Rozdział 22
Riley trenowała ciężko. Tak ciężko, że całe jej ciało było obolałe i mokre od potu. Gdzie nie gdzie nawet posiniaczone i zakrwawione.
Już od tygodnia Zoe i Leve bezustannie ją zamęczali w czasie niemiłosiernie długich treningów, trwających tak jak zapowiedział to kapitan, od piątej przed świtem do pierwszej popołudniu. A były one tak potwornie męczące i do tego wymagające, że Riley kładła się spać wieczorem do łóżka, będąc obolałą od stóp do głów.
I pomyśleć, że początkowo się z tego cieszyła.
Jej plan dnia nie był jakoś szczególnie rozbudowany, za to był niewiarygodnie prosty do zapamiętania. Riley wstawała o piątej rano i udawała się na godzinne biegi po otaczającym równinę i twierdzę lesie, a zaraz potem miała trening praktyczny w przygotowanej dla niej przed generała Kelyotha i Micheala sali. Głównie była to walka mieczem, a także ćwiczenia gibkości, zręczności i zwinności. I trwało to nieprzerwanie do dziesiątej rano. Wtedy Riley zostawała sam na sam z Michealem, który pokazywał jej wiele dobrych ćwiczeń na wytrzymałość. Już samo to wyczerpywało dziewczynę. Na szczęście, już o dziesiątej trzydzieści przechodziła pod opiekę Zoe - no i wiadomo, Leve'a - na nauki teoretyczne. Odnośnie historii, legend, run, klątw i innych tego typu. Po pierwszej popołudniu jadła obiad i udawała się na godzinny patrol po okolicy razem z panią pułkownik oraz jej wiernym druhem, Ronnie'm. Szczęśliwie później już miała cały dzień dla siebie. Spędzała czas wolny na studiowaniu obrazów w galerii we wschodniej wieży, ale czasami zwiedzała zamkową bibliotekę.
Jak dotąd, ani razu nie przetestowała sprawności magicznej. Prawdopodobnie dlatego, że Leve i pozostali uznali, że najpierw powinna do perfekcji opanować umiejętności fizyczne.
Podczas wieczornej kolacji, Riley siedziała w biesiadni przy stole razem z pozostałymi Rycerzami Morku, aby zanadto się nie wyróżniać. Pochłaniała ogromne ilości jadła, a niektórzy z podziwem, niezrozumieniem i zdziwieniem, przyglądali się jej. Nikt inny nie jadł tyle co ona. Ale Riley nie mogła nic na to poradzić. Treningi z kapitanem Leve'm i pozostałymi były tak wyczerpujące, że tylko porządna strawa i dobra woda trzymały ją jeszcze "przy życiu".
Kiedy zabrała się do pochłaniania trzeciego już udka kurzego, jeden z siedzących koło niej Rycerzy, nagle do niej zagadnął:
- Nie przesadzasz ty czasem? Zjesz jeszcze więcej, a może niedługo nam pękniesz.
Pozostali zajmujący miejsca obok chłopacy, również zdawali się być co do tego zgodni. Jednak Riley nie miała najmniejszego zamiaru przejmować się ich opinią. Mając rozepchane mięsiwem usta, odpowiedziała:
- Jes..em go..na.
- Co? - zapytał chłopak, który znajdował się najbliżej niej.
Riley zmieliła mięso w budzi, przełknęła je i głośno beknęła. Dopiero wtedy przemówiła.
- Nic nie poradzę na to, że jestem głodna.
- No, ale jesz ty chyba ze dwa razy więcej niż my wszyscy na raz! - zaprotestował jakiś nieco starszy od niej weteran Czarnych Zabójców, który zdawał się być pod wielkim wrażeniem pojemności jej brzucha. Zresztą nie tylko on.
Dziewczyna wzruszyła jedynie ramionami.
- Nie martw się ty o mnie, panie. Przecież nie pęknę.
Jednak ów mężczyzna nie był tego taki pewny.
- Polemizowałbym tu, dziewczyno. Nigdy dotąd nie słyszałem... nie widziałem... by dziewczyna pochłonęła tyle żarcia, co ty. I to w czasie jednej wieczerzy. Masz niesamowity apetyt.
- Ano, mam. Mam. Wykształcił mi się w ciągu minionego tygodnia. Mogłabym jeść w nieskończoność. Problem polega na tym, że nawet ja nie powinnam zanadto się opychać. Woda musi mi starczyć.
Wtedy kilkoro chłopaków się roześmiało, a tamten co wcześniej do niej zagadał, parsknął winem w poprzek stołu, opryskując jakąś dziewczynę. Nie przejął się jednak falą przekleństw, które pokierowała pod jego adresem.
- Ty się nie opychasz? TY SIĘ NIE OPYCHASZ? Nikt nigdy nie wszamał tyle jedzenia, co ty. Nikt! A służę tu od dziesięciu lat!
Riley skończyła kurze udko w dwie minuty i nałożyła sobie trochę smażonych ziemniaczków, a także nalała wina. Dużo wina. W prawdzie nie było go tyle by miała się upić, ale...
- Nazywam się Riley Wenhamm, a ty? - spytała nieznajomego.
- Will - odparł. - Will Angerer. Miło mi cię poznać, Riley.
- I nawzajem, Will - odrzekła mu na to Riley.
Dalszą część wieczerzy przesiedziała w biesiadni, rozmawiając z Willem i pozostałymi, przy czym się świetnie bawiła. W prawdzie nie byli oni tak dobrymi rozmówcami jak Marcus, Arco, Ovlak i Wendy, jednak i z nimi Riley się świetnie bawiła. Oczywiście dobrze wiedziała, że Leve ani na moment nie spuścił jej z oka.
I tak miało pozostać przez resztę tego miesiąca, albo i dłużej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro