Rozdział 1
- Na serio jesteś aż tak wściekły? - spytał przekornie George, patrząc na swojego brata.
Farlan, oparty o ścianę windy, spojrzał na niego tak, jakby zaraz miał rzucić mu się do gardła. A George był przekonany, że to właśnie zamierzał uczynić.
- Nie, nie jestem w ogóle wściekły - bąknął Farlan.
- A i owszem, braciszku, jesteś.
George pocierał knykcie, ale w momencie gdy wypowiedział te słowa, mimowolnie wymierzył oskarżycielsko palec w kierunku Farlana. Jednak gdy przeszywający ból przeszył jego ramię, a w łokciu coś strzeliło, wręcz jęknął z bólu. Jego włosy wisiały w strąkach, a na twarzy widniała ogromna i wciąż krwawiąca rana cięta. Po tym jak przeleciał się osiem metrów, rzucony przez gigantycznego demona jakby go wystrzeliło z katapulty, zaliczył całkiem mocne uderzenie o ceglany mur, a zaraz potem wpadł na ceglany stos. Z resztą Farlan wcale nie wyglądał od niego lepiej. Był cały ubłocony, a na twarzy miał jedną wielką śliwkę. Jak zresztą na całym ciele. Warto też wspomnieć o tym, że podczas walki jego ulubiona skórzana kurtka uległa postrzępieniu i praktycznie nic już z niej nie zostało.
Jednak taki był los adeptów, szkolących się by zostać w przyszłości Rycerzami Mroku.
Niekończące się misje... Walka... Pot... Błoto... Krew...
A na deser - Wilczy Demon. Jakby mało im było panoszących się na Ziemi innych, mniej problematycznych, za to bardziej upierdliwych, demonów. Takich jak te, które tropili przez ostatnie pięć lat pod okiem, czy może raczej na życzenie, ich mistrza. Manguna Breyne'a. Wielkiego Czarnoksiężnika Dublinu.
Obolały Farlan, stęknął, kiedy spróbował się wyprostować. Chyba miał uszkodzone żebra i nie mniej sponiewierane, za to o wiele bardziej pogruchotane, kości u rąk. Jednak szczęka i język pozostały nietknięte. Farlan to wykorzystał.
- Kiedy mistrz wydał rozkaz, twierdziłeś, że Wilcze Demony już dawno sczezły w piekle, George. Czy może był to taki żarcik, aby narobić mi nadziei tuż przed totalną porażką?
Stojący obok niego George wzruszył ramionami.
- Twierdziłem, że W I Ę K S Z O Ś Ć z nich dawno sczezła w piekle. To zasadnicza różnica, nie uważasz, Farlanie?
- Nie odwracaj kota ogonem! - warknął tamten.
Rozbawiony George pokiwał w zamyśleniu głową, przyjął filozoficzną postawę, po czym rzucił wyjątkowo sarkastycznie:
- Przepraszam... Jeżeli oczekujesz ode mnie, że za każdym razem będę błędnie interpretował słowa mojego mistrza, który mówi "Już prawie wszystkie Wilcze Demony sczezły w piekle", na coś w stylu "Nie ma już żadnych Wilczych Demonów", to bardzo mi przykro. Trafiłeś pod zły adres. Chociaż nie. Jeżeli takie jest twe życzenie, Farlanie, to następnym razem właśnie tak zrobię. Pasuje? - spytał kąśliwie.
Farlan już miał mu odpyskować, kiedy przerwała im stojąca przy trzeciej ścianie dziewczyna.
- Czy możecie łaskawie przestać zachowywać się jak gnojki?
- Przepraszam, Riley. To chyba nie moja wina, że Farlan sądzi, iż wszystko powinno dostosować pod jego wolę, nie uważasz? - bronił się George.
Farlan spiorunował go wzrokiem, jednak nic nie powiedział. Riley kontynuowała:
- Jeżeli uważasz, że to Far jest tym głupszym, to może powinieneś się nad tym zastanowić, patrząc w swoje odbicie, co, George?
- Bardzo śmieszne, Riley. Lepiej mi powiedz, czemu to zawsze my zbieramy cięgi, a ty wychodzisz ze wszystkich misji cało i nawet nie jesteś brudna? To nie fair! Nie masz na sobie ani jednego sińca! - skargi George'a były naprawdę zabawne.
- Po prostu mam czyste sumienie. Nigdy nie zabiłam kogoś z prawdziwą duszą. Babcia zawsze mówiła, że jeśli ktoś ma czyste sumienie, w życiu nie pobrudzi sobie rączek. Nie to, co wy! - rzuciła swobodnie, jakby tłumaczyła im niezrozumiałą definicję. Jak zawsze, kiedy to jej się coś udawało.
Dlatego była tak denerwująca.
- A może dlatego, że to ty najmniej się wystawiałaś? - rzucił Farlan, jakby od niechcenia, jednak zamysł był taki, by po prostu ją zdenerwować.
I rezultaty okazały się marne. W każdym razie nie takie, jakich oczekiwał.
- A czy to przypadkiem nie ja ocaliłam wasze dupy, po tym jak ten demon omal was nie rozszarpał? Czy to przypadkiem nie ja ostatecznie go zniszczyłam? Co na to powiesz, Far?
Obaj, George i Farlan, jakby stracili humory. Prawda była taka, że Riley już od dwóch lat, w czasie szkolenia u mistrza Manguna, bez przerwy ratowała im skórę. To było wkurzające. Jednak nie tak bardzo jak świadomość, że to ona zajmuje pierwsze miejsce spośród wszystkich innych adeptów czarnoksiężnika Breyne'a. Oni zaś sterczeli na dwóch kolejnych - czyli byli słabsi. Nie wiele, ale to zawsze jest coś.
Riley uśmiechnęła się swobodnie.
- Rety, jestem tu już ze dwa lata. To całkiem nieźle.
- Dlaczego nieźle? - spytał zaciekawiony George.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Bo kiedy tylko tu przyjechałam, śmiano się, że nie wytrzymam tygodnia. Inni obstawiali, że nie dotrwam nawet do końca drugiego dnia. Ha! Niedoczekanie! Byłam Poszukiwaczką Czarnego Zakonu! Ludzie tacy jak ja, choć Akum nie niszczą, bywają o wiele twardsi od niektórych Egzorcystów. W każdym razie ja zasłużyłam sobie na ten tytuł!
Farlana zaciekawiły jej słowa.
- A dlaczego tak sądzisz? - spytał.
Riley ponownie wzruszyła ramionami. Jej wyraz twarzy nagle spoważniał i nie okazywał już niemal żadnych emocji, prócz śmiertelnej powagi.
- A co cię to, Far? Moja prywatna sprawa.
- Ale, na dobrą sprawę, nigdy nie mówiłaś czemu odeszłaś z Czarnego Zakonu. Chciałbym wiedzieć, dlaczego to zrobiłaś.
Dziewczyna skarciła go spojrzeniem. Tyle wystarczyło, aby uciszyć Farlana.
- Nie odeszłam z Zakonu. Zabrano mnie stamtąd. I są tylko dwie rzeczy, które tam zostały, a za którymi bardzo tęsknię. Nic innego z Zakonu nie może równać się z Instytutem Breyne'a. Jest mi tutaj bardzo dobrze i cieszę się, że się tu znalazłam. Czy taka odpowiedź was zadowala?
Farlan i George przestali mówić.
Riley nigdy nie mówiła dużo o swojej przeszłości. Na dobrą sprawę, nie robiła tego prawie w ogóle. A im bardziej się na nią naciskało, tym mniej można się było dowiedzieć. Dlatego, póki co, może lepiej było się zamknąć. Bracia i tak byli pewni, że kiedy nadejdzie odpowiedni moment, sama im powie. To tylko kwestia czasu.
Kiedy winda się zatrzymała, a drzwi kabiny się otworzyły, wszyscy troje opuścili ją, by już po chwili znaleźć się przed obliczem ich mistrza. Manguna Breyne'a. Wielkiego Czarnoksiężnika Dublinu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro