Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 28

Kanda nie wiedział ile czasu trwały tortury. W pewnym momencie, gdy jego ciało przeszywała kolejna agonia bólu, po prostu stracił rachubę. Jedynym wysiłkiem na jaki sobie pozwalał, było wydawanie głośnych jęków i wrzasków, spowodowanych falą przeszywającego go na wskroś cierpienia. 

Próba ucieczki, którą kilka godzin temu podjął, skończyła się dla niego fatalnie. 

Po tym jak zabił tych trzech głupców i puścił się biegiem korytarzami twierdzy, udało mu się znaleźć broń. Biegł więc, mając do swojej dyspozycji całkiem użyteczny miecz, i zabijał każdego napotkanego przez siebie wroga. Niestety w którymś momencie, kiedy od wrót wyjściowych dzieliło go jedynie kilka metrów, nagle ze wszystkich stron otoczyli go uzbrojeni wojownicy. Kanda jednak się im nie poddał. Nie od razu. Zaciekle stawiając opór, walczył. Walczył z każdym z nich, podrzynając gardła, odcinając ręce i wykręcając karki. Jednak ich przewaga liczebna była ogromna i bardzo przytłaczająca. Kiedy Kanda dosłownie trzymał już klamkę, gotów wyważyć wrota i uciec, złapali go. Przydusili do wrót, związali i zakneblowali. 

Zaprowadzili go głęboko w podziemia i w wyjątkowo brutalny sposób, przywiązali go do żelaznego słupa. Zdarli z niego koszulę, by potem przez wiele godzin biczować go i okładać kijami. Później obrzucali go kamieniami, a nawet rozżarzonymi węglami. Kanda ociekał krwią i był cały posiniaczony. Jednak nawet gdy zobaczyli, do jakiego stanu udało im się go już doprowadzić, nie zaprzestali tortur. Wręcz przeciwnie, zaczęli go jeszcze mocniej okładać. 

Kanda z trudem przyglądał się swoim oprawcom, otaczającym go ze wszystkich stron. Jego twarz, która również nie uniknęła konfrontacji z kamieniami i węglami, całkowicie już spuchła. Ledwo mógł rozchylić powieki. Ba! - już nawet głowy nie potrafił utrzymać w pionie. Był wycieńczony. Gdyby tylko wciąż miał swą cenną zdolność do regeneracji. Ale nie miał.

Kiedy pół roku temu zmierzył się z Almą Karmą, utracił tę umiejętność na zawsze. Bezpowrotnie. 

Nagle, kiedy jeden z oprawców miał już mu zadać kolejny cios, rozbrzmiał czyiś twardy głos:

- Stać!

Posłuchali.

Kanda, największym wysiłkiem na jaki go było w tej chwili stać, uniósł głowę, aby zobaczyć, kto przybył. Zobaczył chłopaka, oczywiście w masce i kapturze zasłaniających jego twarz, mniej więcej w jego wieku. Lub też dokładnie w jego wieku. 

- Zostawcie go już! - mówił dalej. - Dość już zapłacił za swoje winy! Pan potrzebuje go żywego, a wy go tu zaraz zabijecie! 

Kanda miał ochotę wyściskać nieznajomego. W momencie, w którym torturujący go ludzie, zaprzestali swoich działań, poczuł tak wielką ulgę jak jeszcze nigdy dotąd. 

Tymczasem jeden z mężczyzn zbuntował się:

- To ścierwo zgładziło wielu naszych! Zabił mojego przyjaciela! Zasługuje na to samo!

Wielu innych podzielało jego zdanie, jednak nieznajomy był głuchy na ich wołania.

- Nie zapominajcie, że jeśli go zabijecie, nie uda nam się tu zwabić tej dziewczyny! Potrzebujemy go żywego! Kiedy dziewczyna znajdzie się w rękach naszego pana, osobiście przekażę tego chłopaka w wasze ręce i będziecie go mogli zamęczyć na śmierć. Ale póki co trzymajcie się od niego z daleka! Zrozumiano! - warknął. 

Tamci posłusznie skłonili się. 

Kanda poczuł jak więzy powoli ustępują i nim się obejrzał, z wycieńczenia padł na ziemię. Oddychał ciężko. Był przemoczony od potu, krwi i łez. Mięśnie odmawiały mu posłuszeństwa, więc nawet nie mógł się podnieść do siadu. Po kilkugodzinnych torturach jego ciało stało się tak ciężkie, że ledwo podpierał się o ziemię, aby nie upaść. Nie wiedział, czy uda mu się wytrzymać. Wiedział tylko, że jeśli tak dalej pójdzie, i rzeczywiście upadnie, złamie się. A wtedy będzie to tylko kwestią czasu, gdy umrze. 

Nagle ktoś przy nim klęknął. Był to ten sam chłopak, który zatrzymał tortury. Kanda spojrzał w jego stronę, jednak z uwagi na stan, do jakiego go doprowadzono, nie był nawet w stanie przywołać na twarz wrogiego spojrzenia. 

- Jak ci na imię? - zapytał tamten.

- Yuu... Kanda... - wydyszał. Nie wiedział czemu to zrobił. Może po prostu uznał, że nie warto dłużej stawiać oporu, skoro za karę znów mogą go torturować. 

Przysiągłby jednak, że przez twarz nieznajomego przebiegł dziwny cień. Jakby zdziwienie lub strach. A nawet... troska. 

- Czy możesz wstać? - spytał.

Kanda spróbował się podnieść, jednak jego starania spełzły na niczym. Nie był już wstanie trzymać się o własnych siłach. 

- Czyli nie możesz - podsumował tamten. - Chyba nie mam innego wyjścia... - mówiąc to, wstał i podniósł go. Kanda przyglądał się mu, lekko rozchylonymi powiekami, lecz tamten całkowicie ignorował jego spojrzenie. Więc Kanda po prostu pozwolił się nieść, nie wiadomo gdzie. Nie wiedzieć czemu, ale w obecności tego nowego nieznajomego, czuł się nawet bezpiecznie. 

Tymczasem tamten ryknął na przyglądających się tej scenie bandziorów:

- NIE MACIE NIC LEPSZEGO DO ROBOTY, GNOJE? WRACAĆ DO OBOWIĄZKÓW, BO DONIOSĘ, ŻE UCINACIE SOBIE PRZERWY W CZASIE SŁUŻBY! WON!!! 

I uciekli. 

Kanda cicho się zaśmiał, co tamten skwitował prychnięciem i odparł :

- Nie śmiej się, Yuu. Nie zapominaj gdzie jesteś! - wypowiedział te słowa bez jakiejkolwiek groźby czy ironii. Zwykła przestroga. 

Kiedy do uszu Japończyka dobiegł znajomy zgrzyt otwieranych krat, zrozumiał, że oto ponownie znalazł się w celi. Jednak, ku jego zdziwieniu, nie była to ta sama, w której trzymano go wcześniej. 

Nieznajomy zaniósł Kandę do nowej celi, jednak nie była ona tak mała, jak jego poprzednia. Raz, że była o wiele większa, w dodatku zaopatrzono ją w łóżko z przyzwoicie wyglądającym materacem, poduszką i kołdrą. Oczywiście znajdowały się tam również kajdany, jednak w porównaniu z tym, w czym zamknięto go wcześniej, ta cela wydawała się być całkiem znośna.

Chłopak położył go na łóżku, jednak nie zakuł mu rąk ani nóg. W dodatku był delikatny. A to zdziwiło Kandę najbardziej. Nie był taki, jak pozostali. 

W pewnym momencie nieznajomy przysiadł na rogu łóżka, odprawił strażników i podjął rozmowę: 

- Lepiej ci? - spytał. 

- Trochę - odparł Kanda, jednak bez większego przekonania. Wciąż bolały go mięśnie, a z niektórych ran nadal sączyła się krew. 

Tamten zlustrował go wzrokiem i też to dostrzegł. Odpiął od paska munduru jakiś woreczek, z którego wyciągnął szmatkę, kilka butelek i moździerz z tłuczkiem. Rozstawił to wszystko na drewnianym stoliku obok łóżka Kandy.

- Jeśli cię takim pozostawię, do twoich ran wniknie zakażenie i szybciej wykitujesz. Postaram się przemyć ci rany, ale ostrzegam, że będzie bolało. Staraj się również nie ruszać. Masz mocno pogruchotane kości i dużo złamań. Boże! Co oni ci tam robili? - to chyba było pytanie retoryczne, ale Kanda i tak odpowiedział. 

W jego głosie nie było jakiejkolwiek wesołości.

- Bili mnie, katowali batem, okładali kijami, obrzucali kamieniami... Sam już nie wiem.

- I chyba rozżarzonymi węglami. Masz spalony brzuch - przyznał.

Kanda nic na to nie odpowiedział, jedynie zapytał:

- Co chcesz zrobić? 

Tamten wzruszył ramionami:

- Wyleczyć twoje rany. Jesteś w fatalnym stanie, Yuu. Wolałbym, abyś mi tu nie zdechł. Inaczej będę się musiał zastanowić nad tym, po czyjej stronie jestem.

Kanda uniósł brwi.

- No, a po czyjej jesteś stronie? 

Przez moment miał wrażenie, że tamten bije się z myślami i walczy z cisnącymi się na jego usta słowami, więc Kanda postanowił nie cisnąć na niego. W końcu, jakby na to nie patrzeć, przecież właśnie uratował mu życie. Miał u tego czarownika niezwykły dług wdzięczności. Zmienił więc temat. 

- Jak masz na imię? - spytał, a tamten przeniósł spojrzenie znad moździerza na niego.

- Jestem... Ruki - powiedział. - Ruki... Po prostu. Nie używam nazwiska. 

- Dlaczego? - dopytywał Kanda. 

Ruki nic na to nie odpowiedział, tylko wrócił do ugniatania jakichś ziół i zmienił temat.

- Masz połamane obie ręce, lewą nogę i pogruchotane żebra. Jesteś cały poobijany i masz całe mnóstwo ran ciętych. Straciłeś dużo krwi. W dodatku sparzyli ci brzuch, a z twarzy zrobili śliwę. Leż spokojnie, bo inaczej będzie boleć jeszcze bardziej, Yuu - to mówiąc zabrał się za przemywanie jego ran. Faktycznie bolało.

Kanda zwrócił uwagę na to, że Ruki już kilka razy użył jego pierwszego imienia. Zwracał się do niego per "Yuu". Normalnie oczywiście go to wkurzało, jednak tym razem było inaczej. Zupełnie inaczej. Nie mógł się również wyzbyć wrażenia, że gdzieś już słyszał ten głos. W prawdzie nie pamiętał go, ale ten Ruki wydawał się być tak znajomy... Kim on był? 

Japończyk musiał się tego dowiedzieć, więc ponownie zapytał:

- Ile masz lat? 

Tamten głośno westchnął i z politowaniem pokręcił głową. 

- Jesteś gadatliwy, wiesz? Ale niech ci będzie. Mam dziewiętnaście lat. Tyle co ty. 

Brwi Kandy powędrowały ku górze. 

- A skąd ty możesz wiedzieć, ile mam lat? - spytał.

Ruki wzruszył ramionami, zabierając się za przemywanie kolejnych ran Japończyka. Piekło jak cholera, jednak Kanda wytrzymywał, gdyż wiedział, że to dla jego dobra. Ruki zmierzył go wzrokiem i powiedział:

- Załóżmy, Yuu, że wiem o tobie więcej niż przypuszczasz. Znam cię. Choć pewnie jesteś teraz zupełnie inny, niż ten dzieciak, którego zapamiętałem z lat dziecięcych. Pod jednym względem nie zmieniłeś się ani trochę: wciąż dużo mówisz. Jednak muszę również przyznać, że nie spodziewałem się po tobie takiej zuchwałości. I tak silnej woli. Prawdopodobnie tylko dzięki temu wciąż żyjesz. 

Słowa Rukiego zdziwiły Kandę tak bardzo, że powoi zaczynał się w tym gubić. Jeżeli była to prawda, że ten chłopak i on rzeczywiście poznali się już wcześniej, to mogłoby tylko znaczyć, iż była to osoba, która pamięta go z czasów przed tym, jak Kanda stał się marionetką zakonu, zmuszoną do noszenia wspomnień "Drugiego". Czyli Ruki był jakimś znajomym prawdziwego Yuu Kandy. Nie tego, który pamiętał życie tamtego mężczyzny. Ruki był osobą z jego prawdziwego życia. Dzieciństwa, które Kanda przeżył nim zabrano jego ciało do Laboratorium 6 w Azji. 

Zapytał więc:

- Jaki byłem?

Ruki spojrzał na niego pełnym współczucia wzrokiem.

- Wiedziałem, że nie będziesz pamiętał, kiedy znów się spotkamy. Wybacz. Dołączyłeś do Zakonu z mojej winy. Tylko i wyłącznie z mojej winy. A ja przyłączyłem się do Dzieci Chaosu, bo byłem głupi. Przepraszam cię. 

Kanda nie wiedział co powinien odpowiedzieć, więc tylko zadał kolejne pytanie:

- Kim dla ciebie jestem? 

Odpowiedź Rukiego zszokowała go i ubodła do żywego:

- Bratem - szepnął.    

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro