9.
Skok do śmietnika nie dla wszystkich odbył się bez szwanku. O ile Rita wylądowała w nim z gracją, to Nicki spadła dość nie fortunnie. Wleciała do otwartego worka ze starą pizzą. Aleksandra bardziej z frunęła niż skoczyła. Stanęła obok śmietnika i wyjrzała za róg domu. Trzech mężczyzn stało koło czarnych samochodów. W tym ich audi. Odwróciła się do reszty grupy. Córka Artemidy otrzepywała ubrania z kurzu. Fioletowowłosa wyjmowała resztki pieczarek z włosów. Morgan patrzył co Loren robi w telefonie. Tego niższego widocznie to irytowało.
– Nie mogę znaleźć żadnego promu do Brest – mruknął zirytowany. - Co zrobimy?
– Wynajmijmy statek na własną rękę – zasugerowała Nicki.
– Żadne z nas nie umie go poprowadzić, a na podorędziu brak dziecka Posejdona. Zawsze możemy polecieć samolotem – spojrzał na Afroamerykanina. Chłopak zrobił nieprzychylną minę. - Albo nie...
– Przecież Apollo coś mówił – powiedziała anielica.
– Mówił, ale co z tego. Sami musimy sobie zorganizować statek lub cokolwiek innego – tutaj Rita chwilę się zamyśliła – Ile jest stąd do Chicago?
– Jakieś osiem godzin – rzekł Sam.
Dziewczyna mruknęła coś pod nosem. Wyrwała zielonookiemu telefon.
– Ej, co ty robisz? - zapytał.
– Sza – mruknęła przykładając telefon do ucha.
Chwilę potem zaczęła z kimś zawzięcie rozmawiać. Reszta grupy patrzyła na nią wyczekująco. Gdy skończyła z uśmiechem rzuciła telefon do właściciela. Odwróciła się do Morgana.
– Macie tu lotnisko nie?
– No tak – odparł – Po co ci ta wiedza?
– Zabrzmiałeś jak Thor – mruknął Loren i parsknął śmiechem.
Brązowooki spiorunował go wzrokiem. Ten zamiast zamilknąć śmiał się dalej. Wszyscy patrzyli na chłopaka i czekali aż skończy. Po chwili wziął głęboki oddech i spojrzał na łuczniczkę.
– Kontynuuj.
– Mój ojciec przyśle nam samolot. Nie dziękujcie. Teraz wszyscy musimy dostać się jakoś na lotnisko – spojrzała na towarzyszy. - Coś się stało?
– Czy ja dobrze zrozumiałam. Twój tata wyśle po nas samolot? - zapytała Nicki. - Co z jego lękiem wysokości? - wskazała na Sama.
– Poradzi sobie – rzekła Aleksandra po dłuższym milczeniu. - Musimy ruszać zanim skapną się, że tu stoimy.
Wszyscy pokiwali głowami. Rozejrzeli się za jakimś środkiem transportu. Niedaleko stał sklep z rowerami. Ekipa spojrzała po sobie porozumiewawczo. Tylko anielica miała lekko przerażoną minę. Kiedy dowiedzieli się, że nie umie ona jeździć na rowerze z grupy wyłoniono dwie reakcje. Nicki i Loren zaczęli się śmiać, a Rita i Morgan popatrzyli na nią z troską. Chwilę potem i tak jechała na rowerze. Krzycząc przy tym w niebo głosy. Właśnie zjeżdżali z jednej z górek. Za nimi krzyczał właściciel sklepu. Musieli usłyszeć to ci podejrzani mężczyźni. Zaczęły ich ścigać dwa czarne auta.
– Znam skrót! - krzyknął Sam wjeżdżając w jakąś wąską uliczkę. - Za mną!
– Nie podoba mi się to! - pisnęła anielica podczas skrętu.
Obok siebie słyszała radosne krzyki Nicki. Bawiła się o wiele lepiej niż ona jadąc z szybkością małego samochodu. Wszyscy bawili się lepiej niż ona. W końcu wyjechali na ulicę. Znak kierował ich na lotnisko. Nagle naprzeciw wyjechało czarne auto. Wszyscy oprócz Oleśki zahamowali.
– Hamuj! - krzyknął do niej Loren.
– Jak?! - odkrzyknęła.
Było niestety już za późno. Rower uderzył w samochód przerzucając anielicę przez auto. Parę centymetrów przed ziemią udało jej się zatrzymać w powietrzu. Faceci w aucie byli zbyt zdezorientowani by cokolwiek zrobić. Nastolatkowie podjechali do Aleksandry.
– Krzyczałem byś hamowała – powiedział ze śmiechem zielonooki.
– Teraz czas na mój sposób transportu – rzekła z uśmiechem rozwijając skrzydła.
Były to duże i zadziwiająco białe skrzydła (czemu zadziwiająco białe? Niektóre anioły nie dbają o skrzydła i nie myją ich po każdym locie. Są potem szare i postrzępione). Nicki opadła szczęka. Reszta po prostu szerzej otworzyła oczy. Chwilę potem lecieli nad miastem w stronę lotniska. Morgan kurczowo trzymał się ręki dziewczyny. Przez cały lot miał zamknięte oczy. Czarnowłosy trzymał się jego nogi. Też nie wyglądał na szczęśliwego z takiego obrotu sprawy. Rita natomiast podziwiała Pittsburg. Nicki która trzymała jej stopę krzyczała z radości. Bardzo jej się podobało, że lata. Jednak po tym jak prawie wylądowała na ulicy (przez to, że puściła nogę koleżanki) przestała się tak cieszyć. Po tym emocjonującym locie w końcu wylądowali na lotnisku. Anielica schowała skrzydła i głośno westchnęła. Taszczenie czwórki nastolatków, w tym jednego umięśnionego było o wiele gorsze niż bieganie po IKEI z Ritą na plecach. Po chwili czekania na pasie startowym wylądował prywatny samolot. Chłopacy zagwizdali w tym samym czasie. Gdy wysunęły się schodki z samolotu wyszedł mężczyzna wyglądający dokładnie jak piloci w filmach. Pomachał do małego zgromadzenia. Łuczniczka podeszła do pilota i przybiła mu żółwika.
– Zapraszam towarzysze. Czeka nas wycieczka do Europy – rzekła z radością.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro