Rozdział I
Santi stanął naprzeciw bram do piekieł, chwycił za kołatkę u mosiężnych, żelaznych drzwi i zaczął natarczywie pukać. Pukanie było dość hałaśliwe i nie jednego wyprowadziłoby z równowagi.
- Kogo niesie?! - odezwał się skrzatowaty głos zza bram. Drzwi się otworzyły, a za nimi stał mały karzeł z nienaturalnie wysuniętą szczęką, szpakowatym nosem i wielkimi szpiczastymi uszami. Jego palce u rąk były długie i zakończone okropnymi szponami. Swoje czarne i ogromne oczyska wbił w stojącego przed nim Santiego.
- Witam, jestem Santiego. - Skierował się spokojnie do upiornego karła.
- A co tu do licha robi Anioł? Znowu Piotr oskarża nas o złamanie przymierza ? - zapytał z irytacją w głosie. Za nim młody chłopak zdarzył odpowiedzieć, stwór nakazał mu gestem dłoni, żeby szedł za nim. W pomieszczeniu z początku panował zupełny mrok, na ścianach po bokach paliły się tylko świece, które oświetlały wielkie portrety mężczyzn podpisanych przydomkami. Korytarz ciągnął się wzdłuż sprawiając wrażenie nieskończoności. W powietrzu unosiła się wilgoć i delikatny zapach starości. Po pewnym czasie piekielny przewodnik zatrzymał się przy jednych z drzwi znajdujących się na końcu długiego korytarza, zapukał i wszedł, a Santiego wraz z nim.
- Lucyferze, ktoś do Ciebie — wskazał swoją szkaradną łapą chłopaka.
- Santiego. - powiedział najwyraźniej niezaskoczony Lucyfer, który z pozoru wcale nie wyglądał tak, jak opisywany jest w biblijnych opowieściach. Był to 2-metrowy mężczyzna o szczupłej sylwetce, czarnych, krótkich włosach z niewielkimi przebłyskami siwizny. Pod długim jak zjeżdżalnia nosem ukrywał się czarny wąs. Swoje zielonkawe oczy wlepił w młodzieńca, po czym odrzucając w tył swoją czarną pelerynę wskazał mu fotel przy biurku. Jego gabinet nie różnił się od tych pokazywanych w filmach. Na środku stało biurko zrobione z jasnego drewna, przy prawej ścianie stał wysoki aż do sufitu regał z potężnymi księgami, który zajmował ją całą, a przy biurku stał czarny skórzany fotel, po drugiej stronie biurka taki sam.
- Usiądź. - Kiedy Santi zajął miejsce, karłowaty mężczyzna opuścił posłusznie pomieszczenie.
- A więc jakie tym razem Piotr ma uwagi? - zapytał z nutką ironii i z nudzenia w głosie, opierając wygodnie plecy o fotel, a palce zaplatając ze sobą na brzuchu.
- Tak właściwie to ja nie w tej sprawie. - Chłopak był lekko zmieszany tym, że nikt nie miał pojęcia o jego przybyciu do piekła.
- Do prawdy? A więc zdradź mi powód twojej wizyty — nachylił się w jego stronę najwyraźniej zainteresowany właściwą przyczyną.
- Zostałem wygnany z nieba i zesłany przez świętego Piotra tutaj. - Chłopak odpowiedział z wyraźną ulgą.
- Niesamowite, pierwszy w historii upadły — powiedział z niedowierzaniem Lucyfer, który zaraz zerwał się z fotela. Nigdy wcześniej nie było w piekle upadłych, byli sami piekielni, czyli diabły którzy, byli potomkami Szatanów, oni natomiast byli ludźmi z ziemi, którzy trafiali do piekła za popełnione zbrodnie.
- Ktoś w końcu sprzeciwił się Bogu? - zaśmiał się pod nosem, pławiąc się w chwili zwycięstwa.
- A co ja będę musiał tu tak właściwie robić? - Spojrzał na swojego nowego przywódcę.
- To samo co robiłeś jako anioł tyle, że zamiast namawiać do dobrego, będziesz namawiał do złego. Musisz pilnować podopiecznego, by nie zboczył ze złej drogi, by nie złamał się i nie uległ aniołowi. - mówiąc podniósł z biurka cygaro i zaczął zaciągać się jego zapachem.
- Od dziś Twoje imię to Rajni - odpalił cygaro i zaciągnął się nim, po czym wypuścił z ust chmarę dymu. Chłopak bez słowa pokiwał głową.
- Twoje skrzydła muszą zostać zmienione. Zgredek zaprowadzi Cię do naszego instytutu Reparacji i tam otrzymasz nowe skrzydła, na końcu zaprowadzi Cię do twojego pokoju. Resztę informacji otrzymasz później. - powiedział i wcisnął coś na małym urządzeniu, które nieco przypominało telefon komórkowy. Po chwili do gabinetu wszedł skrzat, który wcześniej przyprowadził chłopaka. Rajni wstał i ruszył za postacią. Udali się do windy, która miała zawieść ich prosto do instytutu.
Była ogromna jak na swoje wymiary, ozdobiona diabelskimi znakami i rysunkami. W środku posiadała przezroczyste szyby, dzięki którym było widać wszystko dookoła. Winda wiozła ich ciemnym szybem. Gdy zjechali na sam dół, Zgredek zaprowadził go w stronę wielkich żelaznych drzwi z tabliczką „Instytut Reparacji".
Wszędzie stały różne stanowiska, na których pracowały po 3 diabły. Miejsce wyglądało nieco jak opuszczona fabryka. W tle było słychać dudnienie różnych maszyn. Zgredek przedzierając się przez tłok i gwar prowadził młodzieńca do samego końca. Tam znajdowała się wielka maszyna, na której taśmie produkcyjnej przewijały się pary czarnych, wielkich skrzydeł. Wysoka, zgrabna blondynka z piekielnie czarnymi oczyma podeszła do Rajniego.
- Ściągnij koszulkę, musimy Ci wyrwać skrzydła — powiedziała z zadziornym uśmiechem.
- Że co?! - zapytał zaszokowany. Nie czekając dłużej, diablica ściągnęła z niego koszulkę i łapiąc za jego białe skrzydła, które ukazały się po obnażeniu, ciągnęła je niemiłosiernie mocno. Chłopak darł się wniebogłosy, po czym było po wszystkim. Z ran po pozostałościach dawnych skrzydeł spływała anielska, czysta, błękitna krew.
Blondynka przesunęła palcem po ranie chłopaka, która natychmiast się zrosła. Olbrzym, który jej towarzyszył, podał jej z taśmy parę czarnych skrzydeł, które dziewczyna przyłożyła do pleców Rajniego. Zabłysło migoczące światło, po czym skrzydła zjednoczyły się z chłopakiem i stały się jego jednością.
- Witaj w drużynie upadły — powiedziała z nieukrywaną ciekawością.
- Rajni — wyciągnął do niej dłoń.
- Arshia - uśmiechnęła się podstępnie i odwróciła od chłopaka, po czym wróciła do swoich obowiązków.
- Tędy — machnął ręką Zgredek, po czym przeszli tylnymi drzwiami. Tam w niewielkim korytarzu znajdowały się kręte schody, po których wdrapali się na górę. Przeszli przez ogromny salon, w którym znajdowały się czarne, skórzane kanapy, na środku wielki okrągły stół, oprócz tego również telewizor, po drugiej stronie wyjścia z salonu znajdował się kolejny długi korytarz, a po obu stronach drzwi do pokoi. Stanęli przed pokojem numer 6, gdzie Zgredzik otwarł je kluczem. Pokój był w kolorze granatu z czarno białym łóżkiem z baldachimem. We wnęce, w ścianie znajdowała się niewielka, czarna szafa. Obok łóżka biała szafka nocna z małą lampką. Przy ścianie naprzeciwko łóżka małe, czarne biurko z krzesełkiem.
- Oto twój pokój, rozgość się.- powiedział stwór i wręczył mu czarny komunikator.
- Lucyfer będzie się z Tobą komunikował. O 20 jest kolacja w stołówce, znajdziesz ją, idąc na koniec korytarza i w dół. - wyszedł, słychać było jeszcze jego człapanie na korytarzu.
Rajni usiadł na łóżku i zaczął rozglądać się po swoim nowym pokoju.
Na biurku dostrzegł elegancki kawałek papieru, po który zaraz sięgnął. Na nie wielkim skrawku widniał powitalny tekst:
„Witaj w naszej piekielnej przystani. Od dziś jesteś jednym z nas, od dziś pokłon oddajesz Lucyferowi." .
- Też mi... - prychnął pod nosem, lekceważąco odrzucając kartkę. Rozległo się pukanie do drzwi.
- Tak? - krzyknął nie pewnie, nie wiedząc czego się spodziewać.
Drzwi lekko się uchyliły i zza nich ujawniła się czarna, połyskująca czupryna wysokiego chłopaka.
- Nie przeszkadzam? - zapytał, stojąc jeszcze w drzwiach.
- Nie, skąd. - powiedział nieco uspokojony Rajni.
- To świetnie. Chodzą plotki po piekle, że mamy pierwszego upadłego na pokładzie. - Uśmiechnął się.
- Jak widać jestem tutaj unikatem — zaśmiał się Rajni.
- Banhi jestem — podał chłopakowi dłoń.
- Od dziś Rajni — uścisnął jego dłoń.
- Lucyfer idealnie dobiera imiona — powiedział spoglądając Rajniemu w oczy, na co chłopak nieco się zmieszał.
- Mają jakieś znaczenie? - spojrzał na niego z nieukrywanym zainteresowaniem.
- Tak. Nasze imiona coś znaczą, twoje pochodzi od nocy, moje od ognia. Wiąże się to z mocami, które zostaną nam nadane. - Powiedział, lekko opierając się o drzwi.
- Nadane? Nie rozumiem... - Spojrzał na nowego, poznanego kolegę marszcząc nieco czoło.
- Wytłumaczę Ci wszystko po drodze. Powinniśmy zbierać się na kolację. Lucyfer nie toleruje spóźnień, wkrótce poznasz nasz piekielny dekalog. - Otworzył szerzej drzwi i wyszedł przodem, czekając na chłopaka.
- Myślałem, że Lucyfer nie kieruje się żadnymi zasadami. - powiedział upadły, idąc ramię w ramie z diabelskim potomkiem zmierzając schodami w dół do jadalni. Wchodząc, zauważyli, że jeszcze sporo miejsc jest pustych. Jadalnia była w kolorze mocno pomarańczowym, stoliki były podłużne i żółte, a przy nich stały drewniane krzesła obite skórą w czerwonym kolorze. Cały dobór kolorów wnętrza sprawiał iluzję płomieni. Pomieszczenie wydawało się bardzo przytulne jak na piekielną przestrzeń. Na końcu ogromnej jadalni znajdował się wielki kominek, w którym zawsze palił się ogień, a nad nim wisiał równie spory portret Lucyfera. Rajni i Banhi zajęli miejsca na przodzie, gdzie stolik nie został jeszcze zajęty.
- Chciałbym jeszcze sporo dowiedzieć się o tym miejscu. W niebie za bardzo nie mówiło się nic o piekle. - powiedział anioł, zasiadając wygodnie na krześle.
- Pierwsza zasada, nigdy nie wspominamy o niebie, a jeśli już to tak go nie nazywamy. Staramy się nie rozmawiać o tym. Uważamy, że piekło jest jedynym wymiarem poza światem ludzkim. - powiedział Banhi dyplomatycznym tonem.
- Dość sporo zasad jak na osoby, które lubią je łamać. - skrzywił się delikatnie, w tym momencie do jadalni weszła blondynka z instytutu, którą Rajni poznał tego dnia. Szła w towarzystwie równie wysokiego blondyna o błękitnych oczach i zadziornym uśmiechu. Patrząc, na jej rozpromienioną twarz widać było, że świetnie się bawi u boku diabelnego chłopaka. Banhi, który zauważył wlepiony wzrok kolegi, lekko go szturchnął.
- Strata czasu koleś.
- Mówisz o niej? - spytał, dyskretnie rzucając na nią spojrzenie.
- Zadaje się tylko z piekielnymi diabłami, nie raz złamała zasady. - oparł delikatnie brodę o dłoń podążając za wzrokiem Rajniego.
- Skoro je złamała to, co nadal tu robi? Nie powinna zostać jakieś kary czy coś ? - Rajni uniósł lekko brwi ku górze.
- To manipulantka, potrafi omamić samego Lucyfera. Lepiej z nią nie zaczynaj, nie jedni próbowali. - powiedział z przestrogą w głosie.
- Nie zamierzałem — powiedział obojętnie odwracając się z powrotem w stronę Banhiego. Diablica mocno zainteresowała upadłego anioła, lecz nie był on pierwszym mężczyzną, któremu wpadła w oko. Kręciło się wokół niej wielu, lecz nie każdy miał szanse się do niej zbliżyć. Lubiła kusić, mącić i ranić. Żaden do tej pory nie oparł się jej urokowi, wyjątkiem niewątpliwie był Banhi, któremu jako jedynie nie imponowała pod żadnym względem, był odporny na jej manipulacje.
Gdy wszystkie diabły, diablice, gnomy, piekielne stwory zajęły miejsce przy swoich stolikach, na sale wszedł wraz z obstawą dwóch wysokich, dość przystojnych szatanów — Lucyfer, który zaraz zmierzył wszystkich swoim wzrokiem. Usiadł przy szczególnym stoliku na podeście, który był przeznaczony specjalnie dla niego. W dłoni trzymał wielką laskę zakończoną u samej góry kryształową kulą. Z całych sił zastukał nią o marmurową posadzkę, tymczasem przerywając gwar który, panował w pomieszczeniu. Natychmiast nastała cisza, a wzrok wszystkich powędrował na Lucyfera.
- Moi Poddani — rozbrzmiał potężny głos Lucyfera niosący echo po sali.
Dziś dołączył do naszego podziemnego świata nowy członek.
Jest to pierwszy w historii upadły — na wyraz „upadły" wszyscy zamarli, wpatrując
się w Lucyfera.
- Rajni, pozwól tu do mnie — zwrócił się do chłopaka, który najwyraźniej poczuł się zaskoczony i onieśmielony tym wyróżnieniem. Po prośbie Lucyfera wstał posłusznie i wszedł na podest, stając tuż obok niego. Wtedy zauważył setki oczu wpatrzonych w niego, nie zważając na innych swój wzrok skierował na Arshie, która właśnie w tym momencie przestała szeptać do swojego grona wielbicieli i również wpatrywała się teraz w chłopaka. Wszyscy zainteresowali się nowo upadłym i każdy chciał go poznać.
- Przywitajcie go ciepło i darzcie szacunkiem. To pierwszy anioł, który sprzeciwił się naszemu wrogowi! - krzyknął triumfalnie Lucyfer.
- Anioł w naszych szeregach?! To pewnie zwykły oszust! - krzyknął wysoki blondyn siedzący obok Arshi.
Lucyfer spojrzał na młodzieńca złowrogim wzrokiem, nie tolerował takich zachowań ani nie posłuszeństwa wobec jego rozkazów. Po słowach diabła po sali rozległ się bardzo głośny gwar, głośne rozmowy, gdzie każdy stolik zastanawiał się nad tą koncepcją. Lucyfer po raz kolejny z całych sił zastukał swoją laską tak, że zatrzęsła się cała podłoga w jadalni.
- Zabrać go! - warknął do swoich dwóch wysokich strażników, którzy zaraz po tym rozkazie skierowali się w stronę blondyna. Biorąc go pod pachy, wyprowadzili go z sali.
- Zwykły anioł!!! Zniszczy nasz świat!!! - krzyczał jeszcze, kiedy był wynoszony z sali. Zachowanie chłopaka tak rozzłościło Lucyfera, że rzucił kolejny rozkaz:
- Dzisiaj kolacje zjecie w pokojach, gdzie zostaną wam dostarczone, nie mogę tolerować takiego zachowania ! Muszę omówić kilka ważnych kwestii z piekielną radą. Wracajcie do pokoi ! Macie się nie pałętać po korytarzach ! - powiedział ostro.
- Przyjdź do mnie po z mroku. Musimy porozmawiać — szepnął do Rajniego, po czym wstał i wyszedł z jadalni swoim tylnym wyjściem. Chciał już dzisiejszego dnia uniknąć wszelkich sporów i obelg między diabłami.
Rajni zszedł z podestu łapiąc Banhiego, który jak reszta udał się do wyjścia.
- Chyba mam spore kłopoty — powiedział lekko zmieszany całą sytuacją.
- Nie przejmuj się tym blondynem, ciągle są z nim jakieś problemy — machnął ręką, po czym dodał:
- Jak chcesz, mogę Cię oprowadzić po całym Piekielnym instytucie, zapewne byłeś tylko w piwnicach, a tam nie jest tak fajnie, jak tu na górze. - uśmiechnął się tajemniczo.
- Lucyfer się nie wkurzy, że łazimy po instytucie ? - uniósł jedną brew.
- O to się nie martw – zapewnił, w tym czasie stanęła przed nimi Arshia opierająca się o framugę wyjściowych drzwi z jadalni.
- Proszę, Proszę, kogo tu mamy...upadły — Uśmiechnęła się zadziornie.
- Cześć — powiedział zawstydzony
- Czy czasem nie powinnaś sprawdzić co z twoim przygłupim chłopakiem? - wtrącił wrednym tonem Banhi.
- Weź się odwal, bo nie z Tobą rozmawiam Ban. - syknęła kąśliwie.
- No, ee..Banhi ma racje, powinnaś się dowiedzieć co z nim, przecież chyba jesteście
razem czy coś. - powiedział nieco zagubiony drapiąc się po głowie, na co Arshia zaśmiała się wpatrując w niego.
- Jesteś taki słodki Rajni - zbliżyła się do niego, kładąc mu rękę na torsie i wpatrując się w jego oczy.
- Daruj sobie, szukaj zabawek gdzie indziej. Chodź, mówiłem Ci, że szkoda czasu. - pociągnął go wymijając Arshie, która poczuła się nieco zlekceważona.
- Jeszcze pożałujesz Ban! - krzyknęła za nimi.
- Wal się wariatko! - od krzyczał nie odwracając się i pokazał jej środkowy palec.
- Ej, ale czemu Ty ją tak potraktowałeś?! - zapytał niedowierzający Rajni.
- To zwykła suka, myśli, że może bawić się każdym. Jesteś dla niej zwykłym kąskiem. Będzie Cię nadal dręczyć, a Ty nie możesz się jej dać. Chociaż jak widzę jak się ślinisz na jej widok to wątpię, żeby Ci się to udało - skrzywił się nieco, patrząc na nowego przyjaciela.
- Wcale nie ! - zaprzeczył jak naburmuszony chłopczyk, na co Banhi się zaśmiał.
- Dobra chodź, czeka nas cały wieczór zwiedzania, zobaczysz spodoba Ci się tutaj - powiedział uśmiechnięty kładąc ramie na barki Rajniego kierując się długim, lecz przyjemniejszym niż inne korytarzem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro