu ktoś zginie.
- Nikt nie zginie, obiecuję ci to.
Tak naprawdę Santiago też nie wiedział co się stanie. Chciał po prostu, żebym poczuła się lepiej. Nie był prorokiem, który przewidzi to co się wydarzy, dlatego nie mogłam być święcie przekonana, że wszyscy wyjdą z tego cało.
A na pewno nie ja, ani moja rodzina, na której skupia się demon, lub jak inni wolą, KTOŚ kto nim steruje.
- Opowiesz mi coś o sobie? Jak poznałeś się z Miraną? - byłam tego bardzo ciekawa, ale jednocześnie chciałam zmienić temat rozmowy na bardziej przystępny
Mężczyzna zdjął popielatą marynarkę.
- Proszę. Załóż to, bo jest chłodno. - powiedział podając mi ubranie, które bez wahania założyłam - I chodź, po drodze wszystko ci opowiem.
***
Santiago zabrał mnie do lasu. Wiatr obijał się o kory drzew, dlatego miałam wrażenie, że wcale nie jest tak zimno. Wokół było mnóstwo roślin, a drogę oświetlały tylko pojedyncze promienie słońca. Cichy śpiew ptaków sprawiał, że nie czułam subtelnego mroku, który tam panował.
- Nie urodziłem się w Londynie, jak ty - zaczął - Moi rodzice dużo podróżowali. Zanim przenieśli się na jakiś czas za granicę, mój ojciec pokłócił się ze swoim bratem.
- Ojcem Hamisha?
- Tak, od dłuższego czasu już się nie dogadywali, więc to było do przewidzenia. Jednak okazało się, że tata chce się przenieść za granicę, z dala od Londynu. Moi rodzice zamieszkali w Chile i tam się urodziłem, a gdy trochę podrosłem wróciliśmy do Wielkiej Brytanii. - usiedliśmy na wielkim kamieniu, który prawdopodobnie służył jako naturalna ławka - Potem już było lepiej. Wszyscy nadal byli ze sobą skłóceni, ale nie miało to już większego znaczenia, bo i tak nie utrzymywaliśmy z nimi żadnego kontaktu.
- Jeżeli mogę zapytać, to o co twój ojciec pokłócił się z ojcem Hamisha?
- Chodziło o pieniądze. Początkowo współpracowali i sprzedawali towary zza granicy, dzieląc się pół na pół. Potem przychody były niskie i oboje się o to obwiniali, więc każdy z nich zdecydował się działać na własną rękę.
- Mądrze postąpili, zazwyczaj takie współprace źle się kończą. Wiem z doświadczenia, że potem może być tylko gorzej.
Poczułam nagły ścisk w brzuchu. Tęskniłam za tym, mimo że porzuciłam to głównie dlatego, że zabierało to całe moje życie i energię. Matka już od samego początku popierała tę decyzję, ale ja cały czas zastanawiałam się, czy to był dobry pomysł.
I tak już nie było wyjścia. Statek sprzedałam Jamesowi, teraz on jest kapitanem.
- Zgadzam się, to była jedyna ich dobra decyzja.
- A co z Krainą Czarów? Jak się tutaj dostałeś?
- Po śmierci moich rodziców nie miałem nikogo. Na oświadczyny Hamisha nie zostałem zaproszony, ale wszyscy mówili tylko o tym, że mu odmówiłaś - mężczyzna uśmiechnął się do mnie - Chciałem w pewien sposób odnowić nasz kontakt, bo tak naprawdę Hamish i ja nie spędzaliśmy ze sobą czasu. Poszedłem do niego, ale on nie chciał ze mną w ogóle rozmawiać, ze względu na naszych ojców. Ale nie żałuję bo z tego co mi się wydaje to niezły z niego gnojek.
- Nie wydaje ci się.
- A tutaj trafiłem w pewnym sensie przez przypadek. - powiedział spokojnie - Przez pewien czas pracowałem w drukarni. Sprawdzałem czy druk jest w porządku i czy gazety lub książki mają wszystkie strony. Natrafiłem tam na bardzo stary egzemplarz gazety, w którym było napisane o kobiecie, która mówiła, że trafiła do Krainy Czarów. Podobno wpadła do nory, bo królik ją tam naprowadził. Trudno mi było w to uwierzyć, ale uznałem ten temat za ciekawy.
Byłam zaskoczona tym co mówił Santiago. Nie sądziłam, że przed nam był ktoś jeszcze kto trafił do Antydii. Chociaż wiedząc ile w Londynie jest miejsc, które mogą przenieść do Krainy Czarów, uznałam, że to bardzo prawdopodobne. Zainteresowało mnie, kim mogła być ta kobieta. Czułam, że mamy ze sobą wiele wspólnego.
- W gazecie była podana nawet lokalizacja króliczej nory, podana przez tę kobietę, ale nikt tego nie zbadał, bo jak się okazało, nie było tam żadnej nory. Zdecydowałem się tam pójść i wyszło na to, że nora była przykryta grubą warstwą ziemi i mchu. W końcu trafiłem tutaj, no i poznałem Miranę. - Santiago uśmiechnął się sam do siebie - Czasem zastanawiam się co by było, gdybym nie poszedł tego zbadać i po prostu porzuciłbym temat bez odpowiedzi. Mirana jest cudowną kobietą, nie wyobrażam sobie życia bez niej.
Biała Królowa rzeczywiście była wspaniała. Jej troska o każde stworzenie pokazywała jak bardzo dobrym człowiekiem jest. Nie dziwiłam się, że Santiago ma takie zdanie na jej temat.
- Santiago, masz może tę gazetę?
- Przykro mi, ale została w Londynie. A dlaczego pytasz? - mężczyzna spojrzał na mnie z zainteresowaniem
- Z ciekawości, to nic ważnego. - odpowiedziałam i szybko wstałam z miejsca - Chodźmy, wszyscy pewnie się zastanawiają gdzie jesteśmy. Wyszłam tak bez żadnego słowa...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro