Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 30

Instytut Breyne'a zawsze był miejscem obskurnym i bardzo ponurym, jednak atmosfera w nim panująca, związana z nagłym pojawieniem się księcia Olyriusa sprawiła, że zrobiło się jakby bardziej ciekawie. Sam Breyne miał mnóstwo roboty, starając się ożywić zapieczętowane wspomnienia królewicza, jednak nie przynosiło to widocznych rezultatów. W każdym razie nie natychmiastowych, czego widocznie oczekiwał, biorąc pod uwagę dramatyczną sytuację, w której się wszyscy znaleźli. 

Chyba nie było w Instytucie osoby, która by nie wiedziała o mającym niebawem nastąpić Zrównaniu. Świadomość, że Treavor Władca Demonów oraz Wyklęty, wkrótce przystąpią do działania, napawała niezmierzonym lękiem wszystkich i każdego. W końcu nie było tu mowy o jakimś byle jakim demonie, ale o samym ich królu, najpotężniejszemu z nich wszystkich, którego złapanie kosztowało życiem setki tysięcy osób. 

Jednak o wiele bardziej przerażające było to, że generał Kelyoth Grey, przywódca Czarnych Zabójców, miał złożyć w Instytucie wizytę, by wyjechać z towarzyszącymi mu nowymi kadetami. Albowiem dzisiaj wypadał Dzień Wyboru, kiedy to najlepsi Rycerze Mroku, plus jacyś chętni, zostają przydzielani do korpusu Czarnych Zabójców. Nie wielu absolwentów chętnie nimi zostawało, jednakże nie wszyscy mieli wybór. 

Lily Lionheart, która szkolenie na Rycerkę Mroku zakończyła jako jedna z dziesięciorga najlepszych kadetów, czwarta po Riley, spodziewała się przydziału do Czarnych Zabójców. 

Przesiadując na placu tuż przed wrotami wejściowymi do zamku, razem ze swoimi przyjaciółmi, gorączkowo zastanawiała się nad tym, czy - jeśli w czasie odbywającej się właśnie narady nastąpi cud i jednak pominą ją przy wyborze - przystanie do Czarnych Zabójców z własnej nieprzymuszonej woli, będzie dobrym pomysłem. Umysł dziewczyny aż krzyczał, że oczywiście jest to, jak najbardziej, fatalny pomysł. Myślała jednak o Riley, która przystała do Zabójców już miesiąc temu. Gdyby tu była, z pewnością spokojnie czekałaby na to, co nieuniknione, z wysoko uniesioną głową, nie bacząc na strach i inne tego rodzaju głupoty. Problem polegał na tym, iż nie wszyscy byli tacy odważni, a jednocześnie szaleni i samozwańczy, co ona. Wenhamm bez wahania ruszała na przeciw śmierci, a jednak zawsze wychodziła z tego cało. Jak wtedy kiedy walczyła z Wilczym Demonem lub w czasie bitwy o Londyn. 

Lily zawsze wiedziała, że siłą czy odwagą nigdy nie dorówna Riley. Zawsze będzie od niej słabsza, a jednak jakaś jej część aż krzyczała, by jednak przyłączyć się do Zabójców. Bynajmniej nie po to, aby zaimponować Riley. Akurat na tyle godności, to jeszcze było ją stać. 

Westchnęła. 

Jej wzrok momentalnie powędrował ku pozostałym jej przyjaciołom. 

Zwykle opanowany i spokojny Oliver Hoodge, wydawał się drżeć na całym ciele, nie z powodu, iż mogliby go wybrać do Czarnych Zabójców. On bał się, że mogliby go nie wybrać. Chciał bowiem przystać do tego korpusu, jednak nie wiedział czy stać go na tyle odwagi, by zrobić to z własnej woli. Uważał się bowiem za człowieka słabej woli. Z kolei bracia Masonowie, Farlan i George, jak zwykle, wyglądali na spokojnych. Sprawiali wrażenie, jakby ta cała bieganina w ogóle się nie liczyła, jednak ktoś kto znał ich równie długo, jak Lily, dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że w rzeczywistości było całkiem inaczej. Petra Year przechadzała się od jednego miejsca do drugiego, kurczowo trzymając się za brzuch. Z nią nigdy nic nie wiadomo, jednak tym razem wydawała się naprawdę przerażona. 

Z głębokiego zamyślenia wyrwał ją dopiero Dorian.

- Lily - podjął nerwowo. - Dzisiaj musimy zdecydować się gdzie dołączyć. Nie wiem czy wybiorą mnie do Czarnych Zabójców, ale chcę wiedzieć czy dobrze by było, gdybym przystał do nich z własnej woli. Bo wiesz... nawet Jaen chce pójść do Zabójców.

- Poważnie? - zapytał zdziwiony Oliver. - Naprawdę Jaen tak powiedział?

Dorian przytaknął.

- Nie wiem - wtrąciła Lily. - Osobiście chcę przystać do Czarnych Zabójców. Nawet bardzo. Ze względów osobistych i jednocześnie dla dobra ogółu. 

- Kurka! - Dorian nie wyglądał na zadowolonego. - Po prostu nie umiem tego zrozumieć. Ja sam chcę dołączyć do Zabójców, ale nie wiem czy mam dość odwagi. Głupio by było, gdybym do nich nie przystał, wiedząc, że wy wszyscy zdecydowaliście się jednak do nich przyłączyć. Nie wiem... Może jednak dołączę do Zwiadowców? Albo Ochroniarzy?

- A może zadaj sobie kluczowe pytanie, Dorianie - wtrąciła Lily. - Będziesz w stanie zginąć, jeżeli rozkażą ci? 

Twarz Olivera nagle stężała, natomiast Dorian wyglądał przez ułamek sekundy tak, jakby chciał zwrócić obiad. Ironią losu, nie jadł obiadu, więc w sumie nie miał czego zwracać.

- Co to w ogóle jest zapytanie? - zapytał w końcu, lekko wzburzony. - To chyba jasne, że nie!

Lily wzruszyła jedynie ramionami.

Oliver przyjrzał jej się bardzo uważnie. 

Nawet ona w wielu sytuacjach lekceważyła problemy i nic sobie z tego później nie robiła, jednak tym razem było inaczej. Wyglądało to tak, jakby w ciągu tego miesiąca bardzo się zmieniła. Nie była już tą samą gburowatą pannicą, którą  była gdy pojawiła się tu po raz pierwszy. Co raz częściej współpracowała z innymi, starała się pomagać, chętnie walczyła na lekcjach samoobrony... Widocznie odejście Riley musiało tak na nią wpłynąć. Oliver zamyślił się. Odkąd sięgał pamięcią, te dwie zawsze były ze sobą blisko. Fakt, że Riley przeważnie była milczkiem, niczego nie zmieniał. Zawsze trzymały się blisko siebie. 

Ale Riley przyłączyła się do Zabójców miesiąc wcześniej. Zaproponowali jej to, a ona się chętnie na to zgodziła. Z własnej nie przymuszonej woli.

- A ty, Oliverze? - wyrwał go z zmyślenia pytający głos Doriana. - Gdzie chcesz się przyłączyć?

Oliver zawahał się z odpowiedzią. 

- Myślę, że... czasem w życiu należy poświęcić się, aby inni mogli dzięki temu zacząć od nowa, lepsze życie. Nie to, żebym chciał zginąć. Po prostu uważam, że powinienem zrobić to, co uważam za słuszne.

- A więc podjąłeś decyzję? - dopytywała Lily. - Czarni Zabójcy?

- Tak! - odpowiedział od razu Oliver, czemu towarzyszyło nerwowe skinięcie głową.

Tymczasem Dorian wyglądał na naprawdę przerażonego.

- No nie! Czyli nawet ty, Oliverze! Ach! Chyba nie mam wyboru!

- Masz wybór! - zaoponowała stanowczo Lily. - Nikt ci nie każe przyłączać się tam, gdzie my. Nie ma nic złego w cenieniu własnego życia, Dorianie. Jeżeli nie chcesz, nie musisz niczego robić. Wybierz korpus, w którym najlepiej się spełnisz. 

Dorian przytaknął głową, po czym nagle obejrzał się za Lily. Dziewczyna odwróciła się, ale jej oczom ukazał się Jaen. Jaen Kendrenn.

Był to wysoki chłopak w wieku dziewiętnastu lat, o młodej twarzy i stanowczym spojrzeniu, które nie raz mogło przyprawić kogoś o dreszcze. Miał jasnobrązowe włosy i ciemne, błękitne oczy oraz lekko zadarty nos. W gruncie rzeczy był bardzo przystojny.

Przez dłuższy czas wpatrywali się w siebie, jednak już po chwili Oliver nie zniósł napięcia.

- Jean, poważnie chcesz dołączyć do Zabójców? 

- Tak jest - odparł tym samym, poważnym tonem, co zwykle.

W tej samej chwili odezwał się Dorian, który również zdawał się już nie wytrzymywać, zwłaszcza, że przecież to on miał dotąd największe wątpliwości.

- Ale... nie boisz się?

- Co? - zapytał zdezorientowany Jaen. - Co to w ogóle jest za pytanie? To chyba oczywiste, że się boję! Nawet bardzo!

- A więc dlaczego? - dopytywał Dorian.

- No bo się boję. A nie chcę się bać. Nie po tym, co widzieliśmy w Londynie. Nie to, żebym jakoś specjalnie zmienił myślenie, tylko dlatego, że Głupia Samobójka już teraz jest pośród Zabójców. Po prostu uważam, że taki będzie najlepszy wybór. Nie myślcie sobie oczywiście, że zmieniłem o nich myślenie. Wciąż uważam, że tylko kretyn przyłączyłby się do grupy z tak niewyobrażalną ilością ofiar. Nadal podtrzymuję przekonanie, że to najniebezpieczniejsza fucha na całym świecie, jednak nie mogę stać tak z założonymi rękoma, kiedy wiem już, jaka w rzeczywistości jest prawda. Oczywiście, ja nie zamierzam krytykować innych za to, że chcą postąpić inaczej. Nie powiem wam, że życie należy oddać. I nigdy nie przyznam, że jest to najlepsza z możliwych opcji! 

- Mówisz o Riley? - zapytał Oliver, głośno przy tym wzdychając. - No tak, ona już miesiąc temu wybrała swój wymarzony korpus. Ciekawe co u niej?

Lily wzruszyła ramionami.

- Tak czy siak... - kontynuował Jaen. - Powinniście wiedzieć, że to gdzie się udacie, jest decyzją, którą sami musicie podjąć. Nikt nie ma prawa decydować za was! - oświadczył, po czym odszedł. 

W tym momencie pojawił się znak, że pora rozpocząć ceremonię.   

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro