Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Kanda wspominał wieczór, w którym zabił Andrue'a Malley'a, a w jego oczach nie było widać absolutnie nic, prócz smutku. Mężczyzna, który zamordował jego Riley był potworem i Kanda był z siebie zadowolony kiedy przeszył na wylot jego ciało ostrzem Mugena. Niestety ów czyn nie dał mu tego, czego tak bardzo pragnął. Spokoju. Japończyk wiedział, że na ten luksus nigdy nie będzie mógł liczyć. 

A jednak nie popadł w depresję wtedy kiedy Riley zmarła na jego oczach. 

Czuł wtedy najprawdziwszą rozpacz i bezmierną wściekłość. Miał ochotę wyrżnąć cały świat w nadziei, że to pomoże mu uwolnić się od bólu. Chciał nawet odebrać sobie życie, jednak po trzech nieudanych próbach, Zakon siłą zamknął go w skrzydle szpitalnym i przywiązał łańcuchami do łóżka, na którym miał spać. Przez trzy miesiące był więźniem zakonnego szpitala, odurzanym bez przerwy lekami na uspokojenie. 

A kiedy w końcu go wypuszczono, przyrzekł sobie, że zabije wszystkich ludzi, którzy odpowiadali za śmierć jego przyjaciółki. 

Miał po temu szansę. Wtedy w Irlandii. Gdyby tylko udało mu się ich wszystkich wyrżnąć za jednym razem. To by mu oszczędziło tej trzymiesięcznej bieganiny za czterema zbiegami. Pięciu zabił tuż po tragedii. Był tak wściekły, że Marie nie był w stanie go zatrzymać. Biegł z taką szybkością, napędzany niewyobrażalną rządzą mordu. Ale kiedy dotarł na szczyt i z zimną krwią zabił tych pięciu ludzi, nadleciały Akumy Hrabi Tysiąclecia. 

Kanda prawie dostał w swoje ręce herszta bandy. Tego, który to zaaranżował. Gdyby nie Akumy, Audrey podzieliłby los swoich towarzyszy na miejscu. Japończyk zbliżał się do niego; był tak cholernie blisko. A jednak nie zdołał tego zrobić. Został trafiony przez Akumę i spadł z klifu. Stracił przytomność, a kiedy było już po wszystkim, mordercy przepadli. 

Kanda nie potrafił nad sobą panować w tamtym okresie. Przyszpilono go więc do szpitalnego łóżka i odurzano lekami, w nadziei, że da sobie spokój. Nie dał. Nie mógł. Pozwolił by jego Riley została zmiażdżona. Ta słodka i przemiła dziewczynka, która zawsze przy nim była. Która się nim opiekowała. Która spała z nim jako dziecko kiedy miał koszmary. Umarła z jego winy. Kanda wiedział, że to była jego wina. Powinien był ją ochronić. To on powinien zginąć, nie ona. Nie ta słodka, niewinna istotka. 

Ale Kanda przeżył i wrócił do Kwatery Głównej Zakonu cały i zdrowy. Niestety Reever tam był i czekał aż zobaczy swoją siostrzyczkę. Aż pochwyci ją w ramiona i utuli. 

Doniesienie Reeverowi o śmierci Riley było najcięższą rzeczą, którą Kanda musiał zrobić.

Japończyk nigdy nie zapomni wyrazu rozpaczy i cierpienia, malujących się na twarzy szefa Sekcji Naukowej. Nie zdoła zapomnieć gorzkich łez, spływających po jego twarzy. Nie odepchnie od siebie poczucia winy, które czuł aż do dzisiaj. Wiedział, że to przez niego, Reever już nigdy nie zobaczy swojej siostry. 

Po policzkach Kandy spłynęły łzy.

A jednak przeżył te czasy. Kiedy Allen Walker dotarł do Kwatery, Kanda od razu go znienawidził. Jak każdego Egzorcystę prócz Mariena i Lenalee, z którymi dorastał i których kochał jak własne rodzeństwo. Nazwał go Kiełkiem Fasoli, bo chciał by tamten również go nienawidził. Robił wszystko, by wszyscy go nienawidzili. Pragnął tego. Chciał mieć z kim się kłócić. Chciał mieć z kim walczyć. Pragnął wyżywać swoją złość na innych. Dzięki temu śmierć Riley stała się odrobinę mniej bolesnym faktem, a Kanda - zajęty walką z Noah i Akumami - powoli o niej zapominał.

Jednak po walce z Apocryphosem u boku Kiełka, inspektora i Tykki Mikka.

Te straszne wspomnienia do niego wróciły. Kanda nie wiedział dlaczego. Kochał Riley. To był fakt, któremu nie można było zaprzeczyć. Jednak chciał zapomnieć. Pragnął uwolnić się od bólu i cierpienia, które nawiedzały go za każdym razem kiedy pomyślał o Riley. 

Po jego policzkach spłynęły kolejne łzy. 

Nagle rozległo się pukanie do drzwi. 

Kanda otarł policzki rękawem, odłożył Mugena na bok, ale nie otworzył drzwi. Nie odpowiedział nikomu, ktokolwiek stał przed drzwiami jego pokoju. Po prostu siedział na krawędzi swojego łóżka, wpatrując się w przestrzeń. 

Pukanie nasilało się jednak z każdą minioną chwilą, aż w końcu głos Lenalee pomógł Kandzie się otrząsnąć z chwilowego otępienia. 

- Kanda! Wiem, że tam jesteś! Wpuść mnie! - zażądała.

Kanda zwrócił swoje spojrzenie ku drzwiom. 

- Bo co!? - odpowiedział w końcu, typowym dla siebie warknięciem.

- Kanda. po prostu nas wpuść - to był Marie. Najwidoczniej przyszedł tu z Lenalee, albo też chciał czegoś od niego, a na dziewczynę wpadł zupełnie przypadkowo.

Japończyk w końcu powiedział, że jeśli chcą, mogą wejść. W drzwiach stanęli i Lenalee i Marie; ich zatroskane twarze wpatrujące się w niego... Nagle dostał mdłości. 

W końcu zapytał:

- Czego chcecie? 

Lenalee podeszła trochę bliżej.

- Czy wszystko w porządku? - spytała cicho. Kanda wręcz parsknął słysząc miękkość w jej głosie, jakby zwracała się do jakiegoś rozpłakanego dziecka.

- A co ma niby być? Żyję, nie widać? - warknął na dziewczynę tak ostro, że aż się cofnęła.

Wtedy odezwał się Marie. 

- Czy wszystko z tobą w porządku? -spytał. 

Kanda zerwał się.

- O co wam, do cholery, chodzi, ludzie? Nie widać, że mam się dobrze? Zostawcie mnie i idźcie szukać Kiełka Fasoli! Spadajcie! - wrzasnął

Lenalee podeszła bliżej i ujęła go za rękę, dokładnie tak jak w dzieciństwie. To przypomniało Kandzie o tym, że jego życie nie zawsze było takie złe. Kiedy przyjechał do Kwatery w Europie wraz z Tiedollem i Marienem, miał już trzynaście lat. Pierwsze dni istotnie nie były najlepsze, ale po kilku dniach pomylił pokoje i zamiast do swojego, wszedł do sypialni Riley Wenhamm. Dziewczynka była w jego wieku. Kiedy Kanda ujrzał ją po raz pierwszy, wiedział już, że ją lubi. Nie wiedział czemu. Przecież widział ją po raz pierwszy w życiu. Była dla niego kompletnie obcą osobą. A jednak w ciągu kolejnego tygodnia, zaprzyjaźnili się i byli niemalże nierozłączni. Kiedy doszła do nich jeszcze Lenalee, stworzyli trio nierozłącznych przyjaciół. Jednak kiedy Kanda i Lenalee stali się na tyle dojrzali by móc samodzielnie wykonywać misje, coraz częściej opuszczali kwaterę. Riley nie mogła tego znieść, więc została Poszukiwaczką. Wyjeżdżała na misje z Egzorcystami. Na przemian. Raz z Kandą, a raz z Lenalee. 

Kiedy tak o tym myślał, nagle go oświeciło i już wiedział, o czym mowa. 

- Chodzi o Riley, czyż nie? - spytał cicho. 

Na twarzy Lenalee malował się prawdziwy smutek. Kanda nie potrafił dłużej trzymać swojej maski i pozwolił, by po jego twarzy spłynęły gorzkie łzy. Nienawidził się za to, że był taki słaby. Riley zawsze powtarzała mu, że jest najsilniejszą osobą na świecie. A kiedy Kanda - tak jak dziś - nie potrafił dłużej hamować łez, przybliżała swoją twarz do jego i zasłaniała ją gęstymi włosami. I trwała tak blisko niego dopóki się nie wypłakał. 

Jednak Lenalee to nie Riley. Fakt, że była blisko i trzymała jego dłoń, nic dla niego nie znaczył. 

- Kanda - podjęła dziewczyna - ja też cierpię po jej stracie. Była moją najlepszą przyjaciółką. Wiem co czujesz. Nawet nie wiesz jak dobrze. - Zapewnienia dziewczyny nagle go rozdrażniły. Wyrwał swoją dłoń z jej uścisku. 

Nie potrzebował niczyjej litości. 

- Lenalee, nie masz bladego pojęcia o tym, co ja czuję. Nie wiesz co czułem, kiedy na moich oczach dziewczyna, którą kochałem, zginęła. Nie wiesz, co czuję do dziś. Jej śmierć zraniła mnie tak, że ty nawet nie jesteś w stanie sobie tego wyobrazić. Jedyną osobą, która może rozpaczać bardziej ode mnie jest Reever. Nikt inny tego nie zrozumie. Nikt. 

Kanda wypowiedział te słowa z taką goryczą, że Lenalee rozpłakała się. 

Wtedy do rozmowy wtrącił się Marie.

- Ja też tam byłem, Kanda. Ja również przyjaźniłem się z Riley. 

Kolejne słowa rozdrażniły Japończyka jeszcze bardziej. Nie panował już nad sobą. Po prostu wrzasnął:

- NIE OBCHODZI MNIE TO, CO WY CZUJECIE! GDYBYŚCIE WIDZIELI TO Z BLISKA! GDYBYŚCIE SŁYSZELI JEJ KRZYKI! JEJ OSTATNIE BŁAGANIE BOGA O LITOŚĆ! GDYBYŚCIE SŁYSZELI TRZASK ZŁAMANYCH KOŚCI, PĘKAJĄCYCH POD NAPOREM GŁAZÓW! - jego krzyki sprawiły, że Lenalee rozpłakała się jeszcze bardziej. Jednak Kanda nie przejął się tym. Nic już go nie obchodziło. Chciał tylko się na nich wydrzeć i jakoś pozbyć się ciążącego mu brzemienia, które dźwigał i tłumił przez tyle lat. Teraz, kiedy tak wrzeszczał, czuł się coraz lżej. - GDYBYŚCIE WY, WIDZIELI I SŁYSZELI Z BLISKA TO CO JA, TEŻ BYŚCIE NIE MOGLI SIĘ TYM POGODZIĆ! PRÓBOWAŁEM O NIEJ ZAPOMNIEĆ, ALE NIE MOGĘ! DLACZEGO NIE MOGĘ? JA.. JA... - po jego policzkach spłynęły kolejne łzy. Z każdą chwilą było ich coraz więcej. Nie panował już nad tym. Wspomnienia o Riley nie dawały mu spokoju, a smutek po jej stracie dobijał go. Nie potrafił panować nad łzami, spływającymi po jego policzkach. Po prostu płakał. 

Lenalee podeszła do niego i z całej siły objęła go ramionami. Również płakała. 

- Kanda - szepnęła. - Masz rację. Nie wiemy nic o twojej rozpaczy. Jednak, chciałam być wiedział, że nie jesteś sam i nie musisz samotnie dźwigać tego brzemienia. Ja też cierpię. Nie zdążyłam jej przeprosić za tę bezsensowną kłótnie tuż przed dniem waszego wyjazdu. Miałam nadzieję, że ją przeproszę po waszym powrocie. Nie wiedziałam, że umrze. Myśl o tym, że jej nie przeprosiłam, nie daje mi spokoju. Dziś mijają trzy lata od dnia jej śmierci. Chciałabym, aby żyła. 

Kanda odwzajemnił uścisk przyjaciółki. Cieszył się, że przynajmniej jej nie stracił, nawet jeżeli nie była ona jego Riley. Nawet jeśli nie działała na niego tak, jak robiła to Riley. Kochał Lenalee jak własną siostrę. Była mu bardzo droga. 

- Lena... Przepraszam cię. - Powiedział to dopiero wtedy, kiedy zdołał opanować płacz. - Nie chciałem tak na ciebie nawrzeszczeć.

Lenalee zaśmiała się cicho. Lubiła gdy Kanda nazywał ją Leną. W jego ustach brzmiało to tak pieszczotliwie. Komui nigdy jej tak nie nazywał. 

- Nic się nie stało, Kanda. Przecież wiem, że nie chciałeś. 

Trwali w uścisku jeszcze przez kilka minut. Nie zauważyli, że Marie opuścił pokój Kandy. Byli zbyt pochłonięci własnymi rozmyślaniami. Ciszę przerwał dopiero łagodny głos Lenalee, gdy już się od siebie oderwali.

- Trochę głupio wypadło, że rocznica śmierci Riley przypada akurat dzisiaj. 

Kanda w niezrozumieniu przekręcił głowę.

- A co dzisiaj jest, poza rocznicą jej śmieci? - spytał. 

Na załzawioną twarz Leny, nagle wkroczył zawadiacki uśmieszek, którego Kanda nie widział już od bardzo, bardzo dawna. 

- Urodziny Trio. Zapomniałeś? To dzień, w którym ty, ja i Riley obiecaliśmy sobie przyjaźń. Dziś jest rocznica. W prawdzie nie ma Riley, ale to nie znaczy chyba, że my nie możemy świętować, prawda? - spytała ostrożnie. 

Kanda uśmiechnął się. Jego twarz również była załzawiona, ale sugestia Lenalee przypadła mu do gustu. Tak bardzo, że nie mógł się nie uśmiechnąć. 

- Oczywiście, że możemy - odpowiedział po chwili. Wciąż czuł smutek, ale obecność Lenalee była mu niemal równie droga, co obecność Riley. Dlatego chętnie zgodził się, spędzić resztę dnia w towarzystwie swojej drugiej przyjaciółki.       

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro