Rozdział 11
Podróż do twierdzy Dolmurdelle okazała się być o wiele dłuższa, niż Riley się na początku tego spodziewała. Po pierwsze dlatego, że zabroniono otwierać portali, więc całą drogę musieli przebyć konno. W dodatku droga była na tyle wyboista, że trzeba było nadkładać drogi, tak w charakterze bezpieczeństwa. Po drugie, co pewien czas robili postoje na siusiu; jeden z członków oddziału, Ovlak Slack, miał wyjątkowo "wylewny" pęcherz.
Przynajmniej towarzysze podróży okazali się wspaniałymi ludźmi. W prawdzie jeszcze nie wiedzieli o podwójnej tożsamości Riley, ale i bez tego szybko ją zaakceptowali.
Najmilsza okazała się Wendy.
W innym niż bitewnym świetle, była to dbająca o swoją urodę dwudziestosześcioletnia kobieta, lubiąca przyodziać odważną suknię. Bardzo odważną. Odkrywała chyba pół jej biustu. Miała jednak bardzo skomplikowany krój, całą masę zdobień i szerokie rękawki, dodające jej jeszcze więcej uroku. Większość sukni wykonano z czarnego jedwabiu, jednak niekiedy dało się wyłowić okiem błękitne fałdy. Miała na sobie również delikatny płaszczyk, z aksamitu - chyba. Włosy natomiast, poskręcane były w jasnobrązowe warkoczyki. Przy oczach musiała nałożyć całe mnóstwo podkładu, gdyż twarz miała aż nadto gładką, a oczy okolone były granatowymi esami i czarnymi floresami.
Wyglądała przepięknie.
Ale nie była zadufaną w sobie lalunią, za jaką mogłaby się wydawać.
Już wcześniej udowodniła, że ma wielkie serce i niezmierzone poczucie obowiązku, wobec swoich kamratów na polu bitwy. Ponadto, skoro wybrała karierę Rycerza Mroku zamiast choćby uzdrowicielki albo kogokolwiek innego w świecie czarnoksięstwa, musiała być wielce odważna. I szalona przy okazji. Jednak to z nią dało się najwięcej porozmawiać. W pierwszych godzinach podróży, Riley miała okazję wymienić się z nią wieloma uwagami co do użyteczności Krucsów oraz jakości SDMP.
Przez cały ten czas Wendy była jednak uzbrojona, co świadczyło o tym, że nie ignorowała wciąż czającego się wokoło niebezpieczeństwa.
Riley była gotowa iść o zakład, że Wendy ma przy sobie broń i SDMP. Dziewiętnastolatka była całkowicie pewna, że Rycerka ukrywa sprzęt pod suknią, której dół z pewnością można było odpiąć w razie ataku. Zresztą nie było możliwości, aby członkini osobistego oddziału Leve'a podchodziła do zagrożenia życia jak do zwykłego problemu.
Leve też musiał być tego pewien, jednak nie uszło uwadze Riley, że wciąż nie spuszczał wzroku z Wendy. Albo się o nią martwił, albo również dał się ponieść męskiemu pożądaniu, wywołanemu przez tę suknię. Nie! Zdecydowanie kapitan Leve nie należał do tego typu mężczyzn. Martwił się o nią i tyle.
Riley uśmiechnęła się do siebie.
W czasie ich ostatniej wspólnej misji, Kanda spoglądał na nią podobnie.
Rozejrzała się.
Marcus Bott i Arco Vinsse również podarowali sobie mundury. Zastąpili je zwykłymi skórzanymi spodniami, czarnymi kurtkami i zupełnie zwyczajnymi, białymi koszulami. Nie było widać by mieli przy sobie jakąkolwiek broń, ale Riley dałaby sobie uciąć głowę, że cały arsenał ukryli pod czarnymi pelerynami, których kaptury starannie zakrywały ich oblicza. Jedynie ich SDMP rzucało się w oczy, przez wzgląd na rozmiar i obszerność.
Dziewczyna zdążyła już poznać tych dwóch.
Byli to w gruncie rzeczy dobrzy mężczyźni, starsi od Wendy zaledwie o kilka lat. Obydwaj mieli ponure miny, ale co jakiś czas, kiedy dochodziło do wymian słownych, wykazywali się niezmierzonym sarkazmem. A przy tym byli tak ironiczni, że głowa mała! Jednak dla Riley byli życzliwi.
Pozostawał jeszcze Ovlak.
Wzrok Riley powędrował w stronę starszego mężczyzny.
Jak na Rycerza Mroku, wyglądał dość niepozornie. Przynajmniej z twarzy. Bo jeśli idzie o strój, poza Leve'm jedynie on miał na sobie mundur. A to było mało powiedziane, bo Ovlak w istocie praktycznie niczym nie różnił się od swojego kapitana - jeśli idzie o fryzurę i ubiór. Miał jednak widoczne na twarzy zmarszczki, brwi ściągnięte do tego samego, ponurego wyrazu co u Leve'a, a jego włosy już niemal całkowicie posiwiały.
Nie mniej jednak, był on chyba najbardziej gadatliwą i upierdliwą osobą w grupie. Sam Leve zganił go, kiedy zażarcie przedstawiał Riley swój światopogląd odnośnie walki, co Ovlak bardzo źle przyjął.
- Nie moja wina, że jestem taki świetny - tłumaczył uparcie. - Gdybym nie był taki stary i zniedołężniały, byłbym lepszy niż każde z was!
- Ovlak, zrób wszystkim wielką przysługę i zamknij się! - nakazał mu w pewnym momencie Leve.
Riley roześmiała się.
- Czego rżysz, świeżaku? - spytał Ovlak, naśladując ton Leve'a.
- Z ciebie, Ovlaku. Z ciebie. - Riley postanowiła, że nie będzie niepotrzebnie go okłamywać. I bynajmniej nie miało to nic wspólnego z jej wczorajszą rozmową z Leve'm. Po prostu uznała, że nie ma potrzeby mówić czegoś innego, skoro tak przedstawiała się prawda. Zachowanie Ovlaka były śmieszne i nie było w tym nic dziwnego.
Jednak tamten potraktował jej wypowiedź co najmniej jak jakąś obelgę.
- Wypraszam sobie! Jak świeżak śmie zwracać się do mnie w ten...
- Zamknij się! - upomniał go Leve.
- Ona ma rację, Ovlaku - Arco wtrącił swoje trzy grosze. - Jesteś śmieszny.
- Do bólu - dodał Marcus.
Ovlak udał obrażonego i nie odzywał się już przez resztę drogi, co było dla wszystkich niezwykle miłą odmianą. Zwłaszcza dla Leve'a. Riley już wcześniej zauważyła, że kapitan jest niezwykle poirytowany w każdej chwili, w której Ovlak podnosi głos. A kiedy go o to spytała, odparł:
- Irytuje mnie, bo wiem, że mnie naśladuje. Nie wiem jednak, czemu. Nawet mój sposób bycia i mówienia. Agh... Gdybym wiedział, że tak to się skończy, nigdy nie wybrałbym go do swego oddziału! - żachnął się. A kiedy Riley spytała i oto, wzruszył ramionami. - Wybrałem go, ponieważ ze wszystkich żołnierzy, to właśnie on miał największy hart ducha. Nigdy bym nie przypuszczał, że jest mocniejszy w gębie.
Perlisty śmiech Wendy sprawił, że kapitan uśmiechnął się, co mile zdziwiło Riley. Czyżby Leve się w niej podkochiwał?
Nie miała czasu na namysł, bo w tej samej chwili odezwał się Arco:
- Dom! - zawołał uradowany.
Oczy wszystkich zwróciły się w stronę, w którą wskazywał Arco i ich oczom ukazała się masywna budowla. Twierdza Dolmurdelle.
~
Dolmurdelle było wielką twierdzą, nie wiele różniącą się od Instytutu.
Budowlę wzniesiono z obsydianowej kostki i srebrzystej dachówki, oraz opalowych detali wykończeniowych, których na rogach, marmurowych kolumnach i okiennicach, było naprawdę sporo. Okna, podobnie jak w Instytucie, były wielkie, więc przepuszczały sporo światła do wielkich i wyższych sal. Przy fundamentach ściany pokrywały białe kafelki, z niewielkimi okienkami, usytuowanymi co parę metrów. Każde z nich było okratowane, więc prawdopodobnie były to lochy i niższe sale. Wrota wejściowe - a raczej brama - same w sobie były "magiczne". Nie dość, że były naprawdę bogato zdobione, to jeszcze dawały pewien efekt, który dodawał im mistyczności. Ponadto były ogromne! Zapewne celowo po to, by mogły zeń wyjechać niewielkie konne oddziały bojowe, a nawet siły uderzeniowe i defensywne. Wrażenie robiły również wysokie wieże, jedne wyższe od innych.
Riley z podziwem wpatrywała się w owo cudo architektury. Mimo obsydianowej kostki, nadającej zamkowi groźny charakter, miejsce to przepełnione było różnego rodzaju detalami, odciągającymi uwagę wjeżdżającego od innych jego cech. Młoda Wenhamm, którą szkolono również w rozpoznawaniu terenu i analizie miejsca, niemal od razu zwróciła uwagę na grubość murów i ogólną fortyfikację zamku.
Wznosił się on na środku pagórkowatej równiny, na której nie rosło zbyt wiele drzew, za to porastały ją liczne krzewy i kępy kwiatów. Jednak w okolicy nie było zbyt wielu większych wzniesień, zatem nie było tu mowy o otwartym ataku zbrojnym - na pewno nie z zaskoczenia. Gdzie nie gdzie znajdowało się tylko kilka malutkich rowów, z pewnością wydrążonych w celu rozproszenia i zdekoncentrowania formacji poruszających się konno. W dodatku główna brama znajdowała się za mostem zwodzonym, który trzeba było opuścić na drugą stronę fosy, głębokiej pewnie na osiem metrów. Była ona szeroka, więc pewnie miała utrudnić oraz spowolnić ataki olbrzymów.
Dużym atutem twierdzy były również wieże. Na zewnętrznych murach były z pewnością strażnice, z których osoby obserwujące bez problemu mogły dostrzec potencjalne zagrożenie i na czas ostrzec stacjonujące we wnętrzu zamku wojsko. Zwłaszcza, że od najbliższego lasu, dzieliło ich aż pięć kilometrów. Idealna odległość. Gotowe i zmobilizowane wojsko, stacjonujące na terenie Dolmurdelle, miałoby mnóstwo czasu na zebranie się nim wróg przystąpiłby atak z bliska.
Ale kto byłby na tyle głupi?
Przecież Dolmurdelle dowodzone było przez Milczących i oddział specjalny Leve'a, jednak największym powodem do obaw dla wrogów twierdzy, był nie kto inny jak Kelyoth Grey - obecny Nestor w Radzie Dwunastu i zaufany Następca Manguna Breyne'a. Riley znała Grey'a z opowieści starszych rangą wojowników i wiedziała, że nikt przy zdrowych zmysłach nie wszcząłby burdy przeciw wielkiemu bohaterowi Rycerzy Mroku. Zwłaszcza, że miał do pomocy kogoś takiego jak Leve Mongerstrel, najpotężniejszy czarnoksiężnik w wojsku. Każda próba napaści byłaby raczej aktem samobójstwa.
Kiedy Oddział do Zadań Specjalnych wjechał za pierwszy mur obronny, Riley w milczeniu oszacowała, że musi on mieć z dziesięć metrów szerokości. Nie tak źle. Gdyby ktoś przypuścił atak z ostrzałem, mur wytrzymałby co najmniej kwadrans, nim zjawiliby się żołnierze-obrońcy. Ponadto z każdej strony ulokowano własne katapulty oraz wyrzutnie, co umożliwiało szybkie reakcje w podobnym przypadku. Istniało jednak spore ryzyko. Gdyby komuś udało się strzelić w mur centralnie pod lub przy katapulcie, mogłoby dojść do większych zniszczeń.
Krótko mówiąc: mimo iż Dolmurdelle było piękne i wszechstronne, posiadało również ukryte lub dobrze zamaskowane elementy obronne. Jego fortyfikacja była idealna. Nie mówiąc już o setkach czających się za murami czarnoksiężników, gotowych, by w każdej chwili podjąć kontratak. Istotnie, tylko samobójca poważyłby się na otwartą burdę w Dolmurdelle.
Z rozmyślań wyrwał dziewczynę głos Leve'a:
- Zgaduję, że już zdążyłaś ocenić ile to miejsce jest warte? - spytał przekornie.
Riley od razu wiedziała o co mu chodzi, więc tylko wzruszyła ramionami.
- Muszę przyznać, że na początku myślałam iż jest to bardziej baza niż twierdza. Z dużej odległości nie widać umocnień. Można by przypuszczać, że zamek służy jedynie za rodzaj ośrodka, a w rzeczywistości jest niezdobytą fortecą, gotową do odparcia każdego ataku. Sprytnie wymyślone.
Nie kłamała.
Kącik ust Leve'a zadrgał. Zmrużył powieki i rozejrzał się wokół. Riley zrobiła to samo.
Na dużym placu za główną bramą, roiło się od zajętych różnymi sprawami strażników. Jednak Riley wypatrzyła wśród nich kilku Łowców i Czarnych Zabójców, elitarnych Rycerzy, wyszkolonych osobiście przez Leve'a, do wypełniania najtrudniejszych i najniebezpieczniejszych misji.
Nagle Riley poczuła czyjąś rękę na swoim ramieniu. Wendy.
- I co? Robi wrażenie? - spytała.
- Ogromne - odpowiedziała Riley. I nie kłamała. Dolmurdelle zrobiło na niej ogromne wrażenie.
Kobieta zaśmiała się.
- Ty jednak potrafisz docenić tysiącletni zabytek. Wielu tobie podobnych ma je, co najmniej, za zrujnowane chałupy, które powinno się oddać do wyburzenia. Zaimponowałaś mi.
Riley zacisnęła pięści.
- Ja nimi nie jestem! - warknęła. - I jestem zupełnie inna niż ci się wydaje!
- Oj, spokojnie. Ja tylko żartowałam, Riley - zapewniła ją Wendy.
Dziewczyna nie dała się jednak zbyć.
- Myślałam, że poznałaś mnie już na tyle by wiedzieć, na co mnie stać. Jestem silniejsza niż myślisz. A ten zamek jest piękny. Staroświecki, ale piękny. I bardzo dobrze ufortyfikowany. I jeżeli jeszcze raz powiesz o mnie coś takiego, wypruję ci wszystkie flaki, jasne?
Wendy nie wiedziała, co ma odpowiedzieć.
~
Leve przypatrywał się tej wymianie zdań, znużony jak zwykle. Jedynie mocniej niż zwykle rozchylone powieki zdradzały, że przejawia zainteresowanie kłótnią Wendy i księżniczki. Nie miał pojęcia o co w niej chodzi, ale był przekonany, że wkrótce i tak się tego dowie.
Spojrzał w niebo. Było już późno. Prawdopodobnie słońce za moment zacznie zachodzić.
Od jego wczorajszej rozmowy z Riley minął już cały dzień. Leve nie powiedział jeszcze swoim towarzyszom o prawdziwej tożsamości dziewczyny. Na dobrą sprawę nawet nie był pewien, czy byłoby to słuszne. Wiedział, że można im zaufać i nie daliby się złamać nawet na torturach. Jednak z drugiej strony, wiedza zmusza ludzi do pewnych reakcji oraz uzasadnionych zachowań. Leve zdawał sobie sprawę z lojalności Wendy, Marcusa, Arco i Ovlaka względem Korony. Gdyby poznali prawdę, mogliby zacząć traktować Riley nieco inaczej, niż w zaistniałych okolicznościach powinni.
Jednak wiedział, że prędzej czy później, i tak poznają prawdę.
Raz jeszcze spojrzał w kierunku Riley, która żwawo biegła do Marcusa, by pomóc mu z końmi.
Nagle wpadł na pomysł.
Powie pozostałym o prawdziwej tożsamości Riley Wenhamm dopiero wtedy, kiedy dziewczyna zasłuży w pełni na ich szacunek. Niech mają ją za bezsilne dziewczątko. A gdy dziewczyna już udowodni im, na co ją stać, wtedy dopiero zacznie się zabawa. Jeżeli nabiorą respektu wobec nieletniej praktykantki, na pewno okażą lojalność księżniczce. Teraz było to tylko kwestią czasu.
Zadowolony z siebie Leve, udał się do swych komnat, by zająć się papierkową robotą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro