Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 31

Lavenna przez dłuższą chwilę przypatrywała się zawieszonej na ścianie gabinetu pułkownik Malatay, mapie Europy. Obok niej stał Daysenon, wciąż jeszcze znany dla niej jako Daisya, który z pozoru wyglądał na spokojnego. Jednak w środku był jak trzęsąca się galareta. 

Nie było w tym nic dziwnego.

Już jutro mieli opuścić fortecę Dolmurdelle i ruszyć na wojnę z Dziećmi Chaosu, przy czym elitarny oddział miał zostać wysłany na poszukiwanie pozostałych fragmentów duszy Treavora, by łatwiej go było pokonać w czasie Zrównania. 

- Rozumiecie swoje role? - spytała w końcu Zoe.

- Tak jest! - odparli chórem, po czym razem opuścili pokój.

Znalazłszy się na korytarzy, Daysenon rzucił okiem na kroczącą u jego boku kuzynkę, stwierdzając przy tym, że zmieniła się nie do poznania. Nie była już tą samą kruchutką dziewczynką, którą zapamiętał od czasów Zakonu. Stała się silniejsza niż przedtem i o wiele bardziej zdecydowana, przy czym łatwiej podejmowała określone działania. 

- Lavenno - pojął. Kiedy na niego spojrzała, kontynuował: - Chyba wciąż nie podziękowałem ci za ratunek. Wtedy w górach.

Dziewczyna ciepło się do niego uśmiechnęła.

- Nie masz za co dziękować, kuzynie. Byliśmy przyjaciółmi. Każdy by tak postąpił.

Jednak Daysenon zaprzeczył.

- Nie! Nie sądzę, bym ja miał w sobie tyle odwagi, by uczynić coś podobnego. Ja pewnie wyceniłbym swoje życie nad życia innych, albo stałbym jak ten słup soli, kompletnie otępiały. 

Lavenna pocieszająco poklepała go po ramieniu. 

- Cieszę się, że żyjesz, Daisya. I że sprowadziłeś Reevera do Instytutu Breyne'a. Mam nadzieję, że już niedługo znów go zobaczę. - Przerwała na moment. - Powiedz mi, jak zareagował, kiedy dowiedział się, że żyję? - spytała.

- Cóż - zastanowił się chłopak. - Przez dłuższy czas nie mógł mi w to uwierzyć. Jednak już sam mój widok sprawił, że w końcu uwierzył.

Lavenna zmarszczyła czoło.

- O czym ty mówisz?  spytała.

- A o tym, że byłem martwy - powiedział. Widząc pełne niezrozumienia spojrzenie Lavenny, podjął szerszą wypowiedź. - Bo widzisz, zostałem przydzielony do Kandy i Mariena, aby odnaleźć naszego generała. Noah podejrzewali, że to on mógł być właścicielem Serca, więc chciał go dopaść i zabić. Zadaniem naszej trójki była ochrona Tiedolla, ale musieliśmy się udać do Barcelony, bo zbliżała się tam horda Akum z całego świata. No więc wdaliśmy się w walkę i szło nam nawet bardzo dobrze, ale nagle natknąłem się na jakiegoś dziwnego kolesia, który potrafił przenikać przez ludzkie ciało. Robiłem co mogłem, ale na próżno. Zwyciężył i mnie zabił, jednak nie sądzę, by tknął się Kandy i Mariena. Kiedy ostatnio byłem na przeszpiegach w Zakonie, szukając sposobu na wyciągnięcie stamtąd twojego brata, Marie był cały i zdrowy. Kanda natomiast, niestety, został porwany przez Kyelva w roli zakładnika, ale to tylko może oznaczać, że jeszcze żyje...

Lavenna już dłużej go nie słuchała. Kiedy znów przypomniała sobie o Kandzie, jej umysł momentalnie się wyłączył. Wciąż nie mogła uwierzyć, że został porwany. Ten, którego kochała i nawet do tej pory kocha. Ten, który był dla niej początkowo jak brat, a później uczucie to przerodziło się w coś silniejszego. A teraz był zdany na łaskę Wyklętego i jego ludzi. Na myśl o Kandzie, który nawet w tej chwili mógł być torturowany i zamęczany przez ludzi Kyelva, łzy samoistnie napływały jej do oczu. 

Po dłuższej chwili marszu w milczeniu, oboje znaleźli się na dziedzińcu. O dziwo było tu mniej tłoczno niż zwykle, jednak Lavenna nawet nie zwróciła na to uwagi, wciąż jeszcze błądząc myślami wokół Kandy. 

Otrząsnęła się dopiero wtedy, kiedy Daysenon lekko nią potrząsnął. 

- O co chodzi, Daisya? - spytała.

- Rekruci - odparł cicho, bez zbędnych domówień. 

Dziewczyna natychmiast skierowała swój wzrok w stronę. 

Zamarła. 

Wśród nowych rekrutów, nielicznych jak zawsze, maszerowali zgodnie wszyscy jej przyjaciele ze szkolenia w Instytucie Breyne'a. Lily Lionheart. Perta Year. Oliver Hoodge. Dorian Salvonere. Farlan i George Masonowie. Lavenna przez kilka sekund wpatrywała się w nich jakoby byli duchami lub czymś podobnym, po czym nagle się ożywiła.

Trąciła kuzyna łokciem, a kiedy ten pytająco na nią spojrzał, spytała:

- Daysenon, mogę na sekundkę się oddalić i pogadać z przyjaciółmi?

- A dlaczego nie? - odparł pytaniem na pytanie, co ta skwitowała machnięciem ręki, uznawszy, że to oznacza zgodę. 

Już po chwili biegła w ich stronę.

- Hej, Lily! Petra! - wołała.

Obydwie dziewczyny, jak na komendę, jednocześnie się odwróciły.

- Riley! - zawołała zdziwiona Lily.

- Rety! - Lavenna zatrzymała się pół metra od dziewczyn, które wciąż wpatrywały się w nią jak w jakąś zjawę. - Ale się cieszę, że znów was widzę, dziewczyny!

- Riley, wszystko dobrze? - pytała przestraszona Lily. - Dobrze cię traktowali? 

- Tak, aż za dobrze - powiedziała Lavenna.

Jeszcze trochę się ze sobą sprzeczały, zanim zorientowały się, że zrobił się wokół ich trzech mały tłumek. Lavenna z zadowoleniem stwierdziła, że są to wszyscy jej znajomi ze szkolenia.

- Cześć Riley! - zawołał uradowany Oliver.

- Dawno się nie widzieliśmy! - dodał uradowany Dorian.

Lavenna uśmiechnęła się.

- Cześć wam, kochani. Ale... skoro wszyscy tu jesteście, czy to oznacza, że zgodnie dołączyliście do Czarnych Zabójców? - pytała nie dowierzając.

Wtedy odezwał się rozradowany George.

- A dla jakiego innego powodu mielibyśmy tu być?

- No, fakt - przyznała Lavenna. - A więc, chyba, pozostaje mi zgadywać, że ślamazara Jaen wolał bezpiecznych Zwiadowców, czy tak? - spytała.

Nagle wzrok wszystkich powędrował gdzieś za nią. Dziewczyna pośpiesznie odwróciła się, by już po chwili zobaczyć przed sobą sylwetkę ostatniej osoby, którą spodziewała się tutaj ujrzeć. Dobrze znaną jej osobę. Jaena Kendrenna.

- No nie wierzę! - zawołała. - Nie mów mi, że ty też!

- Kopę lat, Wenhamm - powiedział ponuro Jaen. - Widzisz? Jestem Zabójcą. Czy teraz już zaczniesz mnie szanować?

- Tak, zacznę! - zakrzyknęła z całą stanowczością. - Nie mogę uwierzyć, że zdecydowałeś się na Czarnych Zabójców. Wcześniej chyba mówiłeś, że tylko głupek przyłączyłby się do nich.

- Nadal tak sądzę - wtrącił.

Lavenna uśmiechnęła się chytrze.

- Czyli potwierdzasz, że jesteś głupkiem? - dopytywała, jednak w jej głosie nie pobrzmiewała złośliwość. Uśmiechała się do niego serdecznie. Bardziej serdecznie niż wcześniej, bo była zadowolona, że Jaenowi w końcu zachciało się pójść po rozum do głowy.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro