Rozdział 20
Zdziwiona mrugnęła oczami i spojrzała jeszcze raz, ale nic już tam nie leżało.
,, Mój umysł znowu sobie żartuje" - westchnęła wychodząc z łazienki.
Postanowiła zebrać się na chwile w całość i zrobić zadania domowe. Odrobiła zdecydowaną większość, bo na wszystkie nie miała siły. Umyła tylko zęby i przebrała się w piżamę. Stwierdziła, że rano weźmie prysznic. Weszła pod ciepłą kołdrę i szczelnie się nią owinęła. Wszystkie emocje z dzisiejszego dnia napłynęły na nią. Przypomniała sobie dokładnie kłótnie Marcela z Karą, rozmowę z Emilią o Michale i niespodziewane przyjście Sebastiana. Nie wiedziała co czuje. Chciała płakać, ale łzy nie cisnęły się do oczu. Chciała krzyczeć, ale nie otwierała ust. Mogłaby się uśmiechnąć i skakać, ale czy byłoby to szczere? Nie była to też pustka, którą czuła po śmierci Alana, ani obojętność kiedy nie odczuwa się żadnych pozytywnych ani negatywnych emocji. Myśli plątały się niemiłosiernie. Jedne zaprzeczały drugim. Niektóre cichsze, inne głośniejsze jakby chciały by przyznano im rację. Wzięła poduszkę i mocno ją przytuliła. Prosiła, aby sen szybko przyszedł. Ubrała słuchawki, a następnie włączyła na YouTube playlistę ze smutną, spokojną muzyką. Na chwile zasnęła, ale szybko się obudziła. Włączyła piosenkę i oddała się objęciom Morfeusza.
~*~
Następnego dnia gdy Karolina tylko natknęła się na Marcela przeprosiła go i zaproponowała, aby poszli gdzieś wieczorem. Chłopak zgodził się od razu.
-16 pod Parkiem Wodnym pasuje ci?- spytała.
- Wolałbym pójść na normalny basen, ale okay. Niech ci będzie- mruknął.
- Dobra. To do zobaczenia- pocałowała go w policzek i poszła nie wiadomo gdzie.
- Dalej dziwnie się zachowuje...
~*~
Brunet stał przed ustalonym budynkiem i czekał na dziewczynę. Był tu już od dziesięciu minut. Zerknął na swój czarny zegarek, który dostał kiedyś od chrzestnego. Wskazywał równą czwartą po południu. Powinna już być. Nim tylko zdążył podnieść głowę poczuł, że ktoś go przytula. Niezgrabnie odwzajemnił uścisk.
- Hej Marcel- powiedziała podejrzanie słodko.
- Cześć k-Kara- chciał odpowiedzieć kochanie albo skarbie, ale nie przeszło to mu przez gardło. Kiedyś to było zupełnie naturalne. Teraz nie wiedział co o tym wszystkim myśleć.
Weszli po kamiennych schodach. Nastolatek otworzył drzwi przepuszczając szatynkę, a sam wszedł za nią. Kaja już miała rozpiąć kurtkę, ale jej telefon zawibrował.
Przewróciła teatralnie oczami zaciskając dłoń na telefonie.
-Coś się stało? - spytał z troską chłopak.
-Muszę iść.
-Co?!- krzyknął.
- Przepraszam. Nagle mi coś wyskoczyło. To nie moja wina.
,, No może trochę"-dodała w myślach.
-Czekaj!Chodzi o twoich rodziców?! Wszystko z nimi w porządku?- zmartwił się.
- Tak. Kocham cię, pa! - rzuciła szybko i wybiegła z budynku.
- Ja ciebie też- rzekł cicho.
Stał w chwile w bezruchu. Do jego umysłu zaczął napływać gniew. W miarę jeszcze spokojny kupił bilet płacąc za niego kartą. Uznał, że jak już tu jest to skorzysta z okazji. Zwłaszcza, że był to jego ulubiony sport zaraz po strzelectwie. Obydwa potrafią go dobrze uspokoić. Ubrał żółtą opaskę na rękę i wszedł do szatni. Ściągnął z siebie wszystkie rzeczy, ponieważ spodenki do pływania miał pod dżinsami. Założył tylko japonki maszerując do szafek.
,, Jak mogła mi to zrobić?!" warknął w myślach szukając swojej z numerem 422.
Wreszcie ją znalazł. Wrzucił do niej swoją sportową torbę oraz brązowe, zimowe buty. Kurtkę powiesił byle jak na wieszaku. Zamknął szafkę starając się nią nie trzasnąć. Zmoczył się tylko pod prysznicem i od razu ruszył na halę. Ściągnął buty przy jednej z kafelkowych ścian. Nie czekając na nic wszedł do wody. Poczuł jak chlorowana ciecz dotyka całe jego ciało. Poruszał się jak ryba. Nigdy tak szybko nie płynął. Gniew napędzał każdą komórkę do efektywniejszej pracy.
,, K****! Tak wyglądają jej przeprosiny?! Najpierw żałuje, że prawie trafiłem do szpitala, a potem wymyśla cholerne wyjścia, z których musi uciekać." - zmienił tor.
,, Oczywiście nawet łaskawie nie powie gdzie musi iść. No bo po co?! Przecież ,, Kocham cię" wszystko załatwi. " - nabrał powietrza i zanurzył się.
Tym razem usiadł na dnie z zaciśniętymi dłońmi.
,, Chciałbym zrozumieć jej zachowanie, bo ostatnio jest jakieś chore. Nawet nie wiem co naprawdę do mnie czuje. Czemu to wszystko musi być takie poplątane?! Jakby świat mnie nienawidził! Tylko god damn it za co?!" - jego płuca nie dawały już rady. Musiał złapać oddech.
Przepłynął jeszcze kilka metrów starając nie myśleć już o szatynce. Gdy chciał pójść na jedną ze zjeżdżalni zauważył dwie znajome dziewczyny. Jedna z nich miała związane blond włosy w wysoki kucyk. Miała na sobie miętowy, dwuczęściowy strój kąpielowy z drobnymi kokardami. Druga z nich ubrana w fioletowy z paskami. Obydwie trzymały ręczniki.
- Tessi? Emilka? Co wy tu robicie?- spytał zdziwiony.
- Przyszłyśmy na basen. To dziwne? W ogóle to cześć- odpowiedziała Teresa.
- No nie. Tylko nie spodziewałem się, że dzisiaj was tu spotkam.
- Wszystko okay? - wtrąciła się Emilka.
- Masz kiepską minę- uśmiechnęła się pocieszająco Tessa.
- Tak- zacisnął zęby.- Chociaż po co mam was okłamywać? - opowiedział pokrótce co się wydarzyło pomijając większość swoich przemyśleń.
Wszystkim wydało się to dziwne. Emilia zastanawiała się co powiedzieć, ale pierwsza odezwała się Tes. Wcześniej podeszła bliżej i położyła dłoń na barku przyjaciela.
-Choćby nie wiem co zawsze będziemy z tobą. Nie ważne jak to wszystko się dalej potoczy. Nikt nie wie co będzie jutro, ale wiem, że nigdy cię nie opuścimy- Marcel był wdzięczny za te słowa. Jednak pod pomocną Tessą widział teraz coś jeszcze. W głębi jej oczu widniało cierpienie z którym walczy każdego dnia.
- D-dziękuję - powiedział po chwili.- To może pójdziemy na zjeżdżalnie?
- Okay. Proponuję Kongo. Chodźmy po pontony.
- Ale ja idę z Tes! - powiedział brunet.
Emilka popatrzyła się na niego morderczym wzrokiem. Wszyscy wybuchli śmiechem.
Następnie poszli na tęczową ścieżkę. Gdy byli już prawie na końcu Marcel zepchnął dziewczynę Michała do wody.
-Ej! Co to ma być!? - ochlapała go.
- To co widzisz.
Brązowooka popchnęła go. Zaskoczony nie utrzymał równowagi, więc spadł obok Emilii. Uczennica skoczyła na bombę i znalazła się obok znajomych. Te krótkie chwile szczęścia sprawiły, że mogli chociaż na chwile zapomnieć o problemach razem z otaczających je bólem.
~*~
Na polu nastał wieczór. Diana gotowała kolację dla wszystkich domowników. Obracała właśnie warzywa do taco.
- Mamo? Mogę jakoś pomóc? - spytała Tessi z mokrymi jeszcze włosami.
- Jasne. Powiedz czego Ci tu brakuję - ciemnowłosa kobieta nałożyła na drewnianą łyżkę paprykę, kukurydzę, cebulę oraz pieczarki.
- Sosu sojowego- stwierdziła po chwili namysłu.
- No tak! Dziękuję kochanie- uśmiechnęła się promiennie.- Jak było na basenie?
- Fajnie. Spotkałyśmy Marcela- przeczesała palcami wilgotne kosmyki. Na szczęście nie pachniały już cytrynowym mydłem.
- To dobry chłopak. Co u niego? - spytała ciekawa.
- Em...średnio, ale sobie radzi.
- Pozdrów go ode mnie - wyłączyła palnik.
- Dobrze - wyciągnęła z szafki białe, kwadratowe talerze oraz sztućce.
Nakryła do stołu, a w tym czasie jej rodzicielka włożyła farsz do placków. Gdy posiłek był gotowy blondynka przytuliła Dianę.
- Wszystko dobrze córciu?- Tessa nie powiedziała rodzicom ani słowa o ,, Idiotycznym Trio", ponieważ nie chciała ich martwić.
- Po prostu potrzebuję się przytulić.
Czarnowłosa pogłaskała ją po głowie dzięki czemu jej córka poczuła się bezpieczna i zapomniała na chwilę o wszystkich przeciwnościach losu.
Nagle rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Pobiegła je otworzyć. W progu stał mężczyzna w granatowej kurtce. Poprawił czarne okulary i wszedł do środka.
- Cześć tato. Jak w pracy?
- Cześć słońce. Męcząco - dziewczyna wzięła od taty wierzchnie odzienie.
- Dziękuję - skinął głową. - Co tak pachnie?
- Twoje ulubione taco - z kuchni wychyliła się żona Daniela. Na te słowa posłał jej buziaka w podzięce.
W czasie jedzenia Tessa zastanawiała się czy czegoś nie powiedzieć. Myślała nad tym od dłuższego czasu. Mianowicie chciała znowu chodzić na strzelectwo. Odkąd Alan został postrzelony zrezygnowała z tej dyscypliny i nie sądziła, że kiedykolwiek do tego wróci. W końcu to przez pistolet zginął. Z drugiej strony nie chciała być gorsza od tej osoby przez którą umarł. Nie widziała jej twarzy, ale szczerze ją nienawidziła. Ten argument wygrał.
- Tato.
- Tak Tessi?- popatrzył na nią.
- Chce znowu chodzić na strzelectwo- miała zdecydowany ton.
- Wiedziałem, że ten sport wciąga. Ten dźwięk broni. Ciężar na barkach. Czasami brudne dłonie. Blask śrutów- ciągnął rozmarzony.
- Kochanie- przerwała stanowczo Diana.
- Oh, wybacz. Dobrze Tessa. Postaram się jutro wcześniej wyjść z pracy i pójdziemy do mojego przyjaciela Jason'a.
- Dziękuję tato.
- Jakby ktoś chciał to jest jeszcze jedno taco- wskazała na blat.
- Zawsze robisz cztery porcje- zauważyła uczennica.
- Z przyzwyczajenia. Alan zawsze będzie w naszych sercach- położyła dłoń na klatce piersiowej.
Mężczyzna i nastolatka zrobili to samo. Zamknęli wszyscy oczy i poczuli jakby bliska im osoba stała tuż za ich plecami szeroko się uśmiechając.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro