1.
Od samego rana krzątałam się zadowolona po kuchni. Aktualnie robiąc naleśniki i śpiewając jakaś piosenkę z radia.
Dzisiaj Tai po raz kolejny ma mecz. Nie pamiętam z kim jadą, ale wiem, że to zwykły sparing więc nie ma takiego stresu. Jest to drugi mecz po feriach zimowych i chłopaki starają się ponownie przyzwyczaić do motoru, zawodników na torze i ogólnie znaleźć odpowiedni sprzęt na ten sezon. Tai ma problemy z zawodnikami na torze, zawsze po przerwie musi iść z kimś na łokcie.
Nie dziwię się więc Feye, że jest w takich momentach niespokojna bardziej niż zwykle. W końcu to jej mąż. Ciężko jest zachować spokój umysłu widząc kogoś dla siebie ważnego na pędzącej po torze maszynie pośród trójki innych zawodników.
Jeszcze gorej jest, gdy ta osoba jeździ w innym kraju a ty możesz go widzieć tylko za pomocą ekranu, jesteś wtedy zdana na łaskę telewizji.
To jest wtedy istna męczarnia dla człowieka.
Ja jednak mimo wszystko staram się myśleć zawsze optymistycznie. Sama parę razy jeździłam na tym motorze. Wiem jaką frajdę to przynosi i jaką dawkę Adrenaliny zaszczepia w człowieku. To jest jak narkotyk. Raz wsiądziesz i już nigdy nie chcesz schodzić.
Co jakiś czas robimy sobie z Jackiem- Bratem Chrisa Holdera a moim dobrym przyjacielem- zawody, treningi i ogólnie rozgrzewki na torze.
Osobiście nie stać mnie na taki motor i jego utrzymanie więc zwykle jeżdżę na pożyczonym od Tai albo od Chrisa, którzy zaskakująco bardzo chętnie mi je pożyczają. Możliwe ze to za zasługą tego ze lubią nabijać się później z Jacka, który zwyczajnie ze mną przegrywa.
W każdym razie dzisiaj jestem szczególnie zadowolona, ponieważ za niecałe trzy dni Grand Prix w Cardiff. A co za tym idzie po dzisiejszych zawodach ligowych w Polsce Tai wraca do Anglii. Wreszcie nie będę sama trenować.
Na samą tą myśl aż samoistnie się uśmiecham.
Kończę wykładać na talerz ostatniego naleśnika, gdy słyszę jak ktoś obija się o moje schody.
-Kobieto... Co ty o takich wczesnych godzinach robisz? i co tak ładnie pachnie? - Po chrapliwym głosie od razu poznaje moją przyjaciółkę Lily która prześmiewczo nazywana jest przez nas również Potter.
Chichoczę w odpowiedzi jak mała dziewczynka znaczy taki był zamiar, ale z pewnością przypominało to bardziej śmiech wiewiórki lub jakiegoś magicznego zwierzątka.
Wstawiłam patelnię do zlewu i wycierając ręce w ręcznik odwróciłam się do dziewczyny. Muzyka puszczona z radia była teraz zbyt głośna więc zgrabnie i szybko wyłączyłam ją jednym ruchem.
-Potter to już dziewiąta rano i właśnie skończyłam robić naleśniki. - Dziewczyna słysząc przezwisko jakie skierowałam w jej stronę prychnęła zirytowana i przewróciła oczami. Takie są plusy albo bardziej dla niej minusy otrzymania imienia i nazwiska jednej postaci z książki.
Zaśmiałam się serdecznie i wyszłam z kuchni mijając się z Evans.
Na górze pozostałą jeszcze dwójka moich przyjaciółek. Chloe i Zoe były prawdziwymi leniami. Z całej naszej grupki chyba ta dwójka zasługiwała na miano królowych spania.
Zoe Wright jest Afroamerykanką i mimo swojego wrodzonego leniuchowania jest też chyba najbardziej wysportowana. Często biega i jeździ na rolkach jednak nie lubi robić tego w towarzystwie, dlatego też tak wyczekiwałam powrotu Tai do Anglii.
Chloe Hughes jest zaś Azjatką i z naszego towarzystwa chyba najlepiej gotuje. Do tego też świetnie rysuje a w naszym domu na każdym kroku widnieją jej prace.
Weszłam na górę z uśmiechem i wkradłam się do pokoju, gdzie spała owa dwójka.
Zaraz po przejściu przez drzwi moim oczom ukazał się typowy dla nich bałagan. Pokręciłam głową śmiejąc się z dziewczyn które spały w dziwnej kombinacji.
Szturchnęłam w nogę Chloe i pogilgotałam Zoe.
Azjatka zmarszczyła śmiesznie swój mały nosek i rozciągnęła się leniwie na łóżku uderzając tym samym ręką w twarz Wright. Ta w odpowiedzi jęknęła żałośnie i powoli wstała.
-Hughes ostatni raz śpię z tobą w jednym łóżku. Wiecznie się rozwalasz na nim i zabierasz mi kołdrę. -Mruknęła przecierając dłońmi oczy. - Cześć Amy. Która godzina? - Spojrzała na mnie jednym okiem i przetarła twarz zmęczona.
Uśmiechnęłam się do niej pogodnie jednocześnie się prostując.
-Dziewiąta. Zapraszam na naleśniki z owocami i jogurtem naturalnym według przepisu genialnej kucharki, czyli mnie. - Z dumą rzucałam na odchodne i zeszłam po schodach. W połowie nich wyjrzałam przez okno by spotkać się z obrazem leżącego na trawie mojego sąsiada Tony'ego który bawił się z jakimś psem. Wyglądał na szczeniaka a urodą przypominał psy rasy husky.
-Muszę się zapytać Tony'ego czy pozwoli mi z nim wychodzić. Ale najpierw muszę sobie przemyśleć parę rzeczy po naszym ostatnim spotkaniu. Fajnie byłaby wychodzić z jego psem pono Husky lubią i potrzebują ruchu więc idealnie się składa. - Sama nie mogę mieć zwierząt, ponieważ Chloe jest na nie uczulona. Czasem mi to doskwiera jednak skutecznie to znoszę.
Od samego przekroczenia a po prawdzie przeskoczenia ostatniego schodka usłyszałam niezbyt miły komentarz.
-Mogłaś je zrobić lepiej albo zostawić to Chloe, ale nie są też takie złe. - Mruknęła z kuchni Lily.
-Jeszcze chwilę temu mówiłaś, że ładnie pachną. - Mina mi trochę zrzędła. Nigdy nie uważałam się za super hiper kucharkę, ale słowa Potter ukuły moją ambicję.
Odwróciłam głowę w drugą stronę i usiadłam przy stole ze swoim talerzem, który uprzednio postawiłam z boku z powodu większej ilości owoców.
- Oj przestań white to tylko takie żarty. -Zaśmiała się w dziwny niecodzienny sposób.
Prychnęłam pod nosem w odpowiedzi. Jej słowa nie poprawią stanu mojej ambicji w tym momencie.
Naburmuszona jadłam śniadanie, kiedy ze strony schodów doszły mnie głośne trzaski i po chwili dwa głuche uderzenia.
-Jezu...
Tak... Moje przypuszczenia właśnie zostały potwierdzone. Na ostatnim schodku Chloe potknęła się o wystającą listwę, co zaś podziałało jak lawina, gdyż idąca za nią Zoe która była wciąż była ledwo przytomna wpadła na leżąca dziewczynę.
-Hughes mieszkasz tu już jakiś czas i dalej masz problem, żeby zapamiętać, że na tym cholernym schodku jest zniszczona listwa? Właśnie...-Zoe wstała, otrzepała swoje spodenki od piżamy i odwróciła się w naszą stronę. -White ty też nie możesz pomyśleć za tą kalekę i naprawić tego ustrojstwa? -Dziewczyna widząc, jak otwieram usta, żeby zaprotestować kontynuowała. - I nie mów, że nie umiesz. Dziewczyno bawisz się w mechanika razem z Tai i Chrisem a głupiej listwy przykręcić nie umiesz. No nie żartuj sobie ze mnie. Zresztą nawet jeśli to jest jeszcze Tony nieprawdaż? On ci zawsze pomoże. - Jej wzrok był okropny. Dziewczyna będąc niewyspaną zawsze lubiła wykorzystywać słabości innych i traktować to jako swoistą zemstę za wczesne pobudki. Tym razem wykorzystała nie wygodny dla mnie fakt. -W ogóle co wy takie oddalone od siebie? Lily znowu jakiś kiepski żart? - To robiło się powoli straszne, kiedy mulatka tak dobrze potrafiła nas rozczytać. Wydawać się mogło, że chloe nas doskonale zna jednak sytuacja, w której się nie tak dawno znalazła pokazuje, że niekoniecznie to stwierdzenie jest prawdę.
-Przez przypadek obniżyłam poziom ambicji Amy i teraz nie chce ze mną rozmawiać. - Lily Mruknęła w odpowiedzi. Byłam bardziej niż pewna, że dziewczyna, do której siedziałam odwrócona plecami miała na twarzy głupi uśmieszek.
-Ty powinnaś mieć na nazwisko Wesley wiesz? Albo królowa Sucharów, niczym nie przypominasz tej słodkiej i uroczej Lily z Harry'ego Pottera. - Bąknęłam pod nosem wciąż byłam na nią zła. - W ogóle wy wszystkie macie jakiś dziwny dar do niszczenia człowiekowi humoru z rana. - Przerwałam na chwilę, ale słysząc protest jednej z nich Wskazałam na mulatkę palcem i dokończyłam. - Ty Zoe w szczególności.
Podniosłam się z krzesła i chwytając za talerz ruszyłam w kierunku zlewu.
-Wypraszam sobie, gdy wstaje sama nie jestem taka wredna. To po prostu kobieca natura. Nic na to nie pomogę. - Wypięła dumnie pierś do przodu a nos zadarła teatralnie do góry.
-Jasne, każdy byłby spokojny wstając o godzinie osiemnastej, wręcz jest się wtedy nie obecnym i jeszcze bardziej zmęczonym. -Mruknęłam w odpowiedzi pod nosem. Nie umknęło to jednak jej uwadze i szybko uzyskałam odpowiedź.
-To było tylko raz. Nie wyciągaj starych brudów marudo. -Zoe wzięła talerz z naleśnikami i zajęła moje miejsce.
-Oczywiście że raz, bo za każdym razem, kiedy mija godzina czternasta a ty dalej śpisz to musimy cię budzić żebyś nie przespała całego dnia. - Do naszej rozmowy dołączyła się chloe która dopiero podniosła się z podłogi. Kuśtykając weszła do kuchni i zajęła najbliższe wolne miejsce przy stole.
Oparłam się o blat naprzeciwko całej trójki i z rękami założonymi na piersi patrzyłam jak Zoe grozi Azjatce widelcem i nabitym na niego naleśnikiem.
-Sama bym też wstała.
- I pomyśleć, że zaczęło się od mojego nieśmiesznego żartu. - Lily melancholijnym głosem spojrzała w górę niby w przeszłość i wytarła dłonią udawaną łzę.
-Kiedy tai wróci to te twoje żarty się skończą. Każda z nas dobrze wie jak się przy nim zachowujesz. -Zoe powiedziała to spokojnie i wręcz od niechcenia jednak to sprawiło, że Potter w ciszy cała czerwona na twarzy kończyła jeść swoje śniadanie. - Widzisz? Na samo jego imię reagujesz jak typowa zakochana nastolatka.
To prawda, Lily podobał się tai. Trochę niefortunnie, ponieważ ten miał już żonę i Evans nie miała u niego praktycznie żądnych szans.
-Ey dobra, Wszystko wszystkim, ale to było chamskie, nie potrzebne i głupie. Mówiłyśmy o byciu wrednym i ty idealni pokazujesz, że taka jesteś. Zoe do cholery ona nie wyciąga twojego Michaela. Przestań ją dołować Tajskim do jasnej...- Mulatka spojrzała na mnie spod byka. Nie lubiła jak ktoś zwracał jej uwagę i na nią krzyczał czy używał wulgaryzmów. Mimo to zrozumiała co miałam jej do przekazania, zrozumiała aluzję i porównanie Woffy'ego do Michaela.
-Dobra masz rację. Wybacz Lily. - Mruknęła dzióbiąc w swoim naleśniku.
Między nami nastała niezręczna cisza, podczas której każda myślała niby o tym samym jednak w innej postaci.
Nieodwzajemniona miłość.
Każda z nas miała tak że ktoś je zignorował, onieśmielał.
W przypadku Lily była ta druga opcja. Gdyby nie ,,Jego wzrok, śmiech czy charakter'' Potter już dawno powiedziałaby Tajskiemu co do niego czuje. Ona jednak nie potrafi z nim nawet normalnie pogadać więc o powiedzeniu mu o swoich uczuciach nie wchodzi w ogóle w grę. Lily odczuwa przez to ból, który niby wynika z jej własnego powodu, bo przecież wystarczy tylko trochę odwagi i tyle. Teraz to już praktycznie bez znaczenia chłopak ma żonę nieważne jak bardzo by się nie starała Tai nie zerwie z Feye dla Evans.
Zoe też nie ma lekko. Zakochała się w jakimś przyulicznym grajku. To nie pierwszy raz, kiedy dziewczyna darzy uczuciem jakiegoś chłopaka spotkanego na ulicy.
, To było coś magicznego. Jego gra. Śpiew. mam wrażenie jakby śpiewał tylko dla mnie...''
Jej przypadek może nie jest tak samo kiepski jak Lily, ale jednak do szczęśliwych i łatwych też nie należy.
U niej na przeszkodzie stoją rodzice. Rodzice, którzy są w sumie uprzedzeni do białych chłopaków. Wszystko za sprawą idioty, który dla zakładu wykorzystał i wyśmiał dziewczynę.
Kiedy jej rodzice się o tym dowiedzieli zabronili jej się z nami widywać. Stwierdzili, że każdy jest taki sam i nawet my- Jej przyjaciółki od wielu lat ją wykorzystamy, zranimy lub zniszczymy psychicznie. W tamtym momencie nasza znajomość była bardzo trudna wręcz niemożliwa.
Dopiero po długim przekonywaniu jej rodzice pozwolili jej na spotkania z nami.
-Dobra idę do Tony'ego. Kupił sobie pieska i jeszcze nie miałam okazji go pogłaskać. -Mruknęłam przerywając głuchą i dobijającą ciszę.
-Tylko się nie pokłóćcie I nie dobijaj go... Miał powody do tego. -Chloe która właśnie skończyła jeść spojrzała na mnie smutnym spojrzeniem.
-Jasne...-Powiedziałam cicho odwracając od niej wzrok. Wypuściłam głośno powietrze z ust i ruszyłam do przedpokoju
. -Nie biorę telefonu jakby ktoś dzwonił to albo odbierzcie, albo krzyczcie przez okno. -Chwyciłam bluzę i wyszłam z domu. Chłopak w dalszym ciągu bawił się z psem co wywnioskowałam po głośnym śmiechu i szczekaniu.
Przeszłam przez furtkę do ogródka chłopaka. Nie zastałam go jednak z przodu budynku więc nie wzruszona skierowałam się na tyły.
-No chodź, Speedy, Przynieś piłeczkę. No dawaj chłopie wierzę w ciebie. Dasz radę to nie jest takie ciężkie. Ey, tak się nie bawimy to nie piłka tylko moje buty. Zostaw. Piłkę przynieś. Speedy zobacz no przecież tam leży...- Widok, który zastałam po wyjściu zza zakrętu był przekomiczny. Chłopak próbował nakierować psa na małą piłeczkę, która leżała na przeciwległym końcu ogródka. Pies za to wolał gryźć buty właściciela.
-Speedy. - Powiedziałam spokojnie powodując, że dwie głowy odwróciły się w moją stronę. Pies od razu wystrzelił uradowany w moją stronę machając ogonem. Usiał przede mną i pozwolił się miziać po głowie.
-Hey Amy- Walker lekko zmieszany podrapał się po karku i ruszył w moją stronę.
-Hey Tony. - Uśmiechnęłam się do niego promiennie pogłębiając jego zmieszanie. - Słodki jest. -Wskazałam na pieska ponownie tarmosząc go za uszkami przez co ten wydał z siebie śmieszny pomruk przyjemności. -I śmiesznie się wabi. - Zaśmiałam się serdecznie. - Takie oryginalne.
-Tak. Nie wiedziałem, jak go nazwać i właściwie pało na pierwsze co mi przyszło do głowy jak na niego spojrzałem. Dawno się nie widzieliśmy. Co u ciebie? Właściwie choć usiądziemy nie będziesz przecież stała tak jak słup. - Wskazał ręką na huśtawkę w rogu ogródka zaraz obok wielkiego dębu.
Idąc przed siebie chłopak co rusz odwracał się za siebie jakby patrząc czy przypadkiem nie jestem już w połowie drogi do wyjścia z jego posesji.
Tak... Zdecydowanie za ostro zareagowałam jednak to przeszłość nie cofnę tego i nie jestem pewna czy nawet gdyby taka możliwość istniała czy bym z niej skorzystała.
- U mnie dobrze dzisiaj Tai ma mecz i prawdopodobnie jutro już tu będzie, więc będę miała z kim biegać a właśnie co do biegania. Będę mogła wychodzić z twoim psem? o ile się nie mylę to Husky, nie? -Zapytałam patrzącą psa, który gryzł zacięcie patyk przy moich nogach.
-Tak to husky i jasne nie ma problemu może przynajmniej po treningu z tobą przestanie podgryzać mi kanty szafek- Mruknął zrezygnowany. -A. Na jak długo Tai zostanie? -Po głosie i tonie mogłam się domyślić, że próbował powiedzieć to nonszalancko jednak zbyt długo go znałam. Był zły może smutny.
-na trzy dni, ale większość czasu pewnie spędzi z Feye... No wiesz to jego żona i w ogóle. - Powiedziałam ignorując jego spojrzenie.
-Yhm...-Mruknął tylko w odpowiedzi i również spojrzał na swojego psa.
Byłam dla niego zbyt ostra tamtego dnia. Prawdopodobnie nie miałam do tego prawa jednak chłopak był sam sobie winien. Dobrze wiedział jaki stosunek miałam do przyjaciół tym bardziej tych których znałam od przysłowiowej piaskownicy. Choć nie wiem czy pełnoletnie osoby można też zaliczyć do tego grona dzieci z piaskownicy. W każdym razie znam go dziesięć lat. Czyli od momentu przeprowadzki do Wielkiej Brytanii.
Fakt, że zareagowałam taka nie inaczej był też spowodowany jego nagłym wyznaniem. Najpierw wyzywa osobę, która jest dla mnie jak brat a potem nagle rzuca tym jakże absurdalnym jak na tę chwilę wyznaniem.
Mimo to moje pojawienie się u Tony'ego było takim swoistym znakiem pokoju.
Był przecież moim sąsiadem, przyjacielem i chodził ze mną do jednej pracy. Pomagał mi wiele razy i ciężko byłoby mi go tak po prostu zostawić.
Moim problemem było zdecydowanie zbyt szybkie wybaczanie i wielka jak studnia naiwność.
-J-a. -Zaczął Tony. Podrapał się nerwowo po karku i niepewnie patrzył na swoją dłoń.
Mój wzrok jakby machinalnie powędrował za jego tylko po to by po chwili zobaczyć czerwone ślady na kostkach i zdartą skórę.
-O Jezu... Tony ...- Chwyciłam delikatnie i niepewnie jego dłoń i opuszkiem palca dotknęłam jednego z zadrapań. Było świeże. Miało może z dzień albo dwa. Miej więcej wtedy się pokłóciliśmy. Mimo to byłam w stu procentach pewna, że nie było wtedy tego na jego dłoniach. -Boże... co ci się stało? Biłeś się z kimś?
Moja natura dawała o sobie znać. Wiecznie się martwiłam. O każdego, nieważne czy to zwierzę czy człowiek Zawsze przeżywałam to w ten sam sposób. No dobra. Zwierzęta bardziej, ale to akurat teraz bez znaczenia.
Chłopak łagodnym acz stanowczym ruchem wyrwał dwoją dłoń z mojego uścisku i ukrył ją za plecami.
-To nieważne. J-a chciałem cię przeprosić. - Słowa wychodziły z jego ust z widocznym trudem. - Zachowałem się jak gówniarz. -Przerwał i spojrzał na mnie z uwagą. Widząc, że słucham Wziął głębszy wdech i kontynuował. -Wiem, że uraziłem cię słowami jakimi opisałem Tai. Nawet nie wiesz jakie mam przeklęte wyrzuty sumienia przez to. -westchnął. - Jesteś... Jesteś moją sąsiadką i najlepszą przyjaciółką. No w sumie to nawet jedyną przyjaciółką...Mój wybuch tamtego dnia nie miał żadnego racjonalnego wytłumaczenia. Chociaż mógł zostać spowodowany słabymi wynikami mojej mamy. Pamiętasz... Ma raka. Co gorsza są podejrzenia Przerzutów. Przez...Przez to wszystko chodzę jak po szpilkach. Po tej kłótni. Aż wstyd się przyznać. - Mruknął odwracając wzrok w drugą stronę. -Po tej kłótni ja myślałem, że to koniec. Wiesz... Nikt racjonalnie myślący nie wybaczyłby mi tego co zrobiłem. Ja wtedy adoptowałem Speedy'ego. Pewnie stąd jego nazwa. Wiesz Speedy- Speedway. -Pies słysząc swoje imię przestał gryźć patyk i śmiesznie odwrócił głowę na Tony'ego. Zaśmiałam się cicho pod nosem. -Tak przygłupie o tobie mowa. -Pies jak głupi zaczął machać ogonem i skakać przed nami.
-Zawszę wrócę. Jestem jak bumerang. Albo bardziej jak Kot...-Nie mogłam skończyć mojej wypowiedzi. Tony jakby się trochę ożywił.
-Tak tak kotku ...- Zaśmiał się i pacnął mnie w nos wywołując tym moje zirytowane mruknięcie.
-Żeby ten kot cię zaraz nie podrapał w te ręce. A właśnie. - Przypomniałam sobie przerwany wątek. - Co się stało? -Zapytała dając mu do zrozumienia, że i tak, i tak się dowiem.
- Powiem ci później... Właściwie to chyba coś chloe chce od ciebie, bo właśnie nawala w okno. - mruknął leniwie patrząc w stronę mojego domu. Powędrowałam za nim wzrokiem i zobaczyłam śmiesznie wyglądającą Azjatkę.
-Oh... Pewnie ktoś do mnie dzwoni. - Powiedziałam szybko wstając z ławki. -Do zobaczenia potem? -Zapytałam patrząc za siebie.
-Jasne. -Tony uśmiechnął się słodko w moją stronę i zaczął tarmosić psa za uszkiem.
Szłam żwawym krokiem co jakiś czas podbiegając aż w końcu chwyciłam za klamkę i weszłam do domu.
-Jestem! - Krzyknęłam na cały dom nie widząc nigdzie komitetu powitalnego.
-Naprawdę ci się śpieszyło. Tajski dzwonił. Mówił, że to pilne i że nie może mi niczego przekazać. Masz do niego odźwonić. -Ze schodów zbiegła Chloe która prawie wywaliła się na ostatnim schodku przy okazji upuszczając mój telefon na ziemie. -Cholera...
-Żartujesz czy mówisz poważnie? Może miał wypadek, Może zapomniał zabrać którejś zębatki? Albo zostawił jakiś klucz? -Szybko podbiegłam po telefon i nie czekając na nic wybrałam numer do mojego przyjaciela. Nie minęło dużo czasu i po chwili już słyszałam jego głos po drugiej stronie. Właściwie jego śmiech. Zdziwiona aż podniosłam brew.
-Halo? Chciałam pytać co to za ważna sprawa i czy chodzi tu o jakaś część od motoru albo jakiś klucz albo ewentualny wypadek, ale słyszę, że się świetnie bawisz. -Mruknęłam zirytowana. Spojrzałam na równie zmartwioną Chloe i machnęłam tylko lekceważąco ręką. Ta westchnęła wyrzuciła ręce w powietrze i zdenerwowana weszła po schodach na górę.
- Amy? Hey! - Tajski wesoły jak nigdy zaczął wykrzykiwać jakieś różne zwroty przywitania. -Jestem właśnie na stadionie i nie uwierzysz kto się tobą zainteresował ty mały mechaniku.
-Woow wow wow -Zaczęłam machając rękami w każdą stronę jakby chcąc przerwać to co zaczął mówić. -Nie gadaj, że już się komuś wygadałeś, że szukam pracy w tym zawodzie. Ty baranie chciałam na razie pogrzebać w tym twoim starym motocyklu i dopiero potem zacząć tak na poważnie. Przecież jak ja coś źle zrób...-Kolejny raz tego dnia mi przerwano. Robi się to już po woli denerwujące.
-Amy... Amy... Amy... Przestań to wiecznie powtarzać. Ile razy mi pomogłaś na meczach ligowych w Anglii? A ile razy pomogłaś Chrisowi? No właśnie. Dziewczyno robisz to świetnie. Jest tyle rzeczy które ogarniasz. A wracając... Andrzej Jest zainteresowany współpracą z tobą- Jego głos był jak zawsze miły dla ucha i wręcz dało się wyczuć, że się uśmiecha. Chociaż chłopak się zawsze uśmiecha.
-O boże... Czyś ty zwariował? - Zapytałam tracąc a chwilę oddech. -Tym bardziej tego nie zrobię... -Mówiłam zdenerwowana.
-Przykro mi trochę z tego powodu, ale rozumiem. Chciałem zobaczyć ten istny talent o którym mówił Tai. No trudno, ale zawsze możesz spróbować, jak chcesz. Na jakimś treningu albo coś. -Do uszu dotarł nie znany mi do końca głos. Z kontekstu wypowiedzi mogłam się domyśleć, że to był właśnie Lebedev.
Z moich ust wydobył się pisk zirytowania i zaskoczenia.
-Ty cymbale czy ty masz włączone na głośnomówiący? -Zapytałam doskonale wiedząc jaka będzie odpowiedź. Głośny śmiech upewnił mnie, że tak właśnie jest. Jego śmiech został jednak przytłumiony przez jakiś szmer.
-Z kim gadasz Terijaki? -Zmarszczyłam brwi nie wiedząc co się dzieje. Ten idiota powinien się leczyć i to kompleksowo. -Amynator, Dzikus i Najlepszy Mechanik w mieście. -Ktoś przeczytał prawdopodobnie nazwę mojego kontaktu zapisanego w telefonie Tai. -Którego ze swoich mechaników tak nazwałeś i dlaczego gadasz z nim przez telefon, skoro parę metrów dalej jest twój boks?
-Tai ty debilu...-jęknęłam czując, jak policzki zaczynają mnie piec od zażenowania. -A żeby ci ktoś dupę skopał na tych zawodach. Niepowodzenia ty debilu. Nara.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro