Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XI


Wyjaśniłam Kapelusznikowi wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. Chciałam być z nim całkowicie szczera, dlatego mój monolog trwał dobre piętnaście minut. Gdy skończyłam, od razu sprawdziłam czy Tarrant dalej mnie słucha. Cała ta historia wydawała się dość nieskładna i wyssana z palca, ale bardzo wierzyłam w to, że Kapelusznik mnie zrozumie. 
Mężczyzna zaczął błądzić wzrokiem po kuchni. Serce szybciej mi zabiło, ale w końcu jego oczy skierowały się w moją stronę, a ja z zniecierpliwieniem czekałam na jego reakcję.

- Trochę zastanawia mnie, dlaczego on nie przeniknął przez ścianę. - odparł niepewnie - Jesteś pewna, że to... -

- Tak, jestem pewna, że to był demon. Wiem, że wydaje ci się to absurdalne, ale uwierz mi, że to wydarzyło się naprawdę.

Tarrant zmarszczył brwi, jakby nie wiedział o czym mówię.

- Alicjo, wierzę ci. - tym razem jego głos był zdecydowanie donośniejszy - Popołudniu pójdziemy do Mirany i na pewno wszystko się wyjaśni. Teraz idź się położyć, na pewno jesteś zmęczona.

Kapelusznik uśmiechnął się troskliwie i wstał od stołu, zostawiając mnie na chwilę samą w kuchni.
Wyjrzałam przez okno. Księżyc wydawał się świecić coraz jaśniej, a liście na drzewach delikatnie powiewały. Pomyślałam, że Mirana na pewno znajdzie jakieś rozwiązanie i udowodni, że to demon zabił moją ciocię. 
Nagle usłyszałam odgłos kroków, dochodzących z pokoju piętro wyżej. Kapelusznik zszedł po kręconych schodach, podał mi ręcznik i ubranie do spania, a następnie zaprowadził mnie do łazienki, która znajdowała się na tym samym piętrze co kuchnia.

- Na górze zostawiłem ci ubrania na jutro. Jeżeli czegoś byś potrzebowała to śmiało pytaj, będę spał w salonie.

- Dziękuję. - odpowiedziałam, gdy Tarrant wchodził już po schodach na najwyższe piętro domu. Mężczyzna posłał mi słodki uśmiech i zniknął z mojego pola widzenia.

Zapaliłam światło i weszłam po cichu do dość dużej łazienki. Po lewej stronie stała spora, marmurowa wanna, obok której znajdowała się półka z różnymi kosmetykami. Z prawej strony zauważyłam lustro, zajmujące całą ścianę oraz, podobnie jak wanna, marmurową umywalkę, połączoną z drewnianym blatem. Okno znajdowało się naprzeciw drzwi i zasłonięte było żółtymi żaluzjami.
Po kąpieli, założyłam piżamę. Wyszłam z łazienki i udałam się na górę do sypialni, wycierając przy okazji podłogę zbyt długimi nogawkami od spodni. Podciągnęłam spodnie jak najwyżej się dało i weszłam do ciepłego łóżka. Zaciągnęłam na siebie kołdrę i wtuliłam się w wielką puchową poduszkę.
Długo nie mogłam zasnąć, być może z powodu nagłej zmiany otoczenia. Przewracałam się z boku na bok i rozmyślałam cały czas o mamie. Zdałam sobie sprawę, że przecież zostawiłam ją samą i prawdopodobnie zastanawia się, gdzie się podziałam, o ile zorientowała się, że mnie nie ma. Z tego co wiedziałam - czas w Krainie Czarów płynął szybciej niż w Londynie, więc bardzo możliwe było, że nikt nie zauważył, że zniknęłam.

***

Po przebudzeniu spojrzałam na zegar, który wisiał naprzeciw łóżka i zdałam sobie sprawę, że dochodziła już jedenasta. Przeciągnęłam się i wstałam, żeby sprawdzić czy Kapelusznik już się obudził. Weszłam ospale na następne piętro. Znalazłam się w salonie. Spojrzałam na granatową sofę, na której leżała mała poduszka i szary koc, następnie odwróciłam głowę do rozpalonego kominka. Wzruszyłam ramionami i zeszłam kręconymi schodami do kuchni. Myślałam, że tam zastanę Tarranta, jednak gdy przekroczyłam próg kuchni, zawiodłam się.
Dopiero, gdy wróciłam do sypialni zauważyłam, że na komodzie leżą poskładane ubrania. W nocy, gdy wróciliśmy z wesela, Kapelusznik powiedział mi, że je tam znajdę. Przyjrzałam się ubraniom, aż wreszcie włożyłam beżowy sweter i dość dopasowane spodnie w ciemnoniebieskim kolorze (Ucieszyłam się, że Kapelusznik pomyślał o tym, żeby było mi wygodnie i nie przygotował dla mnie sukienki). Założyłam ciężkie, czarne buty, sięgające mi za kostkę i znów zeszłam do kuchni.
Usłyszałam donośny dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. Odwróciłam się i zauważyłam Tarranta z ogromnym koszykiem w ręce. Mężczyzna uśmiechnął się i położył zakupy na blacie obok kuchenki. 

- Przyniosłem coś na śniadanie. - nagle z jego twarzy zniknął uśmiech, a zamiast tego pojawiło się lekkie zakłopotanie - Jak się spało? Miałaś jakiś zły sen?

Pokręciłam przecząco głową.

- Nie, czuję się tutaj bardzo dobrze. Dziękuję, że mogłam zostać. - wstałam i podeszłam,by pomóc Kapelusznikowi rozpakować zakupy 

Robienie śniadania zajęło nam niecałe dwadzieścia minut. Zjedliśmy naleśniki, na które przepis znaleźliśmy w jakiejś starej, zakurzonej książce kucharskiej (należącej kiedyś do babci Kapelusznika) i wypiliśmy herbatę, zawierającą liście migoczącego krzewu, czyli dość znanej rośliny w Antydii.

- Rozmawiałem z Białym Królikiem. Powiedziałem mu, żeby dał znać Miranie, że przyjdziemy do niej popołudniu. - mężczyzna spojrzał na mnie, tak jakby chciał coś wyczytać z mojej twarzy. Chyba zauważył moje zakłopotanie - Nie martw się.

Uśmiechnęłam się z lekką niepewnością i dotknęłam jego zabandażowanej dłoni. Mimo że była szorstka od ciągłej pracy z maszyną do szycia to biła z niej niewyjaśniona energia, która dawała mi poczucie bezpieczeństwa.
Tego wtedy najbardziej potrzebowałam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro