8.
Stanęli jak wryci. Spojrzeli za siebie. Na dachu nad podestem do ładowania mebli do ciężarówek stała zakapturzona postać. Nie wyglądała na mężczyznę. Była na niego stanowczo za miała i za słabo zbudowana. Jednak celowała do nich ze strzelby myśliwskiej. Pierwszym strzałem zbiła im szybę w aucie. Teraz przeładowywała broń. Ekipa nie tracąc czasu wsiadła do auta i odjechała. Rudowłosa ze złością rzuciła mieczem o ziemię. Dziewczyna w kapturze zeskoczyła z daszku. Wyciągnęła telefon i podeszła do zdenerwowanej kobiety. Zaczęła grać w jakąś grę. Ruda dama trzepnęła ją w głowę.
– Za co? - burknęła. Zdjęła kaptur. Trochę poprawiła roztrzepane włosy i wróciła do grania. Co chwilę zerkała na kolorowooką.
– Dobrze wiesz co. Miałaś przebić oponę albo postrzelić anielicę. Jak się wytłumaczysz sama – wiesz – komu?
– Harper, wrzuć na luz. Mają nadajnik w samochodzie – rudowłosa spojrzała na nią pytająco – Był w naboju. Poza tym wy postrzeliliście tą z warkoczem.
Panna Harper odpuściła dalszą kłótnię. Nie miała ochoty ścierać się z rozwydrzoną nastolatką. Zwłaszcza z taką, która ją olewa. Gdyby mogła już dawno usunęła by ją ze swojego życia. Nie potrzebowała emo nastolatka. Jednak była dzieckiem Hadesa, a takiego nie znajdziesz wszędzie. Jeden z mężczyzn podjechał do nich autem. Kobieta szarpnęła dziewczynę za włosy i wepchnęła na tylne siedzenie. Sama usiadła obok kierowcy.
– Prowadź za nimi – rozkazała. Dziewczyna przewróciła oczami.
– Kierują się do Pittsburga – mruknęła dalej siedząc w telefonie.
Pościg ruszył spod IKEI. W tym czasie Loren przekraczał wyznaczoną prędkość. Robił to mimo sprzeciwów Aleksandry. Tym razem siedziała z tyłu i zajmowała się Ritą. Jako anioł posiadała moce uzdrawiające. Pomagała nodze się goić. Nicki pod głosiła samochodowe radio. Zaczęła śpiewać właśnie lecącą piosenkę. W końcu ich oczom ukazała się tablica z napisem: „Witamy w Pittsburgu". Wszyscy odetchnęli z ulgą. Loren zwolnił i zaczął oglądać się za odpowiednią ulicą. Rana Rity zagoiła się do końca. Aleksandra zmęczona oparła się o oparcie. Takie praktyki męczą nawet anioły. W końcu chłopak zaparkował pod jakimś blokiem. Wyglądał trochę jak domy na przedmieściach Nowego Yorku. Wysiedli z auta i pokierowali się na trzecie piętro pod mieszkanie numer osiem. Anielica zapukała do drzwi. Otworzył je rudowłosy chłopak. Jego piegowata twarz wykrzywiła się w dziwaczny uśmiech.
– My. Do. Morgan – wysapała Nicki opierając się o framugę drzwi.
– Może wejdziecie? - zapytał uprzejmie. Gdy ekipa wgramoliła się do mieszkania chłopak zajrzał do pokoju obok. - Sam, jakieś obdartusy do ciebie.
Wszyscy spojrzeli na niego urażonym wzrokiem. Potem spojrzeli na siebie i uznali, że chłopak miał rację. Byli brudni, a Rita miała podarte ogrodniczki. Aleksandra i Nicki jakieś śmieci we włosach. Nos anielicy był w zaschniętej krwi. Loren wyglądał najczyściej, ale chyba tylko z pomocą magii mógł tak wyglądać. W końcu do saloniku wszedł Morgan. Czarnowłosy otworzył szerzej oczy. Taką samą reakcję miały dziewczyny. Z pokoju wyszedł wysoki czarnoskóry chłopak. Na pewno był wyższy od Aleksandry, która była najwyższa w ekipie. Stał w samych spodniach patrząc na dziwne zbiegowisko. Zielonooki odwrócił wzrok. I tak był już najniższy w drużynie, w której były same dziewczyny. Zaczął doskwierać mu kompleks niższego wzrostu. Jednak starał się tego nie okazać. Wstał z fotela i klepnął chłopaka w ramię.
– Idziemy. Ubieraj się w... Coś.
– Ho, ho, ho. Przystopuj Karzełku. Gdzie mam z wami iść?
– Nie nazywaj mnie Karzełkiem – burknął Loren.
– Dobrze Karzełku – z uśmiechem podkreślił ostatnie słowo.
– Loren, spokojnie – Nicki podeszła do przyjaciela.
Znała go dość dobrze. Wiedziała, że jej kumpel może wybuchnąć jak wulkan. Jeżeli nie da rady zrobić czegoś Morganowi to rzuci się na jego współlokatora. Wtedy mogą mieć problem.
– Jestem bardzo spokojny – rzucił z nutką ironii.
– Gdzie mam iść? - zapytał Morgan zakładając koszulkę.
– Idziemy pokonać złą czarodziejko – boginię. Musisz z nami iść – rzekła Rita ze sztucznym uśmiechem.
– A co jeśli się nie zgodzę?
– Wtedy... - zaczęła Aleksandra. Chciała powiedzieć, że nie będą go do niczego zmuszać. Jednak jej towarzysze mieli inne zdanie.
– Wtedy zabieramy cię siłą ze sobą – powiedział Loren.
– Jestem pełnoletni – pokazał im dowód.
– I co z tego? - zapytała kolorowowłosa. - Trzeba ocalić świat. Jak superbohaterowie.
– Aha. Nie idę. Nie mam na to czasu. Muszę pomagać matce w sklepie. Nie mam czasu na jakieś dyrdymały.
Rita zirytowana wycelowała do niego jedną ze swoich strzał. Podeszła do chłopaka i przyłożyła mu ją do krtani.
– Ja muszę być Łowczynią i bronić ludzi. Pomyślisz czemu one tego nie zrobią? Tak zadecydowała Artemida. Z nią się nie kłóci – ostatnie słowa bardziej wysyczała. - Rozumiesz? Też jestem pełnoletnia i pomagam. Rusz więc swoje szanowne cztery litery i pomóż nam ocalić świat.
Chłopak zamilkł. Spojrzał na twarze zgromadzonych w jego ciasnym mieszkanku ludzi. Luknął też na Thomasa. Rudowłosy chyba nie rozumiał co się dzieje. Sam nie do końca wierzył, że inni ludzie mogą mieć związki z bogami. Poznał to po wypowiedzi dziewczyny z łukiem. Nie do końca wiedział czy mówią prawdę. Strzała natomiast wyglądała na ostrą. Wiedział, że nie ma wyboru. Chyba wolał gardło w całości.
– Dobra. Idę z wami.
– Dobry wybór – brązowooka schowała strzałę do kołczanu i zawiesiła łuk na ramię. - Chodźmy już.
– To zły pomysł. Znaleźli nas – mruknęła lekko przestraszona Nicki.
Wszyscy podbiegli do okna. Przed domem stały dwa czarne auta. Z jednego wysiadła zakapturzona nastolatka już bez kaptura. Tłumek odsunął się od okna.
– Kto to i co zamierzają zrobić? - zapytał Sam.
– Prawdopodobnie nas zabić – mruknął Loren. - Tacy jedni zapewne od Morrigan. Masz gdzieś wyjście pożarowe?
– Nie, ale pod moim oknem jest dość głęboki śmietnik...
– I? - zapytała brązowooka poprawiając fioletowe koczki.
– To proste – zielonooki pobiegł do pokoju, z którego wyszedł wcześniej Morgan. Otworzył okno i przerzucił nogi na drugą stronę. - Skaczemy do śmietnika – po tych słowach zsunął się z parapetu.
Wpadł do śmietnika prawie bezgłośnie. Miał w tym wprawę. Innym nie poszło tak dobrze. Chwilę potem cała ekipa siedziała w śmietniku. Thomas chwilę patrzył na nich z okna po czym je zamknął.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro