Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13

Droga Diano!

Niezmiernie mi miło przeczytać tak wspaniałe opinie na temat mojego Instytutu. Jestem również wielce zaszczycona, z powodu Twojej prośby. Niewiarygodne jak szybko płynie ten czas! Malutka So zdała już egzaminy wewnętrzne?! Musisz być z niej dumna! Oczywiście, że przyjmę twoją Sophie! Jeśli dobrze się orientuję, masz jeszcze jedną córkę - Sanaheij. Pannie Penyoung został jeszcze rok, tak? Wydaje mi się, że dziewczynka ma tyle samo lat ile miałby teraz Max. A może się mylę? Pragnę i jej zaoferować miejsce w naszym Instytucie. Oczekujemy Sophie Theresy Alderkey jeszcze w tym tygodniu. Dziewczyna nie może sama przejść przez Bramę, więc po ustaleniu konkretnego dnia wyślę po nią kogoś do Idrisu.

Z pozdrowieniami

Maryse Lightwood

Szefowa Instytutu w Nowym Jorku





Maryse odłożyła pióro i otarła wierzchem ręki czoło, na którym pojawiły się kropelki potu. Dzisiejszy dzień był na prawdę upalny. W Instytucie w czasie tak gorących dni było chłodno i przyjemnie. Niestety nie w jej gabinecie.

Kobieta z samego rana, jeszcze przed śniadaniem zajęła się sprawami służbowymi.

Najpierw  zabrała się do napisania odpowiedzi Dianie. Przez chwilę wahała się,  czy w obecnej sytuacji powinna sprowadzać do Instytutu młodą Łowczynię.

Przyda nam się nowa krew.

Później poddała się szczegółowej analizie nowych standardów, dotyczących wyposażenia sal treningowych. Znalazła tam kilka rzeczy, które wymagają zmian, ale były to drobnostki. Głównym zarządzeniem jest, by w każdym Instytucie znajdowała się określona liczba poszczególnych broni.

- Clave chyba na prawdę nie ma nic ważniejszego na głowie - mruknęła sama do siebie.

No właśnie... Clave.

Maryse  postanowiła wczoraj, że powiadomi ich o wydarzeniach, mających miejsce w  ciągu ostatnich kilku dni. Nie było to wcale takie proste. Musiała  dokładnie przemyśleć co powinna napisać, a czego nie. Z doświadczenia  wiedziała, że nie zawsze przekazanie całej prawdy Clave wychodzi im na  dobre. Czy teraz będzie inaczej? Może powinna osobiście pojechać do Idrisu?

Idris. Robert...

Z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi.

- Wejść.

W drzwiach jej gabinetu pojawiła się Estell.

- Dzień dobry, pani Lightwood. Mogę na chwilę?

- Oczywiście. Wejdź proszę - powiedziała łagodnym głosem.

Wiedziała,  że dziewczyna stara się wykonywać swoje obowiązki jak najlepiej,  zachowując się przy tym czasami jak służąca z epoki średniowiecza.  Maryse nie chciała, żeby tak było.

Estell była kucharką,  gospodynią. Nie służką, którą się pomiata, przegania z kąta w kąt i  poniża. Jednak ta skromna dziewczyna była zdania, że skoro zabrali ją z  ulicy, dali pracę i dach nad głową, powinna im być wdzięczna i okazywać  to na każdym kroku. Jedyne na co się zgodziła to spanie w jednym z pokoi  przeznaczonych dla Nocnych Łowców, wspólne śniadania i czas wolny.

- Co Cię do mnie sprowadza?

-  Bo ja chciałam przeprosić. Za wczoraj. Kiedy pani zawołała, a ja  wbiegłam do jadalni... Przepraszam, pani Lightwood. To już się nie  powtórzy! Tylko proszę mnie nie wyrzucać!

Maryse otworzyła szeroko oczy, patrząc na dziewczynę, która siedziała wbijając wzrok w podłogę.

- Na Anioła! Skąd Ci przyszło do głowy, że będę chciała Cię wyrzucić?!

- Zachowałam się nagannie. W dodatku przy gościach. To niewybaczalne, żeby...

-  Na litość Razjela! Przecież nie jesteś służką na królewskim dworze! W  ogóle nie jesteś służką! - w głosie Maryse słychać było zrezygnowanie.

Estell jest na prawdę uparta. Dziewczyna nieśmiało podniosła wzrok i spojrzała w oczy swojej rozmówczyni.

-  Owszem, zabraliśmy Cię z ulicy, ale to nie znaczy, że ktoś w tym  Instytucie ma prawo traktować Cię z wyższością. A jeśli tak jest...

-  Nie, pani Lightwood. Wszyscy są dla mnie bardzo mili. A pani... Pani  jest taka dobra - zaszlochała dziewczyna, chowając twarz w dłonie.

-  Essie - Maryse wstała ze swojego fotela i podeszła do tego, na którym  siedziała dziewczyna. Przykucnęła obok i chwyciła ją za ręce,  odsłaniając jej twarz.

- Kiedyś byłam Nefilim, który brzydził się i  gardził Podziemnymi, a Nocnych Łowców, preferujących związki z osobą  tej samej płci traktowałam jak zdrajców. Niewyobrażalne było dla mnie,  aby Nefilim miał jakiekolwiek inne stosunki z Podziemnymi czy  Przyziemnymi, niż te dyplomatyczne. Z resztą nie ja jedna tak się  zachowywałam. Mój syn, Alec zakochał się w mężczyźnie, w dodatku jednym z  Podziemnych. I wiesz co? - Maryse spojrzała na dziewczynę, która z  wielkim zaciekawieniem słuchała jej opowieści.

- Na początku  myślałam, że zwariowałam i to wszystko nie dzieję się na prawdę. Kiedy  jednak zobaczyłam szczęście Aleca i jego wewnętrzną przemianę byłam  szczęśliwa, że mój syn spotkał Magnusa. Z kolei Mroczna Wojna pokazała  mi, że wszyscy należący do Świata Cieni mogą ze sobą współpracować i żyć  w pokoju.

- Proszę mi wybaczyć, pani Lightwood, ale co to ma wspólnego ze mną? - zapytała Estell.  

-  Chodzi o to, że każdy z nas jest częścią tego świata, Estell. Nie  możemy patrzeć na Podziemnych czy Przyziemnych z wyższością tylko  dlatego, że w naszych żyłach płynie anielska krew. Zrozumiałam to i w  tym Instytucie panuje zasada, dotycząca wzajemnego traktowania się.  "Wszyscy jesteśmy sobie równi".

Maryse zbliżyła się do dziewczyny i  wzięła ją w objęcia. Estell była zaszokowana tym prostym gestem. Nikt  jej nie przytulał. Z wyjątkiem Seamusa, ale to co innego - wilkołak był  jej drugą połówką.

W objęciach Maryse dziewczyna czuła się tak bezpiecznie, zupełnie jakby znalazła się właśnie w objęciach... mamy?

Estell  nie dane było poznać tego uczucia, wiążącego matkę z córką. Ba!  Dziewczyna nawet nie znała jej imienia, gdyż matka zmarła przy porodzie.  Ostatnie słowo, które powiedziała, brzmiało: "Estell".

Dziewczyna  mieszkała przez siedem lat w domu dziecka, lecz kiedy zaczęła opowiadać  o dziwnych stworzeniach, które widziała, została wyrzucona na bruk.

Siedmioletnie dziecko!

Od  tej pory musiała radzić sobie sama. Przez pół roku włóczyła się po  ulicach Nowego Jorku, żebrząc o jedzenie, aż pewnego dnia spotkała  Maryse Lightwood - piękną kobietę z pięknymi tatuażami. Nocna Łowczyni  zabrała dziewczynkę do Instytutu, gdzie wychowywała ją Orija -  poprzednia gosposia. Kiedy miała szesnaście lat wyjechały razem na  wakacje do Irlandii - kraju w którym urodziła się jej opiekunka.  Niestety kobieta zmarła na skutek wypadku, więc gdy Estell wróciła do  Instytutu zajęła jej miejsce.

Ze strony Oriji nie zaznała ani odrobiny czułości, ponieważ kobieta była bardzo surowa i wymagająca.          

-  Moja droga Essie... - westchnęła Maryse - Nie wiem jak do Ciebie mówić,  jak Cię przekonać. Nie jesteś służącą! Jesteś jedną z nas! Kiedy Cię  nie było, wszyscy wykonywaliśmy te same obowiązki, co Ty. Jeśli nie  chcesz słuchać próśb to posłuchaj w takim razie polecenia.

Maryse odsunęła się od dziewczyny, chwyciła za ramiona i spojrzała w duże, brązowe oczy.

- Od dziś masz zachowywać się normalnie, bez żadnej przesadnej wdzięczności. Dobrze?

- Ale ja mam za co dziękować!

- My również! Gdyby nie Ty umarlibyśmy z głodu, albo Isabelle by nas potruła!

Obie kobiety zaśmiały się radośnie.

-  Jesteś nam równą, moja droga. Nie dygaj przed nami jak przed królem,  nie spuszczaj wzroku kiedy z nami rozmawiasz i jedz z nami każdy z  posiłków. Jeżeli Ci się coś nie podoba wyraź swoja opinię. Zaznaczam, że  to nie jest prośba, tylko polecenie!

Dziewczyna przytaknęła i uśmiechnęła się tak promiennie, że Maryse zrobiło się ciepło na sercu.

- W takim razie pójdę teraz do kuchni i przyniosę pani zimny sok i coś do jedzenia - powiedziała, wycierając ostatnie łzy.

- Jesteś aniołem - Maryse pocałowała ją w czoło, po czym wstała i skierowała się w stronę biurka.

Estell odwróciła się i ruszyła w kierunku drzwi. Zanim jednak wyszła powiedziała:

- Skoro kazała mi pani wyrażać swoją opinię...

- Tak?

-  Sądzę, że powinna pani się zwrócić o pomoc do pani Jocelyn i pana  Luciana, w sprawie tego raportu dla Clave. Oni na pewno zrozumieją pani  wątpliwości. Och! Zapomniałabym o Magnusie!

- Mogłabyś zatem  poprosić Magnusa i Luke'a z Jocelyn o przyjście do mojego gabinetu po  śniadaniu? Dziękuję Estell - powiedziała Maryse siadając w fotelu.

Dziewczyna po raz kolejny posłała jej promienny uśmiech i opuściła jej gabinet.

- Nasza Essie jest bardzo mądra - powiedziała Maryse sama do siebie i wróciła do pracy.


******


- Co Ty tu jeszcze robisz? Przecież skoczyłaś już dwie godziny temu! Czy Ty nie masz prywatnego życia dziewczyno?

Mam. I to tak bogate we wszelkiego rodzaju wrażenia, że byś się zdziwiła, DZIEWCZYNO!

- Spokojnie Patty. Po prostu miałam zaległości w dokumentach, a wiesz jak ordynator nie lubi...

- Pieprzyć ordynatora!

- Skoro chcesz - droga wolna.

- Co? Och, Cate!

- Powiedziałaś: "Pieprzyć ordynatora". Skoro tak bardzo chcesz go...

- A żebyś wiedziała! Jest taki przystojny, taki szarmancki, taki...

- Dobra, dobra. Ja już będę się zbierać - oznajmiła czarownica, chowając do teczki ostatnie kartki.

- Za dużo czasu spędzasz w pracy! Em... Co do ordynatora...

- Jasna sprawa - jest Twój!

Tylko jeszcze o tym nie wie.

- Dzięki.

- Nie ma za co, Patty. Na razie!

Idąc  szpitalnym korytarzem, czarownica rozmyślała o swojej nocnej zmianie.  Kobieta z zapaleniem wyrostka; rodzice z dzieckiem, które połknęło  maleńki kolczyk; młoda dziewczyna w ciąży, która dostała krwotoku i  sześcioro ludzi z wypadku samochodowego.

Ta noc była pracowita i  teraz Catarina ledwie stała na nogach. Zużyła naprawdę sporo magii, aby  pomóc tym dzieciakom z wypadku samochodowego, nie wspominając już o tej  ciężarnej dziewczynie...

Była w ósmym miesiącu ciąży. Dostała krwotoku po tym, jak upadła.

Cate  utworzyła wokół płodu "bańkę", tak samo jak zrobił to Magnus w  przypadku Becky. Tylko dlatego dziecko przeżyło. Gdyby czekała na pomoc  lekarzy bez "ochrony" płodu - nie byłoby już czego ratować. Teraz Sara -  dziewczynka, która się urodziła poprzez cięcie cesarskie jest  bezpieczna i ma się dobrze.

Kiedy Cate otworzyła drzwi wyjściowe  ze szpitala, poczuła falę gorącego powietrza, która cofnęła ją o krok do  tyłu. Czarownica westchnęła głęboko i wyszła przed budynek.

I co teraz?

Skończyła dyżur i nie bardzo wiedziała, co ma teraz zrobić.

Jeśli  nie pracowała - noc musiała spędzać w Instytucie. Dla własnego  bezpieczeństwa. W dzień zaś mogła robić to, co robiła przed tym całym  zamieszaniem.

Czy mogła już teraz iść do Instytutu? Czy to  nie będzie wyglądać tak, jakby się narzucała? Przecież Dorian tam  mieszka, więc chyba może...

Dorian?! Jeszcze jego brakuje w mojej głowie! Cudownie!

- Długo będziesz jeszcze tak stać na tym upale? Nie lubisz swojej niebieskiej skóry, czy co?!

Catarina  odwróciła głowę w stronę, z której dochodził głos. W cieniu filara  stała dziewczyna. Opierała się o niego z rękami skrzyżowanymi na  piersiach.

- Nareszcie się spotykamy, Inn. Witaj!

Czerwonowłosa podeszła do niej z szerokim uśmiechem na twarzy.

- Dobrze wyglądasz staruszko! - zażartowała Ingrid i przytuliła się do Cate.   

- Staruszko?! Nie pozwalaj sobie, maleńka! - zachichotała białowłosa - Czemu odwiedzasz mnie w takim miejscu i o takiej porze?

Ingrid spojrzała na swoją rozmówczynię unosząc brew.

- Dorian.

- Co Dorian? Coś mu się stało?!

-  Nie. Ale kazał mi tu przyjść i poczekać, aż skończysz pacę. Później mam  za Tobą łazić, aż nie zdecydujesz się wrócić do Instytutu - oznajmiła  Ingrid.

- Okeej. To trochę...

- Szalone? Co mogę powiedzieć: szalony to drugie imię Doriana.

- Ingrid czy Ty wiedziałaś, że Magnus i Dorian...

-  Są braćmi? Oczywiście! Jesteśmy przyjaciółmi, więc mi powiedział. Swoją  drogą czy Ciebie i Doriana coś łączy? - Ingrid przyglądała się  Catarinie z szyderczym uśmiechem.

- Idziemy coś zjeść? Jestem strasznie głodna - jęknęła białowłosa.

- Prowadź! Gdzie Ty tam ja! Ale pamiętaj - wrócimy jeszcze do tematu "Dorian i Cate"!

- Jasne, tylko pozwól mi coś zjeść!


Zbliżało się popołudnie, gdy dwie czarownice pojawiły się w Java Jones.

- No więc co u Ciebie słychać? W końcu nasze ostatnie spotkanie miało miejsce siedemdziesiąt...

- Osiemdziesiąt cztery lata temu, Cate.

- No tak! Ależ ten czas leci! No więc? Co nowego? - zapytała białowłosa, upijając łyk kawy.

- Będziesz bardzo zawiedziona, jeśli powiem, że wszystko jest tak jak dawniej, bez zmian?

- Tylko troszeczkę - zachichotała Cate.

- Może porozmawiamy o tym, co jest między Tobą i Dorianem, hmm? - zapytała Ingrid, popijając swoje Espresso.

Serce Cate przyśpieszyło. Czy było coś między nią a Shade'em?

-  A co ma być? Poznaliśmy się przez dość nietypowe okoliczności. Trochę  porozmawialiśmy, trochę współpracowaliśmy. Och i dowiedziałam się, że  jest bratem mojego najlepszego przyjaciela!

- Taaak. Dla mnie to  tez był duży szok, gdy dowiedziałam się, że Dorri jest bratem  najpotężniejszego syna Asmodeusza. Ale chwileczkę, mówiłaś, że  współpracowaliście, tak? - zaciekawiła się Ingrid.

- Dorian opowiedział nam o Remusie, Otchłani i przepowiedni.

- Remus był popieprzonym idiotą! Żeby pakować się w takie coś! - oburzyła się czerwonowłosa.

-  Lepiej bym tego nie ujęła. W każdym razie przez tą przepowiednię,  demony zaczęły "wędrować" po Instytutach na całym świecie w poszukiwaniu  jej. Simon Lewis jest Przyziemnym, który już nie długo zostanie Nocnym  Łowcą. Jego siostra została zaatakowana przez Fearie, więc wprowadzono  ją do Świata Cieni. Później dziewczyna została otruta przez Rhaala,  który pracuje wraz z jej mężem dla Otchłani - wyjaśniła Cate.

- Otchłań współpracuje z Przyziemnym?! Jest aż tak zdesperowany?!

- Nie zgadniesz kto jeszcze postanowił ponownie podbić świat.

Ingrid  spojrzała w oczy Cate. Przez chwilę siedziały w milczeniu, nie  przerywając kontaktu wzrokowego. Nagle oczy Ingrid rozszerzyły się w  zdziwieniu.

- Nie! Chcesz powiedzieć, że ta dziwka się z nim puszcza?!

- Bardzo możliwe - odpowiedziała Cate.

- No tak. Lilith wszędzie się wepchnie, gdy jest okazja.

- Ale dość o tym. Mów co robiłaś przez to osiemdziesiąt cztery lata.

- To co przez całe swoje życie. Szukałam tego sukinsyna!

- Skarbie... Chcesz powiedzieć, że Ty nadal go szukasz? - w głosie Cate było słychać troskę.

-  A co mam zrobić? Odpuścić? Nie za to co mi zrobił, Cate! Spójrz na to z  innej strony - przynajmniej zwiedzę świat. Jak to mówią "podróże  kształtują" - mówiąc ostatnie zdanie zachichotała.

- To Cię niszczy, Inn.

-  Wiem - westchnęła -  Zrozum, że przez niego już nigdy nie będę  szczęśliwa! Już nigdy nikogo nie pokocham! Z resztą, ja już nie umiem  kochać.

- To nie prawda. Cierpisz z powodu śmierci Remusa. Co  prawda okazujesz to w dość specyficzny sposób, ale to robisz. Czym więc  jest miłość, jeśli nie troską o bliskich? A Dorian? Nie kochasz go? To Twój najlepszy przyjaciel!

- Kocham go. Jest dla mnie jak brat. Ale to nie to samo. Nie pokocham nikogo tak, jak kochałam jego.

- Minęło już tyle lat. Nie sądzisz, że może już nie żyć?

- Jeśli nie żyje chcę zobaczyć jego grób. Muszę. A teraz słonko wcinaj tą szarlotkę, bo za chwilę musimy iść.

- Gdzie? - zapytała Cate.

- Jak to, gdzie? Do Instytutu, pamiętasz? Mamy przecież nocować w Instytucie - oznajmiła czerwonowłosa.

- W takim razie napiszę do Magnusa, żeby on i Alec spotkali się z nami przed Instytutem.

-  Niech zabiorą ze sobą Doriana. Wiesz, że tylko on potrafi mnie  powstrzymać w pewnych... sytuacjach. Przy mężczyznach czasem robię się  agresywna.

- Jasne, nie ma sprawy - powiedziała Cate, jedną ręką pisząc wiadomość a drugą jedząc szarlotkę.

- Powiedziałaś Alec? - zapytała Ingrid, gdy Catarina skończyła pisać wiadomość.

- Yhmm, tak? Dlaczego pytasz?

- Alec to Alexander Lightwood? Nefilim? Partner Magnusa?

- Ten sam.

- Możliwe więc, że Magnus i Alec dołączą do mojej listy mężczyzn, których lubię - oznajmiła Ingrid.

- A dużo jest osób na tej liście?

- Teraz już tylko Dorian.


******


- Za chwilę pojawi się tu Cate z Twoją przyjaciółką, bracie.

Siedzieli  w salonie, po popołudniowym treningu Aleca. Dorian cały dzień załatwiał  sprawy związane ze sklepem, a Magnus pomagał Maryse wraz z Jocelyn i  jej mężem w napisaniu raportu dla Clave. Pominęli kilka istotnych  szczegółów, ponieważ jednogłośnie stwierdzili, że nie powinni tego  pisać. Przynajmniej na razie.

Magnus odpowiedział na wiadomość i schował telefon do kieszeni. Alec leżał na sofie, opierając swoją głowę na kolanach Bane'a.

- Teraz się zacznie - jęknął Shade.

- Co masz na myśli?

- Widzisz... Ingrid ma pewną obsesję. Szuka czegoś, czego już nie znajdzie.

- Czegoś czy kogoś? - zaciekawił się Bane.

-  Jak zwykle dwa kroki przed innymi! Masz rację. Tyle, że facet już  pewnie nie żyje. Skrzywdził ją. Była w nim zakochana, opowiedziała mu o  sobie i o naszym świecie a on zrobił jej coś tak strasznego! Przez to  Inn nienawidzi mężczyzn. Nie związała się już z nikim innym.

- Dlaczego nie użyjecie zaklęcia, żeby go znaleźć? - zapytał Bane.

- Myślisz, że nie próbowaliśmy? Wszystko na nic. Zupełnie tak, jakby się rozpłynął.

- Dlatego myślisz, że nie żyje - oznajmił Alec.

Shade skinął głową potwierdzająco.

- Mówiłeś, że ten facet zrobił jej coś strasznego - przypomniał Magnus.

-  Chcesz wiedzieć co? Wcale mnie to nie dziwi. Skoro już powiedziałem wam  większość... Najwyżej Inn zakuje mnie w dyby i będzie torturować przez  dwieście lat! - zaśmiał się Dorian.

Za chwile jednak spoważniał. Przez zaciśnięte zęby wycedził dwa słowa:

- Fission Potestatem.

Alec poczuł, że mięśnie Magnusa się napinają.

- Co to znaczy? - zapytał, podnosząc się z kolan czarownika.

-  To łacina. Oznacza "Moc rozszczepienia". Dzięki temu, mógłbyś  rozszczepić moją moc i wchłonąć jej część. Bez odpowiedniej pomocy  zginąłbyś - wyjaśnił Bane.

- Mówiąc odpowiednia pomoc, Magnus miał na myśli demona - wtrącił Dorian.

- Więc ten facet zabrał część jej mocy?! Nie dziwię się jej, że go ściga - oznajmił Alec.

-  Zabrał jej nie wiele, ponieważ zdążyła się uwolnić i uciec - dodał  czarownik - Ingrid jest potężna. Jak wszystkie dzieci Asmodeusza.

- Więc Ingrid...

-  Tak, Alec. Lecz ona o tym nie wie. Zapytałem kiedyś Ojca, kto jest  rodzicem Inn. Gdy dowiedziałem się, że jest nasza siostrą, postanowiłem  ją chronić.

- Rodzina się powiększa - zaśmiał się Bane - Zamierzasz jej powiedzieć?

- Jeszcze nie teraz. Chodźmy już. Za chwilę tu będą.


Stojąc  przed Instytutem rozmawiali o sprawach związanych ze sklepem. Niespełna  dziesięć minut później przed bramą pojawiła się Cate z czerwonowłosą  kobietą.

Kiedy podeszły bliżej, Nocny Łowca zauważył, że tęczówki jej oczów są czerwone - tak jak włosy.

Dorian zbiegł po schodach i złapał Ingrid w ramiona.

- Woow. Aż tak tęskniłeś? - zaśmiała się dziewczyna.

- Żebyś wiedziała, czarownico!

Dorian wypuścił dziewczynę z ramion, po czym zwrócił się do Cate.

- Witaj piękna. Jak minął dzień? W pracy wszystko w porządku?

- Ciężka noc. Na szczęście Ingrid pojawiła się z samego rana pod szpitalem i dotrzymała mi towarzystwa.

-  To dobrze. Ingrid pozwól, że przedstawię: Wielki Czarownik Brooklynu i  mój brat - Magnus Bane. Obok stoi jeden z najlepszych Nefilim na świecie  i mój szwagier - Alexander Lightwood.

Alec uśmiechnął się, usłyszawszy słowa Shade'a.

- Witaj Ingrid - Bane uśmiechnął się do czerwonowłosej.

- To zaszczyt Cię spotkać, Magnusie. Ty i Twój chłopak jesteście chodzącą legendą. No wiesz... Mroczna Wojna.

-  Alexandrze, czy możesz? Strasznie tu duszno, więc może wejdziemy do środka? - powiedział Bane. 

-  Ja, Alexander Gideon Lightwood, Nefilim, zezwalam na Twoje wejście do  tego Instytutu Dorianie Shade, czarowniku - powiedział Alec.     

- A teraz Ingrid. Ingrid Fire - podpowiedział mu Dorian.

- Przecież wiem! Ja, Alexander Gideon Lightwood, Nefilim, zezwalam na Twoje wejście do tego Instytutu Ingrid Fire, czarowniku.

Po tych słowach czterech czarowników i jeden Nocny Łowca weszli do Instytutu.


*****

Dzisiejsza  noc była jedną z tych zimnych nocy, gdy wiatr szaleje niemiłosiernie, a  na niebie nie widać ani jednej gwiazdy. Zupełnie tak, jakby się  chowały. Szedł wąską, leśną ścieżką, pogrążony w myślach.

Czego On chce?

Przecież wiedział co ma robić, ale nie wiedział jak się do tego zabrać.

W  dodatku nie wiedział gdzie jest Rebecca. Wróć. Wiedział bardzo dobrze  gdzie jest. Ale dlaczego nie wraca do domu? Czy rzeczywiście jego  niewinna żoneczka wiedziała o Świecie Cieni? A może knuła coś z tymi  podłymi Nefilim?

Felix splunął, jakby chciał się pozbyć nieprzyjemnego smaku z ust. Smaku niewiedzy.

Po chwili ujrzał starą studnię. Miejsce, gdzie miał się potkać z Nim. Wielokrotnie  zastanawiał się: co studnia robi w środku lasu? Może należała do ludzi,  którzy mieszkali kiedyś w okolicy, tak jak teraz on? Dlaczego On chce się z nim spotkać właśnie tu?

- Felix.

Odwrócił się gwałtownie i pod jednym z drzew zobaczył Go.

-  Witaj Panie. Widzę, że nie przybyłeś sam. Milady - Felix ukłonił się  najpierw swojemu Panu a później kobiecie, wtulającej się w jego klatkę  piersiową.

- Jakiż on słodziutki! - mruknęła Lilith uśmiechając się z wyższością.

- Dziękuję, Milady. Mój Panie wzywałeś mnie - Stevens zwrócił się do demona.  

- Co u Twojej małżonki? Jak jej zdrowie?

- Mój Panie, dwa dni temu, kiedy Rhaal złożył mi wizytę, Rebecca zniknęła. Nie ma jej w domu u matki i nie wiem gdzie...

-  Ale ja wiem. W Instytucie. Teraz już wiesz gdzie jest TWOJA żona i MOJA  Przepowiednia. Chcę odzyskać to co do mnie należy. Nie dbam o to, czy  TWOJA własność przeżyje, czy nie i w jaki sposób odzyskasz MOJĄ  własność! Masz przynieść PRZEPOWIEDNIĘ!

- No już, już. Nie unoś się najdroższy. Piesek wie, co robić. Prawda szczeniaczku? - zaszczebiotała Lilith.   

-  Tak jest, Milady. Czy to wszystko, Panie?

-  Wiesz, że mój sługa, Rhaal "doprawił" trochę herbatę Twojej dziwki?  Jeśli jej przyjaciele nie pomogli na czas - możesz zbierać na kwiaty -  powiedział Otchłań, po czym on i Lilith zaczęli znikać w gęstej, czarnej  chmurze.

Mimo, że Felix już ich nie widział, doskonale słyszał ich śmiech.


******


Witam ;)

W tym rozdziale przybliżyłam troszkę postać naszej Estell. Mam co do niej pewne plany ;D

Co sądzicie? Mam nadzieję, że rozdział się podoba  ;)

Czytając go sama jestem zaskoczona ;D Kolejne dziecko Asmodeusza? ;p

No cóż... Tak wyszło ;)

Zostaw ślad po sobie ;)

- LadyShaadow <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro