Rozdział 23
Dwa tygodnie później
Kanda maszerował ulicami Londynu razem z towarzyszącym mu Tomą, nie mogąc dać wiary temu co widzi. Domy rozwalone. Drogi porozwalane. Głazy, wciąż przygwożdżające niektóre ciała zmarłych ludzi.
Co tu się stało?
Wyglądało na to, że Komui wcale nie żartował mówiąc mu, że "miało tu miejsce zdarzenie". W istocie, Londyn wyglądał teraz jak istne pobojowisko. Jakby wydarzyło się tutaj coś niesamowitego. A rozrzucone gdzie nie gdzie, zbyt wielkie jak na ludzkie, kości, tylko to potwierdzały.
Kanda zwrócił się więc to Tomy.
- Co się tutaj stało, Toma? - zapytał, choć sam domyślał się odpowiedzi.
- Nie mam zielonego pojęcia, panie Kanda. Wiem tyle co pan, czyli nic. Nie było mnie tutaj wcześniej. Ja tylko otrzymałem raport z pełnymi danymi wywiadu moich kolegów i prowadzę pana do Innocence. Nic więcej. Przykro mi.
Kanda skinął w zrozumieniu głową i zamilkł.
Przecież musiał się teraz skupić na wypełnieniu misji i jak najszybszym powrocie do kwatery, aby móc znów zamknąć się u siebie i odizolować od pozostałych członków Zakonu, których szczerze nie znosił.
Wyszli z miasta całkiem szybko i bez problemów. Toma cały czas prowadził Kandę leśną drogą na północ. Po drodze nie minęli zbyt wielu ludzi. Widocznie większość wyjechała albo umarła w czasie tej "bitwy", lub też wciąż jeszcze nie opuściła szpitali. Tak czy inaczej, Japończyk wiedział, że już się zbliżają do miejsca, w którym być może jest Innocence. Gdy Mugen zaczął pulsować jeszcze bardziej niż zwykle, miał już pewność.
Dotarli z Tomą do jakiejś jaskini.
Toma, jako że był bardzo wprawionym Poszukiwaczem i przewodnikiem, poszedł pierwszy, a Kanda przez cały czas trzymał się za nim, nie spuszczając zaciśniętej na rękojeści Mugena dłoni. Zachowywał maksymalną czujność, na wypadek gdyby Akumy miałyby się nagle pojawić.
Jednak wciąż do niczego podobnego nie doszło.
Gdy znaleźli się już całkiem głęboko pod górą, nagle dostrzegli światło. Kanda energicznie wyprzedził Tomę, by już po chwili znaleźć się w wielkiej jaskini. Było tam jezioro, a szum wody i ściekające ze stalaktytów kropelki, były jedynym co przeszywało tę głuchą ciszę.
Japończyk rozejrzał się.
Grota była spora i dobrze oświetlona, prawdopodobnie za sprawą znajdującego się tutaj Innocence, ponieważ nie dostrzegł ani jednej pochodni, czy czegokolwiek podobnego.
- Toma - zwrócił się do swojego towarzysza. - Nie wiemy kiedy co może się wydarzyć. Wyciągnij lepiej swoją latarkę i trzymaj ją mocno. Bądź czujny i przygotowany na wszystko, a ja się w tym czasie rozejrzę za Innocence.
- Nie pomóc panu? - zapytał Poszukiwacz.
Kanda przecząco pokręcił głową.
- Nie trzeba. Poradzę sobie.
To mówiąc, młody Egzorcysta zaczął rozglądać się dookoła, wciąż trzymając rękojeść Mugena w pogotowiu. Nie mógł ryzykować, ale nie spodziewał się ataku Akum czy Noah. Nie w takim miejscu. Już prędzej zakładał, że kiedy wyjdzie, zaskoczy go nagle komitet powitalny. Miał jednak nadzieję, że to tylko złudne przeczucia.
Po godzinie wpatrywania się w szczeliny na ścianach, wpadł na pomysł, aby zerknąć do wody. W głębinach podziemnego jeziora skrzyło się zielone światełko. Tak! To musiało być to! Innocence. Kanda ucieszył się w duchu, że po raz pierwszy tak szybko je odnalazł. Wskoczył do wody i szybko je stamtąd wydobył. Dobrze, że nie leżało ono jakoś super głęboko, gdyż Kanda nie pływał najlepiej.
Kiedy znalazł się z powrotem na brzegu w jaskini, podbiegł do niego Toma.
- Mam Innocence - powiedział Kanda.
- Gratulacje! - zawołał wielce uradowany Toma. - Cieszy mnie to!
Kanda wstał i dał Tomie Innocence do plecaka.
- Ja również, ale... czy nie uważasz, że poszło nam za łatwo? - zapytał.
- Przyznaję, że trochę mnie to niepokoi, ale lepsze to chyba od walki przeciwko Noah, czyż nie?
Japończyk nie mógł się z nim nie zgodzić, jednak coś mu podpowiadało, że niebezpieczeństwo nadal mu grozi i to większe niż Noah czy Akuma. Problem polegał na tym, iż Kanda nie miał pojęcia co.
Kiedy wyszli z wnętrza groty, i znów mogli oddychać świeżym powietrzem, była już noc.
- Ściemniło się, co? - zapytał samego siebie Kanda. - Cóż, chodźmy więc...
- Nigdzie nie pójdziecie - powiedział nagle jakiś twardy, męski głos, którego Kanda nigdy wcześniej nie słyszał.
Obaj, Kanda i Toma, obrócili się w jego kierunku.
Ich oczom ukazał się dwudziestoparoletni mężczyzna. Był łysy, jednak jego brwi miały rudą barwę. Szczerzył zęby w głupim uśmiechu, co trochę wnerwiło Japończyka. Poza tym był muskularny, wysoki i bardzo tęgi. Miał na sobie czarne spodnie, wysokie skórzane buty oraz czerwono-szarą kamizelkę, zapiętą jedynie na trzy guziki od dołu. Odsłaniała więc jego muskularny brzuch oraz wytatuowany na lewej piersi symbol, którego Kanda jak żywo dotąd nie widział.
Gdy ponownie się odezwał, o plecach Egzorcysty przeszedł dreszcz.
- Ty jesteś Yuu Kanda z Czarnego Zakonu, prawda? - zapytał.
- Tak, a ty kim, do cholery, jesteś? - odpyskował Kanda.
Nieznajomy zaśmiał się, jednak nie zauważył Tomy, który już znikł w zaroślach, na polecenie Kandy. Japończyk wiedział, że zaraz czeka go walka, więc wolał by Poszukiwacz ukrył się razem z Innocence. Tamten nie zauważył różnicy. Widocznie obchodził go tylko Kanda.
- Powiedz mi, chłopcze, czy imię "Riley" coś ci mówi? - zapytał.
Kanda rozchylił szeroko powieki i zacisnął pięści.
- Oj, widzę, że tak - mruknął zadowolony obcy. - Pozwól mi zatem postawić sprawę jasno, chłopcze. Pójdziesz teraz ze mną grzecznie, albo zabiję ją i tę waszą Lenalee. Co ty na to?
Młody Egzorcysta nie wiedział skąd tamten znał Riley, ale nie zamierzał tańczyć jak mu tamten zagra.
- Riley nie żyje!
- Mylisz się - wszedł mu w słowo nieznajomy. - Jestem Kyelv i mogę ci poręczyć, że twoja przyjaciółeczka już od dwóch lat należy do Rycerzy Mroku. Żyje i ma się dobrze.
Żołądek Kandy nagle się skurczył. Nie wiedział, co myśleć. Z jednej strony chciał wierzyć zapewnieniom Kyelva, ale z drugiej strony, przecież widział jak umarła. Sam wygrzebał jej zwłoki spod gruzu. To było niemożliwe, by Riley żyła.
- Widziałem jej śmierć! Nie oszukasz mnie!
Kyelv zaśmiał się.
- Nie obchodzi mnie to, co ci się wydaje. Gdy mówię ci, że Riley żyje, to znaczy, że żyje. A teraz, jeśli nie chcesz by bolało, grzecznie ze mną pójdziesz.
- Nie! - wrzasnął Kanda.
Już zamierzał zaatakować Kyelva, jednak tamten był szybszy. Z niewiarygodną prędkością uderzył go w głowę i związał, a potem również go zakneblował. Mugen opadł na ziemię, a zdezorientowany Kanda zachwiał się. Kyelv wpatrywał się weń z szerokim diabolicznym uśmieszkiem na ustach. Japończyk, po raz pierwszy od miesięcy, poczuł ogarniający go strach.
- A teraz - wymruczał mu do ucha Kyelv - lekko cię zaboli.
Kanda nie pamiętał co dalej.
W jednej chwili stał, a w drugiej wił się po ziemi i jęczał przez knebel z bólu. Potem dookoła zrobiło się czarno
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro