Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Grzyby, najlepsze po deszczu

Formalności:

• Tekst napisany prześmiewczo, nie bierzcie tego na poważnie

• Występują tutaj osoby z naszego discorda;

główna rola: wypierdajlisz
drugoplanowa(?): Kami_Pipa_Pip, Oliwciaks11
wzmianka: livkameister

• Raz jeszcze dziękuję livce za pomoc (zwłaszcza przy liście)

Kocham was mocno <e (plz nie bijcie)

! Występują sceny drastyczne i krwawe !

X X X

Lata temu żyła w tej wiosce kobieta. Mogła mieć wszystkich, lecz wierna została jednemu. Szczęśliwe oni życie wiedli. Kochali się mocno, mroczne chmury szybko rozwiewali.

W końcu na świat przyszedł ich syn. Szczęśliwi jak nigdy dobrze się nim zajmowali. Jednak jednego się nie domyślali, dwa lata później znów dziecka się spodziewali. Tym razem córkę przywitali.

Stary dał nogę, szybko spierdolił. Lecz stara została, dzieci wychowała. Dorastały w mgnieniu oka. Starała się jak mogła. Wszystko im dać chciała. Lecz ślepa była na czające się niebezpieczeństwo. Oboje drogą czarnoksiężną postępowali.

Rośli ciągle, wiedzę czerpali. Niestety z matką pożegnać się musieli. Biedna zachorowała, raka dostała. W końcu zmarła, nikt uratować jej nie zdołał.

Opłakiwali ją dniami i nocami. Później zdeterminowani coraz więcej nad sobą pracowali. Nierozłączni byli, mocno w siebie wierzyli.

Niestety los zapragnął czego innego.

Matka ich już uchronić nie zdołała.

Zakopana, zza światów zerkała.

Maciej i Zosia. Winter potężny, pełen mocy i dobroci. Papciul silna, demonom oddana. Rozejść się nie chcieli. Kłótnie się zaczęły. Jedno drugiego przeciągnąć na swą stronę chciało. Niestety się nie udało.

Zosia w twarz dostała. Pobita przez brata została. On się zląkł swojego czynu. Zaczął ją przepraszać. Czara się przelała, ona zadecydowała. Odeszła bez słowa, drogę śmierci wybrała.

Niedługo później morderstwa się rozpoczęły. Coraz więcej ofiar, śmierci niewyjaśnionych. Miasto krwią się zalało. Trupy wszędzie zostawiała.

Zosia za to rosła w siłę. Karmiła się duszami. Najsilniejsza być chciała, władze objąć nad światem. Grzyby kochała, wszędzie je zostawiała. Stąd się wzięła jej nazwa.

Czarnoksiężnik grzyb. Czemu w formie męskiej? Miastowi uznali ją za mężczyznę. Bezwzględnego mordercę. Jednak dużo się mylili. Obalała ich drobna dziewczynka.

Kryła się w cieniu. Nazwa jej nadana bardzo przypadła jej do gustu. Mogła ich łatwo zmylić i podejrzenia zrzucić na kogoś. Nawet za pomocą magii kapelusz stworzyła. Wielki był to grzyb, bez nóżki. Przypadł jej do gustu niezmiernie.

Nie poddawała się, moc dalej pobierała. Jednak ktoś jej przeszkodził. Odważył się zawalczyć. Nie spodziewała się, mocno oberwała. Zdenerwowana chciała się uratować. Dane jej to nie było.

Silną wiązką magii dostała. Kaszleć zaczęła. Paliło ją wewnątrz. Oczy zmrużyła, otworzyć z powrotem nie potrafiła.

Obudziła się sama. Otaczały ją mury. Chciała krzyczeć, ale głos nie opuścił jej ust. Nic powiedzieć nie zdołała. Zaczęła się rozglądać. Pustka wszędzie. Jedno okno z kratami. Zbliżyła się, w dół spojrzała. Wysokość ogromna ją przerażała.

Nie wiedząc co począć skuliła się na ziemi. Nie rozumiała. Chciała wyjść z tej celi. Smutek ją ogarnął.

Lecz złowrogi demon tylko wewnątrz czekał.

• • •

Minęło parę pięknych lat. Życie mieszkańców wracało do normy. Odbudowywali swoją psychikę i miasto. Próbowali się cieszyć. Wierzyli, że czarnoksiężnik grzyb nie wróci. Bardzo mocno tego pragnęli. Marzyli by stał się on legendą.

Ona za to zastygła w bezruchu. Nie szarpała się. Nie próbowała uciec. Jednak szala goryczy się przelała. Znaleźć chciała sprawcę tego czynu. Moc zaczęła oszczędzać, regenerować.

Minął kolejny rok. Ona powstała. Skupiła swe magię i kratę rozerwała. Skoczyła przez okno, zbiegła bo murze. Magia jej pomogła, kręgów nie złamała.

Odsunęła się trochę. W jej oczach płomień przez moment się palił. Wściekła wiązką energii w budowlę uderzyła. Ta od razu zaczęła się walić. W pył rozsypana, wszędzie tylko kurz i brud.

W tej miazdze światło dostrzegła. Podbiegła do ruin, weszła na ich czubek. Kucnęła ostrożnie kamienie przesunęła. W złotej bańce kartkę dojrzała. Rozerwała delikatną ochronę i list zabrała.

Zeskoczyła z powrotem na trawę. Strzepnęła kurz z płaszcza i kapelusz poprawiła. Następnie w wiadomość wzrok wbiła.

Przeczytała pismo kilka razy. Nie wszystkie wątki się jej zgadzały. Szybko zrozumiała, że powstrzymał ją jej własny brat. Na moment zamarła, nigdy w drogę mu nie wchodziła. Robiła swoje, pozwoliła mu bez strachu żyć. Ten jej zdradę w plecy wbił.

Szybko zrozumiała. Z Oliwką się zabawiał. Jej niegdyś przyjaciółką, teraz karaluchem do zgniecenia. Nie wiedziała, czy to przez nią. Jednak w sekundę obu chciała się pozbyć.

Olała przesłanie listu. Nie wczytała się w niego mocno. Pragnęła tylko władzy. Myślała tylko o sobie. Wiadomość więc nie wpłynęła na jej sumienie. Podsunęła tylko gdzie się zapuścić. Daleko hen do domu Macieja. Długa to droga z pewnością. Tutaj nawet nie wie gdzie jest.

Ale dopaść go chce.

Las zaczęła przemierzać. Mocy nie chciała bez sensu używać. Nie miała co zabić, czym się nakarmić. Wszystkie dusze gdzieś znikły. Pędziła sama, mrok ją otaczał. Nie wiedziała co począć. Postanowiła się schować. Jaskinię ujrzała, pędem wbiegła do środka.

Wilgotne ściany, dziwny zapach. Co dziwne im dalej tym cieplej. Jasna wiązka światła, jakieś odgłosy. Zakradła się wiec. To co ujrzała, zwaliło ją z nóg.

Smoczyca potężna w rogu leżała. W fioletowym kolorze, z dodatkami granatu. Szeroko usta otworzyła, zaklęta dalej nic powiedzieć nie potrafiła.

Podeszła bliżej, kucnęła. Zwierzę ją dojrzało, złowrogo spojrzało. Dziewczyna rękę wyciągnęła. Łuskowata się zbliżyła. Pozwoliła pogłaskać, chyba ludzi nie znała. Powinna uciekać lub ją zeżreć.

Spędziły trochę czasu. Na szczęście mieszkanka jaskini rozumiała ją bez słów. Wszystko wyczuła, Zosia trochę jej na ziemi rysowała. Chciała się zabawić, imię swe zdradziła.

Czarnoksiężnik grzyb, teraz Elytrę ma u swego boku. Gigantyczną smoczycę, chcącą się trochę pobawić.

Następnego ranka grotę opuściły. Chcąca zemsty dziewczyna wdrapała się na grzbiet ogromnego potwora. Zwierzę rozumne, nie głupie, potrafiące cię zabić bez oka mrugnięcia. Skrzydła rozprostowała, wzbiła się w powietrze. Na swej szyi dłonie poczuła. Pozwoliła się objąć. Zabawy czas szukać.

Leciały wśród chmur, czasem coś podpalając. Znajdując się nad wioską starą, koło ognia stworzyły. Ludzie w panice, one ucieszone. Udało się nawet zgarnąć parę dusz. Zosia znów poczuła smak ogromnej mocy.

Udały się w stronę zamieszkania Wintera. Leciały długo, lecz skutecznie. Dotarły na miejsce. Średniej wielkości chata im oczom się pokazała.

Młodsza siostra z Elytry zeskoczyła. Poklepała ją po boku i do drzwi się zbliżyła. Nad nimi szyld wisiał, "Zimowy Czarek". Przewróciła oczami i z uśmiechem za klamkę szarpnęła.

Otwarte.

Wbiegła do środka, ściany domu jakby się zatrzęsły. Złowroga moc opanowała jej serce. Zaczęła go szukać, wszystkie pokoje przetrząsać. Znalazła go w łazience, coś w szufladę chował. Zauważył ją, wystraszony się odsunął.

Chciał coś powiedzieć. Wytłumaczyć się, może pożegnać. Nie zdążył. Siostra powaliła go na ziemię, na brzuchu usiadła. Dłonie na szyi ułożyła, a paznokcie w gardło wbiła. Skupiła na nim wzrok, patrzyła jak odchodzi.

Długie męczarnie, bolesne piski, nie puściła go. Czekała bez przerwy, karmiła się tym widokiem. Czuła się spełniona, tego właśnie pragnęła.

Winter w końcu padł, a ona złapała jego duszę. Napełniła nim swą moc. Przejęła umiejętności brata, nakarmiła swój mrok. Wstała, zakrwawionymi rękoma za kostki go ujęła. W dół, po schodach, ciągnąć zaczęła.

Szlak za nimi został. Kończył się na zewnątrz, za drzwiami. Tam i jego ciało zniknęło. Elytra się kąskiem poczęstowała. Poszło łatwo, coś jej spokoju nie dawało.

Pędem wróciła do góry. Otworzyła szufladę i znalazła przedmiot przez brata chowany. Czarne pudełko otworzyła, ujrzała lusterko o złotej oprawie.

Lustro, o które niegdyś walczyli.

Zdobył je.

Ona je przejęła.

Schowała je pod płaszcz. Już zawrócić chciała, a jednego się nie spodziewała. Kroki usłyszała, mrocznie się zaśmiała. Mogła uciekać, teraz los ukochanego podzieli.

Zaczęła biec, zdezorientowała ofiarę. Oliwię dorwała, o drzwi nią rzuciła. Ta na ziemię upadła i błagalnie spojrzała.

"Najlepsze bff" nieprawdaż?

Wyciągnęła z kieszeni kilka sztyletów. Odsunęła się trochę. Rzucać w nią zaczęła, jak w tarczę. Nie przestała, aż w środek nie trafiła. Ostrze prosto w jej głowę się wbiło.

Zniecierpliwiona Elytra dach domu zniszczyła. Rozpadł się, niebo odsłonił. Głowa jej wsunęła się do środka. Zosia tylko zdążyła noże wyjąć. Później już nic zrobić nie mogła. Ciało pożarte, do pierwszego dotarło. Smoczyca się tylko oblizała.

Czarnoksiężnik grzyb dom przegrzebała. Nic nie znalazła. Opuściła go szybko i na smoka wsiadła. Lecz nim odleciały, resztę budowli rozjebały. Gruz zostawiły, trochę krwi i mroku.

Kierowała się na wschód, nie wiedziała co robić. Chciała wrócić do starej wioski, tylko po co? Pojęcia jej brakowało jak teraz postępować. Dalej zabijać? Tak, ale prócz tego?

Krew musi się rozlać.

Dotarły na miejsce. Swoje miejsce na skałach znalazły. Zosia udała się na skraj góry i usiadła. Patrzyła w nocne niebo, zaczęła rozmyślać.

W oddali kościół ujrzała, w mroku spowity. Pędem się tam udała. Za pomocą magii drzwi otwarła. Rozstąpiły się wrota, w środku księdza ujrzała.

Czekaj, co.

Podeszła bliżej. Szybko go rozpoznała. Toż to największy dzieci postrach - Kamil, drzwi w pokoju mający zajebiste. Rozejrzała się w około, nikogo nie dojrzała. Na ołtarz pokazała i złowrogie spojrzenie mu posłała.

Zawróciła na pięcie, miejsce w pierwszej ławce zajęła. Wysłannik Boży za to, specjalnie dla niej kazanie zaczął odprawiać. Później na oczyszczenie została.

Dopiero nad ranem miejsce święte opuściła. Czuła się lepiej, jakby pobłogosławiona. Niczym dusza najczystsza w miasto ruszyła. Rozglądała się dookoła, śmiała, cieszyła.

Jednak to tylko złudzenie i podstęp okropny. Szybko o niebie zapomniała, dom swój poczuła, piekło. Schowała się w ciemnościach, pierwszą ofiarę zaciągnęła. Życie jej odebrała, dusze przywłaszczyła. Moc cudowną poczuła w swych żyłach.

Nad miastem mroczne chmury zapadły. Śmierć wszędzie wisiała, krew się lała. Trupy nie nadążali chować, zaczęły się na drogach rozkładać, tworzyć ludzką trasę.

Jednego się nie spodziewała buntu okropnego. Chcieli ją spalić, w garść się wzięli. Zamieszki się zaczęły. Jej moc znów słabła. Przy pomocy króla barierę ochroną nad miastem ustawili.

Tak, dopiero teraz, lol.

W końcu nadeszła ta pora. Zaczęła przegrywać. Ludzie się ogarnęli, zdziwiło ją to niezmiernie. Uciekać musiała. Oni za nią pognali, z pochodniami.

W las potężny wbiegła, potykała się o gałęzie. Grzybia czapka jej twarz przed wiatrem chroniła. Pędziła straszliwie, uciec pragnęła. Echem krzyki i kroki się odbijały. Bała się strasznie, że ją złapią.

Po prostu chujnia z grzybnią.

Nagle wszystko ucichło, ona dalej słowa nie mogąc powiedzieć, rozebrała się. Czapkę odłożyła, szaty ułożyła. Lusterko wyjęła spojrzała w swoje odbicie. Włosy poprawiła, chodź i tak mało ich miała.

Niebo piorun przeszył, a na nią lunął deszcz okropny. Westchnęła cichutko odeszła kawałek od miejsca owego. Deszcz ją przemoczył, cała mokra ręce w pięści zacisnęła.

Położyła lustro na mech, przed nim klęknęła. Złożyła dłonie, przeszła do spisu sumienia. Nic tam nie miała, anioł to bowiem.

Czekaj, co-

Głęboki oddech wzięła, bajki z młodości spełnić się muszą. Nachyliła się lekko, uśmiechnęła panicznie. Pocałowała lustro, odbicie swoje.

Skradziona rzecz pękła, rozkruszyła się wielce. Zatopiła w mchu, zniknęła. Czarnoksiężnik Grzyb usiadła, dreszcze mocne poczuła. Chciała wymiotować, powstrzymała się, lecz i tak się zrzygała. Czemu? Pewne kucki jej mignęły przed oczyma. Ze starą i Livką, to jej utknęło w pamięci.

Później oczyszczenie.

Smoczek pewien...

No i noce nieprzespane.

Ciekawe dzieciństwo.

Palenie na skórze ją obudziło. Zaczęła się drapać, ból niemiłosierny. W końcu się skurczyła. Zaczęła przemieniać. W końcu nic z Zosi nie zostało. Jedynie krew i rozpusta.

Co dokładnie się z nią stało? Czarnoksiężnik grzyb, w dorodnego grzyba zamieniona. W lesie rośnie nieodnaleziona. Woda dalej po niej spływa, deszcz ustać nie może. Od tamtej pory nikt tam nie chodzi. Zjawisko to dziwne potrafi odstraszać.

A kto się nie boi...

Przechadza się tą drogą...

Żywy nie wraca.

Czarnoksiężnik w grzyba zmieniony.

Dalej dusz pragnie, wygłodzony.

Kusi i wabi.

Nic się nie zmieniła.

_____
1808

Zosia x G x L, ja dalej płacze nam tym co myślałaś XDDDDD (Zosia x Grzyby x Lustro)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro