Rozdział 3
Riley siedziała na szczycie wieży kościelnej i rozmyślała nad bardzo wieloma rzeczami - mniej lub bardziej ważnymi.
Po pierwsze: ile jej jeszcze zostało czasu do dnia przesilenia wiosennego, gdy nadejdzie Zrównanie Światów. Trzy przejścia z tego świata do krain demonów połączą się, a na Ziemię dostanie się Treavor, Wielki Demon. Breyne powiedział jej, że żyją ludzie, którzy dążą do połączenia się portali poprzez otwarcie ich.
Jeżeli portale będą otwarte w dniu Zrównania, połączą się na pewno. A wtedy będzie koniec.
Misja Riley poległa na tym, by dziewczyna odnalazła winnych i ich wymordowała nim nadejdzie pierwszy dzień wiosny. Miała jeszcze pół roku. To całkiem sporo czasu, jednak Riley nie mogła odepchnąć od siebie myśli, że to wszystko wcale nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać. Że za tym wszystkim stało coś jeszcze. Ale co?
Po drugie: jak teraz sprawy się mają w Czarnym Zakonie.
Czy Kanda i Lenalee złamali się po jej "śmierci"? A może pogodzili się z tym i żyli dalej mając siebie nawzajem? Riley wolała to drugie. Kochała ich oboje i wolała, aby żyli szczęśliwi razem, niż rozpaczali nad kimś, kto i tak do nich nie wróci.
Dzisiaj akurat przypadały Urodziny Trio. Piąte. Zastanawiała się czy, mimo wszystko, jednak go obchodzą. Bardzo chciała, by tak było.
Westchnęła i wypuściła trochę pary z ust.
Minęło szesnaście lat od dnia, w którym jej dziadkowie zginęli. Niestety Riley nie miała zbyt wielu żyjących krewnych; jej rodzice umarli w dniu, w którym się urodziła. Zatem to Reever musiał się nią zaopiekować. Tego dnia Riley trafiła do Czarnego Zakonu.
Szybko znalazła sobie przyjaciół.
Ludzie uważali, że była słodka i miła i uprzejma. Taka w sumie była prawda. Riley lubiła być właśnie taka. Lubiła czarować ludzi swym urokiem, tą słodyczą wymalowaną na jej pięknej twarzyczce. Dzięki temu była powszechnie lubiana, wręcz kochana, pośród otaczających ją ludzi.
Nikt jednak nie był taki jak Kanda. Jedyna osoba poza Reeverem, na której zależało jej najbardziej i dla której potrafiła uczynić absolutnie wszystko.
Riley doskonale pamiętała dzień, w którym trafił do jej pokoju. Zgubił się i wszedł do jej pokoju zamiast do swojego. Dziewczynka od razu go polubiła. Nie wiedziała czemu. Przecież był niby taki niemiły i nieprzyjazny, wrogo nastawiony do każdego. A jednak było w nim coś jeszcze. Coś, co tylko Riley była w stanie dostrzec.
Wrażliwość... Poczucie winy... Honor... Smutek... Dobroć... Współczucie...
Kanda nie był tylko złym, nie czującym niczego draniem, za którego mieli go wszyscy dookoła. Riley wiedziała, że nawet jeśli takim wszyscy go widzieli, był on w rzeczywistości zupełnie inny niż mogłoby się wydawać. To prawda - bywał niemiły. Jednak była to maska. Riley chciała się dowiedzieć, czemu Kanda taki był. Zbliżała się do niego powoli, bez żadnego naciskania. Wiedziała, że na takich jak on nie należy naciskać. Kroczek po kroczku. Spędzała z nim coraz więcej czasu. Zakolegowali się po tygodniu. Kanda nawet śmiał się w jej towarzystwie, co bardzo ją radowało. Jednak musiały minąć cztery miesiące, nim chłopak w końcu jej zaufał. Wtedy powierzył jej pierwszy sekret.
Widzi lotosy.
Riley czuła się zaszczycona tym, że jej to powiedział. On jednak czuł, że mu nie wierzy. Wierzyła mu. Słuchała jego opowieści i nawet podarowała mu kwiatek lotosu w klepsydrze. Tak na pamiątkę i dowód tego, że mu wierzy. I że może jej zaufać.
Od tego czasu byli prawdziwymi przyjaciółmi.
Niedługo potem dołączyła do nich Lenalee. Dziewczynka początkowo była wobec nich obojętnie nastawiona, jednak z czasem i ona się z nimi zaprzyjaźniła.
Spędzali we trójkę każdą wolną chwilę. Śmiali się. Żartowali. Dzielili się ze sobą każdą, nawet najdrobniejszą tajemnicą. Nie mieli przed sobą sekretów. Ufali sobie i pomagali.
Niestety nic co dobre, nie trwa wiecznie.
W pewnym momencie Kanda i Lenalee dorośli. Byli wysyłani na różne misje z dala od kwatery i z dala od Riley. Dziewczyna nie mogła tego znieść. Postanowiła więc zostać Poszukiwaczką, W prawdzie spotkało się to z głośną dezaprobatą Reevera, jednak Riley i tak dopięła swego. W wieku piętnastu lat została mianowana Kapitanem Poszukiwaczy. Była wybitna. Niesamowita. Wszyscy to wiedzieli. Była najlepszą Poszukiwaczką w całym Czarnym Zakonie. Brała udział w każdej możliwej misji. Znano ją z jej wytrzymałości, pewności siebie i niesamowitych zdolności bojowych.
Jednak w pewnym momencie, kiedy skończyła szesnaście lat, wszystko się popsuło.
Została przydzielona do Kandy, Mariena i Daisy, by zaprowadzić ich po Innocence do Irlandii, gdzie mieli się spotkać z generałem Tiedollem, który już tam na nich czekał i walczył. Lenalee chciała, by Riley została i nie narażała się tak. Wtedy rozpętała się kłótnia.
Riley nazwała Lenalee tchórzliwą, a Lenalee - że nie chce jej więcej widzieć.
Dostała to czego chciała.
Riley umarła tego dnia, ratując życie Daisye. Została zmiażdżona przez spadające ze szczytu głazy. Nie wiedziała jak doszło do tego, że spadła lawina. W momencie śmierci błagała Boga o litość. Ten jej nie wysłuchał.
Tego dnia, Riley nareszcie rozumiała. Bóg może i istniał, jednak nie był tym dobrym bożkiem, za którego uważali go chrześcijanie. Był zły i wykorzystywał ludzkość dla własnych celów. Zamiast samotnie zabić Milenijnego Hrabię i Noah.. Zamiast zniszczyć wszystkie Akumy na własną rękę, ten się odwraca. Siedzi na złotym tronie w raju, patrząc z góry na tych, którzy najbardziej potrzebują jego wsparcia.
Riley umarła.
A jednak wróciła do świata żywych. Dzięki Mangunowi.
Nie wiedziała skąd wytrzasnął jej ciało, skoro Kanda i pozostali z pewnością by jej nie porzucili. Wiedziała jedynie tyle, że Mangun zabrał ją do Sanktuarium w Karpatach, gdzie przywracał jej ciału zdrowie. Zanurzał ją w świętej wodzie i sklejał kości. Rehabilitował ją. A kiedy w końcu otworzyła oczy, musiała znów nauczyć się chodzić.
Przez pięć miesięcy bezustannie trenowała. Wraz z Mangunem urządzała sobie dalekie biegi po górskich szlakach, które nie zawsze były łatwe do pokonania. Jednak Riley była uparta. Chciała odzyskać zdrowie i w końcu osiągnęła ten cel.
Kiedy minął rok od jej przebudzenia, Mangun oświadczył, że jest gotowa.
Wtedy postawił ją przed wyborem. Mogła powrócić do Czarnego Zakonu i dalej poświęcać ciało i duszę Bogu, który ma ją w nosie; wrócić do brata i do przyjaciół; dalej walczyć po nic. Ale mogła też udać się z nim do Instytutu Breyne'a w Dublinie i zostać jego adeptem, by z dołączyć do Rycerzy Mroku. Walczących od zawsze przeciwko demonom i potworom, przenikającym do świata ludzi przez dziury w Sieci.
Był to najtrudniejszy wybór, którego Riley musiała dokonać w całym swoim życiu.
Chciała powrócić do Kandy. Pragnęła znów ujrzeć jego piękną twarz i wetknąć dłoń w jego włosy. Stać przy nim tak długo, dopóki będzie tego potrzebował.
Chciała zobaczyć się z Lenalee. Przeprosić ją za tę straszną obelgę, którą pokierowała pod jej adresem. Powiedzieć, że wcale tak nie myślała.
Jednak wiedziała, że jeśli wróci do Zakonu, już nigdy nie będzie mogła odejść. A tego Riley bała się najbardziej.
Zdecydowała się więc, że pójdzie z Mangunem i zostanie Rycerzem Mroku.
Od tego dnia minęły dwa lata. Siedemset trzydzieści długich dni. Spędzonych na bezustannym treningu oraz walce o przetrwanie. Biegi. Szermierka. Posługiwanie się Krucsami i SDMP. Jednak najbardziej zajmującą i wymagającą koncentracji sztuką, którą Riley musiała opanować , była czarna magia. Czarnoksięstwo.
Riley miała ogromne problemy z opanowaniem magii, jednak w końcu i to jej się udało.
Stała się jedną z najlepszych adeptów Manguna. Ba! Była najlepsza. Wiedziała o tym bardzo dobrze. A przecież w jej grupie było więcej osób.
Farlan i George Masonowie... Lily Lionheart... Oliver Hoodge... Petra Year... Dorian Salvonere...
Jednak to właśnie ona, Riley Wenhamm, była najlepsza. I tak pozostało aż do dziś.
Nagle wiatr nieco mocniej zawiał.
Riley zdała sobie sprawę z tego, że trochę zbyt długo rozmyślała. Już od dziesięciu minut powinna była być w drodze do Londynu. Sieć pękła tam tydzień temu. W prawdzie została zapieczętowana na nowo, jednak w międzyczasie dziesiątki tytanów zdołały się już przedostać. Zadaniem Riley było wyeliminować je.
Dziewczyna niechętnie podniosła się, otrzepała ze śniegu i wystrzeliła liny SDMP, by już po chwili sunąć w powietrzu z niewiarygodną prędkością.
Musiała wykonać tę misję i jak najszybciej zająć się sprawą Zrównania.
Sunąc tak w powietrzu na swoim SDMP, Riley wróciła myślami do Kandy. Czy był on bezpieczny i cały? Jak sobie radził? Miała nadzieję, że wszystko było z nim w porządku. Wiedziała, że gdyby coś mu się stało, cokolwiek, spełniłby się jej najgorszy koszmar.
Odsuwając te myśli na bok, Riley wystrzeliła jeszcze wyżej w niebo, by w końcu wlecieć między drzewa i zniknąć w ciemnościach lasu.
Jej SDMP ciągle wydawał przy tym typowy dla siebie, metaliczny brzęk, który bardzo ją wkurzał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro