Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21

Jak obiecał Tessie tata, po jego pracy pojechali do Jason'a. Razem siedzieli na przednich siedzeniach w samochodzie. Z radia leciała cicha muzyka, a w powietrzu unosił się lekki pomarańczowy zapach. Blondynka oparła się o okno i spoglądała przez szybę. O pojazd obijały się krople deszczu. Zaczynała się wiosna, na polu robiło się coraz cieplej. Pogoda odzwierciedlała po części duszę dziewczyny- smutna, spokojna i cicha. Jednak w tym wszystkim było coś relaksującego. Daniel nie zaczynał rozmowy, bo czuł, że jego córka nie ma na to ochoty. Wolał nie naciskać, ale cały czas się uśmiechał i co jakiś czas próbował ją rozśmieszyć. Kochał ją całym sercem, więc pragnął by była szczęśliwa. Miał nadzieję, że powrót do strzelectwa jej pomoże; będzie czymś w rodzaju terapii.

Zaparkowali przy średniej wielkości budynku z białej cegły. Na szczęście informatyk wziął ze sobą czarny parasol. Za strzelnicą znajdował się poligon, ale po pierwsze jeszcze było za zimno, a po drugie padał deszcz. Weszli do środka. Od razu usłyszeli dźwięk broni. Teresie aż rozszerzyły się źrenice.

- Podekscytowana? - zapytał okularnik zerkając na uczennicę.

- Może trochę - odparła bez wyrazu.

Zostawili parasol w stojaku, który stał w holu. Pomaszerowali do wielkich, po części matowych, szklanych, drzwi i otworzyli je szybkim ruchem dłoni. Pomieszczenie okazało się dość ogromne. Podzielone zostało na dwie części. Jedna w której znajdowało się dwadzieścia stanowisk strzeleckich oraz druga, w której można było odpocząć. Stało tam kilka stolików z krzesłami i automat z napojami. Daniel z Tessą podeszli do stanowiska numer dziewiętnaście, gdzie właśnie strzelał wysoki mężczyzna o metyskich korzeniach. Ubrany był w ciężkie buty wojskowe, spodnie moro oraz czarną koszulkę bez rękawów. Na dźwięk kroków szybko się odwrócił.

- Cześć wujku - powiedziała blondynka starając się o wesoły ton, co jej nie wyszło.

- Cześć słońce. Stęskniłem się za tobą - przytulił ją.

- Wu-wujku. Jesteś za silny - wydusiłą z siebie zamknięta w mocnym uścisku. - Delikatniej.

- Oj, wybacz - puścił ją. - Co taka smutna minka? Look alive- uśmiechnął się.

- Hej Jason. No chyba, że wolisz Jazon- zaśmiał się ojciec.

- Daniel. Nic nie poradzę, że moja matka ma obsesję na greckiej mitologii - dodał z przekąsem. - Dobra, odłożę broń i przyniosę coś dla Tessi. IŻ może być?

- Jasne. Cokolwiek wybierzesz na pewno będzie dobre.

Tata Teresy poszedł usiąść przy jednym ze stolików, bo stwierdził, że nie będzie im przeszkadzać. Po paru minutach Jason wrócił z czarnym karabinkiem. Położył go na stanowisku razem z tarczami. Dziewczyna stanęła bokiem. Następnie delikatnie oparła broń na barku oraz lewej ręce. Gdy muszka i szczerbinka leżały idealnie pod czarnym kołem powoli pociągnęła za spust, wypuszczając powietrze z ust. Przed jej oczami pokazały się sceny z TAMTEGO dnia. Przez te ułamki sekund zobaczyła lufę pistoletu, oczy Alana z których ulatuje życie oraz ogromną, czerwoną plamę na jego piersi. Ta retrospekcja wydawała się taka realna, że aż krzyknęła cofając się do tyłu. Prawie upuściłaby karabinek gdyby nie poczuła mocnego pieczenia oczu, przez które zacisnęła dłonie.

-Tessa. Spokojnie. Jestem tutaj- podszedł do niej wujek i delikatnie odłożył wiatrówkę. Pogłaskał ją po głowie i zaczął łagodnie mówić:

,,Maska jak żywa

promienieje w uśmiechu.

Moc arcydzieła

sprawia, że i kwiaty śliw

uśmiechają się wraz z nią''.

Był to japoński wiersz napisany przez Shōjurō Nagatoshi. Wyrecytowała go kiedyś dziewczynie jej babcia. Od tej pory, jeśli ktoś go znał i wiedział, że ją uspokaja, to cicho powtarzał poezję. Nie zawiódł i tym razem. Później mogła już normalnie strzelać co blondynce nawet dobrze wychodziło, jak na tak długą przerwę.

- Wujku? Czemu jesteś tutaj by uczyć innych, a nie walczysz na wojnie? Jesteś młody, a instruktorami zostają raczej starsze osoby.

- Opowiem Ci innym razem, dobrze skarbie? - odpowiedział z szerokim uśmiechem za którym krył się wielki ból.

~*~

Następny dzień mijał spokojnie, podejrzanie spokojnie. Poza tym, że kiedy Tessi szła do szkoły to Sebastian otworzył jej drzwi, obrócił o 360 stopni, a na koniec pocałował w czoło. Teraz brązowooka siedziała na ławce popijając mleko czekoladowe i rozmawiając ze swoją przyjaciółką Emilią. Nagle podeszła do nich Iza - brązowowłosa dziewczyna w okularach. Uczennice lubiły ją ze względu na pozytywnie zakręcony charakter. Do tego była bardzo kreatywna.

-Hej. Wiecie może gdzie jest mój brat Kornel ? Zabrał mi telefon i nie ma zamiaru go oddać. Wymądrza się, że jest o pięć minut starszy - spytała poprawiając grzywkę.

- Poszedł do sklepiku. Razem z Czesiem i Marcelem - rzuciła Teresa pokazując kierunek w którym poszli.

Uczennica podziękowała kierując się w wyznaczone miejsce.

- Albo nie - Tes zauważyła, że brunet kłóci się ze swoją dziewczyną. Ta część korytarza stała pusta, więc nikt im nie przeszkadzał.

- Jak mogłaś mnie tak po prostu zostawić?! Nawet nie powiedziałaś czemu musisz lecieć- podniósł lekko ton.

- Przepraszam. Po prostu musiałam- złapała go za dłoń, ale on znowu wyrwał się z ucisku.

- Ostatnia jesteś jakaś inna - rzucił oskarżająco. - Czy ty mnie unikasz?

- Co?! Oczywiście, że nie - dotknęła policzka chłopaka, na co od razu cofnął się o krok.

- To wszystko wydaje się takie bez uczuć. Przynajmniej z twojej strony. Niby to robisz, ale nie z miłością jak kiedyś. Ja nie wiem już co mam myśleć.

- Jak nie?! Ile mam razy powtarzać, że cię kocham- wkurzyła się.

- Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz? - zapytał kompletnie pogubiony.

- Mar... - przerwał jej.

- Nie. Porozmawiamy o tym jutro. Nie mam do ciebie siły - i odszedł. Jeszcze nigdy nie miał takiego ogromnego mętliku w głowie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro