Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 29.2

Ruki biegł co sił w nogach, leśną ścieżką, prowadzącą w głąb puszczy. Co parę minut potykał się i wywracał, natychmiast się podnosząc, kierowany rządzą mordu i czystą nienawiścią. W prawej ręce trzymał najostrzejszy nóż, jaki znalazł w domu, gotów by przebić nim każdego, kto stanie na drodze pomiędzy nim a Yuu. 

Yuu... Jego młodszy brat... Porwany...

Chłopak zacisnął zęby i zmarszczył gniewnie czoło. Widział przecież, jak strasznie zmasakrowano ciała rodziców. Pomyśleć, że Yuu musiał to wszystko oglądać. Na własne oczy. W dodatku nic nie mógł zrobić. Ruki był wściekły. Na siebie. Nie powinien był go zostawiać samego. Powinien był go zabrać na boisko ze sobą. Gdyby to zrobił, nie musiałby teraz... Nie musiał...

Z oczu zaczęły mu spływać łzy. Ruki potrafił pogodzić się ze śmiercią mamy i taty, nawet jeżeli było to strasznie bolesne. Ale strata jego bliźniaczego braciszka byłaby jeszcze gorsza. A skoro nie znalazł martwego ciała Yuu w domu, to mogło oznaczać tylko i wyłącznie iż został porwany. 

Tak więc postanowił go odbić. Za wszelką cenę.

W pewnym momencie, kiedy przeskoczył pewien strumień, jego oczom ukazała się niewielka chata. Lub raczej to, co z niej zostało. Był to niewielki kamienny domek, pozbawiony dachu i szyb w oknach, natomiast drzwi były w odpowiednim miejscu, a ze środka dało się usłyszeć głosy. Ktoś najwyraźniej prowadził ożywioną rozmowę.

Ruki przełknął nerwowo ślinę i jak najciszej potrafił, zbliżył się do ściany i lekko wychylił, by mniej więcej zobaczyć, co się tam dzieje. Jego oczom ukazał się Yuu. Chłopiec zamarł. Jego brat miał związane ręce i nogi, a z nosa leciała mu krew. Leżał na zimnej podłodze, bez butów, w samych spodenkach i koszuli, spoglądając martwym wzrokiem w posadzkę. 

Rukiemu łzy napłynęły do oczu, ale kiedy zobaczył, że jeden z trzech siedzących tam ludzi wstał, natychmiast się cofnął.   

- Na serio myślisz, że jest on coś wart? - spytał jeden.

- A rzuć ty okiem na jego buzię - powiedział drugi, lekko znudzonym tonem.

Ruki usłyszał kroki, a następnie stęknięcie. Widocznie mężczyzna obrócił Yuu tak, aby spojrzeć mu w twarz, używając do tego brutalnej siły. Zacisnął pięści.

- Cóż... - zawahał się. - Jest całkiem niezły, ale to dzieciak. Nie jestem gejem, ani pedofilem, jeśli już o tym mowa.

- Nikt ciebie o to nie pytał - zauważył ten drugi mężczyzna. - Ma azjatycką urodę. Kiedyś na świecie istniało wiele klanów japońskich, jednak z upływem czasu wymarli. Japonia została odcięta, nie da się do niej ani dopłynąć ani wypłynąć. Ten chłopiec jest więc ostatnim żywym potomkiem swojego klanu. 

- Ta... Tylko, że jego tatuś nie wyglądał mi na Japończyka. Zatem ten chłopak jest mieszańcem.

I w tym momencie do uszu Rukiego doszło głośne tupnięcie nogą.

- No właśnie! - wrzasnął mężczyzna, który jeszcze minutę temu zdawał się być znudzony i poważny. - Tylko kobieta była coś warta! A ty musiałeś zbzikować i zabić tę dziwkę! 

- N-Nie miałem wyjścia - zaczął się tłumaczyć. - Przecież...

- Zamknij się! Nie chcę już tego słuchać! - warknął, po czym przez chwilę siedzieli w ciszy. Ruki słyszał jednak ciche łkanie brata. Sam ledwo hamował płacz. Musiał się jednak ogarnąć i znaleźć jakieś rozwiązanie. Nagle wpadł na pomysł. Tymczasem mężczyzna kontynuował swój wywód. - Myślę, że za chłopaka dostaniemy niezłą sumkę. Wystarczy tylko, że go przewieziemy do Paryża, gdzie wylicytujemy go na czarnym rynku i oddamy jakiemuś bogatemu zboczeńcowi. Lub może, po prostu, jakiemuś fabrykantowi. kto wie?

Tego już było za wiele! Ruki nie mógł już dłużej słuchać okropnych planów tych ludzi, względem jego brata. Musiał ich obu zabić! Musiał!

Podszedł do drzwi i otworzył je. Dźwięk skrzypiących zawiasów od razu dotarł do uszu porywaczy. Gwałtownie się obrócili. Ruki wcześniej już schował swoją twarz pod czapką i lekko ją ubrudził, aby nie dostrzegli uderzającego podobieństwa.

- O jej - zaczął lękliwie. - Przepraszam panów...

- Tch! Nie ruszaj się z miejsca ty mały draniu! - warknął mężczyzna w szaliku. - Skąd się tu wziąłeś!? - spytał, gwałtownie trzaskając drzwiami.

Ruki starał się wyglądać na przerażonego, a łkając przy tym, jak najbardziej przekonująco potrafił.

- Bo.. ja... Byłem w lesie... Zgubiłem się... Z-Zobaczyłem chatkę i usłyszałem... panów... Więc...

- Zgubiłeś się? - zapytał jego rozmówca, siląc się na uśmiech. - Ale przecież, jesteś tylko chłopcem! Dzieciaki w twoim wieku nie powinny same wchodzić do lasów, takich jak ten! Złe wilki mogą czaić się wszędzie! Nie martw się, troskliwie się tobą zaopiekujemy, ja i mój... 

W tym momencie zakrztusił się. Ruki przebił jego brzuch nożem, wbijając ostrze głęboko w ciało mężczyzny. 

- Doceniam to, proszę pana, i jestem bardzo wdzięczny - zapewnił Ruki, zgarniając ramię mężczyzny ze swojej głowy. Uśmiechnął się przy tym szaleńczo. - Więc zdychaj, skurwielu!

Kiedy wyciągnął nóż i pozwolił, by bezwładne ciało porywacza z hukiem opadło na ziemię, drugi mężczyzna zerwał się gwałtownie z miejsca, sięgając po topór. Jednak Ruki zniknął już za drzwiami, słuchając jedynie głośnych nawoływań porywacza. Szybko przywiązał swój nóż do grubego patyka, po czym poczekał aż tamten wybiegnie z domku. Gdy tylko wyleciał przez drzwi, Ruki już w niego wbiegł, wbijając ostrze jeszcze głębiej w jego ciało, pchając mężczyznę do środka. W mig rzucił się na niego, zasiadł na nim okrakiem i dźgał go nożem.

Yuu przewrócił się na bok by już po chwili ujrzeć swego brata, masakrującego kompletnie ciało porywacza, drąc się na cały głos:

- Jesteś gnidą, słyszysz! Nie! Jesteś skurwysynem, najgorszym z jakim kiedykolwiek miałem do czynienia! Oto twoja kara, sukinsynu! Zasłużyłeś na nią, potworze! Słyszysz?! Nigdy już się nie podniesiesz! Giń! Zdychaj! - wołał na cały głos.

Kiedy napad szaleństwa minął, Ruki wziął kilka głębokich wdechów, spoglądając na swoją ofiarę. Zdecydowanie rozpłatał mu gardło, tak że teraz już tylko kości trzymały głowę z resztą ciała. 

Po chwili obrócił się, by spojrzeć na przerażonego brata. W jednej chwili znalazł się obok niego, pomagając mu wstać.

- Ruki...

- Już jestem, Yuu. Jestem. Nie bój się, spokojnie. Obaj nie żyją. Obaj nie żyją. Zabiłem ich. Już ci nie zrobią krzywdy - mówił Ruki, próbując uspokoić roztrzęsionego brata. Kiedy rozwiązał mu ręce, a Yuu przetarł zdarte nadgarstki, kontynuował: - Przepraszam za to, że cię zostawiłem. Nie powinienem był tego robić. Przykro mi.

Yuu rozpłakał się.

- Mam i tata... Oni...

- Wiem - przerwał mu Ruki. - Nie zadręczaj się tym już więcej. Obiecuję ci, że będzie dobrze. Przyrzekam ci.

Po chwili obaj trwali w mocnym uścisku. Ruki z całej siły obejmował brata, jakby bał się, że znów go straci. Yuu z kolei przytulał się do brata, nie chcąc go za nic w świecie puścić. Przytulali się przez dobrych piętnaście minut, nim Yuu w końcu się uspokoił. Odkleiwszy się do siebie, Ruki pomógł bratu wstać.  

Kiedy obaj już stali na nogach, a Ruki podszedł do drzwi, odezwał się Yuu. Jego głos brzmiał bardzo ochryple. 

- Ruki, było ich trzech...

I w tym momencie do pomieszczenia wpadł trzeci mężczyzna. Ruki błyskawicznie obrócił się, jednak tamten już znalazł się przy Yuu, przykładając mu nóż no gardła.

- Yuu! Zostaw go! - wrzasnął płaczliwie Ruki.

- To ty ich zabiłeś, co? - spytał. - Ty za to odpowiadasz? Masz ty pojęcie, że właśnie zabiłeś mi brata oraz kuzyna? Zaraz się przekonamy o tym, jak ty zniesiesz śmierć swojego brata.

Ruki nie zdążył zareagować. 

W jednej chwili Yuu stał na nogach, a w drugiej już leżał na ziemi z poderżniętym gardłem.    

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro