Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

Riley obudziła się dopiero popołudniu następnego dnia. Wszystkiego naj! Wreszcie nadeszły jej dziewiętnaste urodziny. Przeciągnęła się i rozejrzała wokół. Nie znajdowała się w swoim pokoju, który przydzielił jej Leve, ale w jakiejś ogromnej sali. W szpitalu. 

Co się ze mną, do cholery, stało? 

Spróbowała przypomnieć sobie wszystko. Pokój... była u siebie i rozpakowywała swoje rzeczy po podróży z Instytutu do Dolmurdelle. Usiadła na łóżku... bo naszły ją pewne myśli, donośnie dnia jej urodzin. I wtedy przypomniała sobie fragment rozmowy, którą stoczyła z Kandą i Daisyą gdzieś w Paryżu, po powrocie z misji w Rosji. Podczas owej wymiany zdań, dostrzegła pierścień na palcu tego drugiego. Wtedy nie wiedziała czym był. Ale teraz... 

TAK! 

Pierścień Daisy. Jego matki. To pierścień z symbolem rodu Revenshield. Kruk nabity na ostróg rzeźbionej tarczy. Jak mogła wcześniej się nie domyślić? Przecież to było tak oczywiste. Tak cholernie oczywiste, że głowa mała! 

Riley gwałtownie obróciła się, aby zejść z łóżka, ale coś trzasnęło jej w plecach i spadła z łóżka. 

- CHOLERA! - warknęła. 

Nagle do pokoju wpadł nie kto inny jak Wendy. Gdy zobaczyła Riley, zrobiła kwaśną minę.

- Nic ci nie jest, Riley? - spytała.

Dziewczyna obejrzała się, by spojrzeć tamtej w oczy. 

- Wszystko gra - zapewniła. - Jestem po prostu... Wypadłam z formy, dziękuję. Musiałam ostro przyrżnąć o coś głową, skoro aż mi się kręci. Widok mi się rozmywa. Słabo mi. Rety! A myślałam, że jestem twardsza. 

Wendy pomogła Riley wspiąć się na łóżko, przykryła ją kołdrą, po czym usiadła na jego krawędzi i złączyła dłonie. Przez dłuższą chwilę trwały w milczeniu. Od wczorajszej kłótni nie miały ze sobą kontaktu. Riley wciąż lekko się na nią gniewała za te słowa, a z kolei Wendy niezbyt wiedziała jak ma się w zaistniałej sytuacji zachować. Postanowiła, że mimo wszystko przełamie tę zimną barierę między nimi i pierwsza rozpocznie rozmowę.

Nie zdążyła. 

- Witaj, Riley. Miło cię w końcu poznać.

Obydwie energicznie obróciły się w kierunku, z którego dochodził głos. 

Ich oczom ukazała się całkiem wysoka kobieta w średnim wieku, o zaplątanych w pokracznego warkocza rudych włosach i mocno piegowatej twarzy. Na ustach tajemniczej kobiety malował się szczery uśmiech, a ona sama zdawała się być pogodną osobą. Była całkiem ładna. Nosiła jednak okulary, co sugerowało iż miała wadę wzroku. Na sobie miała założony typowy dla Rycerza Mroku mundur, jednak nie przyodziała peleryny. 

Kiedy Riley nie odpowiedziała, tamta kontynuowała.

- Nazywam się Zoe Hanjonnie Malatay, ale dla ciebie mogę być Zoe. Cieszę się, że nowa, czy raczej pierwsza uczennica Leve'a, dotarła tu cała i zdrowa. - Lekko się skłoniła.

Wiedziała.

Leve musiał jej już powiedzieć o tajemnicy związanej z prawdziwym pochodzeniem Riley. Spojrzała na Wendy, ale ona nie wyglądała jakby poznała sekret; widocznie Leve nie zdradził go jeszcze członkom Oddziału do Zadań Specjalnych. 

W końcu odpowiedziała:

- Mi również. Miło panią poznać, pani Malatay! - odpowiedziała typowym wojskowym okrzykiem.

Kobieta zaśmiała się.

- Samo Zoe wystarczy, młoda. Hej, Wendy, nie zauważyłam cię. Czy mogłabyś nas na sekundkę zostawić? Chcę zamienić z nową kilka słów. 

Wendy zawahała się, ale po chwili podniosła się i pokierowała ku wyjściu.

- Tak jest, pani pułkownik. Na razie, Riley. Przyjdę do ciebie później. 

- Pewnie - odpowiedziała Riley, chociaż nie była do końca pewna tego, czy chce się z nią później zobaczyć. 

Kiedy została sam na sam z panią Zoe, przez moment trwała w milczeniu. Nie miała wątpliwości co do tego, że Zoe zdążyła poznać jej sekret, ale... Czy było to dobrze? Leve wytłumaczył jej już wcześniej, że pozostali dowiedzą się prawdy dopiero po tym, jak Riley zyska ich szacunek. Czemu pani Malatay dowiedziała się o tym wcześniej niż pozostali? Wiadomo, Leve mógł mieć pewne powody, ale nawet on powinien zdradzić się z nimi przed Riley. Czemu tego nie zrobił?

Z rozmyślań wyrwał ją ciepły głos pani pułkownik:

- A więc to ty jesteś zaginioną córką Króla i Historii Revenshield? Lavenna, tak?

Riley przytaknęła.

- Lavenna Revenshield. To moje prawdziwe nazwisko. 

- Rozumiem. Miło cię w końcu poznać. Słyszałam o tobie, jak jeszcze uważano cię za Riley Wenhamm, i muszę wyznać, że masz mój szacunek pannico. Podobno masz na koncie ile, ponad czterdzieści olbrzymów, z czego tylko pięć zabiłaś niesamodzielnie. Wszystkie inne utłukłaś sama. Jak na nowicjuszkę, to masz ty dziewczyno talent! 

Riley uśmiechnęła się promiennie. 

- Dziękuję, Zoe - odparła, wymawiając imię pani pułkownik z lekkim wahaniem. - Dla mnie to również jest zaszczyt, by w końcu panią poznać. Mówi się o pani mnóstwo dobrego. Czy jest jakiś konkretny powód, dla którego składa mi pani wizytę? - spytała. 

Nagła zmiana tematu, wywołała u Zoe dziwne wahanie. 

- Cóż... - podjęła. - Od wczoraj ja i Leve mamy urwanie głowy. Jego powodem jesteś ty. Wczoraj wydarzyło się u ciebie coś niespotykanego, fala ciemności zalała cały twój pokój. Mieliśmy małe problemy z wyciągnięciem cię stamtąd. Sprawa jest jednak o tyle dobra, że poznaliśmy skrawek twoich prawdziwych możliwości. Jeśli przy niewielkim zużyciu energii, na tyle wyczerpującym dla ciebie aby doprowadzić cię do krótkotrwałego stanu śpiączki, jesteś wyłączona przez prawie całą dobę, to twoja pełna moc musi być ogromna. Tyle tylko złego, że nie panujesz nad tym. I wciąż miewasz kłopoty z magią. Sprawność fizyczna, którą wyraźnie się odznaczasz, a zdolności magiczne, płynące w twoich żyłach, to niestety dwie różne rzeczy. Jeżeli chcemy rozwinąć twoje zdolności, nie męcząc cię przy tym za nadto, będziemy musieli poświęcić ci dużo czasu. Leve i Kelyoth już szykują dla ciebie salę treningową, głęboko w podziemiach fortecy. Wykorzystamy do tego celu stare katakumby. Trening zaczniemy kiedy tylko wrócisz do pełni sił. W tym czasie Marcusa, Arco, Ovlaka i Wendy wyślemy na czasochłonną misję, aby mieli co robić gdy ty będziesz trenować.

Riley nagle ożywiła się.

- Nie zostają tu?

- Nie. Twoich codziennych, kilkugodzinnych jak nie dłuższych zniknięć, nie sposób będzie przed nimi ukryć. Wedle oficjalnej wersji, Leve i Milczący mają badać cię dopóki nie ustalą przyczyny tego co wczoraj zaszło, ale prawdę trzymamy w sekrecie. Pozostali mieszkańcy Dolmurdelle nie znają cię, więc nie zwrócą na ciebie większej uwagi. Gdy Marcus, Ovlak, Arco i Wendy będą się trudzić gdzie indziej, my z Leve'm postaramy się ciebie wyszkolić, a kiedy wrócą, stopniowo zdobędziesz ich szacunek. Wtedy, nie wcześniej, powiesz im prawdę. No... chyba że sprawy pójdą nie po naszej myśli. Zobaczymy.  

Riley zamyśliła się na moment, po czym potarła czoło. 

- A... co właściwie może nie pójść po naszej myśli? - spytała po chwili. 

Zoe odpowiedziała prawie od razu;

- Czy ja wiem. Wróg się o tobie dowie i urządzi na ciebie obławę. Okaże się nagle, że ktoś tu jest szpiegiem - co zresztą już nie raz się zdarzało. Ty nie dasz rady kontrolować mocy i wywołasz kataklizm. Jest bardzo wiele przyczyn, dla których powinniśmy trzymać ręce na pulsie. Oczywiście ciężko sobie wyobrazić, żeby cała ciemność twego serca, w dodatku połączona z nieskończoną mocą światła, należąca niegdyś do twej matki, miała nagle eksplodować. W naszym świecie istnieje coś takiego jak równowaga. Jeżeli światło i ciemność istnieją razem, utrzymuje się pokój. Jeśli jednak zabraknie jednego elementu, może dojść do katastrofy. W twoim przypadku, księżniczko, jest niemal identycznie. Posiadasz w sobie ciemności i światło, których istnienia wcześniej nie znałaś. Ale są ze sobą połączone w jednym ciele, więc do pewnego stopnia się anihilują. Gdyby jednak odebrać ci jeden z tych elementów, trudno byłoby tobie kontrolować ten, który ci pozostał. Nie uczyłaś się nad nimi panować od dzieciństwa, na dobrą sprawę nawet o nich nie wiedziałaś, więc utrzymanie ich na wodzy, sprawia ci nie lada problem. 

Dziewiętnastolatka na moment zawahała się. Nie widziała sensu w tym, co zamierzała powiedzieć, ale po kilku chwilach zdecydowała, że jednak to zrobi. 

- Mam dzisiaj dziewiętnaste urodziny - szepnęła.

Zoe nagle się ożywiła.

- Dziewiętnaste?! Urodziny?! Myślałam, że masz już dziewiętnaście lat! 

- No bo mam. Rocznikowo. Ale na serio dziewiętnaście lat kończę dopiero dzisiaj. Czy w naszym świecie ma to jakieś znaczenie? - spytała nieśmiało dziewczyna. 

Pani pułkownik żywo przytaknęła.

- A wierz ty mi, że ma, Riley. I to ogromne! W naszym świecie, jeżeli czarnoksiężnik ukończy dziewiętnaście lat, jego moc nagle się budzi. Nazywamy to Przebudzeniem Mocy. Jest to czas, w którym najtrudniej jest ją okiełznać, bowiem ciemność nagle zaczyna się rozrastać. Niekiedy nawet pochłaniać nas. Wielu dobrych i prostych ludzi, którzy przeszli na ciemną stronę, skończyło jak skończyło, bo nie potrafiło się kontrolować. Wiem, że z tobą będzie inaczej, bo masz w sobie również światło, jednak wielu z nas, czasem nie potrafi przezwyciężyć krążącej w nas ciemności, a jest to niekiedy tak bolesne, że ci o słabej woli, po prostu wolą się poddać. 

Riley zacisnęła pięści. Tak mocno, że zbielały. Nie mogła tak skończyć. Nie mogła. Wciąż miała tyle do zrobienia. Jednak z tak silną wolą, możliwość iż ciemność by ją pochłonęła, praktycznie nie miała znaczenia. Riley była w połowie mroczna, a w połowie jasna. Te dwa elementy tworzyły wyraźną barierę. Równoważyły się. Uspokoiła się więc. Nie było szans, by dała się pochłonąć. Zwłaszcza teraz, gdy odkryła ten niesamowity fant, którym postanowiła podzielić się z panią Zoe.

Po chwili podjęła rozmowę.

- Wczoraj, przed tym... "wypadkiem" u mnie w pokoju, rozpakowywałam się i przyszła mi na myśl rozmowa, którą stoczyłam cztery lata temu z przyjaciółmi z Czarnego Zakonu. Nazywali się Yuu Kanda i Daisya Barry. Wracaliśmy razem z misji w Moskwie i zatrzymaliśmy się w Paryżu. Gdy tak rozmawialiśmy, natknęłam się wzrokiem na pierścień, który Daisya zawsze trzymał na palcu serdecznym. Sygnet z symbolem kruczego łba nabitego na ostróg rzeźbionej tarczy. 

- Ależ to godło rodu Revenshield! - wykrzyknęła Zoe. 

Riley przytaknęła.

- Wiem. I właśnie dlatego uznałam, że może warto o tym pani napomnieć, pani Zoe. 

Kobieta zamyśliła się. Uważnie przypatrywała się bladej twarzy Riley, nie spuszczając wzroku z jej błękitnych oczu. Widocznie zastanawiała się nad tym, co właśnie usłyszała. Musiało minąć dobre dziesięć minut, by w końcu przerwała panującą między nimi ciszę.

- Czy twoim zdaniem ten Daisya mógł być potomkiem kogoś z rodu Revenshield? - spytała.

- Myślałam nad tym - odparła Riley. - Z jednej strony jest to raczej wątpliwe, bo przecież był Egzorcystą, no i przyszedł na świat w biednej rodzinie rybackiej, gdzieś na terenie Turcji. Choć jakby nie patrzeć, zawsze wydawał się jakiś taki... mroczny. Często mi się wydawało, że w jego oczach było zbyt czarno, a między palcami przebiegały cienie. Pewności nabrałam dopiero wtedy, gdy przypomniałam sobie tę krótką rozmowę. Daisya na głos wyznał, że jego matka może pochodzić z arystokratycznej rodziny, co w sumie by się zgadzało. No bo, skąd niby prosta handlarka rybami mogłaby wytrzasnąć fortunę na podobne rzeczy? Wydawałoby się, że tylko głupcy wydają majątki na takie rzeczy, jeśli nie są bogaczami. Dlatego myślę, że jego matka może być jedną z niewielu, którzy uciekli z pałacu... tamtego dnia. Czy są jacyś inni zbiegowie z tamtej nocy, o których wiadomo, że nie umarli? - spytała.

Malatay zawahała się.

- Tak. Poza twą matką, Historią, i resztą twej rodziny, uciekli jeszcze najmniej doświadczeni wojownicy, służba, kapłani o podobnych uprawnieniach do Milczących i wielu innych. Twój ojciec zmarł na miejscu, jednak w ostatnich minutach życia zapieczętował zamek. Myślę, że tylko ci, których kochał i chronił za cenę życia już wcześniej, byli w stanie opuścić Szklany Zamek, nie będąc ściganymi. Bowiem, do dzisiaj, czarnoksiężnicy z tamtej nocy, są tam uwięzieni i nie mogą się wydostać. Zaklęcie twego ojca nie pozwala im wyjść. Podejrzewam jednak, że siostra twego ojca mogła uciec. Podobno widziano ją jeszcze dwa dni od upadku Zamku razem z twoją matką, ale potem już zniknęła. Przypuszczaliśmy, że umarła lub ją uprowadzono. Poszukiwań zaprzestano dopiero gdy Milczący Bracia i Siedmiu, przestali czuć jej magię. Uznano ją więc za zmarłą. Widocznie nie tylko twoi dziadkowie znali sposoby na dobre zamaskowanie mocy. Lecz z tego wynika, że jedyna poza tobą i twoim bratem osoba, zdolna do zebrania nas i odebrania wrogowi tego, co nasze, przez dwadzieścia lat chwała się w cieniu niczym szczur, mając za nic to, że wielu z nas ginęło w walce. I to nie tylko z demonami i olbrzymami, ale i w wojnie przeciwko zdrajcom. 

Riley zamarła. Nie spodziewała się dotąd, że sprawy zaszły aż tak daleko. Dotąd myślała, że większość złoczyńców z tamtej nocy złożyło broń i poddało się. A tu proszę - człowiek każdego dnia dowiaduje się czegoś nowego. 

No i ta sprawa z jej ciotką. Dlaczego opuściła swój lud, kiedy ten był w największej potrzebie? Może nie wiedziała. A może...

- Czy moja ciotka zachowywała się jakoś dziwnie w ostatnich miesiącach przed upadkiem Korony? - spytała nagle. 

Zaskoczona Zoe spojrzała na nią z nieukrywanym niezrozumieniem. Riley wyjaśniła:

- Znikała gdzieś? Dostawała może upominki lub kwiaty? Wymykała się? Denerwowała?

Kobieta nagle zaczęła pojmować, o co chodzi dziewiętnastolatce.

- Chyba wiem, o co ci chodzi, Lavenno... Przepraszam, czy mogę się tak do ciebie zwracać?

- Pewnie. 

- No więc, Lavenno. Czy twierdzisz, że twoja ciotka już wcześniej mogła mieć kochanka, do którego uciekła po incydencie w pałacu? - upewniła się.

Riley od razu przytaknęła twierdząco. 

- Świetnie - kontynuowała Zoe. - Wiemy więc, że twoja ciotka już wtedy miała kogoś, kogo kochała, a kiedy odebrano jej wszystko co miała, uciekła właśnie do niego. Do tego jedynego, z którym z pewnością potajemnie się zaręczyła i postanowiła się z nim już nie rozstawać. Zresztą po stracie brata i Tronu, nie miała po co wracać do stolicy, zatem uznała, że najlepiej będzie pozostać w ukryciu ze swoim ukochanym i wieść z nim spokojne życie. Jedynym, co miało jej przypominać o tym kim była, był pierścień. Hmm... Jakby się tak nad tym zastanowić, to jej działania nie były takie znowu bezcelowe. Spłodzenie potomków o mocy Revenshieldów byłoby ważne dla podtrzymania tradycji, a z drugiej strony zyskała to, czego pragnęła jeszcze bardziej. Spokojne i proste życie z rodziną, której pragnęła. 

Kiedy Zoe przestała mówić, Riley znów sobie coś przypomniała. Odnośnie pierścienia.

- Daisya mówił, że jego mama podarowała mu ów pierścień w dniu jego wyjazdu. Kiedy generał Tiedoll, jeden z niższych rangą przywódców Zakonu, znalazł go i zabrał ze sobą, matka Daisy wręczyła mu sygnet i kazała go trzymać przy sobie. Aby go chronił. Czy w archiwach jest coś napomniane o królewskich regaliach? Jakie mają moce?

Zoe znów zamyśliła się. Pytanie zadane przez Riley odbiegało trochę od tematu, ale z drugiej strony...

- Istnieje wzmianka o pierścieniu Kariny Revenshield, pierwszej władczyni waszej dynastii i zjednoczycielki pierwszego ugrupowania Siedmiu Czarnoksiężników. Ponoć pierścień ten miał niezwykłą moc wskrzeszania zmarłych zza grobu, pod warunkiem, że mieli czyste serca. Jeżeli umierali, ale nie śmiercią naturalną, to nawet po zniszczeniu czy spaleniu ciała, mieli możliwość powrotu do świata żywych, o ile zmarli z pierścieniem na palcu. 

Riley nagle zmartwiła się. Wątpiła w to, by tak wprawiony Egzorcysta jak Daisya mógł umrzeć, ale... 

- Czy mam wrócić do Czarnego Zakonu i zabrać stamtąd Daisyę? - spytała.

Wyskoczyła z tym pytaniem tak nagle, że Zoe aż zakrztusiła się powietrzem. I Riley ją rozumiała. Przecież obie znały wiążące się z tym ryzyko. Zwłaszcza, że nad Zakonem wisiała śmiertelna groźba Hrabi Tysiąclecia. Ale, jeżeli od tego zależały losy ludzkości, może warto było spróbować?

- To niebezpieczne, wiem, ale może...

- Jesteś księżniczką, Lavenno. Nie trudno jest sobie wyobrazić ryzyko, które podejmujemy, gdyż istotnie, może ci się coś stać. Ale z drugiej strony, potrzebujemy was, Revenshieldów. Rodzina królewska może zapewnić nie tylko bezpieczeństwo, ale i zwycięstwo. A jeśli się was zjednoczy pod jednym sztandarem, to już w ogóle. Problem polega na tym, że nawet nie wiemy, gdzie nasz książę się teraz znajduje i, o ile możemy mieć pewność co do bezpieczeństwa twojego brata, nie możemy mieć tyle samo gwarancji co do tego kuzyna. Zwłaszcza, że - jak twierdzisz - jest on Egzorcystą, najbardziej narażonym na krzywdę i śmierć. A wiemy już, że zabicie was w środowisku tak innym niż nasze, w otoczeniu Zakonu, Akum i Noah, jest bardziej niż prawdopodobne. I akurat ty powinnaś o tym wiedzieć. 

Riley spuściła wzrok ze swojej rozmówczyni. 

- Istotnie, wiem. Lepiej niż ktokolwiek inny. Jednakowoż, jeżeli jest to warte ocalenia tysięcy dusz naszego ludu, chyba warto podjąć to ryzyko. Jeżeli uda mi się, ocalę więcej niż jedno istnienie. Jestem księżniczką, jak sama powiedziałaś, Zoe. Muszę walczyć i będę.

- Myślę, że coś innego ciągnie cię do Zakonu, nie mylę się? - spytała Zoe.

Riley zamarła, gdy usłyszała następne wypowiedziane przez panią pułkownik zdanie.

- Leve opowiedział mi o tym Kandzie i o łączącej was przeszłości.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro