XI
Wyjaśniłam Kapelusznikowi wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. Chciałam być z nim całkowicie szczera, dlatego mój monolog trwał dobre piętnaście minut. Gdy skończyłam, od razu sprawdziłam czy Tarrant dalej mnie słucha. Cała ta historia wydawała się dość nieskładna i wyssana z palca, ale bardzo wierzyłam w to, że Kapelusznik mnie zrozumie.
Mężczyzna zaczął błądzić wzrokiem po kuchni. Serce szybciej mi zabiło, ale w końcu jego oczy skierowały się w moją stronę, a ja z zniecierpliwieniem czekałam na jego reakcję.
- Trochę zastanawia mnie, dlaczego on nie przeniknął przez ścianę. - odparł niepewnie - Jesteś pewna, że to... -
- Tak, jestem pewna, że to był demon. Wiem, że wydaje ci się to absurdalne, ale uwierz mi, że to wydarzyło się naprawdę.
Tarrant zmarszczył brwi, jakby nie wiedział o czym mówię.
- Alicjo, wierzę ci. - tym razem jego głos był zdecydowanie donośniejszy - Popołudniu pójdziemy do Mirany i na pewno wszystko się wyjaśni. Teraz idź się położyć, na pewno jesteś zmęczona.
Kapelusznik uśmiechnął się troskliwie i wstał od stołu, zostawiając mnie na chwilę samą w kuchni.
Wyjrzałam przez okno. Księżyc wydawał się świecić coraz jaśniej, a liście na drzewach delikatnie powiewały. Pomyślałam, że Mirana na pewno znajdzie jakieś rozwiązanie i udowodni, że to demon zabił moją ciocię.
Nagle usłyszałam odgłos kroków, dochodzących z pokoju piętro wyżej. Kapelusznik zszedł po kręconych schodach, podał mi ręcznik i ubranie do spania, a następnie zaprowadził mnie do łazienki, która znajdowała się na tym samym piętrze co kuchnia.
- Na górze zostawiłem ci ubrania na jutro. Jeżeli czegoś byś potrzebowała to śmiało pytaj, będę spał w salonie.
- Dziękuję. - odpowiedziałam, gdy Tarrant wchodził już po schodach na najwyższe piętro domu. Mężczyzna posłał mi słodki uśmiech i zniknął z mojego pola widzenia.
Zapaliłam światło i weszłam po cichu do dość dużej łazienki. Po lewej stronie stała spora, marmurowa wanna, obok której znajdowała się półka z różnymi kosmetykami. Z prawej strony zauważyłam lustro, zajmujące całą ścianę oraz, podobnie jak wanna, marmurową umywalkę, połączoną z drewnianym blatem. Okno znajdowało się naprzeciw drzwi i zasłonięte było żółtymi żaluzjami.
Po kąpieli, założyłam piżamę. Wyszłam z łazienki i udałam się na górę do sypialni, wycierając przy okazji podłogę zbyt długimi nogawkami od spodni. Podciągnęłam spodnie jak najwyżej się dało i weszłam do ciepłego łóżka. Zaciągnęłam na siebie kołdrę i wtuliłam się w wielką puchową poduszkę.
Długo nie mogłam zasnąć, być może z powodu nagłej zmiany otoczenia. Przewracałam się z boku na bok i rozmyślałam cały czas o mamie. Zdałam sobie sprawę, że przecież zostawiłam ją samą i prawdopodobnie zastanawia się, gdzie się podziałam, o ile zorientowała się, że mnie nie ma. Z tego co wiedziałam - czas w Krainie Czarów płynął szybciej niż w Londynie, więc bardzo możliwe było, że nikt nie zauważył, że zniknęłam.
***
Po przebudzeniu spojrzałam na zegar, który wisiał naprzeciw łóżka i zdałam sobie sprawę, że dochodziła już jedenasta. Przeciągnęłam się i wstałam, żeby sprawdzić czy Kapelusznik już się obudził. Weszłam ospale na następne piętro. Znalazłam się w salonie. Spojrzałam na granatową sofę, na której leżała mała poduszka i szary koc, następnie odwróciłam głowę do rozpalonego kominka. Wzruszyłam ramionami i zeszłam kręconymi schodami do kuchni. Myślałam, że tam zastanę Tarranta, jednak gdy przekroczyłam próg kuchni, zawiodłam się.
Dopiero, gdy wróciłam do sypialni zauważyłam, że na komodzie leżą poskładane ubrania. W nocy, gdy wróciliśmy z wesela, Kapelusznik powiedział mi, że je tam znajdę. Przyjrzałam się ubraniom, aż wreszcie włożyłam beżowy sweter i dość dopasowane spodnie w ciemnoniebieskim kolorze (Ucieszyłam się, że Kapelusznik pomyślał o tym, żeby było mi wygodnie i nie przygotował dla mnie sukienki). Założyłam ciężkie, czarne buty, sięgające mi za kostkę i znów zeszłam do kuchni.
Usłyszałam donośny dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. Odwróciłam się i zauważyłam Tarranta z ogromnym koszykiem w ręce. Mężczyzna uśmiechnął się i położył zakupy na blacie obok kuchenki.
- Przyniosłem coś na śniadanie. - nagle z jego twarzy zniknął uśmiech, a zamiast tego pojawiło się lekkie zakłopotanie - Jak się spało? Miałaś jakiś zły sen?
Pokręciłam przecząco głową.
- Nie, czuję się tutaj bardzo dobrze. Dziękuję, że mogłam zostać. - wstałam i podeszłam,by pomóc Kapelusznikowi rozpakować zakupy
Robienie śniadania zajęło nam niecałe dwadzieścia minut. Zjedliśmy naleśniki, na które przepis znaleźliśmy w jakiejś starej, zakurzonej książce kucharskiej (należącej kiedyś do babci Kapelusznika) i wypiliśmy herbatę, zawierającą liście migoczącego krzewu, czyli dość znanej rośliny w Antydii.
- Rozmawiałem z Białym Królikiem. Powiedziałem mu, żeby dał znać Miranie, że przyjdziemy do niej popołudniu. - mężczyzna spojrzał na mnie, tak jakby chciał coś wyczytać z mojej twarzy. Chyba zauważył moje zakłopotanie - Nie martw się.
Uśmiechnęłam się z lekką niepewnością i dotknęłam jego zabandażowanej dłoni. Mimo że była szorstka od ciągłej pracy z maszyną do szycia to biła z niej niewyjaśniona energia, która dawała mi poczucie bezpieczeństwa.
Tego wtedy najbardziej potrzebowałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro